autor: Łukasz Kendryna
Naruto: Ultimate Ninja 3 - recenzja gry
Charyzmatyczny, żółtowłosy ninja powraca w swej flagowej serii Naruto: Ultimate Ninja, tym razem z numerkiem 3.
Recenzja powstała na bazie wersji PS2.
Charyzmatyczny żółtowłosy ninja powraca w swej flagowej serii Naruto: Ultimate Ninja, tym razem z numerkiem 3. Gra wydana została na PlayStation 2, pomimo że kolejna generacja konsol gości na rynku już od kilku lat. Nie czyni to jednak z niej gry złej, takiej, która nie sprostała dzisiejszym standardom czy oczekiwaniom. Wręcz przeciwnie, tytuł zaskakuje rozmachem i wyznacza kierunek, którym powinni podążać inni przedstawiciele bijatyk.
Naruto: Ultimate Ninja 3 można zdefiniować, opisując dwa elementy, które nadają grze ostateczny kształt. Ponieważ jest to bijatyka, mamy tu pojedynki stanowiące rdzeń gatunku, oraz funkcje powstałe wokoło, mające na celu urozmaicić i wydłużyć rozgrywkę. O ile w przypadku mechaniki walki mamy do czynienia z osiągnięciem zamierzonej arcade’owej perfekcji (nikt przecież nie próbował stworzyć symulacji), o tyle drugi element pozostawia wiele do życzenia.
Walki to esencja Naruto, zarówno tego w formie komiksowej, jak i w animowanej. Nie inaczej jest w przypadku gry wideo. To one napędzają misje (w funkcjach Hero’s History i Ultimate Contest) oraz szybkie pojedynki Dual vs.. Są tak skonstruowane, byśmy już po krótkiej chwili byli w stanie rozgrywać dynamiczne i efektowne starcia. Zarówno combosów, jak i ataków specjalne możemy użyć bez wcześniejszych morderczych treningów. Grając w Naruto, zapomnijcie o obolałych palcach, stertach notatek z zapisanymi sekwencjami czy wreszcie o bezradności przy opanowywaniu niektórych technik. Wszystkie zagrania wprowadzamy zaledwie przy użyciu kilku guzików. Jednakże pomimo tych wygód, nie można zaliczyć tej pozycji do gier łatwych czy słabo rozbudowanych. W trakcie starcia dwóch obeznanych z gatunkiem graczy mamy do czynienia z zażartością, dynamiką i emocjami. Niejednokrotnie to ostatnie sekundy przesądzają o wyniku.
Naruto znajdzie uznanie zarówno u graczy hardcore’owych, jak i u tych niedzielnych. Każdy na swoim poziomie umiejętności odnajdzie frajdę z zabawy, jednocześnie niczego nie tracąc. W obydwu przypadkach dane nam jest obejrzeć tony ładnie wykonanych przerywników jak również cieszyć się dynamiką. Oczywiście gracze z większym doświadczeniem odkryją więcej możliwości, wypatrzą niuanse niedostępne dla casuali. Umiejętne teleportowanie się, wykorzystywanie dostępnych przedmiotów i łączenie combosów sprawi, że szukający godzinnych treningów nie poczują się zawiedzeni.
Brak zawiłości w sterowaniu nie oznacza, że pozostałe elementy składowe pojedynków są równie skąpe. Wręcz przeciwnie – do dyspozycji gracza oddano aż czterdziestu bohaterów, a każdy z nich cechuje się innym stylem walki. Co ważne, tych czterdziestu wojowników nie należy traktować jak pięciu takich samych, tyle że w różnych ciuszkach. Pomimo że sterowanie i balans sił wymagają pewnej dozy podobieństwa, można z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że do dyspozycji gracza oddano kilkadziesiąt całkowicie grywalnych, odmiennych i co chyba najistotniejsze – po prostu fajnych postaci.