autor: Krzysztof Gonciarz
Condemned 2: Bloodshot - recenzja gry
Jeśli chciałbyś zabić kogoś przy użyciu deski klozetowej, Condemned 2 to gra dla ciebie.
Horror pisany to było (jest) coś. Wywoływanie strachu połączonego z nutką refleksji za pomocą samych tylko słów zdaje się być w dzisiejszych czasach sztuką prawie niewykonalną. Tacyśmy już przyzwyczajeni do bardziej intensywnych, a mniej wymagających bodźców. Stąd też zastanowienie nad procesem twórczym projektantów takich gier jak Condemned. Gdzie w sumie jest granica pomiędzy strachem ambitnym, głębokim, a powierzchownym rzucaniem w stronę widza/gracza groteskowych straszydeł na tle pokrytych flakami i kupą ścian? Nie, żeby wydawnictwo SEGI podpadało wyraźnie pod jedną z tych dwóch skrajności. Pierwsza część już-serii ukazała się na samym początku wyścigu next-genów i do dziś wspominana jest raczej ciepło, choć bez nadmiaru entuzjazmu. Z dwójką prawdopodobnie będzie tak samo, ale wszystko jest tu bardziej mięsne, zgniłe i zaropiałe. I w efekcie powoduje, że do wymienionych rodzajów strachu dorzucić musimy jeszcze trzeci: taki, którego jesteśmy świadomi, który w miarę nas bawi, ale który co chwilę zmusza do wzniesienia gromkiego „fuuu!”.
Tak, to zdecydowanie nie jest gra dla ludzi o słabych nerwach (a zabawnym paradoksem jest fakt, że to ja piszę te słowa). Wkraczamy w gęste, zadymione miasto, pełne psychopatów gotowych zabić nas choćby deską klozetową. I trochę ciężko pojąć, dlaczego w sytuacji, gdzie za każdym dosłownie rogiem gwałt i pożoga, główny bohater zostaje wezwany na pomoc w celu rozwikłania zagadki serii morderstw. Te kilka trupów, które przyjdzie nam zbadać, nie jawi się szczególnym problemem w obliczu chaosu spowijającego całą metropolię – no ale nieważne. Autorzy gry twierdzą, że to ma sens, więc może mają rację.
W roli pierwszoplanowej i pierwszoosobowej ponownie pojawia się Ethan Thomas, były agent tzw. Serial Crimes Unit. Od czasu pierwszej części typ zdążył się solidnie rozpić, popaść w depresję i schizofrenię. Ergo: tym razem nie dość, że dookoła bohatera odbywa się konkretna makabreska, to od czasu do czasu zdarzy mu się samemu uroić jakiegoś maszkarona. Co gorsza, nawet przez dawnych współ-agentów jest on uważany za grosza niewartego menela. Coś w tym jest. Bohater sympatii cokolwiek nie budzi – trudno żeby – a momentami wręcz odpycha rynsztokowym imidżem i trochę durnymi odzywkami. Zabieg jak zabieg, ale bohatera gry, jakimkolwiek żulem by nie był, powinno się lubić. A tutaj raczej z tym ciężko.
Sequel Condemned to wciąż FPS z dużym akcentem położonym na walkę wręcz. Został on rozbudowany w stosunku do oryginału – obydwu rąk używamy niezależnie, mamy możliwość blokowania oraz łączenia ciosów w combosy. Dochodzą też dwa rodzaje finiszerów – te normalne, które wykonać możemy zawsze, jak i te związane z otoczeniem, niechby to było wpakowanie głowy przeciwnika w telewizor. Możliwości jest więc sporo, a przeciwnicy w większości wymagają kombinowania. Poziom zdrowia spada szybko, trzeba więc stąpać ostrożnie i uważać na stosowane przez nich uniki czy markowane piąchy. Jak chodzi o broń, prym wiedzie ustrojstwo znajdowane z przypadku na każdym kroku: deski, rurki, protezy rąk, kije baseballowe, kule inwalidzkie, deski klozetowe (a widzicie, to wyżej to nie był żart) i tak dalej. Zróżnicowania na pewno nie brakuje.