autor: Paweł Surowiec
Soldier of Fortune: Payback - recenzja gry
SoF, gdy już weźmie się poprawkę, iż jest tylko produkcją budżetową, wypada miejscami ponadprzeciętnie dobrze. Co nie zmienia jednak faktu, że to krótka, dosyć banalna i cieniutka strzelanka.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Czasy XX-wiecznych kondotierów minęły. Awanturnicze postaci takie jak Bob Denard, „Szalony Mike” Hoare, Rolf Steiner, Christian „Brodacz” Tavernier, czy z polskich Jan Zumbach (pilot, a później i dowódca Dywizjonu 303, tego sławnego, z Bitwy o Anglię) odchodzą do lamusa historii. Zejście z tego świata w tajemniczych okolicznościach (co było udziałem Zumbacha) to w profesji „pistoletu do wynajęcia” (notabene „tak starej, jak najstarszy zawód świata”, jak mawiał Denard) wręcz uśmiech losu. Większość „psów wojny” kończy marnie: albo dyndając na gałęzi z rozkazu dyktatora, którego mieli obalić, albo z perspektywą spędzenia reszty życia w jakimś ciężkim, afrykańskim „pierdlu” (co grozi Simonowi Mannowi, brytyjskiemu najemnikowi). Los lubi się sardonicznie zaśmiać – do więzienia chcą wtrącać ci, których interesom się służyło (Denard). Ale to przeszłość, powtórzę. Dzisiaj tych wyjętych spod prawa romantycznych awanturników i poszukiwaczy przygód zastępują legalnie działające „firmy ochroniarskie” w rodzaju amerykańskiej Blackwater. Obdarte z mitu przygody, nastawione na robienie kasy. Firmy będące często dodatkowymi instrumentami polityki zagranicznej jakiegoś państwa, jak owa Blackwater, którego rękami USA toczy dzisiaj wojny w Iraku (przede wszystkim) i Afganistanie. Agencje werbunkowe zatrudniające profesjonalistów pełną gębą – eks-żołnierzy jednostek specjalnych.
Jednym z takich właśnie miał być Thomas Mason, bohater Soldier of Fortune: Payback. Były komandos brytyjskiego SAS, a obecnie jednoosobowa armia, rozprawiająca się – na zlecenie dobrze znanego miłośnikom serii „Shopu” – z niedobruchami współczesnego świata. Ale nie o nim najpierw chciałem. Jaka jest ta trzecia odsłona SoF, gdybym miał ją tak zwięźle scharakteryzować? Przede wszystkim krótka jak, nie przebierając, pamięć sklerotyka. Jeśli ktoś się zaprze, nie będzie miał większych kłopotów z jej ukończeniem w ciągu jednego wieczoru. Autorzy, zapewne zdając sobie z powyższej bolączki sprawę, postanowili coś z tym zrobić. Niestety, jedynym pomysłem, na jaki wpadli, było solidne i nagłe przegięcie z poziomem trudności ostatnich kilku misji rozgrywających się w Doniecku. I jak przez większą część gry to twoi przeciwnicy ginęli od headshotów, tak w tych kilku ostatnich etapach taki sam los co i rusz spotyka ciebie. Owszem, zabieg ten wydłuża rozgrywkę, ale przy okazji frustrujący i męczący jest do bólu zębów.