Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 8 kwietnia 2001, 14:34

autor: Bolesław Wójtowicz

Arthur's Knights: Rycerze Króla Artura - recenzja gry

Kiedy zmęczą Was problemy dnia codziennego i nabierzecie ochoty, by przenieść się w czasy, kiedy najważniejszą wartością był honor i twarde reguły kodeksu rycerskiego wystarczy, iż uruchomicie „Rycerzy Króla Artura”.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Podstawową zasadą sztuki kulinarnej jest, by przystawki podawać przed głównym daniem. Powinny one podrażnić nasze kubki smakowe, pobudzić soki trawienne oraz wywołać apetyt na czekającą nas, niewątpliwie wspaniałą, ucztę. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie należy serwować przystawek dopiero wtedy, kiedy wszystkie wspaniałości naszej kuchni zostaną już spożyte. Mogą wówczas wywołać w naszym nasyconym już do granic przyzwoitości organizmie niepożądane i niekontrolowane reakcje.

Pewnie zastanawiacie się o czym ja tu piszę? Przecież to strona poświęcona grom komputerowym i tym powinniśmy się tu zajmować, a nie marudzić coś o kuchni i jakiś przystawkach. Czyżby komuś coś się tu pomyliło? Powolutku, zaraz wszystko się wyjaśni.

Kiedy kończyła się moja Najdłuższa Podróż i opuszczałem na jakiś czas April Ryan by przenieść się w świat Rycerzy Okrągłego Stołu, wiedziałem, iż chcąc nie chcąc, każdą następną grę, a w szczególności te o zabarwieniu przygodowym, będę porównywał do arcydzieła stworzonego przez „FunCom”. I właśnie wówczas, po bliższym zapoznaniu się z „Arthur’s Knights”, naszły mnie te kulinarne myśli o przystawkach. Bo najnowsze dzieło wielkiego „Cryo” jakie zostało wprowadzone na polski rynek przez „CD Projekt” ma się tak do „The Longest Journey”, jak przystawka do królewskiego dania. Może rozbudzić apetyt, ale pozostawia uczucie niedosytu.

Ktoś mógłby powiedzieć, że tak surowa ocena całkowicie dyskredytuje produkt francuskich programistów. Nie, aż tak źle nie jest. Wszak przystawka też musi mieć niezły smak, byśmy w ogóle ją zauważyli, prawda?

Ale dosyć tych kuchennych dywagacji, przejdźmy ad rem i zajmijmy się „Rycerzami Króla Artura”.

Około 1135 r. arcydiakon w Llandaff, Geoffrey z Monmouth, z pochodzenia Walijczyk, w swej „Historiae Regnum Britaniae” przedstawił legendarne początki Anglii.

Według tego autora prapoczątków obecnych wielbicieli dżemu szukać należy jeszcze pod Troją, z której - jak wiadomo - wyszedł cało Eneasz. Jego syn Askaniusz, który panował nad Italami, miał wnuka Brutusa. Ten po wielu wędrówkach dotarł do wielkiej wyspy, wybił zamieszkujących ją olbrzymów i założył ród Brytów, a swój kraj nazwał Brytanią. I trwali w swoim na poły mitycznym świecie, walcząc ze smokami i potworami morskimi, aż do czasów, gdy wyspa została odkryta przez Rzymian i opanowana prawie cała przez Cezara. Dynastia Brutusa istniała jednak nadal, książęta z tego rodu po wyjściu legionów dalej panowali, a nawet jeden z nich, Conan Meriadoc, podbił legendarną Armorykę.

Na Brytanię najechali jednak Sasi Hengisty i nastały czasy panowania barbarzyńców, a królestwo potomków Brutusa rozpadło się na wiele małych państewek rządzonych przez wrogich sobie władców. W tych okrutnych dniach przyszedł na świat, dzięki pomocy wielkiego czarownika Merlina, Artur. Mając 15 lat i korzystając z pomocy sił nadprzyrodzonych Artur zdobył tron, walczył z Sasami, odniósł siedem zwycięstw, zjednoczył Brytanię, a następnie podbił Irlandię, Islandię, Gotlandię i Orkady. Podporządkował sobie Norwegię i Danię, zajął na jakiś czas Galię, aż wreszcie najechał Rzym odnosząc wspaniałe zwycięstwo pod Paryżem.

W jego stołecznym zamku Camelot, w Zielone Świątki, zbierali się wokół Okrągłego Stołu (symbol równości uczestników) rycerze w liczbie dwunastu. Wśród nich Lancelot, jego syn Galahad, Gawain, Parcival, Iwein, Erec (Geraint), Beduir i Kai - dwóch olbrzymów, Mabon Świetlisty, Lohengrin, Cador i Hiderus, syn Nu. Na zamku Camelot znajdowali się też: żona Artura, piękna i niewierna (jak to kobieta) Ginewra, a także oddany sługa Bediviere, pies Cabal, demoniczny kot Paluc. Zebranych odwiedzał czarodziej Merlin, a wśród niezbędnych atrybutów tej historii był też miecz Artura – Excalibur.

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.

Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema
Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema

Recenzja gry

Stanisław Lem długo – za długo – czekał na swój czas w świecie gier wideo. Myślę, że byłby rad widząc, jak polskie studio Starward Industries przeniosło jego Niezwyciężonego do interaktywnego medium. Co nie musi oznaczać, że to wybitna gra.

Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi
Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi

Recenzja gry

Return to Monkey Island to gra, w której w końcu, po tylu latach, wielu z nas odkryje sekret Małpiej Wyspy. Prowadzi do niego ciepła, kolorowa i nostalgiczna przygoda zamknięta w pomysłowej, świetnie napisanej, metatekstualnej przygodówce.