Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 13 października 2003, 10:13

autor: Borys Zajączkowski

Piraci z Karaibów - recenzja gry

Piraci z Karaibów to gra przygodowa/cRPG oparta na motywach filmu fabularnego Jerry’ego Bruckheimera (Armageddon, Pearl Harbor) o tytule „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły” z Johnnym Deppem w roli głównej...

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Od jakże wielu już lat my, gracze, żywimy nadzieję, że po odbyciu długiej i pełnej niebezpieczeństw podróży kosmicznej, wylądowawszy na planecie dane nam będzie przejść się ulicami portu kosmicznego, na własnych nogach zajrzeć do knajpy i do sklepu, a może nawet udać się za miasto w poszukiwaniu na przykład drogich artefaktów. Nie udało się tego marzenia spełnić ani „Elite”, ani „Privateerowi”, ani „Frontierowi”, ani „Freelancerowi”, ani żadnemu innemu kosmicznemu erpegowi czy symulatorowi, jakkolwiek by tego gatunku gier nie nazywać. Sztuka ta udała się – w takim wymiarze, jak trzeba – dopiero „Sea Dogs” i rozkwitła w drugiej ich części: „Piratach z Karaibów”. Przykro może troszeczkę, iż nie są to „Piraci z Kasjopei” lub skądś tam wysoko, lecz i tak jest pięknie.

Mało zresztą powiedzieć: „pięknie” – „Piraci z Karaibów” to bodaj najładniejsza gra, jaką dotychczas dane mi było widzieć. Screenshoty z niej można oprawiać w ramki i wieszać na ścianach. Co więcej, mała ich część będzie kiczowata, gdyż znać po grafice, że jej autorzy to nie tylko rzemieślnicy od teksturowania, lecz artyści, którzy zdają sobie sprawę z wymogów nieco starszego oka. Tutaj trawa zielonością oczu nie wypala, słońce wprawdzie rzuca flary, lecz czyni to nader dyskretnie, a jednak krajobrazy prezentują się radośnie niczym Pieniny w słoneczny dzień. No... Karaiby. Tak jest przy ładnej pogodzie. Gdy pada deszcz lub gdy statek wpada w sztorm, rzeczy mają się równie dobrze, aczkolwiek wizja rosnących z każdą chwilą wydatków na naprawę statku nie pozwala się w pełni cieszyć widokiem fal uderzających w burty, czy piorunów tłukących się po masztach. Nie ma oczywiście takiego całego, w którym by dziury nie znalazł. Te dziury „Piratach z Karaibów” to przede wszystkim przenikanie postaci przez nieotwieralne drzwi oraz niewzruszone wiatrem drzewa i większe rośliny. Nie razi to jakoś szczególnie, lecz zważywszy to, iż nawet trawa ugina się tu pod nogami – chciałoby się więcej.

Dokłada się do powyższego niezwykłe bogactwo i różnorodność miejsc, które gracz jest w stanie odwiedzić. Dostępny dla gracza archipelag składa się z ośmiu wysp i nie wszystkich ich istnienie jest z początku przygody oczywiste. Na nich rozpościera się kilkanaście miast, osad tudzież pomniejszych ludzkich osiedli. Pietyzm, z jakim ich projektanci podeszli do tematu trudno jest w kilku słowach opisać – zacząć wszakże należałoby od jednego: przepych. Każde z miast ma odmienny charakter zabudowy, zupełnie inny układ ulic, przeplatających się ze sobą poziomów, budynków, które się na nich znajdują, na rozmiarze całości skończywszy. Aczkolwiek ekstrahując z nich miejsca szczególnie dla gracza użyteczne okaże się, że przeważnie w każdym z nich znaleźć można: tawernę, sklep, stocznię i ratusz.

Tawerna – przez wzgląd na nieszczęście swojej wirtualności – nie służy do picia, lecz do przyspieszania upływu czasu (można się w niej przespać również za darmo), najmowania marynarzy do załogi, najmowania oficerów, których zdolności podniosą wypadkowe walory statku, spotykania innych, istotnych dla biegu fabuły osób tudzież zdobywania zleceń na mniej lub bardziej intratne przewozy. Zlecenia takie zresztą znaleźć można również gdzie indziej, gdyż jedynym wymogiem po temu, by ktoś zechciał gracza wynająć do pracy jest ten, by miał ochotę z nim porozmawiać i miał coś do zaoferowania. Może to być sklepikarz lub cieśla okrętowy spotkany w zakładzie naprawczym.

Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie
Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie

Recenzja gry

Stellar Blade to dzieło ewidentnie stworzone z pasji, stanowiące ucztę dla oczu i uszu, serwujące niezłą fabułę oraz wyposażone w angażujący system walki, który jednak nie stanie kością w gardle osobom szukającym po prostu dobrej rozrywki.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.

Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie
Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie

Recenzja gry

Otwarty świat Rise of the Ronin potrafi wciągnąć, a mocno osadzona w historii i polityce XIX-wiecznej Japonii fabuła zaciekawić. Tym, co zapamiętam z nowej gry studia Team Ninja, jest jednak znakomity system walki, dający masę satysfakcji.