Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać

Dishonored: Death of the Outsider Recenzja gry

Recenzja gry 18 września 2017, 14:22

Recenzja gry Dishonored: Death of the Outsider – godne pożegnanie serii

„Śmierć Odmieńca” – już sam tytuł samodzielnego dodatku do Dishonored 2 intryguje. Arkane spełniło pokładane w nim nadzieje: to najlepsza opowieść w serii. W połączeniu z wciąż świetną mechaniką rozgrywki dostaliśmy więc skradankę prawie idealną. Prawie.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

ZALETY:
  1. skradanie się, walka i eksploracja są tak samo znakomite jak w „podstawce”;
  2. znacznie ciekawsza fabuła i bohaterowie niż w Dishonored 2;
  3. kontrakty dają jeszcze więcej powodów do uważnej eksploracji świetnie zaprojektowanych (jak zwykle) lokacji;
  4. przyzwoita doza nowych gadżetów i mocy, których da się kreatywnie używać;
  5. poprawiona względem D2 wydajność;
  6. Michael Madsen!
WADY:
  1. brak mechaniki chaosu (zabijanie nie ma konsekwencji);
  2. nieco bardziej liniowe misje niż w D2;
  3. zdarza się backtracking i recykling lokacji z drugiej części cyklu;
  4. dla osób, które nie lubią eksploracji i kombinowania, będzie to dość krótka – i jednorazowa – przygoda.

Czy wiecie, że seria Dishonored właśnie się skończyła? No, może nie tak całkiem, bo Arkane Studios niczego nie wyklucza – ale nawet jeśli powstanie „trójka”, będzie mieć zupełnie innych bohaterów i założenia fabularne. Tak więc wydane w piątek Death of the Outsider należy uważać za swoiste pożegnanie francuskiego dewelopera z serią, która przyniosła mu sławę i poważanie w całym growym świecie. To zwieńczenie losów bohaterów, których poznaliśmy w 2012 roku – Corvo, Emily, Dauda i (jak wskazuje sam tytuł) Odmieńca.

Nie będę zwlekać ze zdradzeniem Wam tej informacji – jest to jak najbardziej godne pożegnanie. Ba, nawet więcej. Podczas gdy Dishonored 2 zostawiło mnie z lekkim uczuciem niedosytu – aczkolwiek to bardzo dobra, rozbudowana pozycja – tak po ukończeniu zdecydowanie krótszej „Śmierci Odmieńca” czuję się spełniony. Przede wszystkim dlatego, że Arkane tym razem wykrzesało z siebie znacznie więcej na polu, na którym „dwójka” kulała – mowa oczywiście o fabule.

Śmierć czarnookiemu draniowi!

Chyba nie ma fana serii Dishonored, który nie zadrżałby na wieść o tym pomyśle – zabić Odmieńca. Jak to? Podnieść rękę na wszechpotężną istotę, której objawienie się otwierało każdą poprzednią grę z cyklu i której moce dawały bohaterom jedyną szansę na powodzenie ich zamiarów (nie licząc tej garstki śmiałków, którzy odrzucili „boski” dar w drugiej części)? A jednak przed takim właśnie zadaniem stawia nas Death of the Outsider – i to sprawia, że fabuła intryguje od samego początku.

Historia jest tym ciekawsza, że już w pierwszej misji spotykamy wielkiego nieobecnego w Dishonored 2, czyli zabójcę Dauda – antagonistę z pierwszej części, a zarazem bohatera dodatków do „jedynki”. Pieruńsko charyzmatyczną postać, która ze swoim zgorzknieniem i cynizmem oraz głosem Michaela Madsena przyćmiewa nawet Corvo Attano granego przez Stephena Russella. Po prawdzie tym razem Nożownik z Dunwall nie pojawia się jako grywalna postać, ale jego uczennica, Billie Lurk, godnie zastępuje go w tej roli, też wykazując się całkiem interesującą osobowością (na pewno ciekawszą niż Emily Kaldwin w Dishonored 2).

Recenzja gry Dishonored: Death of the Outsider – godne pożegnanie serii - ilustracja #1

Tak jak w przypadku Dishonored 2 Bethesda dostarczyła Death of the Outsider z polskim dubbingiem. Moim zdaniem zrobiła to trochę na darmo, bo zastępować Michaela Madsena innym głosem to po prostu grzech. I chociaż Maciej Kowalski nawet nie wypadł źle, próbując chrypieć jak Madsen – a na pewno lepiej niż beznamiętna Katarzyna Tatarak w roli Billie Lurk – to i tak kategorycznie zalecam granie z kinową lokalizacją (z samymi polskimi napisami).

Choć akcja toczy się w słonecznej, już wolnej od krwiogzów Karnace, w rozmowach między Daudem a Billie wraca mroczny klimat Dunwall.

Jednak w tej historii najważniejszy jest oczywiście Odmieniec. W trakcie pięciu misji, które zawiera Death of the Outsider, szukamy po całej Karnace sposobu na zgładzenie „boga”, stopniowo odkrywając największą tajemnicę, jaką dotąd ujawniło uniwersum Dishonored. Co zaś najlepsze, narracja przestała być czarno-biała. W odróżnieniu od jednoznacznie złej Delili Copperspoon z „dwójki” Odmieniec w nowej grze nie został przedstawiony jako plugawe monstrum, które bezsprzecznie trzeba powstrzymać – dla dobra świata. Podobnie jak w pierwszym Dishonored opowieść zręcznie posługuje się odcieniami szarości, a Daud i Billie sami mają tyle na sumieniu, że można im wręcz przypiąć łatkę antybohaterów.

I chociaż historii zaprezentowanej w Death of the Outsider mimo wszystko nie zaliczyłbym do pierwszej ligi growych fabuł, zdecydowanie stanowi ona argument przemawiający za sięgnięciem po tę pozycję. Przynajmniej w przypadku fanów serii – osoby, którym do tej pory „Zniesławiony” był obcy, nie powinny zaczynać przygody z cyklem od jego najnowszej odsłony, zwłaszcza że akcja toczy się po wydarzeniach z „dwójki” i dodatek dopowiada co nieco na temat dalszych losów bohaterów wcześniejszej części. Warto też zapoznać się z fabularnymi DLC do pierwszego Dishonored (zwłaszcza The Knife of Dunwall) przed sięgnięciem po Death of the Outsider, żeby lepiej zrozumieć dość zawiłą relację między Daudem a Billie, która nakręca fabułę nowej gry.

Billie Lurk nie ma serca, które mogłoby do niej szeptać, ale potrafi słuchać, co mają do powiedzenia szczury. Jest to zdolność użyteczna z punktu widzenia rozgrywki, a zarazem szalenie klimatyczna.

Na południu bez większych zmian

Arkane Studios starało się unikać kojarzenia The Death of the Outsider z Dishonored 2 w przekazach medialnych, przedstawiając ten samodzielny dodatek raczej jako osobną grę. Jednak złudzenia co do odrębności obu pozycji ulatują, gdy tylko uruchomimy nowe dzieło tego dewelopera. Menu, interfejs, grafika, model narracji czy podstawy rozgrywki – to wszystko okazuje się identyczne jak w „dwójce”. Ale bynajmniej nie jest to wada.

Dishonored 2 zostało wyposażone w świetną mechanikę. Niezależnie od tego, czy ktoś chciał postawić na jatkę i zmierzanie do celu po trupach, czy wolał przemykać wśród cieni, unikając ofiar śmiertelnych, miał zagwarantowaną doskonałą zabawę, która wciągała, budziła emocje i – co najważniejsze – pobudzała kreatywność. W Death of the Outsider jest dokładnie tak samo. Największą różnicę – która w istocie wcale nie jest bardzo duża – robi nieco odmienny zestaw mocy i gadżetów, jakie oddano do dyspozycji Billie Lurk.

Od razu rozwieję złudzenia – Arkane nie wymyśliło niczego rewolucyjnego, jeśli chodzi o udostępnione bohaterce „zabawki”. Trzy „podstawowe” moce Billie to lekko zmodyfikowane odpowiedniki mrocznej wizji, mignięcia i opętania z puli umiejętności Corvo (z czasem dochodzi do nich czwarta moc – bardziej nowatorskie uderzenie Pustki). Zamiast pistoletu i kuszy w roli broni dystansowej występuje oręż nazwany woltostrzałem, który jest czymś pomiędzy tymi dwoma narzędziami do zabijania. Dostajemy też parę nowych rodzajów granatów i min.

Pewną nowością jest też brak rozwoju umiejętności przy użyciu run. Zamiast tego możliwości Billie zwiększamy kościanymi amuletami, które mają ciekawsze właściwości i są gęściej rozrzucone niż w Dishonored 2.

Gracze, którzy umieją do maksimum wykorzystać potencjał oddanego w ich ręce arsenału, będą mieć świetną zabawę, badając możliwości starych-nowych gadżetów. Szczególnie interesujące jest tzw. „podobieństwo”, którym kradniemy tożsamość innym osobom – w odróżnieniu od opętania przy użyciu świeżej mocy możemy wykonywać akcje właściwe dla określonych postaci, np. podszywając się pod śpiewaka, dobierzemy się do sejfu, który otwiera się tylko na dźwięk jego głosu. Reszta najpewniej skwituje te innowacje wzruszeniem ramion i dopasuje udostępnione narzędzia do swoich stałych preferencji.

Ale ekwipunek to jedna rzecz, drugim ważnym składnikiem są miejsca, w których robimy z niego użytek. Tutaj Arkane Studios utrzymało poziom, do jakiego przyzwyczaiły nas poprzednie gry z serii Dishonored. Znów odwiedzamy klimatyczne i obszerne lokacje, w których poszukiwacze sekretów mogą spędzić długie godziny, rozglądając się za wszechobecnymi skarbami, tajemnicami i innymi smaczkami, tyleż intrygującymi, co sprytnie ukrytymi. Deweloper jeszcze bardziej podkręcił atrakcyjność eksploracji, dokładając kontrakty – rozmaite zadanka poboczne przyjmowane w prawie każdej misji, za wykonanie których czeka sowita nagroda. Poza tym nie mamy już serca wskazującego lokalizację kościanych amuletów na całym poziomie (zamiast niego dysponujemy talizmanem pozwalającym rozmawiać ze szczurami), więc trzeba włożyć trochę więcej wysiłku w rozglądanie się za znajdźkami tego typu.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

U.V. Impaler Ekspert 18 września 2017

(PS4) Świetny, sprawnie zrealizowany dodatek do "dwójki", który w przeciwieństwie do podstawki, nie używa do przedstawienia jego bohaterów wyłącznie dwóch kolorów - czerni i bieli. Pozycja obowiązkowa dla fanów serii, gwarantująca minimum 10 godzin zabawy, zakładając, że lubimy zaglądać w każdy kąt. Minusem jest z pewnością niezbyt bogaty repertuar mocy protagonistki (zabrakło przede wszystkim garnituru mocy ofensywnych) i niezbyt przemyślany zestaw kontraktów, nie uznający alternatywnych sposobów na pozbywanie się celów. Cała reszta zdecydowanie in plus.

8.5
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.

Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami
Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami

Recenzja gry

Helldivers 2 pokazuje, co może zrobić doświadczony zespół specjalizujący się w określonym gatunku gier, mając wsparcie dużego wydawcy pokroju Sony. Zdecydowanie nie sprawi, że serwery będą działać stabilnie po 14 dniach po premierze.

Recenzja gry Pacific Drive - to najdziwniejszy, najbardziej wciągający survival od dawna
Recenzja gry Pacific Drive - to najdziwniejszy, najbardziej wciągający survival od dawna

Recenzja gry

Pacific Drive udowadnia, że w oklepanym gatunku survivali jest jeszcze miejsce na nowe, świeże doświadczenia, nawet gdy składają się na nie znane pomysły. W żadnej innej grze nie poczujecie tak silnej więzi ze swoim samochodem – starym kombi!