Recenzja gry Doom - nowe szaty króla strzelanin
Brak „czwórki” w tytule nowego Dooma nie jest przypadkowy. Najpewniej właśnie tak wyglądałby król FPS-ów, gdyby id Software zapoczątkowało swoją największą markę w 2016 roku. Wprawdzie nie jest to już rewolucja, ale wzór do naśladowania – jak najbardziej!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- rewelacyjne walki – szybkie, krwawe i pompujące adrenalinę;
- świetnie zaprojektowane lokacje – zróżnicowane, rozległe i klimatyczne;
- odpowiednio długa kampania;
- kapitalne sekrety do odkrycia;
- ciekawa narracja, mimo oczywistej fabuły;
- bardzo ładna oprawa graficzna i ostra, pasująca do Dooma muzyka;
- niezły system ulepszeń (np. broni) – choć mógłby być bardziej przemyślany;
- multiplayer – dla tych, którzy nie oczekują godnego spadkobiercy Quake’a III;
- SnapMap – dla tych, których zadowolą nieskomplikowane wyzwania.
- okazjonalne wysypywanie się gry;
- brak opcji ręcznego zapisywania stanu rozgrywki;
- duże wahania płynności animacji;
- multiplayer – dla tych, którzy nie ścierpią miksu Quake’a III i Call of Duty;
- SnapMap nie jest narzędziem moderskim z prawdziwego zdarzenia.
Ile to czasu czekaliśmy na nowego Dooma? Dwanaście lat minęło od premiery „trójki”, a myślę, że niektórzy mogliby liczyć i dwadzieścia dwa lata, uznając – tak jak niżej podpisany – trzecią część za groteskową parodię cyklu, którą chciałoby się wymazać i z pamięci, i z kart historii. W tej sytuacji najnowsze dzieło id Software można byłoby uznać za grę bardziej wytęsknioną i okupioną większą ilością łez nawet niż Half-Life 3. W końcu Valve Software nie robiło nikomu wielkiej nadziei i nie zapowiadało kolejnej odsłony przygód Gordona Freemana po to, by po paru latach ogłosić zawieszenie prac, a potem rozpoczynać je od nowa – a taki właśnie scenariusz miał miejsce w przypadku czwartego Dooma. Co gorsza, mimo smakowitego zapisu rozgrywki z E3 2015, w ostatnich tygodniach przed premierą wiara fanów znów została wystawiona na próbę, gdy zaproszono ich do multiplayerowych beta-testów. Więc jak ostatecznie wyszedł ten Doom? Cóż, tryb wieloosobowy nadal stanowi pokraczną krzyżówkę Quake’a III: Areny i serii Call of Duty... A tak poza tym to rewelacyjna strzelanka. Studio id Software wróciło do gry w wielkim stylu.
Jednak zanim przejdę do rozpływania się nad nową „Zagładą”, nadmienię jeszcze, że omawiany tytuł składa się z trzech odrębnych modułów – kampanii solowej, trybu wieloosobowego oraz rozmaitych atrakcji skupionych wokół edytora SnapMap. Najważniejsza jest oczywiście pierwsza z owych części i to jej poświęciłem najwięcej miejsca w recenzji – do niej też odwołuje się gros plusów i minusów, które widzicie po prawej stronie. Ustępy dotyczące multiplayera i SnapMapa znajdziecie w dalszej części tekstu.
Zagłada do czterech razy sztuka
Zacząć wypada od nakreślenia tła fabularnego gry. Wszyscy wiedzą, o co tu chodzi – XXII wiek, placówka badawcza korporacji UAC na Marsie, inwazja demonów z piekła rodem i samotny żołnierz, który staje przeciw potworom. Ale id Software też wie, że my wiemy. Dlatego czwarty Doom oszczędza nam długich wstępów, pogadanek o świetlanej przyszłości ludzkości i jakże zaskakujących scen przedostawania się demonów do naszej rzeczywistości. Ba, oszczędza nam nawet typowego dla współczesnych gier samouczka. Zabawa zaczyna się w samym sercu akcji – nie mija nawet pół minuty od kliknięcia opcji „Nowa gra”, a nasz kosmiczny komandos już trzyma pistolet w garści i ma przed sobą pierwsze dwa nacierające na niego potwory. Nie wiesz, że do wykonywania ruchów służy WSAD, a strzela się lewym przyciskiem myszy? Twój problem. Wprawdzie deweloper później tłumaczy bardziej złożone aspekty rozgrywki (np. system ulepszeń broni), ale na początku otrzymuje się jasny przekaz: lepiej, żebyś wiedział, na co się pisałeś, uruchamiając ten tytuł. Mamy tu zresztą do czynienia z jedną z wielu cech, które upodabniają „czwórkę” do pierwszych dwóch odsłon serii.