Recenzja gry Iesabel - polskie Diablo prosto z Gdyni
Gdyńskie studio Madman Theory Games próbuje swoich sił na rynku diabloklonów. Czy ich Iesabel jest w stanie powalczyć z prężącą muskuły i ostatnio bardzo aktywną konkurencją?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- zaskakująco obszerna;
- muzyka.
- ogólne niedopracowanie na wielu płaszczyznach;
- fatalne sterowanie i system walki;
- niesatysfakcjonująca młócka;
- kiepski loot, paskudnie wyglądające przedmioty;
- oprawa graficzna;
- multiplayer dla nikogo.
Po dość długim okresie posuchy gatunek nastawionych na akcję RPG przeżywa prawdziwy rozkwit. Prym wiedzie tu oczywiście trzecia odsłona cyklu Diablo, jednak mniej zasobna finansowo konkurencja nie składa broni. Wierną rzeszę fanów ma drugi Torchlight, w przyszłą środę darmowe Path of Exile oficjalnie opuści fazę beta-testów, a na horyzoncie majaczy już Grim Dawn, niezwykle obiecujący tytuł, tworzony od dłuższego czasu przez autorów Titan Questa. W tym doborowym towarzystwie znalazła się również polska produkcja i to właśnie jej przyjrzymy się teraz bliżej. Iesabel – diabloklon rodem z Gdyni – najpierw podbijała serca posiadaczy urządzeń mobilnych, a teraz próbuje swoich sił na zdecydowanie bardziej wymagającym rynku PC.
Tytułowa Iesabel to zamorska księżniczka, która przybyła do południowych krain z niecnym zamiarem rozprzestrzenienia kultu złego demona Baala. Za pierwszy cel obrała sobie miejscowego króla – oczarowany urodą kobiety monarcha szybko uczynił ją swoją żoną, by potem stać się marionetką w jej rękach za sprawą tajemnych zaklęć. Objąwszy kontrolę nad Yeroh, Iesabel uwolniła mroczne siły, które migiem rozprzestrzeniły się po całym kontynencie, przynosząc ból i zniszczenie. Na szczęście gdzieś, hen daleko na północy, żyje nieustraszony heros i to na jego barkach spocznie trudne zadanie uratowania całego świata. Jak nietrudno się domyślić, w jego postać wcielasz się Ty.
Sztampowej fabule można wybaczyć wiele, ale na fatalną realizację najważniejszego elementu gry, czyli walki z mniej lub bardziej groźnymi monstrami, trudno przymknąć oko. Pecetowym klikadłom w przyszłym roku stuknie osiemnastka, a tymczasem Iesabel sprawia wrażenie, jakby ten gatunek dopiero się narodził. Mechanika rozgrywki w polskim produkcie pozostawia wiele do życzenia i doprawdy nie mogę pojąć, jak gdynianie z Madman Theory Games potrafili wyłożyć się na tak kluczowej dla rąbanek kwestii jak unicestwianie stworów.
Kardynalnym błędem popełnionym przez twórców jest niemożność wyprowadzenia ataku za pomocą prostego kliknięcia. Aby w ogóle uderzyć, trzeba przytrzymać lewy przycisk myszy na przeciwniku lub wcisnąć go raz, ale w towarzystwie klawisza odpowiedzialnego za ręczne celowanie. Ikona ciosu zlokalizowana jest też na pasku umiejętności u dołu ekranu i to rozwiązanie wydaje się najbardziej kuriozalne – konia z rzędem temu, kto chociaż raz jej użyje, by likwidować oponentów. Przecież to nie ma żadnego sensu! Wspomniana ikona to oczywiście spadek po wydaniu dedykowanym urządzeniom mobilnym, które dostępne jest już od dłuższego czasu – autorom najwyraźniej było żal ją usunąć, a szkoda, bo niepotrzebnie zajmuje cenny slot. Summa summarum bicia wrogów w Iesabel musimy nauczyć się od nowa, a to w tym gatunku wyczyn niebywały. Nie da się tu wykonać tak prozaicznej czynności, jak podejście do rywala i zdzielenie go w łeb jednym kliknięciem myszy. Nie przypominam sobie jakiejkolwiek gry tego typu, a na przestrzeni lat obcowałem z naprawdę wieloma, która nie miałaby takiej opcji w standardzie. Masakra.