Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Call of Duty: Black Ops II Recenzja gry

Recenzja gry 13 listopada 2012, 09:00

autor: Grzegorz Bobrek

Recenzja gry Call of Duty: Black Ops II - zimna wojna przyszłości

Call of Duty: Black Ops II miał zadatki na najbardziej innowacyjną część serii. Nieliniowa kampania, dopracowany multi, powrót zombie - czy wszystko poszło po myśli Treyarchu?

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PC, PS3

PLUSY:
  • najlepszy multiplayer w serii – system Pick 10, mnogość trybów zabawy;
  • innowacje w kampanii – wybory fabularne, dobór ekwipunku, sekrety;
  • bardzo dobre mapy w trybie wieloosobowym;
  • tryb zombie rozbudowany jak nigdy wcześniej;
  • oprawa dźwiękowa.
MINUSY:
  • chaotyczna, źle poprowadzona fabuła z nieprzekonującymi bohaterami i tanimi zwrotami akcji;
  • powtarzalne misje Strike Force, zaprojektowane bez pomysłu;
  • mocno przestarzała oprawa graficzna.

Seria Call of Duty miała przed sobą nie lada wyzwanie – z jednej strony nie wyważać otwartych drzwi i nie zrazić wielomilionowej grupy odbiorców, z drugiej – przekonać zarówno malkontentów, jak i wiernych fanów, że Black Ops II zasługuje na przesiadkę z „jedynki” i ostatnich odsłon Modern Warfare. Treyarch wziął na siebie ciężar tego zadania i przed premierą gry usilnie starał się przekonać nas o innowacyjności swego najnowszego produktu. Call of Duty: Black Ops II miało być odpowiedzią na wątpliwości nieco znudzonych graczy oraz ripostą na wszelkie – czasem słuszne – zarzuty. I jedno trzeba przyznać. Autorzy ze starcia z oczekiwaniami graczy wyszli z twarzą, choć nie wszystkie ich propozycje okazały się krokiem w dobrym kierunku.

Przede wszystkim mocno rozczarowuje kampania. Scenarzyści serii Call of Duty już od Modern Warfare 2 ewidentnie popuścili wodze fantazji, jednak to właśnie wojna 2025 roku stanowi ostateczny test na tolerancję dla przerysowanej, totalnie odjechanej fabuły. Chaotyczna opowieść, pełna zdecydowanie zbyt mocno naciąganych zwrotów akcji, absurdalnych motywacji bohaterów i wynalazków rodem z Jamesa Bonda okazuje się słabym spoiwem dla kolejnych misji, które rozgrywane są w imponującej liczbie lokacji z każdego zakątka świata. Od odbiorcy wymaga się wielkich pokładów cierpliwości, ale przede wszystkim jednak wiary, że przetaczające się przez ekran w szalonym tempie wydarzenia, w tym zdrady, zgony, nagłe objawienia i „wielkie” tajemnice, mają jakikolwiek sens. Wiara ta wielokrotnie wystawiana jest na próbę.

Gra epatuje brutalnością, do czego studio Treyarch zdołało nas zresztą przyzwyczaić (World at War było pierwszą produkcją z serii, która dostało oznaczenie 18+). Dla bardziej wrażliwych przygotowano opcję wyłączenia pewnych naturalistycznych scen. Całkiem słusznie – akcja zaczyna się od kremacji żywcem.

Nie trafiają do mnie postacie: protagonista – syn Masona, który musi poznać znaczenie słowa „służba”; jego niezrównoważony kumpel Harper, który jest niczym klon Franka Woodsa, tyle że po nałożeniu na włosy dwóch kilogramów żelu i wpakowaniu w żyłę paru litrów substancji psychoaktywnej; Biggs – archetyp surowego, ale – rzecz jasna – uczciwego admirała, ślepego na zdrajców, podstępy i wybiegi przeciwnika; nie mogę też zrozumieć Menendeza – głównego przeciwnika naszej wesołej szajki psychopatycznych żołdaków. Nie kupuję ani jego motywacji do położenia zachodniego świata na łopatki, ani tego, w jaki sposób zdobył władzę i środki zdolne do wyprowadzenia w pole amerykańskiego wywiadu i armii. Gra sili się na budowanie mocnych charakterów oraz relacji pomiędzy nimi, ale w tych kilku godzinach (od sześciu do dziewięciu w zależności od wybranego poziomu trudności) kampanii fabularnej zwyczajnie brakuje na to czasu. Niby mamy zarysowany jakiś konflikt „stary Mason-młody Mason”, jest wątek zdrady, motyw zimnej wojny XXI wieku oraz sporo o prawdziwym oddaniu i obowiązkach żołnierza, ale wydarzenia toczą się w tak szybkim tempie, że ostatecznie ze wszystkich uniesień fabularnych pozostaje co najwyżej sceptyczne uniesienie brwi. Scenarzysta ewidentnie chciał złapać zbyt wiele srok za ogon, a w garści zostały mu strzępy fabuły, która mogła mieć jakiś sens. W stosunku do pierwszego Black Ops nastąpił pod tym względem bardzo wyraźny regres.

Sytuacji nie ratuje jedna z największych nowości w serii, czyli wybory moralne, oraz – jak to ujął producent – „branching storyline”. Wytłumaczmy od razu – kampania składa się z 11 liniowych misji, których kolejność jest niezmienna przy każdym podejściu. Wynik opowieści, a tym samym to, który z finałów (kolejna innowacja) przyjdzie nam oglądać, zależy od kilku kluczowych momentów. Głównie sprowadzają się one do jasnego wyboru typu „zastrzel/ zachowaj przy życiu”, ale istnieją także sprytnie ukryte pułapki. Otóż zadanie może zakończyć się połowicznym sukcesem, a konsekwencje nieosiągnięcia celów odbić negatywnie dopiero na późniejszym etapie zabawy. Niektóre zagrania scenarzystów prezentują się całkiem nieźle – niekiedy łatwo dać się zmanipulować, że wszystko zmierza ku pozytywnemu finałowi, a tymczasem nasze decyzje prowadzą ku totalnej katastrofie. Niestety, do pełnego sukcesu potrzebne jest ukończenie „nieliniowych” i opcjonalnych misji typu Strike Force. Reklamowane jako jedna z głównych atrakcji trybu single, okazują się nie mniejszym rozczarowaniem niż przekombinowana fabuła.

Otrzymujemy bowiem prostą wariację na temat konsolowego RTS-a. Dowodząc czterema oddziałami, mierzymy się z falami przeciwników, napływającymi z każdego zakątka mapy, jednocześnie próbując wykonać postawione przed nami zadanie. Nade wszystko widać braki w mechanice. Podwładni mają problemy z kryciem się za osłonami, pojazdy potrafią obrócić się tyłem do wroga i jedyna nadzieja w opcji samodzielnego sterowania wybraną jednostką. Na wyższych stopniach trudności przeprawa przez misje Strike Force to prawdziwa mordęga, niestety, konieczna, jeśli nie chcemy, aby kampania zakończyła się rozpadem zachodniego świata. Samą ideę urozmaicenia młócki z podstawowych wyzwań uważam za dobrą, wykonanie jednak pozostawia sporo do życzenia.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.

Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami
Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami

Recenzja gry

Helldivers 2 pokazuje, co może zrobić doświadczony zespół specjalizujący się w określonym gatunku gier, mając wsparcie dużego wydawcy pokroju Sony. Zdecydowanie nie sprawi, że serwery będą działać stabilnie po 14 dniach po premierze.