autor: Łukasz Malik
Heavy Rain - recenzja gry
Pięć lat przyszło czekać fanom Fahrenheita na następne dzieło Quantic Dream. Czy Heavy Rain przełamuje kolejne bariery w elektronicznej rozgrywce, czy to tylko nadmuchany balon pękający pod wpływem wygórowanych oczekiwań?
Recenzja powstała na bazie wersji PS3.
Niewiedza jest błogosławieństwem. Ta sentencja jak mało która pasuje do Heavy Rain. Scenariusz jest tak skonstruowany, że im mniej o nim wiemy, tym lepiej. Żeby nie było, nie należę do grupy świrów, którzy wpadają w furię, jak ktoś zdradzi im zakończenie King Konga czy Pasji. Jednak w przypadku najnowszego dzieła Quantic Dream „spoilerofobia” jest jak najbardziej uzasadniona. Całość składa się z około 60 scen – przy czym przy pierwszym podejściu nie mamy szans zobaczyć ich wszystkich, a przejście całości powinno zająć około 7-8 godzin.
Przez mniej więcej 3/4 gry nasze decyzje mają naprawdę niewielki wpływ na zakończenie. Popychamy historię, przy okazji wykonując zbędne czynności, które dają iluzję swobody i zbliżają do „prawdziwego życia”. Bo kto z nas nie pije soku, nie sika czy nie robi jajecznicy? Przepraszam, ale nie dam sobie wmówić, że te bzdurne wypełniacze czynią z Heavy Rain tytuł wyjątkowy i bardziej ambitny. Również elementy zręcznościowe, które sprowadzają się do naciskania klawiszy w odpowiednich sekwencjach (tak zwane QTE), w *części* scen pełnią rolę jedynie katalizatora adrenaliny. Niezależnie od tego, czy wykonamy je prawidłowo, czy nie, skutki naszych działań będą jednakowe. Jest to o tyle smutne, że i tak przegrywamy, nawet gdy uda nam się wszystko rozegrać poprawnie, przez co czasem czujemy się zrobieni w konia. Gdzie tu nagroda dla gracza? Z Heavy Rain jest jak z Call of Duty, gdy zaczniemy w nim za bardzo kombinować i szukać swobody, to wypatrzymy wszystkie proste elementy, z których cały teatrzyk iluzji został zbudowany. Na szczęście trafiamy na moment, w którym animowani przez nas bohaterowie mogą zginąć lub podjąć kluczowe dla rozwiązania akcji decyzje. Wariacji na temat zakończenia jest sporo – choć oczywiście, to naprawdę satysfakcjonujące i dające poczucie dobrze wykonanej roboty jest jedno. Mimo to nawet największy socjopata znajdzie coś dla siebie, doprowadzając do naprawdę dołującego finału.
Generalnie, jeżeli zaakceptowałeś rozwiązania znane z Fahrenheita i jesteś w stanie porzucić rozgrywkę na rzecz zaangażowania się w historię, to wyżej wymienione wady Heavy Rain stają się nieistotne. Zapewne pierwsze pytanie, które zadasz znajomym, którzy ukończyli grę, będzie brzmiało: „Jakie było twoje zakończenie?” – to chyba najlepsze, co można powiedzieć o jakiejkolwiek grze. Podobnie jak w Mass Effect 2 rozgrywka w HR schodzi na drugi plan. Liczą się historia i bohaterowie. Tak naprawdę dziury w całym zacząłem dopatrywać się, myśląc o recenzji. Zdaję sobie sprawę, że dla części konserwatywnych graczy ten twór z pogranicza gry i interaktywnego filmu będzie całkowicie niezjadliwy.