Pecetowy Alan Wake 5 lat później - fsm - 16 lutego 2017

Pecetowy Alan Wake 5 lat później

16 lutego mija 5 lat od amerykańskiej premiery pecetowej wersji Alana Wake'a (a niemal 7 od momentu debiutu gry na X360). To niesamowicie długi okres w tak zmiennej i pędzącej do przodu branży, jaką jest poletko z grami komputerowymi. Tym ciekawiej będzie zajrzeć do produkcji Remedy Entertainment i ocenić ją na nowo, mając na uwadze upływ czasu.

Recenzowałem pecetowego Alana W. dla Gry-OnLine i wystawiłem tej grze śliczną laurkę, bo na takową wówczas zasługiwała. W 2012 roku przemawiał przeze mnie oddany fan twórczości Stephena Kinga - wszak Alan Wake to najlepsza ekranizacja prozy tego pisarza, nawet jeśli ją tak naprawdę nie była. Niedawno spędziłem z Alanem kilka godzin po długiej rozłące. Czy gra się broni?

W skrócie - tak. Alan Wake to gra z ogromnym potencjałem, którego w pełni nie udało się zrealizować (zły Microsoft i nakazy związane z ograniczonymi możliwościami Xboksa 360). Nawet dzisiaj gra się w to bardzo przyjemnie, a najlepsze elementy: klimat, historia, głosy postaci i gra świateł, stoją na bardzo wysokim poziomie. Alan Wake nadal potrafi zrobić wrażenie. Uruchomiony w najwyższych możliwych detalach potrafi oczarować ostrymi teksturami, ładnym górskim krajobrazem i świetną wizualizacją nocnych koszmarów. Filtr rozmywający obraz podczas ataków uważałem, uważam i będę uważał za mały majstersztyk!

W tym samym czasie AW za dnia wygląda już wyraźnie gorzej - cieniowanie kuleje, a niedostatki związane z animacjami postaci (szczególnie twarzy podczas rozmów) potrafią zakłuć w oko. Pamiętajmy jednak, że minęło 5 (a w zasadzie 7) lat! Niewiele gier wydanych przed Euro 2012 jest dzisiaj na tyle efektownych - Remedy czuje ducha wysokich detali, oj tak!

Rozgrywka pozostaje atrakcyjna dla wszystkich, którym podobała się przed laty (tzn. dla mnie na pewno). Strzelanie urozmaicone przez światło, niebezpieczna, nawiedzona noc kontra sielankowe dni w Bright Falls i konwersacje z różnymi indywiduami... To nadal daje dużo radości. Ale gdy spoglądamy na umieszczone w kilku miejscach gry mapy hrabstwa, wsiadamy do samochodów i przypominamy sobie, że to miał być otwarty świat, zaczynamy żałować, że nie doszło do realizacji ambitnych planów. Alan Wake mógł być jednym z absolutnych gigantów branży, a został "tylko" jednym z wielu pretendentów do tronu.

Gra stoi konstrukcją opowieści rozwijanej przez odnajdywane po drodze kawałki manuskryptu (to jest absolutnie genialny zabieg i szkoda, że tak rzadko stosowany w grach - zwiastun tego, co dopiero nadejdzie, jest świetnym motywatorem do grania) i masą różnego rodzaju smaczków. Czy to ukrytych w dialogach, czy w postaci odcinków serialu Night Springs wyświetlanego na telewizorach w świecie gry, jest tego sporo i wszystko daje radość. W ogóle cały Alan Wake daje radość. Przyznaję - zabawę przerwałem tuz po efektownej obronie sceny zespołu Old Gods of Asgard, czyli blisko finału czwartego odcinka historii. Ostatnie dwa epizody stawiały w dużej mierze na strzelanie, co po jakimś czasie stawało się nużące i tym razem finał sobie odpuściłem zupełnie świadomie (a także z powodu długo odwlekanego zakupu GTA V :)).

5 lat temu wystawiłem grze 9/10. Patrząc na to, jak ta gra działa i wygląda po tym czasie, ocena nie wydaje się zbyt wysoka. Jeśli jednak nie pałacie bezdenną miłością do Stephena Kinga, możecie odjąć pół punktu, może nawet jeden... Wszystko poniżej 8/10 będzie dla Alana niesprawiedliwe. Świetna gra. Oby doczekała się pełnoprawnej kontynuacji.

fsm
16 lutego 2017 - 09:00