Recenzja filmu Dziewczyna z pociągu - istna katastrofa kolejowa - DM - 12 października 2016

Recenzja filmu Dziewczyna z pociągu - istna katastrofa kolejowa

Ekranizacja każdego poczytnego bestsellera jest dziś równie oczywista, co kolejne części filmów o superbohaterach. Niedawno oglądaliśmy Zaginioną dziewczynę, 50 twarzy Greya, za chwilę Inferno, a na razie jest kolejna dziewczyna - tym razem z pociągu. Literacki oryginał, choć trochę przereklamowany, czytało się dobrze - film Tate’a Taylora wypada niestety o wiele gorzej. Jeśli podczas kulminacyjnej, najbardziej dramatycznej sceny poważnego thrillera, pełna sala w kinie wybucha gromkim śmiechem - to znak, że coś się nie udało…


Z jednej strony nie można tu całkowitą winą obarczać reżysera, gdyż ten trzymał się ściśle oryginału. Z drugiej - akurat ten groteskowy element można było zmienić, bo zakończenie już w książce wiało odtwórczą tandetą hollywodzkiego kina klasy B. Zamiast tego mamy przeniesienie akcji z przedmieść Londynu do Stanów Zjednoczonych i ukryte talenty artystyczne głównej bohaterki - w każdej innej kwestii autorzy nie próbowali już dodawać niczego od siebie, niczym przy ekranizacji lektury szkolnej.

Za rutyną normalnego życia zawsze kryją się jakieś sekrety i kłamstwa

Dziewczyna z pociągu to opowieść o trzech kobietach Rachel, Megan i Annie, o trzech rodzinach wiodących z pozoru nudne i zwyczajne życie. Stopniowo odkrywamy jednak, że za tą rutyną i zwyczajnością kryją się dramaty i sekrety, prowadzące w końcu do wielkiej tragedii. To właśnie to powolne zbliżanie się do tego, co każdy chowa w swoich czterech ścianach domu bądź laptopie było największą zaletą opowieści podczas czytania. Czytania, bo w filmie dużo z tego nie zostało. Scenariusz nie został w sprytny sposób dostosowany do standardowych dwóch godzin seansu - zamiast tego po prostu większość szczegółów, obserwacji głównych bohaterów wycięto, przez co raz za razem jesteśmy bombardowani sceną, nie mającą żadnego kontekstu czy usprawiedliwienia.

Emily Blunt jako odrzucona żona alkoholiczka bez pracy i perspektyw jest jedną z jasnych stron filmu

Najbardziej ucierpiał na tym główny wątek zaginięcia jednej z dziewczyn, który zamiast trzymać nas ciągle w napięciu, gdzieś się zagubił przy znacznie ciekawiej pokazanej w różnych retrospekcjach przeszłości Megan i Rachel. Emily Blunt jako tytułowa dziewczyna z pociągu jest najjaśniejszym punktem filmu. Wypada bardzo wiarygodnie jako odrzucona przez męża kobieta, jako alkoholiczka (kapitalnie zmienia głos) i ciągnie ten średni obraz, niczym lokomotywa ciężkie wagony towarowe.

Jej zupełne przeciwieństwo - Megan czyli Haley Bennet również dobrze weszła w swoją rolę

W zasadzie obie główne role kobiece zostały dość trafnie dobrane. Oglądana ostatnio w Hardcore Henry Haley Bennet, jako trzymana w "złotej klatce" Megan, daje mały popis swoich zmiennych nastrojów i świetnie ukazuje zupełne przeciwieństwo Rachel. Tego samego nie można powiedzieć o trzeciej bohaterce - Annie, która nie udźwignęła swojej roli w zakończeniu i o mężczyznach tej historii. Tu wyróżnia się jedynie Edgar Ramirez, czyli doktor Kamal, ale jego udział w oryginale i w filmie jest tak mały, że trudno było tu coś zepsuć. Najsłabiej wypada Luke Evans jako Scott - mąż Megan. Nie dość, że widać jak bardzo męczy się w tej roli, chcąc już chyba być w innym filmie, to jeszcze sporo winy ponosi tu autor scenariusza, ponownie bardzo spłycając wątek jego znajomości z Rachel.

Panowie niestety nie zabłysnęli na ekranie, w przeciwieństwie do przemyconych reklam produktów Apple

Dziewczyna z pociągu to bardzo średni thriller i niezwykle nieporadna ekranizacja książki. Broni się jako psychologiczna opowieść o charakterach, życiowych porażkach i marzeniach trzech różnych kobiet - całkowicie zawodzi jednak jako kryminał z morderstwem w tle. Reżyser jakby zapatrzył się w Gone Girl i próbował nakręcić coś podobnego, dysponując o wiele mniejszymi środkami i przede wszystkim skromniejszym talentem. Kinowy seans nie przypomina wygodnej podróży Pendolino. Po prostu chce się z niego wyjść tak bardzo, jak z zatłoczonego osobowego, z miejscem stojącym przy toalecie - co czyni napis w telewizyjnej reklamie „sponsor główny PKP Intercity” jeszcze bardziej humorystycznym.


PS
Zwiastuna w recenzji brak! Został zmontowany w taki sposób, że zdradza całą fabułę, prawie do samego końca - przez niego dowiedziałem się wszystkiego, zanim dotarłem do 100 strony w książce. Polecam omijać trailer bardziej niż film!

DM
12 października 2016 - 11:33