Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 lutego 2008, 13:18

autor: Bartłomiej Kossakowski

Kingdom Under Fire: Circle of Doom - recenzja gry - Strona 2

Fantasy według Koreańczyków? Super sprawa. Nie, naprawdę. Goście o gabarytach goryla noszą większe od siebie miecze i nie wyglądają przy tym tak znowu bardzo komicznie.

Zabawy z bronią

Dobrze chociaż, że jest czym naparzać. Oręża jest niemało, podobnie zresztą jak różnego rodzaju zbroi czy płaszczyków. No bo wiadomo, tłuc czymś trzeba, a że gra stara się momentami udawać erpega, to powinno być dużo fajowych przedmiotów, które są nagrodą za całe to siekanie. No i faktycznie – im dalej, tym lepsze zabawki, zadające więcej obrażeń. Jest ich naprawdę od groma albo i więcej. Ale wiecie, jak to jest. Maczuga to maczuga, miecz to miecz, a łuk to łuk. Tyle trzeba wiedzieć i wybierać zawsze najpotężniejszą dostępną odmianę. A każda postać ma pod ręką dwa rodzaje broni, podpięte pod konkretne przyciski na padzie i w każdej chwili może zamienić na inne dostępne w ekwipunku. Ale nie ma potrzeby – w tej grze naprawdę nie trzeba się wysilać.

W ramach integracji międzygrowej, gość po prawej wpadł w odwiedziny z Clive Barker’s Jericho.

Cała zabawa zaczyna się w momencie, gdy zaczynamy sobie te bronie sami wytwarzać. Można połączyć kilka przedmiotów w jeden, by osiągnąć konkretne działanie. A z raz zmienioną zabawką da się działać dalej. Po podrasowaniu łuk nawala rozszczepiającymi się strzałami albo dostaje atrybut krwawego szału. Można też uzyskać jedną superbroń, której statystyki są połączeniem dwóch. Ulepszenia da się potem usuwać poprzez syntezę z eliksirem... Sporo niezłego kombinowania, czasem dużo ciekawszego niż łażenie, choć efekty widoczne są dopiero w dalszej części gry. Po prostu na początku nowe, potężniejsze sprzęty pojawiają się zbyt często, by inwestować czas w tworzenie własnych. Warto pamiętać, że lepiej nam idzie, gdy mamy wysoki poziom szczęścia. I że tak naprawdę to trzeba się ostro namęczyć, by zrozumieć co i jak działa, a w międzyczasie można stworzyć sporo przedmiotów nie nadających się absolutnie do niczego. Ale da się też zgarnąć kilka dodatkowych punktów za odblokowanie osiągnięć.

Bronie podkręcamy w kapliczkach jednego z trzech idoli: miłości, chciwości i śmierci. Od fazy księżyca (nie pytajcie) zależy, którego z nich akurat spotkamy. Z każdym też możemy pohandlować, i każdy ma trochę inny asortyment. Oprócz standardowego wyposażenia, da się kupić punkty doświadczenia, dodatkową torbę na ekwipunek, kamień zmieniający fazę księżyca (taaak) czy dodatkowy slot na broń lub umiejętność. I tyle tu erpega.