Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 lutego 2008, 13:18

autor: Bartłomiej Kossakowski

Kingdom Under Fire: Circle of Doom - recenzja gry

Fantasy według Koreańczyków? Super sprawa. Nie, naprawdę. Goście o gabarytach goryla noszą większe od siebie miecze i nie wyglądają przy tym tak znowu bardzo komicznie.

Recenzja powstała na bazie wersji X360.

Fantasy według Koreańczyków? Super sprawa. Nie, naprawdę. Goście o gabarytach goryla noszą większe od siebie miecze i nie wyglądają przy tym tak znowu bardzo komicznie. Wśród kilkudziesięciu rodzajów wrogo nastawionych stworzeń zamieszkujących ten przedziwny świat znajdują się zarówno humanoidalne jaszczurki, jak i obdarte ze skóry giganty czy posągi aniołów. Tak, posągi. Śmiertelnie niebezpieczne i skaczące w naszym kierunku. Co też nie wygląda tak śmiesznie, jak brzmi. Jest mrocznie i sennie. Zrobienie prostego hack’n’slasha w tym klimacie było więc pomysłem całkiem niezłym i naprawdę szkoda, że wykonanie jest tak słabe. Bo ta gra ma trzysta pięćdziesiąt małych zalet i jedną gigantyczną wadę, od razu je wszystkie przesłaniającą. Jest tak nudna, że aż boli od niej mózg.

W poszukiwaniu emocji

Trzeba to powiedzieć od razu: ta zabawa jest emocjonująca jak szydełkowanie. I tak samo dynamiczna. Przez to chce się do niej wracać równie chętnie jak do słuchania piętnastogodzinnego wykładu z rachunkowości nagranego po łacinie. Po pierwsze, walki nie wymagają uczenia się kombosów, właściwie one nie są nawet zręcznościowe. Nie będzie też przy nich potrzebne myślenie. Starcia polegają na podchodzeniu do kolejnych grup wybitnie tępych przeciwników, rytmicznym naparzaniu w jeden przycisk i odsuwaniu się na bok, by poczekać, aż naładuje się pasek z punktami akcji. By za chwilę znów nawalać. Jasne, są też więksi wrogowie. Są nawet tacy, którzy strzelają pociskami albo wskrzeszają towarzyszy. I nie jest tak, że siekanie nie stanowi absolutnie żadnego wyzwania. Ale goszcząca w ciałach tych potworów świadomość naprawdę potrafi doprowadzić do załamki, a Kingdom Under Fire: Circle of Doom na razie wygrywa w plebiscycie na najnudniejszą grę roku. I niestety elementy erpegowe, jak rozwój postaci czy dobieranie broni, choć miłe, są minimalnym urozmaiceniem.

Kto to wszystko potem posprząta? Nie wiem. Ale współczuję.

Co z tego, że możemy wybrać spośród pięciu postaci, skoro tylko jedna z nich, czyli nieźle kręcącą pośladkami elfka imieniem Celine (na fotografii powyżej), nie rusza się w tempie emeryta. I nie, ci pozostali nie są potężnymi rzeźnikami, przy prowadzeniu których czuje się moc. Są po prostu niezgrabni, a ich zestawy ruchów mocno ograniczone. Każda z tych osób ma własną mini-przeszłość i specjalizację, jeśli chodzi o rodzaje broni, umiejętności i możliwości rozwoju. Na przykład Kendal to rycerz wagi cięższej, posługuje się głównie maczugą, bojowym młotem dalekiego zasięgu i bardziej masywnymi łukami i kuszami. Jest też książę wampirów Leinhart czy posiadający mistrzowski instynkt super-starzec Duane. Ekstra. Szkoda tylko, że grać się nimi nie da.

Cała gra wygląda więc tak, że pomykamy sobie określoną ścieżką, a z ubitych tępaków wypadają miksturki, bronie i czasem zbroje. Śmigamy po identycznych etapach i... Tak aż do śmierci z nudów. Z każdym skokiem poziomu można sobie podkręcać parametry, czyli zdrowie, punkty akcji i szczęście. Umiejętności (niektóre, jak zamrażanie czy niewidzialność, w teorii są nawet niezłe, ale w praktyce okazują się zupełnie nieprzydatne) zdobywamy wykonując określone questy, zlecone przez nauczyciela. A każdy polega na ubiciu konkretnej liczby danych potworów. Czemu nie ma nic ciekawszego? Bo twórcy tej gry nie wiedzą, co to różnorodność. Nawet tak z pozoru inne lokacje jak las i miasto po chwili zlewają się w jedną mglistą, senną wizję. I trzeba iść przed siebie. I walić, walić, walić.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.

Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie
Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie

Recenzja gry

Otwarty świat Rise of the Ronin potrafi wciągnąć, a mocno osadzona w historii i polityce XIX-wiecznej Japonii fabuła zaciekawić. Tym, co zapamiętam z nowej gry studia Team Ninja, jest jednak znakomity system walki, dający masę satysfakcji.

Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem
Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem

Recenzja gry

Czujecie ten podmuch gorąca? To smocze płomienie, w jakich wykuto Dragon’s Dogma 2 – grę, która nie boi się robić rzeczy po swojemu i gdzie najciekawsze przygody czekają na tych, którzy chodzą własnymi drogami. [Tekst recenzji został zaktualizowany.]