Twitter w rękach Elona Muska wcale nie będzie ratunkiem dla wolności słowa

Entuzjazm wobec przejęcia wiodącej platformy społecznościowej przez najbogatszego człowieka świata jest cokolwiek zastanawiający, zważywszy na to, jak często uciszał on swoich krytyków lub niezadowolonych pracowników.

rozrywka
Jakub Mirowski27 maja 2022
48

Przejęcie Twittera przez Elona Muska jest XXI-wieczną wersją uwolnienia niewolników przez Abrahama Lincolna.

Lavern Spicer, kandydatka Partii Republikańskiej do Kongresu Stanów Zjednoczonych

Powyższy cytat to mocny kandydat do najbardziej idiotycznej (choć może ironicznej?) reakcji na możliwy zakup Twittera przez Elona Muska. To także ekstremalny przykład tego, jak odbierane jest przejęcie popularnej platformy społecznościowej. Gdy tylko zaczęto mówić o potencjalnej transakcji, zainteresowani tematem internauci szybko podzielili się na dwa obozy: jeden twierdzący, że nowy właściciel przywróci pełną wolność słowa na Twitterze, drugi wyrażający obawy, że zmieni on portal w informacyjny rynsztok. Obie grupy mogą mieć częściową rację, bo różnica pomiędzy tymi dwiema opcjami jest całkowicie rozmyta.

Wyznawcy Muska – bo nie oszukujmy się, wokół amerykańskiego biznesmena utworzył się swoisty kult jednostki, stawiający prezesa Tesli i SpaceX w roli prawdziwego Iron Mana – łatwo wpiszą to przejęcie w jego wizerunek wizjonera. Ot, współczesny człowiek renesansu, który tu wynajdzie (na nowo?) elektryczny samochód i wyśle go w kosmos we własnej rakiecie, tam wyda sto milionów dolarów na walkę ze zmianami klimatu, a w międzyczasie zapali skręta z Joe Roganem. Multimiliarder, ale w gruncie rzeczy porządny, zdroworozsądkowy gość. Idealny kandydat do tego, by na powrót uczynić Twittera nieskrępowanym niczym miejscem do dyskusji.

Twitter w rękach Elona Muska wcale nie będzie ratunkiem dla wolności słowa - ilustracja #1
Ciekawostka: porównanie do superbohaterskiej persony Tony’ego Starka nie jest przypadkowe, bo Musk wystąpił w epizodycznej roli w Iron Manie 2 – zagrał sam siebie. Iron Man 2.

On sam zresztą określił się jako absolutysta w kwestiach wolności słowa. Wszystko to, co nie jest więc zakazane prawnie, ma być pod jego rządami na Twitterze dozwolone. Musk zapowiedział, że platforma z otwartymi ramionami przywita nawet jego krytyków, wywołując ekstazę u wszystkich, którzy w ostatnich czasach narzekali na zbytnią cenzurę w mediach społecznościowych. Wojnę wypowiedział jedynie spambotom, zapowiedział także potencjalną opłatę dla instytucji rządowych oraz wielkich firm, kreując się niemalże na wolnościowego wojownika w służbie szarych użytkowników platformy.

Rzecz w tym, że to na razie tylko słowa, którym wyraźnie przeczą jego dotychczasowe działania.

Gruby portfel, cienka skóra

Musk ma dość zauważalny problem z przyjmowaniem krytyki odnoszącej się zarówno do siebie, jak i do firm, którymi zarządza. Gdy w 2018 roku Martin Tripp, pracownik z fabryki Tesli, ujawnił informacje o wadliwych częściach jej samochodów, przedstawiciele firmy rozpowszechnili wiadomości, jakoby Tripp miał planować strzelaninę w miejscu pracy. Jej reprezentanci rzekomo prosili także władze Chińskiej Republiki Ludowej, by cenzurowały w mediach społecznościowych posty kwestionujące bezpieczeństwo elektrycznych aut Tesli.

Najbardziej małostkowa afera z udziałem Muska miała natomiast miejsce cztery lata temu, w trakcie słynnej akcji ratunkowej dwunastu chłopców i ich trenera z jaskini w Tajlandii. Miliarder zaoferował wówczas pomoc, co jeden z ratowników nazwał chwytem marketingowym. W odpowiedzi Musk nazwał go pedofilem i wydał 50 tysięcy dolarów na prześwietlenie jego przeszłości przez prywatnego detektywa.

Twitter w rękach Elona Muska wcale nie będzie ratunkiem dla wolności słowa - ilustracja #2
Jak przystało na człowieka zarządzającego gargantuicznym majątkiem i mającym koneksje wśród głów najpotężniejszych państw świata. / fotografia: John Smith/Creative Commons.

Powyższy akapit to tylko bardzo skrótowe przedstawienie co ważniejszych kontrowersji; tego typu przykłady można mnożyć. Nowy właściciel Twittera nie ma oporów przed tłamszeniem krytyki, a posiadanie jednego z największych portali społecznościowych na świecie tylko mu to ułatwi. O ile jednak ostre reakcje na uwagi wobec niego samego raczej śmieszą niż martwią, tak udokumentowane przypadki uciszania robotników Tesli zgłaszających uwagi co do bezpieczeństwa produkowanych maszyn, postulujących o lepsze warunki zatrudnienia czy próbujących założyć wnioski zawodowe jest już cokolwiek problematyczne. Twitter może stać się podwórkiem najbogatszego człowieka świata, a jego dotychczasowe „dokonania” każą podejrzewać, że w razie czego nie będzie miał kłopotu ze zbanowaniem paru kont walczących o prawa pracowników.

Dajmy jednak Elonowi Muskowi kredyt zaufania i załóżmy, że kiedy mówi o uczynieniu ze swojej platformy społecznościowej czegoś na wzór cyfrowego antycznego forum, rzeczywiście ma to na myśli – niezależnie od tego, ile osób będzie go tam krytykować. Czy pozbawianie Twittera, będącego przecież obecnie główną wirtualną platformą informacyjną i polityczną, wszystkich ograniczeń poza tymi sankcjonowanymi prawnie, jest na pewno dobrym pomysłem? Internet sprawił, że kwestia wolności słowa przeistoczyła się z wartości umiłowanej przez wszystkich popleczników demokracji we współczesny węzeł gordyjski, w którym każda odpowiedź generuje kolejne pytania.

Jeśli każdy ma prawo głosu, co z tymi, którzy wykorzystują je, by krzywdzić innych? Czy świadome rozpowszechnianie fałszywych wiadomości pozwala na odebranie komuś możliwości wypowiedzi? Gdzie kończy się opinia, a zaczyna dezinformacja? To ciężkie tematy, które wstrząsają obecnie naszym postrzeganiem wolności słowa. Dlatego niepokoi mnie skrajnie uproszczony sposób, w jaki przedstawia ją nowy właściciel Twittera.

Wolno wszystko, co wolno

Dobrym testem tego, czy mamy wolność słowa, jest zadać sobie pytanie: czy ktoś, kogo nie lubię, może powiedzieć coś, co mi się nie podoba? Jeśli odpowiedź brzmi tak, mamy wolność słowa.

Elon Musk, TED2022

Nawet wypowiedziana przed erą internetu i mediów społecznościowych, ta definicja byłaby tak trywialna, że trudno ją traktować poważnie. Nie ukrywam jednak, że pasuje do absolutystycznego myślenia o kwestiach wolności słowa, z którym utożsamia się Musk. Najbogatszy człowiek świata albo bowiem nie zauważa, albo zwyczajnie nie przejmuje się prostą prawdą: to, co mówimy i piszemy, ma swoje konsekwencje. Weźmy na przykład dezinformację w kwestii COVID-19: rozsiewanie fałszywych wiadomości na temat choroby, niedokładna komunikacja ze strony instytucji ochrony zdrowia i tworzenie się baniek informacyjnych wśród zwolenników teorii spiskowych zebrały swoje żniwo w prawdziwym życiu.

Ludzie zatruwali się hydroksychlorochiną, niekiedy śmiertelnie, bezpodstawnie przedstawianą jako magiczny lek na koronawirusa; drastycznie wzrosła liczba fizycznych i wirtualnych ataków na Azjatów, postrzeganych jako nosicieli zarazy; doszło do setek aktów wandalizmu wobec masztów 5G, które w jakiś sposób połączono z pandemią. Musk powinien być świadom tego wszystkiego; w końcu sam niejednokrotnie rozpowszechniał fałszywe teorie dotyczące COVID-19. Twitter ostatecznie podjął kroki, by znakować posty potencjalnie zawierające dezinformację; jego nowy właściciel może kompletnie zrezygnować z tego pomysłu.

Twitter w rękach Elona Muska wcale nie będzie ratunkiem dla wolności słowa - ilustracja #3
Niech Was nie zmylą zasłonięte usta: Musk przez cały czas trwania poddawał w wątpliwość wszelkie obostrzenia mające powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa. / fotografia: Aubrey Gemignani.

W kwestii tak delikatnej, jak wolność słowa, wszelkie regulacje czy obostrzenia powinny być nakładane oraz zdejmowane ze szczególną ostrożnością i rozwagą. Gdy na szali z jednej strony jest szalejąca dezinformacja, z drugiej zaś ograniczanie podstawowych praw, rozwiązania wymagają subtelnej ręki i skalpela. Elon Musk przychodzi natomiast wyposażony w młot.

To o tyle frustrujące, że w wielu sprawach dotyczących Twittera ma rację. Rzeczywiście, widzimy niekonsekwentne oznaczanie fałszywych wiadomości i wybiórcze blokowanie kont. Zbanowane pozostaje na przykład konto Donalda Trumpa, podczas gdy treści bez przeszkód publikuje oficjalny rzecznik Talibanu) tylko daje pożywkę tym, którzy oskarżają władze platformy o polityczną tendencyjność. Jednak rzucenie ręcznikiem i stwierdzenie: okej, w takim razie robimy media społecznościowe bez ograniczeń – to przyzwolenie na zmianę Twittera w rynsztok informacyjny. Zaczną nim rządzić, w jeszcze większym stopniu niż dzisiaj, bańki światopoglądowe, sensacjonalizm i dezinformacja działająca z efektem kuli śnieżnej. Konsekwencje mogą być opłakane.

Twitter w rękach Elona Muska wcale nie będzie ratunkiem dla wolności słowa - ilustracja #4

BADANIE PRZYPADKU: FACEBOOK I LUDOBÓJSTWO ROHINDŻÓW

To, co można osiągnąć, efektywnie wykorzystując brak moderacji w mediach społecznościowych, zaprezentowały w szokujący sposób władze Mjanmy. Wojskowi z tego południowoazjatyckiego kraju zmienili popularnego tam Facebooka w narzędzie dezinformacji, służące do podsycania nienawiści wobec muzułmańskiej społeczności Rohindża.

Przedstawiciele armii podszywali się pod celebrytów papugujących oficjalne stanowiska władz i tworzyli lipne konta serwisów informacyjnych; następnie zalewali je fałszywymi historiami o masakrach i napaściach na kobiety Rohindżów na buddystach oraz planowanych atakach terrorystycznych. Strach i nienawiść wobec muzułmańskiej mniejszości nie tylko sprawił, że ludzie zaczęli postrzegać armię jako swoich wybawicieli; dał także przyzwolenie społeczne na coś, co Organizacja Narodów Zjednoczonych nazwała „podręcznikowym przykładem czystki etnicznej”. Do tej pory Mjanmę opuściło blisko milion muzułmanów; dziesiątki tysięcy zostało zabitych lub skrzywdzonych w inny sposób. Przez zbyt powolną i niewystarczającą reakcję na dezinformację i szerzenie się nienawistnych treści, Facebook stał się instrumentem w rękach wojska prowadzącego politykę ludobójstwa – co zresztą przyznały same władze platformy.

W przypadku Twittera sprawa jest o tyle bardziej alarmująca, że z jakiegoś powodu jako społeczeństwo w pewnym momencie stwierdziliśmy, że właśnie ten portal jest godnym zaufania medium do prowadzenia polityki na najwyższym szczeblu. Dziś żadne szanujące się ugrupowanie ani działacz nie może się obejść bez konta w tym serwisie, wszelcy komentatorzy spędzają na nim długie godziny, to tam przedstawiciele wojujących ze sobą partii urządzają słowne potyczki. Walka o wyborców przeniosła się do wirtualnego świata, którego znaczną część stanowi właśnie Twitter – i teraz odchodzi on w prywatne władanie najbogatszego człowieka na Ziemi.

Twitter w rękach Elona Muska wcale nie będzie ratunkiem dla wolności słowa - ilustracja #5
Wysłanie w kosmos Tesli jest fajne, ale tak naprawdę niczego nie zmienia.

Niezależnie od tego, co sądzicie o Musku, multimiliarderach i ich astronomicznych majątkach, czy to nie nazbyt duża władza nad społecznym dyskursem, by oddawać ją w ręce magnata z Doliny Krzemowej? Fakt, przekazanie jej pojedynczej firmie też nie było optymalnym wyjściem, ale Twitter jako publiczna spółka akcyjna musiał przynajmniej odpowiadać przed swoimi inwestorami i był podatny na naciski. Po prywatyzacji może się równie dobrze może zmienić się w osobisty folwark Elona, w którym będzie on miał możliwość przepychania własnej agendy lub dezinformacji – na którą, jak pokazał przykład pandemii, jest całkiem podatny.

Nie sądzę, żeby Musk miał w planach na najbliższą przyszłość przemienienie się w złoczyńcę rodem z filmów o agencie 007 – na razie wydaje się zbyt zajęty pompowaniem kursu Dogecoina. Ale nawet jeśli najbogatszy człowiek świata porzuci teraz swoje pozostałe biznesy i nagle obmyśli absolutnie niezawodne rozwiązania w kontekście zarówno przeciwdziałania dezinformacji, jak i ochrony wolności słowa – oddawanie w ręce jednej osoby tak potężnego środka dyskursu społecznego jak Twitter jest działaniem szalenie ryzykownym.

Legislatorzy muszą wziąć na warsztat tego typu media i zacząć wprowadzać regulacje, nie wytyczne; inaczej tworzymy sobie wirtualną rzeczywistość, w której gigantyczną kontrolę nad zawartością publikowaną na jednym z najważniejszych portali społecznościowych efektywnie będzie posiadać jeden człowiek o bezbrzeżnym majątku. Nawet w bardzo mało prawdopodobnym scenariuszu, w którym Musk w pojedynkę uratuje wolność słowa bez spychania Twittera w jeszcze głębszy informacyjny chaos, powinniśmy się zastanowić: dlaczego miał w ogóle możliwość, by to zrobić?

Jakub Mirowski

Jakub Mirowski

Z GRYOnline.pl związany od 2012 roku: zahaczył o newsy, publicystykę, felietony, dział technologiczny i tvgry, obecnie specjalizuje się w ambitnych tematach. Napisał zarówno recenzje trzech odsłon serii FIFA, jak i artykuł o afrykańskiej lodówce low-tech. Poza GRYOnline.pl jego materiały na temat uchodźców, migracji oraz zmian klimatycznych publikowane były m.in. w Krytyce Politycznej, OKO.press i Nowej Europie Wschodniej. W kwestii gier jego zakres zainteresowań jest nieco węższy i ogranicza się do wszystkiego, co wyrzuci z siebie FromSoftware, co ciekawszych indyków i tytułów typowo imprezowych.

Nvidia zaprezentowała nową generację układów Blackwell do obsługi AI

Nvidia zaprezentowała nową generację układów Blackwell do obsługi AI

Tworzycie filmy przy pomocy AI? Wstawiając je YouTube będziecie musieli to zaznaczyć

Tworzycie filmy przy pomocy AI? Wstawiając je YouTube będziecie musieli to zaznaczyć

SpaceX rzekomo buduje satelity szpiegowskie dla amerykańskiego wywiadu

SpaceX rzekomo buduje satelity szpiegowskie dla amerykańskiego wywiadu

Chiny zgłosiły o 25% więcej patentów niż USA w zeszłym roku. Surowe sankcje na Huawei nie przeszkodziły firmie w deklasacji konkurencji

Chiny zgłosiły o 25% więcej patentów niż USA w zeszłym roku. Surowe sankcje na Huawei nie przeszkodziły firmie w deklasacji konkurencji

Arkusz kalkulacyjny Excel ze sztuczną inteligencją. Projekt programisty zajmuje nieco ponad 1 GB pamięci

Arkusz kalkulacyjny Excel ze sztuczną inteligencją. Projekt programisty zajmuje nieco ponad 1 GB pamięci