Forum Gry Hobby Sprzęt Rozmawiamy Archiwum Regulamin

Forum: Konkurs Wszystkie drogi prowadzą do Blackreach - Rozdział IV, ostatni

05.07.2020 12:32
Prane
1
Prane
14
GRYOnline.pl

GRYOnline.pl

Konkurs Wszystkie drogi prowadzą do Blackreach - Rozdział IV, ostatni

To już ostatni etap naszego konkursu pisarskiego, który przygotowaliśmy dla Was z okazji premiery dodatku Greymoor do The Elder Scrolls Online. Podobnie jak w poprzednich etapach, do wygrania są między innymi klawiatury Corsair, abonamenty ESO Plus, egzemplarze The Elder Scrolls Online: Gold Edition oraz rozmaite gadżety!

Po więcej szczegółów zapraszamy Was na stronę https://greymoor.gry-online.pl/. W dużym skrócie: czytacie przygotowany przez nas Rozdział IV opowiadania "Wszystkie drogi prowadzą do Blackreach", a następnie, odpowiadając na zadanie konkursowe, proponujecie swoją kontynuację w niniejszym wątku. Najlepsze zgłoszenia otrzymają nagrody (patrz Nagroda Konkursowa na stronie), a najlepsze z najlepszych nawet więcej nagród (Nagroda Społeczności). Dla jednego z najwytrwalszych uczestników przygotowaliśmy coś ekstra (Nagroda Autora).

Ostatnia szansa na zdobycie nagród! Jeśli tego jeszcze nie zrobiliście, będzie nam bardzo miło, jeśli zapoznacie się z Regulaminem konkursu zamieszczonym na wspomnianej stronie.

Obecnie trwa etap Rozdział IV, a zadanie brzmi:

spoiler start

„Misja została ukończona, choć nie obyło się bez strat. Napisz kontynuację Rozdziału IV, w którym zafundujesz bohaterom powrót do Fortu Greymoor i zakończenie, na jakie zasłużyli.”

spoiler stop

Na Wasze zgłoszenia czekamy do środy, 8 lipca, do 23:59. Powodzenia! :)

05.07.2020 19:03
2
odpowiedz
MysteriousMrX
2
Junior

Ostatni prezent od porucznika

Ostatnie promienie słońca powoli znikały za horyzontem, a niebo okryło się purpurą, gdy w końcu Micareth wraz z Sha’anksem dotarli do ponurego jak zawsze Greymoor. Nie chcieli wracać tu, prosto w trzewia węża, który już raz darował im wolność. Nie teraz, kiedy tej wolności zasmakowali. Trzymał ich jednak w poczuciu obowiązku szacunek i lojalność wobec porucznika. Szacunek i lojalność – dwie abstrakcyjne koncepcje, których cenę z pewnością przyjdzie im zapłacić. Dokładnie omówili plan. Wiedzieli, że muszą się mieć na baczności – jeśli porucznik nie pomylił się w swojej dedukcji, kapitan Beinard będzie chciał się ich pozbyć. A kto wie ilu żołnierzy Greymoor zostało już zarażonych wampiryzmem? Dotarli do wschodniej bramy. Na ich widok przysypiający na stojąco strażnicy poderwali się ze swoich miejsc.
– Kto idzie? – zapytał donośnie pierwszy z nich.
– Musimy pilnie porozmawiać z kapitanem! – oznajmiła Micareth. – Mamy informacje z Blackreach.
– Wracacie z… Blackreach? – z niekłamanym podziwem spytał drugi z żołnierzy. – Eric? Otwieraj bramę. Tych dwoje natychmiast musi stawić się przed kapitanem!
Otworzono bramę i w eskorcie strażników poprowadzono ich przez pusty dziedziniec do fortu, prosto do biura mieszczącego się w północnej baszcie.
– Wejść! – mruknął kapitan i Micareth wraz z Sha’anksem zostali niemalże wepchnięci do środka. Drzwi za nimi zatrzasnęły się z hukiem. Kapitan otaksował ich spojrzeniem.
– Wyglądacie jak siedem nieszczęść – oznajmił po chwili ciszy. – Gdzie porucznik Grimes?
– W…. Sovngardzie – powiedziała Micareth najbardziej łamiącym się, przygnębionym głosem, na jaki było ją stać. – Poległ z toporem w dłoni... jak prawdziwy wojownik. – dodała po chwili. Po policzku popłynęła pojedyncza łza. Nigdy nie była dobrą aktorką, ale musiała przyznać, że wyszło nieźle.
– Hmmmm. Tak, doprawdy przykre – niezbyt przekonywująco przyznał kapitan. Wyraźnie nie spodziewał się, że wrócą w jednym kawałku. – A można zapytać co właściwie go zabiło?
– Pana szanownego chorążego Grimesa powalili Falmerowie – tym razem pałeczkę przejął Sha’anks. – Całe zastępy. Dziesiątki, nie, setki! Nie mieliśmy szans. Musieliśmy uciekać – Khajiit pozwolił sobie popuścić wodzy fantazji.
Kapitan wyraźnie odetchnął z ulgą.
– Falmerowie – powtórzył pod nosem i zaśmiał się lekko. – A to pech.
– Panie kapitanie kochany – kontynuował Khajiit. – Przyszliśmy po nasze ułaskawienia. Gdyby był Pan tak miły…
– Ha! Ułaskawienia? – przerwał mu Beinard. – A to dobre! Już ja was ułaskawię! – krzyknął wyraźnie kontent z własnego żartu. – Straż! Zabrać ich. Jutro rano przeprowadzimy egzekucję!
Do biura wpadli żołnierze i natychmiast pojmali wyraźnie zbitych z tropu gości.
– E… egzekucję? – spytała blada Micareth.
– Nie tak się umawialiśmy kapitanie – wtórował jej Khajiit, prychając na dwójkę strażników i jeżąc futro na karku.
– Zabrać ich sprzed moich oczu – warknął jeszcze Beinard. Poprowadzono ich do znajomego lochu.
Nazajutrz związanych więźniów wyprowadzono na dziedziniec. Na środku placu stał naprędce zbity podest, a na nim blok egzekucyjny. Po obu zaś stronach, w dwóch równych szeregach ustawieni byli żołnierze. Wojowniczkę i łotrzyka pognano w stronę kata, który w milczeniu ostrzył topór. Zabrzmiał róg i na znajdujący się za podestem mur w akompaniamencie bębnów wyszedł kapitan Beinard we własnej osobie odziany w defiladowy strój oficerski wraz z hełmem przyozdobionym kolorowymi piórami. Triumfalnie powiódł wzrokiem po swoich podwładnych.
– Żołnierze! – zaczął wyniośle. – Niech ta egzekucja będzie dla was przestrogą. Każdy, kto opuści swój posterunek, kto dopuści się dezercji i zdrady – wyliczał z uniesioną ręką. – Skończy tak jak… – Urwał nagle i pobladł, jakby zobaczył ducha. – tak jak… ta dwójka…– dokończył z wyraźnym trudem. Jeden ze zgromadzonych na placu żołnierzy wyszedł przed szereg. Wkroczył na podest i zdjął hełm. Po zgromadzonych na placu żołnierzach przebiegł szmer poruszenia. Na podeście stał Bodil.

Dziesięć godzin wcześniej…

Bodil westchnął lekko. Zaproponowany przez Micareth i Sha’anksa plan nie podobał mu się ani na jotę. Tym niemniej był to porucznikowi winny. Wszak gdyby nie on, tkwił by pewnie ciągle w Blackreach. Usiadł oparty plecami o pokryty mchem głaz nieopodal północnej bramy. Według słów Grimesa, Gutrim będzie przechodził właśnie tędy. Skąd porucznik miałby to wiedzieć? Nie wiadomo. Pozostawało czekać.
Istotnie. Nieco po północy tajemnicza sylwetka wyróżniająca się posturą nadeszła od strony bramy. Bodil nie chciał ryzykować wpadnięcia na obcego żołnierza. Czekał, obserwując jak olbrzymi żołnierz podchodzi, ściąga nogawice i… nie wytrzymał. Wyszedł zza kamienia.
– Cholera! – wrzasnął przestraszony olbrzym, stracił równowagę i przewrócił się o opuszczone spodnie. – Bodil? Wysikać się nie dasz człowiekowi?
– Gutrim! – wrzasnął skryba nie mniej przerażony. – Mam dla ciebie wiadomość od porucznika Grimesa – dodał, wyciągając rękę z wiadomością, jednocześnie odwracając wzrok, zawstydzony.
Olbrzym spoważniał w jednej chwili. Zaciągnął spodnie z powrotem i przeczytał szybko wiadomość. Następnie zmierzył skrybę wzrokiem i jakby dla pewności raz jeszcze przeczytał notatkę.
– Idziesz ze mną! – oznajmił sierżant tonem nie znoszącym sprzeciwu. Chwycił skrybę za rękaw, na wypadek gdyby próbował uciec. Nic takiego się jednak nie stało. Ruszyli w stronę fortu.

Chwila obecna

Bodil stał na podeście i powiódł wzrokiem po zebranych na placu żołnierzach. Czuł na skórze palące słońce i głód. Ten przejmujący głód. Wiedział, że punkt bez powrotu jest coraz bliżej. Musiał wytrzymać.
– Wiecie gdzie byłem przez ostatnie dwie doby? – zaczął donośnie, a echo niosło jego głos po placu. Żołnierze obserwowali go uważnie w ciszy. To dodawało mu otuchy. – Byłem w Blackreach, więziony przez wampiry! – przerwał na moment, czekając aż tłum żołnierzy, po którym przemknął pomruk poruszenia, ponownie zamilknie. – A wiecie z czyjego rozkazu się tam znalazłem? – zrobił dla efektu krótką pauzę. Nikt nie odważył się zgadywać. – Tak. Macie świętą rację. Z rozkazu kapitana Beinarda.
– Zabrać go! – przerwał mu kapitan, dając znak żołnierzom. Kilku wyszło w jego stronę, ale drogę zagrodził im Gutrim wraz ze swoimi ludźmi. Atmosfera zgęstniała, ale na razie nie doszło do rękoczynów. Obie grupy żołnierzy mierzyły się wzrokiem.
– Dajcie mu dokończyć! – wydarł się ktoś z tłumu. Szmer, który rozszedł się jak fala po żołnierzach oznaczał aprobatę dla tego postulatu.
– Dzięki znanemu wam wszystkim porucznikowi Grimesowi – kontynuował dalej Bodil – udało zebrać się dowody na to, że wampiry szykują się do czegoś wielkiego – dokończył i wysypał zawartość skórzanej torby. Na drewniane deski podestu wypadła książka z przepowiednią i dwa kryształy. – Czytaj! – polecił jednemu z magów paktu, który stał najbliżej podestu.
Wybrany czarodziej posłusznie przeczytał słowa przepowiedni. Tłumaczenie szło mu nieco topornie, ale ostatecznie udało się uchwycić sensowną całość, która pokrywała się ze słowami skryby.
– A to? Poznajecie? – spytał Bodil unosząc nad głowę różowy połyskujący kryształ, który zdobyli z komnaty rytualnej.
– Tak! – wzburzył się ktoś z tłumu. Takie same znajduje się w fortowej kaplicy.
– To kryształ służący do wywoływania Morowych Burz – wyjaśnił Bodil, wywołując kolejne pomruki wśród zgromadzonego audytorium.
– Dość tego! – krzyknął wściekle kapitan Beinard wiedząc, że został zdemaskowany. – Brać ich! – wrzasnął.
Rozpętało się piekło. Oczy części wojowników zaszły czerwienią. Przemienieni, rzucili się na byłych żołnierzy, rozszarpując ich gardła. Rozpętała się regularna bitwa. Żołnierze Gutrima byli przygotowani i nie ustępowali pola, dodając otuchy zaskoczonym towarzyszom z innym oddziałów. Bodil czuł, że nadchodzi przemiana. Łaknął krwi. Powiódł oczami po polu bitwy i rzucił się do walki.

***

Kapitan Beinard pośpiesznie przemierzał korytarz fortu. To nie tak miało być. Cholerny Grimes Angra. Za wcześnie. Było zdecydowanie za wcześnie. Wiedział, że jego wampirzy wojownicy są w mniejszości. Potrzebował czasu. Jednej Morowej Burzy. Wszedł do kaplicy i podszedł do ołtarza. Ku jego przerażeniu na piedestale brakowało jednego kryształu.
– Tego szukasz? – spytał Angra, podrzucając błyskotkę w dłoni.
– Grimes! Oddaj kryształ. Wiesz, że to nieuniknione! Możemy być po jednej stronie – mącił kapitan, wyciągając rękę.
– Nie wydaje mi się – westchnął Grimes i cisnął kamieniem o podłogę, roztrzaskując go na małe kawałeczki.
– Nieeee! – wrzasnął wściekle Beinard. Jego głos zmienił się a twarz wykrzywił grymas. Z pleców wyrosły dwa pokraczne skrzydła a palce zmieniły się w ostre szpony. Kapitan przybrał postać wampirzego lorda.
– Do twarzy panu, panie kapitanie! – zaśmiał się Grimes, wyszarpnął toporzysko i starł się z niedawnym przełożonym, mieląc ostrzem we wściekłej furii.

***

Na górze bitwa miała się ku końcowi. Pierwsze natarcie wampirów spowodowało popłoch w szeregach żołnierzy paktu, ale z każdą minutą ludzie odzyskiwali inicjatywę. Micareth uwolniła się z więzów i rzuciła w wir bitwy. Zdobycznym rapierem dźgała i cieła. Atakowała i odskakiwała. Z prawdziwą elegancją lawirowała między przeciwnikami w swoistym tańcu śmierci, a nieruchome ciała wampirów piętrzyły się wokół niej. Poczuła jak z pola bitwy odciąga ją silna owłosiona ręka Khajiita.
– Zostaw mnie! – protestowała, cały czas wymachując ostrzem.
– Sha’anks i zdziczała Micereth muszą zająć się cuchnącym kapitanem – przekonywał. Niechętnie przyznała mu rację. Ruszyli w stronę fortu, przemknęli korytarzem i wbiegli do kapliczki. Na środku pomieszczenia stał porucznik Grimes, a pod jego butem bezwładne ciało wampirzego lorda pokrytego w czarnej smolistej posoce.
– Ostatni prezent od porucznika – rzucił z uśmiechem Angra, puścił do nich oko i rozpłynął się w powietrzu.

***

Co było dalej? Pokonanie kapitana Beinarda przypisano Micareth i Sha’anksowi. Obwołano ich bohaterami Skyrim i odprawiono z ułaskawieniem i tyloma sztabkami złota z prywatnego sejfu Beinarda, ile zdołali unieść. Oboje zasmakowali w życiu poszukiwaczy przygód. Bodil niestety nie przetrwał bitwy o Greymoor. Sierżant Gutrim został awansowany do rangi porucznika, zajmując zaszczytne miejsce zwolnione przez Grimesa. A Angra? Od czasu do czasu przychodziły plotki to z Morrowind, to z Elsweyr lub Summerset o potężnym wojowniku z północy, który tępił z zajadłością wampirze klany.

06.07.2020 12:02
MrsPropaganda
3
odpowiedz
MrsPropaganda
2
Junior

-Jedno z nas powinno zostać z Bodilem, a drugie skontaktować się z tym całym Gutrimem.

-Sha'anks się zgłasza na ochotnika, że pójdzie, porozmawia z przyjacielem porucznika.

-Nie, lepiej by było, gdybym ja poszła. Jak zobaczą ciebie... wiesz, jak ludzie reagują na khajiitów.

Sha'anks prychnął, całkiem ludzko, pod nosem.

-Ale Sha'anks może się przekraść. Sha'anks pójdzie ciszej, i szybciej, niż Micareth.

Wojowniczka nie odpowiedziała, a i kocur zamilkł. Oboje mieli rację. Ciężko było wymyślić plan, gdy wszystkie osoby od wymyślania planów odeszły. Urzędnik chrząknął, okrywając się mocniej płaszczem. Nie wiedział, czy dreszcze powodowane były nocnym chłodem czy... tak czy owak, mieli mało czasu.

-A może nie róbmy podchodów? - zaproponował cicho. Jego wybawcy jedynie spojrzeli na niego, zaskoczeni, więc równie nieśmiało kontynuował. - Zamiast wymyślać plan, skradać się, wejdźmy tam główną bramą.

-Jak ty to sobie wyobrażasz? - Micaerth zapytała za nich oboje.

Wzruszył ramionami.

-Pracuję tam. Znam sporą część strażników, oni znają mnie. Jak wejdę do fortu to nie będzie takie dziwne.

-Pomijając fakt, że zaginąłeś.

-Ale się odnalazłem. Przecież mogłem zapić w knajpie... zgubić się... dla strażnika przy bramie to może być wystarczająca wymówka.

-Sha'anks ma złe przeczucia.

-A Micareth się zgadza – wojownika uśmiechnęła się krzywo do khajiita. - Masz łeb na karku, Bodil. Dobra, idź pierwszy. Ty będziesz gadał, my pilnujemy tyłów.

*

Nie wiedziała, czy Bodil miał tak gadane, że mógł załatwić wszystko, czy strażnicy naprawdę byli głupi, ale... przepuścili ich. Po prostu. Szturchnęła Sha'anksa i wyszczerzyła do niego zęby spod kaptura.

-Udało się.

-Jeszcze nie – kocur wyszeptał. Ruchem łba wskazał zaułek, ciemny i pusty. - Sha'anks widział, jak jeden ze strażników tam poszedł. Sha'anks jest pewien, że to jakaś droga na skróty, do złego generała.

-Kapitana – poprawiła go.

-Tym gorzej – mruknął.

-Bodil, zagęszczamy ruchy – Micareth postanowiła zawierzyć khajiitowi. - Chyba nas wykryli.

Urzędnik skinął głową i przyspieszył kroku. Już wcześniej ustalili, że poprowadzi ich prosto do koszar, do Gutrima. Na ich szczęście, sierżant był tam, gdzie chcieli. Na nieszczęście, ciszę przerwały wykrzykiwane w oddali rozkazy.

-Bodil, a skąd ty się...- Gutrim chciał pytać, ale urzędnik nie dopuścił go do słowa.

-Później! Łap wszystkich zaufanych chłopaków porucznika, jakiegoś maga i działajcie! - wcisnął mu w dłonie księgę z przepowiednią, kryształy oraz kartkę od Grimesa. - Kapitan współpracuje z wampirami. To on stoi za zniknięciami. Na razie musisz nas ukryć, bo jak nas dopadnie, to będzie krucho.

Gutim nie był może wielkim myślicielem. Nie był też łatwowierny, zawsze się dwa razy zastanowił, zanim komuś zaufał. Ale list od porucznika oraz postawy stojących przed nim osób kazały mu się nie zastanawiać. Chłopaki zareagowali od razu na jego wołanie. Zanim ludzie kapitana wpadli do baraków, po Micareth, Sha'anksie i Bodilu nie było śladu, a strażnicy wydawali się być bardzo zdziwieni nagłym poruszeniem.

*

Jak się niebawem okazało, dla Bodila było za późno. Zanim klątwa wampiryzmu dotknęła go na dobre, zdążył jednak złożyć obszerne zeznania. Nie obeszło się bez rozlewu krwi. Kapitan Beinard nie zamierzał poddawać się bez walki. Osobą, która go powaliła, był Gutrim we własnej osobie. Oberwał przy tym mocno, ale blizny po tym wydarzeniu nosił z dumą. Został też awansowany za 'uratowanie urzędnika państwowego i rozwiązanie zagadki'. Był festyn, dużo jedzenia, podniosłe przemowy i obfita nagroda. Gutrim zadbał również o to, żeby gdzieś w tym wszystkim ułaskawić Micareth i Sha'anksa. Przeszło to bez echa, jak ich cały udział w tej sprawie. Tym lepiej dla nich.

*

-To gdzie się udasz, khajiicie? - Micareth poprawiła rapier przy boku, rzucając spojrzenie wzdłuż drogi. Sha'anks mlasnął w odpowiedzi – gdy opuszczali fort zaopatrzył się w pokaźny zapas słodkich bułek. Został z nich tylko lukier na kocim pysku.

-Sha'anks chyba wróci do domu, do mamuni i tatunia. Dawno ich nie widział, prawie zginął po drodze. Nie taki żywot się Sha'anksowi marzy.

Micareth pokiwała głową. Droga khajiita wiodła do domu. Jej... nadal była zagadką, którą miała odkryć.

*

Okłamał ich, to prawda. Jednakże, to było drobne kłamstwo i w dobrej sprawie. Po tym co się stało, zasługiwała na spokój, jak on. Z lekkim rozbawieniem obserwował ją, gdy przeglądała się w spokojnej wodzie jeziora. Co i rusz nachylała się, rozszerzając palcami powieki, z uporem wpatrując się we własne oczy.

-Nie uciekniesz od tego – rzucił cicho. Westchnęła, rozeźlona. Wyprostowała się, zapatrzyła w dal. Widział, jak zaciska pięści. - Wiesz, co powiedział by Sha'anks. „Przyjaciółka i tak babrała się w śmierci, to przecież nie ma większej różnicy. Sha'anks wie, Sha'anks czuje” - niezbyt dobrze, jednak dość przekonująco przedrzeźniał głos khajiita. Pomogło, parsknęła śmiechem.

-O, tak. I na pewno uznałby, że na to zasłużyłam.

Wzruszył ramionami,

-Pewnie tak.

-Jesteś pewien, że są bezpieczni? Micareth i Sha'anks?

Tym razem on się zaśmiał.

-Tak długo, jak nie wpakują się w kłopoty. A wiesz, że to dla nich chleb powszedni.

Vera nie odpowiedziała. Podeszła tylko do niego, poprawiając torbę na ramieniu. Czerwone oczy jaśniały w ciemności. Była już pełnoprawnym wampirem. On zresztą też. W jej zdeterminowanym spojrzeniu widział ich następny krok. Złapał broń, przytroczył ją do pasa. Fort Greymoor był czysty, ale poza nim były jeszcze inne rachunki do wyrównania.

06.07.2020 18:16
4
odpowiedz
BlackSmile
2
Junior

Nagła pobudka sprawiła, że rozmowa z dowódcą wydawała się Micareth i Sha’anksowi realistycznym snem. Ale oboje pamiętali każde słowo, które padło w jej czasie. W milczeniu wojowniczka zaczęła chować papiery, które miały dowieść zdrady zwierzchnika Angry, a łotrzyk zabrał się za uprzątanie obozowiska. Czekała ich długa droga.

Oboje woleliby uciec. Takie mieli plany na samym początku wyprawy. Nie rozmawiali o tym wtedy, nie zamierzali przecież uciekać razem. Teraz też żadne z nich nie odezwało się słowem na ten temat. Byli to winni Angrze, z którymi się w szorstki sposób zżyli.

Wbrew sobie Micareth miała też nadzieję dowiedzieć się czegoś o Veranque. Elfka zawsze odstawała od pozostałej dwójki wyzwoleńców, była zatem możliwość, że w odróżnieniu od nich ktoś gdzieś na nią czekał. Rodzina, którą ktoś powinien poinformować, że Vera nigdy nie wróci do domu. Ona zapewne już teraz spoczywała w pokoju – Micareth nie była już w stanie jej pomóc, ale mogła chociaż zapewnić pokój jej bliskim. Wojowniczka chciała ten jeden raz zrobić to, co należy.

Cały czas ponuro milczała. Nawet kiedy wyruszyli w drogę i Sha’anks zaczął zagadywać urzędnika. Droga zapowiadała się na długą – po opatrzeniu rany na jego głowie Bodil okazał się paplą gorszą od Khajita.

Kiedy zobaczyli nareszcie bramy Greymoor, dzień chylił się ku końcowi. Utrzymując to tempo, dotarliby na miejsce w środku nocy. Bramy miasta byłyby więc zamknięte, a ich przybycie zostałoby natychmiast zauważone. Postanowili zatem przenocować na skraju lasu i wkraść się do miasta rano, ukryci w tłumie kupców i farmerów chcących sprzedać swoje dobra na miejscowym targu oraz myśliwych wyruszających na polowanie.

***

Plan był solidny i prosty w wykonaniu – spodobał by się Angrze. Po godzinie czatowania w uliczkach przy koszarach udało im się zlokalizować Gutrima i podążyć za nim do karczmy, w której na wieść o ich odkryciach ten zaproponował spotkanie o północy przy Łysym Mamucie, jednym z podlejszych burdeli w mieście.

- To nie jest czas i miejsce na takie rozmowy. Wasze oskarżenia są poważne i groźne. Groźne dla was tak samo jak dla dowództwa – zakończył cichym tonem, po czym dodał na tyle głośno, by usłyszeli go inni klienci – Nic tu po was, hołysze! Żadnej skoomy tutaj nie znajdziecie!

Na te słowa drużyna opuściła przybytek obrzucana wrogimi spojrzeniami z każdej strony. Byli głodni, brudni i wycieńczeni, a oczy Bodila świeciły przerażeniem, które łatwo można było pomylić z pustką charakterystyczną dla ogarniętych głodem narkomanów.

Misja wciąż trwała, ale nie mając nic innego do roboty, a może wręcz potrzebując jakiegoś zajęcia, cała trójka ruszyła w poszukiwaniu schronienia. Znaleźli je na granicy dzielnicy, w której czekało ich nocne spotkanie. Owa gospoda miała swoje lepsze lata za sobą, ale była tania, a robactwo pomykające tutaj w cieniach wydawało się niczym w porównaniu z tym, co widzieli w podziemiach.

Zjedli w milczeniu posiłek i udali się do pokoju, żeby doprowadzić się do jako takiego porządku. Sha’anks zaproponował też urzędnikowi, żeby ten spróbował się przespać. Nie mogli sobie wszyscy na to pozwolić w mieście opanowanym przez skorumpowanych żołnierzy, ale razem z Micareth ustalili, że ich towarzyszowi przyda się odpoczynek. W końcu nie był przyzwyczajony do takich przygód.

Wkrótce i Khajit zaczął ziewać, więc ostrząca swój oręż Micareth zaoferowała zostać na warcie. Nigdy nie potrzebowała dużo snu, a stres związany z zadaniem napełniał jej żyły adrenaliną. Usiadła przy drzwiach i skupiła się na czyszczeniu swojej zbroi.

- Czas wstawać – Micareth obudziła Sha’anksa kopnięciem i zwróciła się w stronę Bodila, by nim potrząsnąć.

Wojowniczka przewróciła oczami, kiedy Khajit zarechotał w reakcji na dźwięki dochodzące zza cienkich, drewnianych ścian Łysego Mamuta. Przybyli na miejsce kilka minut za wcześnie, czego każdym jękiem dobiegającym z budynku Micareth żałowała coraz bardziej. Otworzyła usta, żeby uciszyć towarzysza i poczuła jak oszałamia ją zaklęcie.

Mimo wrogiej magii spowalniającej jej ruchy zaczęła sięgać swój rapier.

Ale było już za późno.

Kątem oka zobaczyła, jak czubek ostrza wyłania się klatki piersiowej Bodila. Sztylet zniknął równie szybko, jak się pojawił, a bezwładne ciało urzędnika uderzyło tępo o ziemię. Po chwili sama poczuła stal na swoim gardle. Ciepło zaczęło spływać po jej obojczykach, między jej piersiami, ale ją zaczęło ogarniać zimno. Zacisnęła dłonie na swojej szyi, próbując zatamować krwawienie. Ale po chwili straciła czucie w palcach, a kolana ugięły się pod nią. Zdążyła jeszcze unieść oczy – chciała spojrzeć w twarz swoi zabójcom – ale jej wzrok zaszedł mgłą.

Ogłuszony zaklęciem Sha’anks mógł tylko oglądać rozgrywającą się przed nim tragedię. Wpatrywał się w niewidzące oczy Micareth, jak stopniowo matowiały, póki jego uwagi nie zwrócił kobiecy śmiech. Zwrócił się zatem w jego stronę, by zobaczyć uśmiechniętego okrutnie Gutrima i szczerzącego zęby Argonianina. Z cienia za nimi wyłoniła się znajoma postać. Śmiała się, jej uśmiech nie sięgał jej oczu. Misternie uszyta szata z jedwabiu przodków idealnie pasowała do jej smukłej figury.

- Vera? – Khajitowi zaschło w gardle – Sha’anks myślał, że Vera nie żyje.

- Zła magia – prychnęła, przedrzeźniając elsweyrski akcent – Naprawdę sądzicie, że nekromanci są ułomni? Że nie umiemy korzystać z innych szkół Magii? Każdy, kurwa, nowicjusz jest obeznany ze sztuką Iluzji – skinęła głową i żołnierze ich otoczyli.

Jeden z nich ruszył w stronę Sha’anksa z kajdanami w rękach.

- Dlaczego? – spytał łotrzyk, kiedy żelazo zamknięto wokół jego łap.

- Podziękuj swojemu porucznikowi. Gutrim miał załatwić sprawę po cichu przy pierwszym noclegu. Ale przecież szlachetny Grimes Angra nie będzie ryzykował życia swoich ludzi na samobójczej misji!

Twarz Altmerki wykrzywiła się w gniewie. Wciąż czuła niesmak po tym, jak musiała biec do lochów i chować się wśród tych odrzuconych przez społeczeństwo śmieci. Angra rozpoznałby każdego żołnierza, jakiego byli w stanie na szybko podstawić. Poza tym Veranque zawsze kierowała się przekonaniem, że jeśli chce, żeby zadanie zostało wykonanie, musi zrobić to sama.

- I co? Tak po prostu zabijesz Sha’anksa? Czemu nie zrobiłaś tego od razu?

- Spójrz na te kajdany, tępy kocie. Wracasz do więzienia – syknął zniecierpliwiony Argonianin, ale elfka uciszyła go machnięciem ręki.

- Jeszcze w Blackreach stwierdziłam, że zostawię jedno z was przy życiu. Tak będzie o wiele ciekawiej – jej oczy zabłysły okrutnym błyskiem – Ah, wiem. Myślisz, że popełniam głupi błąd, bo wiesz za dużo – wycelowała w jego stronę wskazujący palec swojej prawej ręki – Ale to ty niepotrzebnie się łudzisz – podeszła bliżej warknęła mu prosto do ucha – Nie wiesz nic, koteczku. Varenque nie istnieje, nigdy nie istniała. A ty, Khajicie, wraz z tą dziwką z mieczykiem zabiliście jednego z naszych najlepszych żołnierzy – jej usta wykrzywiły się w fałszywie smutnym grymasie – Niestety tylko ty dałeś się złapać. Wystawimy list gończy za dziewczyną, która jednak okaże się rozsądna i opuści terytorium Paktu, zanim zdążymy ją znaleźć. Nieważne, co powiesz, twoje słowo będzie niczym przeciwko słowom kapitana Beinarda i sierżanta Gutrima, o którym wszyscy wiedzą, że był do cna lojalny wobec zmarłego w akcji Grimesa – triumfalny uśmiech zakwitł na jej pięknej twarzy, jakby od początku tylko czekała na tę chwilę.

Kiedy Vera – czy jakkolwiek się naprawdę nazywała – skończyła swój monolog, Sha’anks patrzył jej się prosto w oczy. Wciąż miał nadzieję, że nekromantka kłamie, ale w jej oczach dostrzegał tę samą szczerość, którą widział kilka dni wcześniej, kiedy kobieta opowiadała im przy ognisku, jak znalazła się w lochach. Łotrzyk stał jak zamurowany, póki jeden z żołnierzy nie pchnął go mocno w ramię. Chora radość świeciła na twarzy elfki, a Sha’anks mógł tylko człapać powoli przed siebie.

W więzieniu odebrano mu broń, torbę z łupami i pancerz. Został wrzucony do tej samej celi, której miał nadzieję nigdy więcej nie zobaczyć, kiedy ją opuszczał kilka dni wcześniej. Skulił się na swojej pryczy i wyciągnął kryształ, który udało mu się schować wcześniej w futrze.

Mijały kolejne dni. Tygodnie zaczęły zlewać się w miesiące, a Sha’anks w każdej wolnej chwili wyciągał po kryjomu swój skarb i przyglądał się jego gładkiej powierzchni. Piękno tej pamiątki odrywało go od prozy więziennej codzienności. Był to jeden z najmniejszych fantów, jakie udało mu się zabrać z Blackreach, ale stanowił dla niego dowód, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Miesiące niewoli powoli robiły swoje, zacierając jego wspomnienia. Tylko chłód kryształu pod opuszkami palców ratowało go przed szaleństwem, które czaiło się, czekając na granicy jego świadomości.

post wyedytowany przez BlackSmile 2020-07-06 18:18:48
06.07.2020 23:19
Shirru
5
odpowiedz
Shirru
4
Junior

Po odejściu Grimesa nikt nie kwapił się, by wracać do spania. Zarówno wizyta cudem ocalałego porucznika, jak i to co im przekazał nie pozwoliłoby żadnemu z nich zmrużyć oka. Zjedli szybkie śniadanie – paski suszonego mięsa, które Sha’anks skitrane miał za pazuchą, zebrali prowizoryczne obozowisko, po czym wyruszyli ku Greymoor.
Plan był z pozoru prosty – odeskortować Bodila, dostać się do Gutrima, strącić Beinarda ze stołka i to najlepiej, gdy ten akurat będzie miał pętlę na szyi. W rzeczywistości sprawa była jednak bardziej skomplikowana. Kapitan, choć zapewne nie spodziewał się ich powrotu, musiał się przygotować również na taki obrót spraw. Fort był obsadzony w większości oddanymi mu ludźmi, niewykluczone, że otrzymali dokładne rozkazy na wypadek pojawienia się oddziału Grimesa. Strzelać z murów? Pojmać? Nie wpuścić do fortu? Dorwać i wykończyć na gościńcu? Opcji było wiele i każda wydawała się prawdopodobna. Nie mogli więc ryzykować wejścia jak gdyby nigdy nic przez główną bramę. Musieli dostać się do Greymoor niepostrzeżenie. Na całe szczęście spośród ich trójki, dwoje było przestępcami z wieloletnim doświadczeniem.
Na miejsce dotarli po zmroku. Gdy tylko ich oczom ukazał się fort, zapadli głębiej w las, otaczający Greymoor. Traktem kursowali gońcy, patrole i wozy z zaopatrzeniem, a na wieżach i blankach czuwali wartownicy. Przez jakiś czas drużyna siedziała w zaroślach, obserwując z oddali warty na murach – ich trasy, liczebność, częstotliwość zmian. W międzyczasie zbierali siły. Choć całodziennego marszu po zagajach nie można było nazwać spacerem, Sha’anks i Micareth wyglądali raczej na znużonych, czego nie mogli powiedzieć o Bodilu. Urzędnik, widocznie nienawykły do większego wysiłku, nie najlepiej zniósł podróż. Choć wyruszył dość dziarsko z czasem został nieco z tyłu. O zachodzie zaczął iść wolno i ociężale, jak żółw, jednak towarzysze przyszli mu z pomocą – wzięli go pod ramiona i kontynuowali marsz. Pod wieczór nieszczęśnik wlókł się, jak zbity pies, dość odważnie lub głupio wystawiając cierpliwość Micareth na próbę. Choć wszyscy czuli ulgę na myśl, że to koniec przedzierania się przez lasy i wertepy, wiedzieli, że tak naprawdę najtrudniejsze przed nimi.
Gdy Sha’anks wraz z wojowniczką rozgryźli schemat wart, a Bodil odzyskał siły, ruszyli ku murom. Pomimo ciemności, które zdecydowanie działały na ich korzyść, musieli zachować ostrożność, by plan nie spalił na panewce.
Bez większych trudności dostali się pod sam fort. Wybrali miejsce odległe od głównej bramy, w którym kończyły się blanki, a wzrastała wysoka wieża. Strażnicy ani razu nie doszli do końca trasy, wiedząc, że zastaną tam tylko ślepy zaułek.
Odczekali aż płomień pochodni oddali się jeszcze bardziej, po czym przystąpili do działania. Khajit cofnął się o kilka kroków, po czym wyrwał, jak wystrzelony z procy, i odbił się od ziemi wielkim, iście kocim susem. Pozostali patrzyli z podziwem, jak ten wpisana się zwinne po kamiennej ścianie, niby po drabinie. Już po chwili zsunęła się lina, po której Micareth mniej zgrabnie, ale równie skutecznie, dostała się na górę. Bodil nie chciał odstawać, jednak pomimo zapału i determinacji, co rusz stopy ześlizgiwały mu się z muru albo ręce nie wytrzymywały obciążenia, w efekcie czego lądował w śniegu.
– Nie – jęknął przerażony urzędnik, gdy lina powędrowała z powrotem, zostawiając go na dole samego. – Nie zostawiajcie mnie! – szepnął, choć wiedział, że i tak nikt go nie słyszy.
Z rezygnacją oparł się plecami o mur, przygryzając nerwowo wargę. Porzucili go. Po tym wszystkim zostawili go samego i to pod samym Fortem! A już zaczął się łudzić, że mimo różnic są towarzyszami…
W ostatniej chwili stłumił krzyk, gdy coś spadło mu na ramię. To była sznur, lecz tym razem na jego końcu widniała niewielka pętla. Urzędnik pojął w lot. Włożył w nią stopę, po czym pociągnął dwukrotnie. Poczuł szarpnięcie i po chwili sunął ku blankom z szerokim uśmiechem na ustach.
Gdy tylko czupryna urzędnika wychynęła zza blanki, wciągnęli go, jak magiczny portal. Chłopak otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak powstrzymały go palce – jeden przytknięty do pyska Sha’anksa, drugi do szyi Micareth w złowróżbnym geście.
Ruszyli schodkami przyległymi do wewnętrznej strony muru. Plac ćwiczebny, choć za dnia był niemal centrum życia fortu, w nocy był jego najcichszą i najpustszą częścią. Nie dostrzegłszy żadnego patrolu, przecięli plac w poprzek. Dotarli do drzwi, prowadzących do kwater wyższych rangą żołnierzy, w nadziei, że to tam odnajdują niejakiego Gutrima.
Jakież więc było ich zdziwienie, gdy po ich otwarciu wpadli niemal na rosłego sierżanta. Mężczyzna od razu sięgnął po miecz, khajit i wojowniczka również chwycili za broń, jednak niespodziewanie między nich wdarł się urzędnik.
– Czekajcie! – jęknął, z pobladłą ze strachu twarzą. – Gutrim, to ja! Bodil, pamiętasz mnie?!
Strażnik patrzył na niego przez chwilę, spod krzaczastych brwi. Wreszcie jego oblicze rozjaśniło się nieco, dając tym samym znak, że pamięta.
– Szukaliśmy cię – podjął, nim ktokolwiek zdołał dojść do słowa. – Mamy wieści! Bardzo ważne! Od porucznika!
– Nie ma go z wami. – Stwierdził, nie zapytał. Jego twarz znów się nachmurzyła.
– Nie ma – potwierdziła Micareth. – Ale nie możemy rozmawiać tutaj, bo ktoś jeszcze nas przydybie. Nikt nie może nas zobaczyć, Beinard nie może wiedzieć, że tu jesteśmy.
Gutrim wyglądał na zdziwionego, ale skinieniem głowy nakazał im iść za sobą. Weszli do środka, pokonali schody i po chwili siedzieli już w kwaterze sierżanta.
Choć nikt nie prosił, opowieść zaczął Sha’anks. Jego wersja była długa, zawiła, pełna niezgrabnych językowo, a czasem nawet zabawnych błędów i niedopowiedzeń. Wojowniczka w międzyczasie podała mężczyźnie torbę z dowodami i list od Grimesa, po czym znów oparła się o ścianę z założonymi rękoma.
– No i wtedy gonili nas ci farmerzy! – Gestykulował gorączkowo khajit.
– Farmerzy? – Brwi Gutrima powędrowały niemal pod powałę.
– Tak! No, przecież Sha’anks mówi! Wredne, blade stwory.
– Nie farmerzy, tylko falmerzy – parsknęła Micareth.
– Mniejsza o falmerów – Rzekł sierżant z zatroskaną miną. – Mówcie co z porucznikiem.
– Jak to co? – zdziwił się Sha’anks. – Wykitował pewnie. Słuchał pan jak Sha’anks opowiadał? Bo wygląda, że spał.
– Ale pewności nie macie? – drążył Gutrim.
– Pewności nie – odezwała się milcząca do tej pory kobieta. – Sam starł się z tamtą wampirzą suką, jakimś generałem co najmniej, a nie byle parobkiem. To był dobry wojak, ale takiej sile podołać nie mógł.
– Dał nam czas na ucieczkę – dodał Bodil. – Odszedł jak bohater.
– Opłakać go jeszcze zdążymy. – Wojownicza położyła dłoń na rękojeści rapiera. – Najpierw trzeba się zająć Beinardem.
Gutrim popatrzył na nią ze zdziwieniem. Przez dłuższą chwilę milczał, rozważając coś zauważalnie. Wreszcie potarł czoło dłonią, westchnął.
– A ty? – zwrócił się do khajita. – Nie chcesz odejść? Może być gorąco.
– Przyjaciółka od złej magii zginęła dla oddziału, pan porucznik zginął dla oddziału, a zrzędliwa przyjaciółka chce dla oddziału to wszystko zakończyć. Sha’anks tchórz, ale swój honor ma. Pomoże. Ale potem odejdzie tak daleko stąd jak będzie mógł.
– Dobra, niech będzie. – Gutrim wstał, po czym otworzył drzwi. – Chłopaki! Do mnie! Mamy robotę do wykonania.
Pięciu żołnierzy stanęło przed sierżantem na baczność.
– Złóżcie kapitanowi wizytę i przekażcie mu to. – Mężczyzna podał jednemu z podkomendnych list od Angry i torbę z dowodami. – I powiedzcie, że cholerny Grimes gryzie ziemię. A tych tu – kiwnął głową ku zdezorientowanemu oddziałowi – przeszukać, zabrać broń i wtrącić do lochu.
– Przygotować szubienicę?
– Nie, będą nam jeszcze potrzebni. – Uśmiechnął się paskudnie, zdejmując przylepioną od kilku ładnych lat maskę poczciwca. – Choć gdyby wiedzieli co ich czeka, rychło zapłakaliby o stryk.
– Sha’anks chyba się pogubił – jęknął khajit, gdy żołnierze wlali się do kwatery.
– Ty suczysynu! – wrzasnęła Micareth, szarpiąc się w żelaznych uściskach strażników. – Angra ci ufał! Angra…
– Angra to, Angra tamto! – Przedrzeźnił ją Gutrim teatralnie. – Pieprzyliście się, że tak o nim gadasz? Nie, pewnie, że nie! Przecież szlachetny Grimes Angra, ojciec ojców, żołnierz nad żołnierzy, przywódca nad przywódcami nie zrobiłby czegoś takiego. – Splunął. – Was też widzę omamił, znaczy głupsi jesteście, niż wyglądacie. Myślałem; weźmie Grimes bandytów, łotrów, szubrawców, to go zaciukają, gdy tylko się od bramy oddalą. A wy nie dość, że jak te barany za nim poleźliście, to jeszcze po jego śmierci niby kundle zimną rękę pana liżecie…
Rozległ się wrzask – Bodil, na którego nikt do tej pory nie zwracał uwagi, rzucił się na sierżanta z nożem, który jeszcze przed chwilą leżał na szafce nocnej, obok przekrojonego wpół jabłka. Mężczyzna bez trudu uniknął słabego, niewprawnego ciosu. Wytrącił napastnikowi broń i trzasnął go w potylicę. Ciemność spadła na niego niemal natychmiast.

* * *
Cela, choć znajoma, nie wydała się przez to ani krzty przytulniejsza. Spędzone tu kolejne trzy dni również tego nie zmieniły. Nie licząc ich trójki oraz szczurzego truchła, loch był zupełnie pusty. Nie trudno było się domyślić, że więźniowie, którzy nie wstąpili do oddziału Grimesa, gryźli już ziemię. Wyglądało na to, że Beinard i jego ludzie nie próżnowali pod ich nieobecność, czystka była permanentna. Ani khajit, ani Micareth nie mieli na tyle optymizmu, by uwierzyć, że któryś ze skazańców został uniewinniony i puszczony wolno.
Ciszę, która panowała od dłuższego czasu przerwały ciche słowa Micareth.
– I po co ci to było, gryzipiórku?
Bodil, który siedział w kącie celi, bawiąc się rozerwaną sprzączką buta, uniósł głowę.
– Trzeba było siedzieć cicho – kontynuowała. – Może by ci ten skurwiel podarował. A tak tylko idiotę z siebie zrobiłeś i trafiłeś z nami do kicia.
– Zamknięty jak ten błyszczący kamyczek w skrzyni – mruknął Sha’anks, wyczesują pazurami ogon.
– Nie żałuję. – Młody urzędnik uniósł dumnie głowę. – Chociaż może nie słusznie, ale czuję się jak członek oddziału. Poza tym porucznik mnie uratował. Ryzykował dla mnie powodzenie misji…
– Znaczy, że gówniany dowódca z niego. – Na twarzy Micareth zamajaczyło coś na kształt gorzkiego uśmiechu.
– Ale dobry człowiek – odparł Bodil, przymknąwszy powieki. – Dobry człowiek.
Znów zapadła cisza, choć nie trwała ona długo. Gdzieś w oddali rozległy się odgłosy szamotaniny. Pierwszy wyłapał je Sha’anks, który zerwał się zaraz na nogi i przywarł do krat, strzygąc uszami. Micareth wstała niepewnie, Bodil znów uniósł głowę.
Krzyki, łupnięcia i szczęk stali o stal zbliżały się coraz bardziej i bardziej, aż nagle ucichły. Trwali w bezruchu, w pełnym napięcia wyczekiwaniu. Na co? Nie mieli pojęcia.
Drzwi u góry schodów, niewidoczne zza krat, otworzyły się z jękiem zawiasów, wpuściwszy do środka blask pochodni. Nie usłyszeli kroków, miast tego ich oczom ukazał się cień, a zaraz potem ciemna postać otulona opończą.
Więźniowie patrzyli na nią w milczeniu. Atmosfera zagęściła się, Bodil mógłby przysiąc, że dałoby się ją pokroić nożem. Khajit wysunął pazury, a wojowniczka zacisnęła pięści gotowa do walki wręcz. Tylko Bodil nie wiedział, co ze sobą zrobić.
– Czołem, łachudry – rozbrzmiał spod kaptura znajomy głos. – Jest robota i szukam kilku ochotników. Chętni wystąp!

07.07.2020 12:09
6
odpowiedz
Dreygen3
2
Junior

Popatrzyli na siebie skołowani, w ich głowach pojawiały się pytania „Jak odstawić Bodila na posterunek i uciec niezauważonym?”, „ Do czego dojdzie, jeśli tam dotrzemy? Ułaskawią nas? Zabiją?”. Niebo było czyste, słońce rozjaśniało okoliczne pustkowia, z oddali słychać było zwierzęta.
- Musimy ruszać. Nie możemy siedzieć tu do końca naszych dni. – Micareth wstała, otrzepała ubranie z piachu i spojrzała na resztę. – No już, podnosić dupy! Teraz to ona była dowódcą, pasowało jej to. Mogła wykrzykiwać co chciała w stronę swoich kompanów a ci musieli się jej słuchać. W końcu ani Sha’anks, ani Bodil nie poprowadziliby nawet kilku owiec, co dopiero mówić o dowodzeniu drużyną.
Khajit dokładnie zapamiętał drogę, którą szli na początku. Wiedział, które ścieżki trzeba wybrać na rozdrożach, miał do tego wrodzony talent. Kocur posmutniał gdy przypomniał sobie, że jeszcze wtedy maszerował z Verą i porucznikiem. Zdążył polubić Grimesa, ten zaś nigdy nie odwzajemniał mocno tego uczucia. Nie chciał się bratać ze zwykłym złodziejaszkiem czy zabijaką, którego i tak pochłonęłoby jakieś stworzenie z otchłani. Niestety wyrok padł na samego Angre.
- Jaki macie plan na oddanie mnie? – Zapytał Bodil, dalej był nieco przestraszony, nie wiedział nic szczególnego o swoich wybawcach a i sam nie do końca pamiętał jak trafił do Blackreach. Bał się podróżować z nieznajomymi, był jeszcze młody, nie zdążył poznać czym jest świat. – Jak już wiecie, jestem urzędnikiem. Za uratowanie mnie mogę próbować was ułaskawić, bądź chociaż nieco zmniejszyć wasz wyrok.
- Chcesz zmniejszyć wyrok egzekucji? – popatrzyła na chłopaczka Micareth? – Jak chcesz tego dokonać? Dasz mi jeszcze kilka dni, żebym mogła sobie przypomnieć jak to było gnić w lochu?
Bodil opuścił głowę i dalej szedł już wgapiony w ziemię. Nie wiedział jaki wyrok dostali, ani za co tak naprawdę tam trafili. Wiedział jedynie, że to para straceńców, którzy przez dobroć swojego porucznika wracają teraz cali na posterunek. No, prawie cali. Nieśli na sobie kilka ran ale nie odzywały się już tak bardzo jak przy ucieczce.
- A Sha’anksa wypuści? – Kot pokierował na niego wzrok. Nie był skazany na śmierć. – Sha’anks chciał tylko kilka słodkich bułek… Nie zrobił nic złego.
Cichym i ponurym głosem powiedział pod nosem. – Jeśli dotrzemy tam w jednym kawałku i pozwolą mi wrócić na stanowisko to tak, postaram się zrobić co w mojej mocy byś mógł pójść w swoją stronę.
Khajit wyprostował się, uśmiech zagościł na jego kociej mordce. Resztę drogi kroczył dumnie i pełny szczęścia. W końcu był pewien, iż zostanie rozgrzeszony i wróci tam, skąd przyszedł.
- Dokąd byś ruszył? – zapytała niesfornie Micareth patrząc przed siebie.
- Sha’anks wróciłby do domu, chciałby znów zobaczyć mamę. – przez chwilę pochłonęły go wspomnienia i wzrok skierował ku niebu. – I zjadłby jeszcze kilka słodkich bułeczek.
Wojowniczka rozchmurzyła się niezauważalnie, dała nawet radę na skromny uśmiech.
Po chwili wyciszenia Micareth wróciła do wcześniejszego pytania. – Co do planu… - Zaczęła, lecz nie miał nic w głowie, nie mogła skończyć. – Znasz jakieś inne wejście niż główna brama? Może moglibyśmy uniknąć uroczystego powitania?
- Jest drugie wejście, od północy. Zawsze stoi tam jeden strażnik.
- Jeden to nie problem. – powiedział Sha’anks. – Zabijaliśmy całe grupy. – Dalej maszerował z wysuniętą klatką do przodu, nie zwracał uwagi na to, co powiedział.
- Kocie, nie będziemy zabijać żadnych strażników. Rozum ci odjęło? – z niedowierzaniem popatrzyła na niego Micareth. Zaczynała martwić się o swojego towarzysza, choć bardziej o własne życie. Nie wiedziała, do czego może się posunąć. – Jeśli ktoś by to zobaczył ,na pewno więcej słodkich bułek nie ujrzałbyś na oczy.
- Wystarczy, że mnie zobaczy. – wysunął Bodil. – Strażnicy mnie tam znają, szczególnie ci pilnujący bram. Wyjaśnię mu, że zapiłem się w barze, dlatego tyle mnie nie było. Was wezmę jako rzekomych świadków jakiegoś zdarzenia i po sprawie.
Micareth nie była do końca przekonana czy to aby na pewno wypali. Niestety nie mieli niczego lepszego, musieli spróbować. Osoby mądre, wymyślające plany i taktyki zostali w Blackreach. Resztę drogi pokonali w milczeniu.
***
Dotarli do bramy. Niebo zaczynało zmienić kolory na bardziej ponure, chmury zakryły lśniące słonce. Zbierało się na opad.
- No dobrze, pójdę przodem a wy idziecie za mną. Schowajcie twarze pod kapturami by uniknąć niepotrzebnych pytań. – Zainicjował Bodil. – wyjaśnię mu całe zdarzenie i za chwilę będziemy w środku. Micareth nie dawało to spokoju, wydawało się to być zbyt proste. A jednak, po krótkiej wymianie słów ze strażnikiem już byli wewnątrz posterunku. Nie musieli się przedstawiać, urzędnik powiedział kim są.
Zaczęli kierować się w stronę prawdopodobnego miejsca pobytu Gutrima. To właśnie do niego mieli się zgłosić. Krocząc powoli co raz spoglądali na żołnierzy, puste oczy wgapione były w trójkę nowo przybyłych. Bodil niby znany nigdy nie przyprowadzał nikogo ze sobą, przykuwało to uwagę, której teraz nie potrzebowali.
Weszli do głównego budynku gdzie urzędnik miał swoje miejsce pracy, w tym samym urzędował też Gutrim. Musieli też odnaleźć maga by przekazać mu kartkę, którą otrzymali jako prezent pożegnalny od Grimesa.
Ciepło jakie tu panowało było dla nich jak zbawienie. Do pełni szczęścia brakowało im jedynie gorącego posiłku i wygodnego łóżka. Przez kilka nocy musieli spać tam, gdzie czuli się bezpiecznie. Wygoda nie była brana pod uwagę.
Znaleźli się przed obliczem Gutrima.
- Bodil?! Chłopaku, gdzieś ty był? Blado wyglądasz. – popatrzył na twarz młodego urzędnika, nie wiedział jeszcze o tym co zaszło i przez co tak naprawdę jego cera zmieniała kolor na bardziej trupią. – A ta dwójka, kto to?
Micareth i Sha’ansk zdjęli nakrycia i podnieśli głowy do góry. Gutrim widząc khajita od razu przypomniał sobie gdzie został wysłany i z kim. Zrobił krok w tył jakby duch stanął przed nim.
- Wy?! Co wy tu do jasnej cholery robicie?! – niedowierzał w to co widział. Pewny był, że cała trójka, która ruszyła z Grimesem nigdy więcej nie ujrzy światła dziennego. – Jak wyście… - Bodil położył mu rękę na ramieniu, popatrzył na niego i spróbował uspokoić.
- Usiądźmy, zaraz wszystko nam wyjaśnia. Sam również jestem ciekawe wielu rzeczy.
- Potrzebujemy tu jeszcze waszego maga.
***
Minęło kilka godzin. Deszcz padał nieustannie, za oknami mrok spowił całą krainę. Pomieszczenie oświetlało kilka pochodni rozmieszczonych na ścianach. Micareth skończyła wyjaśniać co zaszło w Blackreach i dlaczego dotarli tu tylko we dwoje.
- Więc to tak… - Smutnym głosem podsumował całą wypowiedź Gutrim. Wszyscy w pomieszczeniu posmutnieli na wieść o tym co przytrafiło się Grimesowi. Jedynie z radości skakać mógł Beinard, od dawien dawna chciał się pozbyć tego norda.
- Można śmiało powiedzieć, że porucznik uratował nam tyłki. – wpatrzona w podłogę Micareth cienkim głosem wypowiedziała te słowa.
- Porucznik uratował Sha’anksa i Micareth. – stwierdził jasno Khajit siedzący tuż obok swojej towarzyszki.
- Przynajmniej mamy pewność, że szybko na powierzchni nie pojawi się żaden potwór z tamtych stron, on tak łatwo ich stamtąd nie wypuści. Pewnie już tłucze ich swoim toporem. To był twardy skurwiel, bez walki nie odejdzie. – Gutrim odchylił się opierając plecy na ścianie. Dobrze znał porucznika, wiedział jaki był z niego zażarty wojownik.
- Ale jaką mamy pewność, iż już się nie pojawił? – Mag pokierował wzrok na Bodila. – W końcu ten tutaj był przez nich przetrzymywany, nie mamy pewności, że jego przemiana już się nie zaczęła.
- Nie mamy. – Urzędnik jeszcze bardziej posmutniał, pochylił ciało do przodu i łzy zaczęły mu napływać do oczu. – Nie mamy pewności ale jestem gotów by oddać się na badania byście mogli zdobyć potrzebną wiedzę jak leczyć takich jak ja w przyszłości. – Wstał i spojrzał na Gutrima znajdującego się po jego prawej stronie. – Ale najpierw, jako, że jestem urzędnikiem chciałbym ułaskawić tą dwójkę ze wszystkich ich wykroczeń i puścić ich wolno.
Gutrim spojrzał z lekkim zaskoczeniem na Bodila, oczy lekko mu się rozszerzyły, brwi uniosły w geście niedowierzania. Nie powiedział słowa. Popatrzył przez chwilę na młodego chłopaka, później zaczął się przyglądać dwójce ocalałych.
- Nie mogę puścić tej dwójki. – powiedział patrząc prosto przed siebie na Sha’anksa i Micareth. – Mogę zgodzić się na uwolnienie jednego z nich.
Micareth popatrzyła na Sha’anksa. – Niech więc kocur sobie pójdzie, ja już dość widziałam. – Sha’anks obrócił się w jej stronę.
- Micareth dobra wojowniczka i dobra towarzyszka. – Uśmiechnął się niezgrabnie.
Bodil, mag i Gutrim popatrzyli na nich. Sami wybrali swój los, Micareth wiedziała na co się zgodziła. Nie miała już powodów by dalej podróżować. Prędzej czy później i tak wpadłaby w ręce prawa. Sha’anks miał chociaż możliwość wrócić do domu, opowiedzieć o wszystkim swojej kochanej mamie i zasmakować ponownie słodkich bułek, które tak uwielbiał.
- Postanowione, nie widzę sprzeciwu żadnej ze stron więc tak też będzie. Kocur zostaje uniewinniony a ty panienko zostajesz z nami. – Gutrim wstał, podszedł do khajita i wyciągnął rękę. – Dziękuję ci za wszystko co zrobiłeś w słusznej sprawie. Mam nadzieję, że ujrzę jeszcze kiedyś twoją mordkę w nieco lepszych okolicznościach.
Sha’anks podniósł się z krzesła, uścisnął dłoń i pokiwał głową.
- A ty Micareth, pójdziesz ze mną.
- Jeśli można… - podniósł rękę Bodil jakby chciał zgłosić się do odpowiedzi.- Mam pomysł.
***
Bodil został oddany do badań nad nowym lekarstwem, Grimesa ogłoszono jako bohatera i nadano mu tytuł pogromcy wampirów. Beinard został obalony, jego miejsce zajął Gutrim. Zaczęto gromadzić armię, która będzie gotowa ruszyć do Blackreach i wyplenić całe zło jakie tam zostało. Sha’anks o świcie wyruszył w kierunku rodzimych stron, wyspał się porządnie w wygodnym łóżku, zjadł porządny posiłek a na drogę, pomijając zwykły prowiant otrzymał odrobinę smakołyków. Nie zabrakło w nich kilku bułeczek.
Na posterunek dalej przywożeni byli nowi więźniowie. Złodziej, mordercy, tutaj nic się nie zmieniło. Słychać było powolne kroki stawiane na stopniach za drzwiami. Nagle żelazne wrota otworzyły się i do lochów weszła zakapturzona postać trzymająca w ręce pochodnię. Rozświetliła celę, zdjęła kaptur i uniosła głowę.
- No łajdaki, który chętny na odkupienie win? – Z uśmiechem na twarzy zapytała Micareth, nowa porucznik Fortu Greymoor.

07.07.2020 20:19
Kot Czeladnik
7
odpowiedz
Kot Czeladnik
2
Junior

Siedzieli we czterech, przy stole w stróżówce. Trzech zaufanych strażników i Gutrim, który swoją niedźwiedzią posturą wypełniał niemal połowę pomieszczenia. Oddziałowy mag przebywał akurat u kapitana, zdając relację z wyprawy Angry, ale sierżant był pewien, że poradzą sobie bez niego. Pośrodku dębowego stołu leżał wymięty list od porucznika, którego treść każdy z nich znał już niemal na pamięć. Siedzieli tak od ładnych paru godzin, rozważając różne możliwości.

Każda wydawała się równie zła.

Gutrim przetarł zaczerwienione oczy. Jednym haustem dopił miód i trzasnął rogiem o blat, wytrącając towarzyszy ze stuporu.

— Dobra, panowie — powiedział — nie ma co gdybać. Wszyscy wiemy, że wyjście jest tylko jedno.

— Rozumiem — mruknął siedzący najbliżej. — A list?

— Spalić.

***

— Łachudry! — darł się khajiit, którego dwóch strażników z trudem ciągnęło w stronę lochu.

Kocur zapierał się, rył bosymi stopami po bruku i robił wszystko, aby utrudnić strażnikom zadanie. Wokół więzienia zebrał się mały tłumek gapiów. Kupcy, dzieci i żołnierze obserwowali pojmanych, osłaniając oczy dłońmi.

Pokazywano ich palcami, wyśmiano, opluwano.

— Sha’anks nie tak się z wami umawiał! Umowa była! Umowa to umowa! Sha’anks nie pójdzie i już!

— Nikt z nas się z wami, wycierusy, nie umawiał — warknął brodaty strażnik i pacnął go otwartą dłonią w tył głowy.

Cofnął się w ostatniej chwili, ratując twarz przed wyciągającymi się w jej stronę szponami. Zadźwięczały naprężone łańcuchy, khajiit zachwiał się. Zasyczał groźnie, obnażając długie kły.

— Sha’ans, daj spokój. To nie ma sensu.

Micareth zachowywała wyniosły spokój. Szła z wysoko uniesioną głową. Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę i tylko oczy z pogardą przesuwały się po twarzach zebranych.

Khajiit prychnął, ale uspokoił się. Zmiana jego zachowania wyraźnie wydała się strażnikom podejrzana.

— Przyrżnąć mu? Panie sierżancie?

Gutrim pokręcił głową.

— Spokojnie chłopcy, później się nimi zajmiemy. Wrzućcie ich do najgłębszego lochu. Razem, niech się jeszcze trochę nacieszą swoim towarzystwem, zanim pomówi z nimi kat.

Odpowiedział mu zgodny rechot podkomendnych.

***

Cela znajdowała się głęboko w podziemiach strażnicy. Podłogę pokrywała sterta gnijącego siana, w którym zadomowiła się rodzinka szczurów. Z sufitu kapała woda, spływając wąską stróżką przez kratę w podłodze. Za cały wystrój więzienia służył stołek, dwa poobijane, cynowe kubki oraz wiadro służce za nocnik. Pojedynczą pryczę zajmowała Micareth. Siedzieli w ponurym milczeniu, każde z nich pogrążone we własnych, ponurych myślach.

— Pssst, tutaj!

Zazgrzytał klucz przekręcany w zardzewiałej kłódce i po chwili krata prowadząca do ścieku uniosła się i oparła o ścianę. W powstałej dziurze pojawiła się umorusana twarz Gutrima. Olbrzymi nord ledwo przecisnął głowę przez wąskie przejście.

Łuuup!

Sha’anks przygrzmocił mu w łeb pierwszym przedmiotem, który wpadł mu w ręce. Cynowym kubkiem. Metal zabrzęczał i odkształcił się wyraźnie. Gutrim syknął zaskoczony i na chwilę zniknął pod ziemią.

Micareth pokręciła głową z dezaprobatą, ale nic nie powiedziała. Nachyliła się i zajrzała w głąb tunelu.

— Pokój! — wyszeptał nord z głębi. — Wiem, że zasłużyłem, ale jestem tu, żeby wam pomóc. Na bogów, kocie! Tędy, tylko cicho! I szybko!

— Co? Jak? Ale… dlaczego?

— Wyjaśnię wam po drodze, chodźcie już!

Micareth spojrzała na Sha’anksa.

— Myślisz, że możemy mu zaufać?

Khajiit wzruszył ramionami, po czym gładko zeskoczył w ślad za strażnikiem.

***

— Nie będziecie mieli z naszego powodu problemów?

— Gutrim wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu.

— Od dawna piszemy do kapitana, że trzeba wymienić kraty w ściekach, bo kłódki w tych pamiętają jeszcze przybycie Ysgramora. Niczym się nie martwcie, my sobie poradzimy, wszystko mamy na papierze. To Beinard będzie miał problem, że z powodu jego skąpstwa uciekła nam dwójka groźnych kryminalistów. Jesteśmy na miejscu.

Minęli zakręt i ujrzeli światło kolejnych pochodni, trzymanych przez strażników. Stalowe drzwi były uchylone, zimny, rześki wiatr rozganiał smród kanałów. Powiew wolności.

— Droga wolna — mruknął pierwszy. — Powodzenia.

Drugi wręczył im po burym płaszczu, długim kiju podróżnym i prostym mieczu.

— A, jeszcze jedna sprawa — Gutrim zdjął z szyi mosiężny klucz i podał go Micareth. — Porucznik pisał w liście, że wiele wam zawdzięcza. W gospodarstwie niedaleko stąd zakopaliśmy kuferek, który ludzie Beinarda skonfiskowali kiedyś przemytnikom skoomy. Znajdziecie tam trochę złota i całkiem sporo kosztowności. To za pomoc kapitanowi. Kierujcie się prosto na południe, aż traficie na farmę z wiatrakiem. Szukajcie znaku na grządce marchwi.

Pchnął ręką drzwi.

— Powodzenia. Postaramy się kupić wam jak najwięcej czasu. Uciekajcie ze Skyrim i więcej tutaj nie wracajcie.

— Sha’anks i tak miał dosyć tej krainy — mruknął kocur, którego myśli krążyły już wokół zakopanego na farmie skarbu i stosu słodkich bułek, który sobie za niego kupi.

Odeszli i po chwili ich cienie pochłonął mrok.

08.07.2020 12:20
8
odpowiedz
KluskaSuprim
1
Junior

- A pomógł i to jeszcze jak. - Zarechotał i odszedł niknąc w ciemności.

Odprowadzili go jeszcze wzrokiem tak długo jak byli w stanie go dostrzec, po czym Sha’anks coś sobie nagle przypominając zawołał w ciemność.

- Spróbuj w Delmor na południu, pytaj o Garbatą Zochę, ona ci pomoże.

Nie doczekali się jednak żadnej odpowiedzi więc Micareth spytała.

- To jakaś uzdrowicielka?

- Nie, stara wiedźma, leczy bezdomnych czosnkiem i cebulą, na pewno będzie wiedziała jak mu pomóc.

Micareth pokręciła głową, po czym oboje wrócili do jaskini by przygotować się porządnie przed drogą powrotną. Sha’anks zabrał się za gotowanie gulaszu z królika przy którym nie szczędził czosnku, a Micareth dokładnie rozmówiła się z urzędnikiem o tym w jak głębokim bagnie aktualnie się znaleźli i gdy wszystko zostało wyjaśnione Sha’anks burknął.

- Sha’anks twierdzi że najlepiej będzie dać list gryzipiórkowi i niech gruby przekaże wszystkie informacje, Sha’anks do tego zupełnie niepotrzebny.

- Też mi się to nie podoba, ale musimy dopilnować żeby informacje przeszły dalej, zresztą nawet jeśli uciekniemy to i tak nie będziemy mieli dokąd pójść, od razu zaczną nas szukać, a zaraz potem i tak wszystko zeżrą wampiry. - Micareth widząc że Sha’anks nie wydaje się zbytnio przekonany do słuszności całego planu, dodała po chwili próbując wykorzystać jego chciwe khajiickie usposobienie. - A tak ostrzegamy wszystkich o nadciągającej inwazji pijawek, będziemy wolni i kto wie, może nawet dostaniemy całkiem niezłą nagrodę, za przekazanie tak ważnych informacji i odnalezienie urzędnika na pewno nie poskąpią złotem.

Oczy Khajiita momentalnie zalśniły chciwym blaskiem, a jego nastawienie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, uwolnić się i do tego zarobić to był dobry układ.

- No dobra niech wam będzie, Sha’anks się zgadza.

Tak więc wszyscy porządnie najedli się khajiickim gulaszem, a raczej wywarem czosnkowym o smaku królika jaki zafundował im Sha’anks i gdy wszyscy byli najedzeni, wyruszyli w drogę powrotną do Greymoor. Podróż zajęła im cały dzień więc dotarli późnym wieczorem a na dodatek, gdy tylko zbliżyli się do tej zatęchłej kupy kamieni, od razu złapała ich burza. Nie zdążyli nawet porządnie wjechać do miasta, a drogę zastąpili im strażnicy.

- Stać. - Odezwał się jakiś dryblas na czele oddziału, którego Micareth za cholerę nie kojarzyła. Tutaj właśnie pojawił się pierwszy zgrzyt w ich planie, nie wiedzieli którzy to poplecznicy zdrajcy, a którzy to przyjaciele Angry, więc burkneła neutralnym nieprzyjemnym tonem sugerującym każdemu że ma się odjebać.

- Z drogi, jedziemy zdać raport sierżantowi Gutrimowi.

- Wiemy, czekaliśmy na was. Gdzie jest Angra?

- Nie przeżył. - Syknęła krótko.

Po czym nastała chwila nieprzyjemnej ciszy, którą Micareth miała nadzieję wykorzystać by przyjrzeć się reakcjom strażników i wyciągnąć z nich jakiekolwiek wnioski lecz ich przemoczone naburmuszone oblicza praktycznie się nie zmieniły.

- Za mną, mamy was doprowadzić. - Burknoł osiłek i ruszył niedbale, przez deszcz w stronę fortu.

Nie mając większego wyboru ruszyli za nim, a wraz z nimi, ruszyła mała obstawa pod postacią kilku strażników.

Nie mieli rozeznania w terenie więc nie mieli pojęcia gdzie ich prowadzą, gdyż jedyną częścią fortu którą znali jak własną kieszeń były więzienne cele. Jednak po krótkiej chwili przechacki zaciemnionymi korytarzami wprowadzono ich do kwatery gdzie przywitał ich ciepły szczery i serdeczny uśmiech Kapitana Beinarda, na widok którego od razu sięgnęli po broń lecz momentalnie zostali unieruchomieni przez strażników i powaleni na kolana.

- No, no muszę powiedzieć że nie spodziewałem się że przeżyjecie. - Mruknął kiwając z uznaniem głową, po czym dodał. - Tylko zastanawia mnie jedna rzecz, gdzie jest Angra?

Sha’anks i Micareth szamotali się gniewnie prubując wyrwać się z łap strażników na co gruby urzędnik nie miał nawet co liczyć więc, po chwili wojowniczka syknęła.

- A gdzie ma być kretynie, grzmoci twoją matkę.

Beinard się skrzywił na co strażnik zdzielił ją przez łeb, następnie kapitan szukając lepszego rozmówcy spojrzał na khajiita posyłając mu pytające spojrzenie na co Sha’anks odpowiedział zgodnie z prawdą wiedząc że już i tak są w głębokiej rzyci i nici z zarobku i wolności.

- Gotuje wywar z cebuli.

Więc też dostał przez łeb i się zaszamotał.

- Ale Sha’anks nie kłamie, znowu biją biednego Sha’anksa bez powodu.

Dostał ponownie pałą, na co Kapitan Beinard wbił swoje spojrzenie w urzędnika na co ten momentalnie odpowiedział.

- Dorwały go wampiry, nie wiem co się z nim stało. - Po czym skulił się spodziewając nadlatującego ataku lecz ten nie nastąpił i gdy otworzył oczy ujrzał zadowolony uśmieszek kapitana który mruknął wyraźnie zadowolony ze swojego planu.

- No i o jednego mniej. - Po czym skinął głową do strażników i wszystkim nagle zgasły światła.

***

Cała trójka obudziła się w jednej celi, z potwornym bólem głowy i więziennych gaciach. Gdy Micareth uniosła głowę zobaczyła że khajiitch siedzi wkurwiony w kącie celi łypiąc na nią wrednie wzrokiem i marudzi pod nosem.

- Ta jasne Sha’anks się wzbogaci, Sha’anks będzie wolny. Sha’anks właśnie widzi jaki jest wolny.

Na co odpowiedział mu jakiś inny więzień z celi naprzeciwko.

- Nie marudź, ciesz się celą póki możesz, jutro zetną nam łby to będziemy wystarczająco wolni.

Na co khajiit pacnął głową w kratę i nie mając co robić siedzieli tak próbując przez jakiś czas otworzyć drzwi, ale ten zamek był najwyraźniej khajiito odporny, więc resztę czasu spędzili na wymienianiu się opowieściami z więźniem z celi naprzeciwko czekając na nadchodzącą egzekucję. Gdy nagle w środku nocy nastąpiło spore poruszenie, ich uszu dochodziły wykrzykiwane w pośpiechu rozkazy, a raz za razem słyszeli pośpiesznie pędzących gwardzistów biegnących gdzieś korytarzem.

Gdy tylko odrobinę się uspokoiło, a krzyki nieco ucichły znikając gdzieś w oddali, nastąpiła kolejna fala wrzasków ale tym razem bez wątpienia śmiertelnych, po którym nastąpił jeden potworny makabryczny ryk i masa stukotu, bez wątpienia walka, ale jakaś taka jakby jednostronna. Po chwili usłyszeli jak biegnie ku nim jakiś strażnik, lecz ledwo wypadł za zakrętu, a jego głowa została rozłupana niczym arbuz za pomocą dwuręcznego młota bojowego. Po czym opadł bezwładnie na ziemię, a wszyscy cofnęli się czmychając w najciemniejsze zakamarki celi.

Nagle zza winkla wyłonił się nord, a raczej nordka pokryta czarnym nordyckim pancerzem ociekającym jeszcze krwią, po czym kucneła nad ciałem i zaczęła mamrotać coś bluźnierczego pod nosem na skutek czego ciało zadymiło czerwoną mgłą i po chwili do tej pory definitywnie martwe ciało powstało jak gdyby nigdy nic i stanęło gdzieś w rogu.

Nordka powstała łapiąc za wiszącą obok pochodnię i oświetliła sobie zakamarki celi łypiąc do środka swoimi krwisto czerwonymi oczami lśniącymi w blasku pochodni, przewędrowała tak oczami po Micareth i urzędniku, a gdy jej wzrok spoczął na Sha’anksie ten zasyczał podnosząc rękę w której zaciskał przemycony w jakiś sposób czosnek, machając nim by odpędzić maszkarę.

Ta tylko wzruszyła ramionami odrywając jeden ząbek i rozwijając go z otoczki wrzuciła do ust i głośno chrupiąc odwróciła się i zawołała.

- Merlix, gdzie jesteś zjebie.

Na jej słowa z celi naprzeciwko odpowiedział zdziwiony głos.

- Snowi to ty? co ty tutaj robisz. - Ich kolega z naprzeciwka wychylił się nieco zza krat i zerknął na kobietę na co ta kładąc rękę na biodrze odpowiedziała.

- No, a jak myślisz. Wyciągam cię stąd ty leszczu. - Po czym dobyła potężnego dwuręcznego młota i rąbnęła nim z całej siły w zamek który rozsypał się niczym puzzle.

Gdy mężczyzna wyszedł z celi i stanął obok niej, był praktycznie o połowę wyższy, a nie należał do największych.

Merliks przeciągnął się nieco prostując zastałe kości, po czym wskazał na Kazitha.

- Ich też uwolnij, gadali że wiedzą jak dostać się do jakiś pradawnych ruin z artefaktami i wspominali coś o jakiejś nekromantycznej wampirzej księdze, a do tego równe z nich typy, fajnie się z nimi gada.

Na co Snowi mruknęła.

- Uuu, nekromantyczne księgi? No to otwieramy, ten w sumie jest nawet spoko, dał mi czosnek.

Nim zdążył ktokolwiek jakkolwiek zareagować krata stała już otworem, a przerażony khajiit aż dusił się od smrodu śmierci jaki spowijał niską Nordkę, aż zatęsknił za Elvką przy której jej swądek nekromancji był zaledwie bryzą przy tej tutaj od której capiło mroczną magią na kilometr. Jej imię już kiedyś obiło mu się o uszy, z tego co słyszał była jakąś recydywistką najemniczką czy jakąś kosą do wynajęcia która dorabiała sobie jako rzezimieszek i była dosyć znana w mrocznym półświatku i widniała na sporej ilości listów gończych w całym Skyrim więc Sha’anks tylko usiadł sobie na wygodnym skrawku siana w kącie i burknął.

- Sha’anks nie chce, Sha’anks woli zostać w przyjemnej celi.

Na co Micareth fuknęła i wyrzuciła go z celi przez co stanął między zombiakiem, a nekromantyczną nordką.

- No dobra nie mamy czasu, musimy stąd czmychać zanim się wyda że te podpalenie to tylko blef i wszyscy strażnicy się tutaj zbiegną, tak więc Biegggg.

- Pobiegli w stronę wyjścia mijając po drodzę pół żywe zmasakrowane truchła strażników włóczące się bezmyślnie po korytarzach. Sha’anks dostrzegł że byli to ludzie kapitana Beinarda którzy ich wczoraj spałowali więc olał ich i pobiegł dalej. Lecz gdy minęli kolejny zakręt zobaczyli pędzącą w ich stronę sforę wnerwionych strażników z Sierżantem Gutrimem na czele.

- No i o wilkach mowa. - Syknęła Snowi zatrzaskując szybkim ruchem żelazną kratę o którą roztrzaskali się strażnicy, a Sierżant Gutrim widząc poszukiwaną Nordkę warknął.

- To ty!

Na co Snowi odpowiedziała z szyderczym przekąsem

- To ja.

Już miała pobiec dalej gdy nagle sierżant z jeszcze większym zdziwieniem burknął na widok Sha’anks i Micareth

- Wy! Co wy tu robicie?

Na co oboje mu odpowiedzieli.

- Witamy sierżancie. - Po czym Sha’anks dodał. - Beinard nas zamknął, ale ma pan pozdrowienia od Angry i list.

Khajiit podał mu zgięty i nieco wymiętolony list na widok którego Micareth zmarszczyła brwi.

- Myślałam że go zabrali, gdzieś ty go schował?

- Sha’anks ma swoje sposoby.

Na co Snowi widząc że się to nieco przedłuża burkneła.

- Dobra kończyć te pogaduchy, spierdalamy.

Na co Micareth w pośpiechu dodała.

- Dobra, tego jednego zostawiamy, to skryba. - Wskazała na Bodila, po czym dodała. - Mieliśmy go tu dostarczyć i przekazać list więc spływamy, on ci wszystko wyjaśni.

Snowi słysząc to spojrzała na swego towarzysza.

- Skryba? kogo ty mi każesz ratować. - Rzuciła klucze skrybie. - Jak znikniemy to go wypuść.

Po czym wszyscy wraz ze zgrają zombiaków odbiegli znikając gdzieś za zakrętem, z którego dało się słyszeć jeszcze słowa Khajiita.

- Niech urzędnik mu wszystko powie i że Sha’anks czeka na nagrodę.

Na co Snowi mu odpowiedziała.

- Twoja nagroda jest moja, tak samo jak twój łeb, khajiitcie.

Po chwili zniknęli już całkowicie pozostawiając ich za sobą, a skryba spojrzał smętnie na sierżanta, po czym westchnął.

- Nawet nie pytaj.

Tak więc sierżant rozwinął list i zaczął czytać

Słuchaj Gutrim, pod Blackreach kiełkuje armia wampirów gotowa najechać skyrim, a ten plugawy żuk gnojowy Beinard z nimi spiskuje, wysłał Miltena i resztę naszych chłopców na pożarcie wampirom, więc zbierz ludzi i utnij mu łeb, a potem powiadom resztę paktu o tym co nadciąga. Niech szykują się na całą sforę wygłodniałych wampirów choć bardziej martwił bym się ich lordem, to całkiem silny kafar, będzie musiał się nim zająć jakiś porządny łowca wampirów, całej reszty dowiesz się od tych skurczybyków z którymi tu byłem. Spisali się całkiem nieźle i spłacili swój dług, więc puści ich wolno i sypnij nieco grosza, niech się im wiedzie. Ja niestety jeszcze nie mogę wrócić, Milten mnie ukąsił więc sam wiesz czym to się skończy, spróbuje się z tego jakoś wykręcić i jak się uda to wrócę. Wysłałem też księgę z przepowiednią i kilka dowodów na to co tam się odwala więc niech nasz mag rzuci na to okiem. Powodzenia i kopnij ode mnie Beinarda w dupe.

~Grimes Angra

Sierżant uniósł ponuro głowę na myśl o tym co go czeka, po czym wrzasnął na skrybę.

- Otwieraj te cholerne drzwi.

(planowałem że wszyscy pójdą razem z sierżantem zabić kapitana Beinarda w całym tym chaosie, ale by wyszło za długie )

08.07.2020 12:24
9
odpowiedz
Budiszszy
1
Junior

Ukryci w gęstych krzakach nieopodal Fortu zaczęli obmyślać jak dostać się do środka niezauważonym. Wokół co rusz krążył patrol. Na wieżach strażniczych dwójka łuczników na każdej, gotowa zaalarmować choćby wilka zobaczyli. Przyszli w mroku, choć może nie dać im to wyczekiwanej przewagi. Dookoła blask pochodni rozmieszczonych na ścianach rozświetlał każdy kąt. Myśleli nad wyrzuceniem Bodila przed siebie by odwrócić uwagę, lecz nikt nie gwarantował im, że zaraz go nie trafiła, któraś ze strzał i wszyscy zaczną badać teren.
- Sha’anks może spróbować…
- Jeszcze nie, zbiera się na deszcz. – popatrzyła na ciemne chmury wiszące nad nimi, miała nadzieję, że ugasi to przynajmniej kilka światełek i da im dostęp, choćby do jednej strony. – Dasz radę wspiąć się po tej ścianie jak nadarzy się okazja? – popatrzyła na khajita, musiała być pewna jego umiejętności. Nie mógł spaść w połowie drogi i zwołać kogo się da.
- Głupia Micareth, Sha’anks wszędzie wejdzie. Poczeka tylko trochę.
Bodil czekał z tyłu, zamroczony, nie doszedł jeszcze do siebie. Dalej nie dowierzał w to co się dzieje, dwójka przestępców próbuję oddać go w ręce Gutrima. Nie wiedział nawet czemu byli w Blackreach ani kim dokładnie są. Próbował wyciągać pojedyncze wnioski z ich rozmów, choć tych było niewiele. Większą część drogi przebyli w milczeniu. Sha’anks nie pałał do niego sympatią, w końcu musiał go taszczyć przez wąskie drogi na swoich plecach. Micareth też nie wyglądała na zadowoloną z nowego towarzysza. Najchętniej rzucili by go ogłuszonego gdzieś w okolicy posterunku a sami uciekli. Za dowody jakie mieli w torbie dostali by słoną zapłatę od szemranych typów, gdzieś, w ciemnych zaułkach. Coś jednak trzymało ich w przekonaniu, że tak nie można. Chcieli w ten sposób podziękować porucznikowi za uratowanie ich i pozwolenie na ucieczkę.
Zaczęło padać, wiatr wiał wściekle, szumiał koronami drzew. Światło pochodni powoli przygasało.
-Teraz kocie, jedyna taka okazja.
Sha’anks wybiegł z zarośli na czterech łapach, robił susy tak szybko jak tylko potrafił. Musiał zdążyć wejść na górę przed przybyciem patrolu. Zaczął się wspinać, jeden kamień za drugim. Wszystko szło gładko, aż w końcu malutki kamyczek pod jego prawą nogą oderwał się. Stracił przyczepność i deszcz zaczął działać na jego nie korzyść, wszystko wokół czego chciał się złapać było gładkie i mokre. Tuż obok dostrzegł uchwyt na pochodnię. Cudem odbił się ściany i w ostatniej chwili złapał żelazny stożek. Bodil i Micareth ledwo widzieli co wyprawia, lecz niestety usłyszeli kamień, który upadł na ziemię. Skoro oni to słyszeli na pewno słyszeli to też pozostali. Trwale czekali na rozwój wydarzeń z ukrycia, podczas gdy Sha’anks walczył o swoje życie. Podciągnął się i stanął na mocno przytwierdzonym do ściany uchwycie, teraz mógł już wejść na mury. Zniknął za kamienną palisadą. Micareth popatrzyła na młodego urzędnika, nie wiedziała co mają teraz zrobić. Nie sądziła nawet, że kocur dostanie się na mur.
- Nasza kolej? – zapytał oszołomiony Bodil patrząc w stronę posterunku.
- A co? Też tak potrafisz?
Minęło kilka minut i zauważyli osuwającą się po ścianie linę.
- Skąd on wytrzasnął linę? – zapytała pod nosem Micareth, nie oczekiwała odpowiedzi. Było to pytanie retoryczne. Jak tylko patrol krążący dookoła zniknął za głazami ruszyli wściekle na mur. Pierwszy poszedł Bodil, nie umiał dobrze wchodzić po linach, wyglądało to dość żenująco, mokre kamienie też nie pomagały. Próbował pomagać sobie nogami stawiając kroki na ścianie, lecz nie było to takie proste. Musieli się śpieszyć. Stająca tuż pod nim wojowniczka wyciągnęła po cichu rapier z pochwy.
- Rusz rzesz się! Nie mamy całej nocy na twoje guzdranie się! – Zdenerwowała i przemoczona czekała, przecież nie mogła zostać złapana tylko przez to, że urzędas nie potrafi się wspinać.
Pośpieszony widokiem mokrej wojowniczki z bronią w ręku i groźnym grymasem na twarzy od razu nabrał sił i wciągnął się jakby zależało od tego jego życie. W końcu zależało, jednak gdyby ich złapali Bodil zapewne nie trafiłby za kratki. Dwójka jego wybawców już tak. Micareth zaraz za nim wskoczyła na linę i w mgnieniu oka byli już po drugiej stronie.
- Skąd ty do diaska wziąłeś linę?
- Nie pyta, nie ma czasu na głupie pytania.
Schowani w mroku przemykali się między budynkami, wszędzie aż roiło się od straży. Mieli na sobie czarne płaszcze, którymi zakrywali całe swoje ciała. Deszcz sprawił, że kałuże zaczęły tworzyć się pod ich stopami, podłoże stawało się coraz bardziej śliskie i niestabilne. Musieli uważać, jeden niewłaściwy krok i mogli doprowadzić do upadku i sprowadzenia na siebie całego Fortu.
Unikając większych dziur zapełnionych wodą przedostali się do garnizonu, w którym zawsze stacjonował Gutrim wraz ze swoimi chłopcami. Sha’anks spojrzał przez okno czy aby na pewno są w środku. Dwie pochodnie umieszczone na ścianach rozświetlały cały budynek, w środku stolik, kilka stołków i łóżka, na których właśnie spoczywali żołnierze.
- Śpią.
- Cholera… Bodil, jest do tego budynku inne wejście? Nie widzi mi się zapukać do drzwi i czekać, aż któryś się obudzi.
Urzędas musiał chwilę pomyśleć, nigdy nie zastanawiał się nad czymś takim. Spędził tutaj jednak kilka lat więc znał kilka ukrytych przejść.
- Moglibyśmy wejść do środka kanałami.
- Ścieki? – zapytał khajit.
- Tak Sha’anks… Idziemy przez ścieki… - popatrzyła na swoich towarzyszy zmarnowana i zmęczona kobieta, miała już dość całej tej zabawy. Teraz jeszcze musiała tułać się przez kanały. Sama nie wierzyła w to co robi.
Wejście znajdowało się tuż za garnizonem, nikt nie zdążył ich zobaczyć. Micareth i Sha’anks podnieśli kratę i odłożyli na bok.
- Kocie, sprawdź czy nic nas nie zabiję.
Nie zadając żadnych zbędnych pytań wskoczył w ciemny tunel powodując jedynie cichy plusk wody. Koszmarny odór zaczął wydobywać się ze środka dziury. Bodil poczuwszy ten smród zwątpił czy aby na pewno chce tam iść.
- Czysto. – po chwili rezonansu rzucił do swoich kompanów.
Micareth spojrzała na Bodila i widziała, że chce się wycofać. Złapała go za kark i pchnęła prosto w otwór. Wskoczyła zaraz za nim.
Musieli polegać na zmysłach swojego kociego towarzysza, nie mogli zapalić pochodni więc nie mieli żadnego źródła światła. Jedynie wrodzone zdolności khajita ratowały ich od zgubienia się w ciemnych tunelach. Wędrówka nie była długa, niestety dała o sobie znać. Odór aż szczypał w oczy, otworzyli kratę garnizonu i cali cuchnący weszli do środka.
Dźwięk odkładanej żelaznej kraty wybudził jednego z strażników. Ten już miał wszczynać alarm gdy ujrzał wychodzącego Bodila.
- Bodil? Co ty robiłeś w kanałach? – tymi słowami przebudził całą resztę, łącznie z Gutrimem.
- Zaraz wam wszystko panowie wytłumaczę. – Tuż za nim wyszli Micareth i Sha’anks.
***
- Ty podstępny sukinsynie! – Krzyczała i szarpała się zakuta w kajdany Micareth. – Grimes ci ufał, mówił, że można ci zaufać!
- Milcz suko i przestań już tak szamotać! – Ciągnęło ją dwóch strażników, zaraz za nią ciągnięty był khajit, obezwładniony i na wpół nieprzytomny. Oberwał w głowę, gdy próbował walczyć. Nie daj się podejść podstępem, lecz nie wystarczyło mu sił by walczyć z kilkoma strażnikami naraz.
Ponownie znaleźli się w lochu, tym samym z którego kilka dni wcześniej zostali wypuszczeni. Nic się nie zmieniło, wystrój wnętrza był taki sam jaki zapamiętali. Jedyną zmianą było to, że był pusty. Nie było już pozostałych więźniów. Usiedli oparci o kraty naprzeciw siebie. Siedzieli w milczeniu aż krzyki dochodzące znad ich głów ucichły. Żelazne drzwi przez, które niedawno zostali wrzuceni otworzyły się, pojawiła się w nich sylwetka ogromnego norda.
- Jedno muszę wam przyznać, jak na zwykłych rzezimieszków jesteście świetnymi aktorami. – Podszedł bliżej krat i z uśmiechem na twarzy przywitał ich Gutrim.
- Mogliście oszczędzić sobie tego popychania. – Micareth wstała, podeszła bliżej i spojrzała prosto w oczy sierżanta. – Otwieraj kraty, nie będę tu wiecznie siedzieć.
Wyciągnął z kieszeni klucz i pociągnął kraty do siebie, rozległ się dźwięk otwierania zamku.
- Na pewno możemy? – Sha’anks nie końca był przekonany czy cały ich plan wypali, wyczuwał, że zostaną oszukani, tak jak oni chwilę przedtem oszukali cały Fort Greymoor.
- No już, wynosić mi się stąd! – krzyknął podirytowany Gutrim. – I żebym więcej nie musiał oglądać waszych paskudnych mord.
Dwójka doświadczonych rabusiów bez trudu przemknęła obok strażników i uciekli z posterunku zostawiając tam jedynie dowody, kartkę od porucznika i Bodila. Zrobili wszystko co musieli, odzyskali wolność i ruszyli przed siebie.

08.07.2020 12:27
10
odpowiedz
MiQ
2
Junior

Poranek w Skyrim był tego dnia chłodny. Podnosząca się z ros mgiełka otulała okoliczne krzaki i toporne skałki wokół omszałych murów Greymoor. Znudzony żołnierz patrolujący okolicę z wieży dostrzegł w mlecznej otoce idące głównym traktem jedna za drugą dwie postacie. Nie przejął się tym jakoś bardzo, codziennie przechodziło tędy mnóstwo karawan i podróżnych, jednak po chwili zrozumiał iż parka zmierza prosto w stronę fortu. Ociężale i przewracając oczami odłożył flakon z piwem, odepchnął śpiącego mu na ramieniu kompana, po czym spojrzał na zbliżających się obcych.

* * *

Micareth powoli zaczynała żałować swojej podjętej na szybko decyzji. Zdążyła się już odzwyczaić od więzów, i choć te były luźne to wciąż nie była przekonana co do geniuszu swojego planu. Życie natomiast nauczyło ją tego, iż jeśli wpadasz na głupi pomysł, to jako pierwszy nadstaw za to karku…w sumie to nie tylko ona kierowała się takimi zasadami. Prawda Grimes?-pomyślała.
Idący za nią Bodil chyba zdążył już odzyskać nieco sił, coraz częściej trącał ją teatralnie rękojeścią rapiera w plecy, aby nadać sytuacji realizmu.

- Uspokój się chujku bo ci zaraz odwinę i cały misterny plan szlag trafi. - syknęła do młodziana.

Urzędas zmieszał się i spuścił wzrok na własne buty.

- Hej! Wy tam! Coście za jedni i po co tu leziecie co?! – ich uszu dobiegł charakterystycznej, tępej barwy przepity głos.

- To ja! Bodil!-wychrypiał młody - Prowadzę więźnia!

Cisza, która zapadła po tych słowach przerywana była tylko czasem odgłosami kulającej się po ziemi butelki, po czym brama fortu powoli otworzyła się. Micareth ruszyła przed siebie puszczając kompanowi spojrzenie nie znoszące sprzeciwu, i po chwili znajdowali się już w forcie w towarzystwie strażnika.

- No proszę! Kto by się spodziewał! Coś ty w ogóle robił za bramą dzieciaku? I…Czy to nie ta suka co ją Angra zwerbował?

Bodil nie silił się na wymuszone teatry, znał tego strażnika i wiedział iż inteligencją to facet nie grzeszy, wystarczy mu wcisnąć jakiś tani kit.

- Później ci opowiem Falken yyy…muszę odespać, zabierz ją do reszty ja… idę spisać raport i…kimać, tak, kimnę się póki jest na to czas.- chłopak nie za bardzo czuł się w roli demagoga, ale i strażnik widząc jego opuchniętą od sińców twarz, oraz atletyczną budowę nordki uśmiechnął się tylko głupio chwytając twardo kobietę i prowadząc w stronę skrzydła więziennego.

Młody urzędnik spojrzał na wymiętą kartkę od porucznika Angry, którą przekazała mu Micareth – No dobra panie sierżancie, pobudka.- szepnął do siebie idąc w kierunku koszar oddziału Gutrima.

* * *

Khajit chwilę obserwował jak jego przyjaciele przedostają się do Greymoor aż zamknęła się za nimi brama wejściowa, następnie ruszył przylegając do ziemi w kierunku jednego z mocno nadgryzionych zębem czasu murów. Bezszelestnie uniknął uwagi czujki zajętej reperowaniem strzał i skierował wzrok na drzwi, które zamykały się za żołdakiem i Micareth.

* * *

- Pamiętacie mnie gnoje? – Micareth sama ściągnęła sobie sznur z rąk i odprowadziła wzrokiem pijanego strażnika.
Przed nią stało lekką ręką pięciu chłopów na szkwał i chuderlawy typ w długim do kostek habicie. Spojrzała na oprycha, któremu niedawno nieomal wypruła trzewia na wierzch, ten kiwnął pokornie głową i spojrzał na nią pytająco.

- Mam dla was propozycję nie do odrzucenia, a pewnie nawet wam się spodoba. – powiedziała i uśmiechnęła się w momencie, w którym zza jej pleców wybrzmiał metaliczny szczęk.

- To znaczy? – spytał ją chudy - jakaś nowa altruistyczna misja dla tego jednookiego żołnierzyka, z której wróci tylko jedna osoba? I to do celi?

- Tylko nie żołnierzyka! Uważa co mówi, a najlepiej to niech przestanie kłapać i się słucha Micareth! – za nordką pojawiła się para kocich oczu, do akompaniamentu przeciągłego skrzypnięcia zakraconych drzwi celi.

- Zrobicie to, w czym jesteście najlepsi chłopcy, nabroicie, pohałasujecie, a my postaramy się żebyście po pierwsze nie zarobili za to po łbach, a po drugie nie zawiśli za cokolwiek narobiliście wcześniej. Zgoda? – Micareth spojrzała na nich zachowując kamienną twarz i wyciągając zza kurty kilka żelaznych majchrów.

* * *

- A to zapluty, zaślizgaczony, paskudny trollojebca! – Gutrim nie mógł uwierzyć w to co czyta – Pieprzony zdrajca!

- Sierżancie, proszę posłuchać…Sierżancie! – Bodil próbował zapanować nad potężnym wojownikiem.

- Co?! A…Już już! Zaraz budzę chłopaków i zrobimy temu ważniakowi z dupy morową burzę! Rodin! Gorm! Ste… - Głośne plaśnięcie przerwało słowotok zdumionego żołnierza.

- Prze…przepraszam sierżancie, nie działajmy pochopnie… - słowa więzły mu w gardle, a ręka czerwieniała od uderzenia – Mamy plan, niech obudzi pan resztę oddziału i spróbuje powstrzymać resztę żołnierzy przed krwawą interwencją, ja szybko pójdę jeszcze po pana Trygva, przydadzą nam się jego zaklęcia w razie co.

- Jasne młody – Gutrim lekko ochłonął - widzę że masz to obcykane, w takim razie nie pozostaje mi nic jak wykonywać rozkazy! Gdzie pozostali?

- …uwalniają więźniów.

-Co kurwa?!

* * *

Wstał dzisiaj nieco wcześniej. Nalał sobie poranny kieliszek najprzedniejszego wina argonian, jakie mu dostarczali nielegalni kupcy z okolicy w zamian za upoważnienia, podobno dobrze robi na krew. Co jak co ale dbanie o własne plecy szło kapitanowi Beinardowi bardzo, ale to bardzo dobrze, a jeśli te śmieszne przepowiednie zdechlaków się sprawdzą to będzie miał nawet od tego ludzi. Póki co raczył się profitami, jakie zapewniała mu współpraca z krwiopijcami.
Uśmiechnął się do siebie otwierając szkatułę pełną złotych septimów i gładząc wypukłą powierzchnię kilku z monet. Spojrzał przez okno swojej komnaty kapitańskiej na wschodzące nad skyrim słońce, i na tworzącą się na widnokręgu chmurę magicznej burzy. Wsłuchał się w odgłos walki, który niczym poranny kogut rozdzierał sielankę dzisiejszego poranka…

- ZARAZ JAKA WALKA?!

I rzeczywiście, w dole, na placu głównym żołnierze z porannych patroli przepychali się z uzbrojonymi obdartusami z celi, raz po raz jeden z nich wyrzucał z rąk niebieskawe smugi magii, która zmrażała ludzi Beinarda rzucając ich bezwładnie na ziemię. Widział też odzianą w skórznię kobietę, obezwładniającą strażników jeden po drugim niczym dzikie zwierzę w towarzystwie jakiegoś…dzikiego zwierza. Wydali mu się znajomi…
Zadudniło. Na schodach Słychać było tąpnięcia okutych butów.

- Beinard otwieraj! – Wybrzmiał tubalnie głos sierżanta Gutrima – albo ty otworzysz sam, albo Trygv wypali te wrota razem z tobą!

Kapitan nie był w stanie powiedzieć nic, stał jak wryty i nieświadomie oblewał sobie ogolony na gładko podbródek winem. Podczas gdy drzwi runęły pod naporem magii ognia na ziemię jak długie.

- Kapitanie Beinard, zostaje pan aresztowany za zbrodnię przeciw swoim ludziom, i przeciw Skyrim. – spokojny głos nordyckiego maga dotarł do uszu oszołomionego zdrajcy.

* * *

Przed bramą wejściową fortu Greymoor stały cztery sylwetki, jedna znich, o gruszkowatym kształcie ściskała drugą, futrzastą w swych silnych łapskach.

-W sumie to się wam nie dziwię, że nie zostajecie na dłużej, sam bym nie chciał. – powiedział Gutrim ze smutną miną.

- Puść Sha’nksa generale! Puść! – prychał Khajit wyswobadzając się z uścisku i drapiąc niegroźnie skórę mężczyzny.

-Kapitanie. – poprawiła przyjaciela Micareth – No niestety, nie jestem sentymentalna, i nie lubię żreć papki duży, poza tym wasze piwo smakuje jak deszczówka, zlana z koryta dla świń do misy z mamucim serem. – Nordka miała dziś ewidentnie dobry humor.

-Sha’nks też nie! Poza tym Micareth obiecała Sha’nksowi dużą kolejkę miodu! A Sha’nks lubi dostawać alkohol za darmo.

-Jasne, jasne! – zaśmiał się serdecznie żołnierz - macie tu na drogę co nieco, w zamian za wasze…usługi…Zaraz, gdzie ja to dałem, no niemożliwe!

- Chodzi o to? – Kobieta wyciągnęła zdumionemu Khajitowi z łapy pękaty worek pełen złota.

- No… to po niespodziance. – odparł Kapitan. – No cóż, szerokości! Zajdźcie kiedyś a ugoszczę was tym, co znalazłem w barku u tego wampirzego trutnia, o ile coś zostanie.

-Żegnaj Gutrimie, miejmy nadzieję że Bodil dotrze z informacją o krwiopijcach na czas do Białej Grani. Tymczasem będziemy się trzymali zdala od jaskiń Blackreach... i w ogóle jaskiń.

-Tak tak! Żadnych ciemnych padołów dla Sha’nksa! Nigdy więcej!

* * *

- No proszę, kogo tu przywiało? – Grimes Angra od jakiegoś już czasu nie czuł wampirycznego głodu, lecz wciąż nie znał sposobu na odczynienie klątwy.

W lesie, nieopodal miejsca, w którym ostatnio widział się z Micareth i Khajitem leżał związany grubym sznurem mężczyzna, pełzający w sobie tylko znanym kierunku i jęczący coś pod nosem.

- Oj kapitanie, mój kapitanie… Nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale strasznie się cieszę, że się widzimy. – powiedział porucznik i upuścił żeleziec topora na ziemię ruszając w kierunku Beinarda.

08.07.2020 13:28
11
odpowiedz
Stogusian
2
Junior

Podróż do fortu nie zajęła im zbyt wiele czasu, ale była za to wyjątkowo nieprzyjemna. Zimny, przenikliwy wiatr i bezustannie siąpiący deszcz sprawiły, że dotarli na miejsce zziębnięci, przemoczeni i podirytowani. Rysująca się przed nimi kupa szarych kamieni nazywanych Greymoor idealnie uzupełniała ten obraz nędzy i rozpaczy.
- Sha’anks tęskni za słońcem Elsweyr
- Jak chcesz je jeszcze zobaczyć to zastanów się lepiej jak wejść do środka- odparła Micareth - Jakieś pomysły Bodil?
- Cóż... Pracowałem tutaj jako skryba od dłuższego czasu, strażnicy powinni mnie kojarzyć. Zresztą nie ma innej drogi niż przez główną bramę. Chyba, że ktoś potrafi wspinać się po śliskich kamieniach albo bardzo szybko kopać.
- Sha’anks potrafi! Znaczy się wspinać, nie kopać. Ciężko wygrzebuje się ziemię spod pazurów.
- Ale my nie potrafimy - burknęła wojowniczka - Idziemy przez bramę. Tylko proszę, choć raz się nie odzywaj i zostaw gadkę naszemu towarzyszowi, dobra?
- Sha’anks się postara - odparł khajiit - ...ale nic nie obiecuje - dodał pod nosem idąc w kierunku fortu.

Brama była otwarta, a ostra, pokryta rdzą krata zdawała się tylko czekać na nieszczęśnika, w którym mogła by zatopić swe żelazne kły. Tuż obok wejścia, dwójka opancerzonych wartowników opierała się leniwie o swoje halabardy. Wydawali się nie zwracać uwagi na przybyszy aż do momentu gdy znaleźli się oni kilka metrów od nich. Natychmiast wyprostowali się i chwycili oburącz swoją broń.
- Stać! - krzyknął jeden z nich, chudy Nord o rzadkim, rudawym zaroście - Kto wy!?
Skryba wystąpił przed swoich towarzyszy.
- Nazywam się Bodil. Od kilku miesięcy pracuję dla kapitana.
- Rzeczywiście, kojarzę cię chłopcze! - wtrącił drugi strażnik. Dobrze zbudowany mężczyzna o gęstej czarnej brodzie i pooranej bliznami twarzy stanowił jakby przeciwwagę dla swojego wątłego partnera. - Gdzieś ty się włóczył chłopie? I co to za obdartusów tu zaciągnąłeś?
- Sha’anks nie jest żadnym obdartusem - warknął khajiit ściągając na siebie wściekłe spojrzenie Micareth.
- Wracamy z Blackreach - kontynuował urzędnik - Gdyby nie oni to byłoby już po mnie.
- Aaaa, więc to Wy, parszywa ferajna Grimesa! - rzucił pierwszy z wartowników - Gdzie porucznik łachudry, co? Załatwiliście go żeby skrócić sobie wyrok i macie czelność się tu pokazywać?
- To nie tak - zaczęła Micareth - Przeciwnicy nas rozdzielili, porucznik nie wyszedł razem z nami, a wcześniej dał nam rozkaz żeby dostarczyć dowody…
- Opowiecie tą historyjkę kapitanowi!- wrzasnął drugi strażnik - Jeżeli oczywiście zechce Was odwiedzić w lochach…
Przerwał mu donośny, basowy krzyk dobiegający z głębi bramy.
- Co tu się dzieje! - Rudy strażnik momentalnie odwrócił się i zasalutował.
- Na rozkaz panie sierżancie. Melduję, że zatrzymaliśmy tych parszywców, których zabrał Grimes!
- Zostaw ich w spokoju, pójdą ze mną - odparł spokojnym, acz stanowczym głosem Gutrim.
- Ale panie sierżancie, kapitan kazał bezpośrednio…
- Czy ty szeregowy kwestionujesz właśnie polecenie przełożonego?
- Ależ skąd panie sierżancie, nie śmiałbym, ale kapitan powiedział...
- Jeszcze jedno słowo i zamiast zbijania bąków pod bramą będziesz zasuwał po lasach z kolejnym nocnym patrolem.
- Tak jest panie..
- No i się doigrałeś. Szykuj wygodne buty. A wy - zwrócił się w kierunku przybyszy - Za mną. Mamy do pomówienia.

Chwilę później cała czwórka zniknęła w ciemnych uliczkach Greymoor.

***
Sierżant rozwinął kartkę, którą wręczył mu Bodil. Stanął przy kominku i z uwagą czytał jej treść. W tym samym czasie mag, młody dunmer w czarnych szatach, badał kryształ znaleziony przez Sha’anksa w czeluściach Blackreach. Siedział przy ciemnym, dębowym stole, który stanowił w zasadzie jedyny element wyposażenia gabinetu i przyglądał się znalezisku, co jakiś czas drapiąc się po brodzie. Ze skupienia wyrwał go krzyk Gutrima.
- Niech to szlag! Jasne, że Beinard to kawał szui, ale marionetka pieprzonej pijawki?! - zgniótł trzymaną w ręce kartkę i cisnął ją o podłogę.
- Tak jak mówiłem - odezwał się Bodil - To on wysłał mnie prosto w pułapkę. A znikające patrole? To przecież kapitan ustalał ich trasy.
- Wiem, chłopcze. Wierzę wam, chociaż może bardziej Grimesowi niż wam. Cholera, sam miałem jutro iść z chłopakami na zachód! - sierżant odwrócił się w stronę maga - Co z tym kryształem Belas, jakieś pomysły?
- To coś chyba rzeczywiście przyspiesza rozwój wampiryzmu - dunmer po raz kolejny podrapał się po brodzie - Wydaje mi się, że mógłbym to nieco przerobić, tak żeby powodowało supresję choroby, przynajmniej na jakiś czas.
- Zrób to - odparł Gutrim - A co do was. Mam pewien plan, ale musimy działać natychmiast.
- Sha’anks zamienia się w słuch. Micareth również, prawda?
Skinęła głową.

***
Plan był dość prosty. Gutrim poszedł zebrać wszystkich pewnych ludzi. W tym czasie Sha’anks wdrapał się po cichu na wieżę strażniczą gdzie znajdował się dzwon, przygotowany aby bić na alarm. Z kolei Micareth czekała w ukryciu przy głównym placu - jej przypadła rola zlikwidowania Beinarda, kiedy przyjdzie odpowiedni moment. W ręku ściskała magiczny kryształ, którego wnętrze zdawało się pulsować. Czuła ekscytację przed zbliżającą się walką.

Rozległo się uderzenie dzwona, potem drugie i kilka kolejnych. Dudniący dźwięk odbijał się smutnym echem od murów Greymoor. Chwilę później na dziedzińcu zaroiło się od żołnierzy. Jedna grupa wydawała się nieco bardziej zorganizowania niż cała reszta tej zbieraniny.
- Niewielu ich - pomyślała Micareth patrząć na Gutrima i jego ludzi.
Zaraz potem przybiegł Beinard. Nie miał na sobie hełmu i jednej rękawicy, widać było, że się spieszył. Wszedł na pohybel i ryknął
- Co się do cholery dzieje! Wartownicy, meldować!
Nikt mu nie odpowiedział. Przed szereg wyszedł jednak sierżant.
- Kapitan nas zdradził chłopcy! - warknął. - Te wszystkie zniknięcia to jego sprawka i jego krwiopijczych mocodawców! Pomyślcie o tym jak kończyły ostatnio patrole!
Bodil stanął u jego boku. Zaprezentował dowody, które znaleźli.
- Mnie też wpuścił w zasadzkę. Gdyby nie Grimes, którego również zresztą wysłał na śmierć, to gniłbym teraz w Blackreach albo służył tym pijawkom!
Wśród żołnierzy nastąpiło poruszenie. Ludzie sięgali po broń, z wrzasków dobiegały takie słowa jak zdrada, bunt, zabić. Kapitan nerwowo rozejrzał się po tłumie. W jednej chwili jego twarz przybrała złowieszcze rysy i nienaturalnie zbladła, a oczy zapłonęły wściekłą czerwienią. Otworzył usta odsłaniając ostre i długie kły, a następnie wrzasnął
- Zabić ich wszystkich!
Upiorny okrzyk zjeżył włosy nawet tak doświadczonego wojaka jak Gutrim. Kątem oka sierżant dostrzegł jak jeden z jego żołnierzy wbija swojemu towarzyszowi miecz w trzewia. Zrobił to mechanicznie i bez emocji, jak marionetka, a za jego przykładem poszli następni. Rozpętała się krwawa jatka, w której ciężko było odróżnić wroga od przyjaciela.
Tymczasem Micareth ruszyła w stronę Beinarda. Patrzył się w kierunku sierżanta, a w jego dłoni materializowała się szkarłatna kula energii. Wojowniczka w pełnym biegu cisnęła kryształ pod nogi kapitana. Białe światło rozlało się po dziedzińcu oślepiając na moment wszystkich zebranych. Po chwili mogła obejrzeć twarz swojego przeciwnika. Jej rysy częściowo wróciły do normy, ale oczy wciąż płonęły pierwotną żądzą mordu. Beinard zdjął z pleców ciężki, dwuręczny topór i pognał prosto na nią.
- Zginiesz dziwko! Ale najpierw spuszczę z Ciebie całą krew! - ryknął, po czym wyprowadził potężny cios na odlew.
Micareth zwinnie odskoczyła. Wiedziała, że parowanie ciosów nie miało sensu, nie w walce z przeciwnikiem postury niedźwiedzia. Kontynuowała więc swój taniec. Wirowała wokół kapitana unikając kolejnych uderzeń. Ostrze topora pracowało jak wahadło nadlatując raz z lewej, raz z prawej strony. A ona czuła jego rytm. Markowała pchnięcia, po czym cięła wlew, nurkowała pod bronią Beinarda dźgając go boleśnie rapierem w łączenia zbroi, ale to nie wystarczyło. Mimo tego, że krwawił to wciąż nacierał na nią z tą samą siłą, a jej zaczęło tych sił brakować. Każde kolejne cięcie wymuszało na niej krok wstecz, pot zalewał jej oczy, w tle widziała błyski ognistych pocisków ciskanych przez Belasa. Trzymała się, ale przy którymś kolejnym uniku poczuła opór. Ściana. Chwilę później ostrze topora wbiło się w jej obojczyk, a ból rozlał się falą po całym jej ciele. Osuwała się nieprzytomna na ziemię. Zdołała usłyszeć jeszcze koci syk nim ogarnął ją mrok.

***
Micareth podniosła się na łóżku opierając się prawym łokciem o twarde posłanie. Kręciło jej się w głowie, a lewy obojczyk cały czas boleśnie pulsował. Obok, na niskim taborecie siedział khajiit. Widząc, że odzyskała przytomność ożywił się.
-Sha’anks bał się, że nie otworzysz już oczu. Że nie skosztujesz słodyczy wolności
- Wolności? Co się do cholery stało, pamiętam walkę z Beinardem, a potem nic, pustka. - odparła zdezorientowana Micareth.
- Oj tak, Sha’anks widział jak kapitan ciął Micareth toporem. Sha’anks wbił mu swoje sztylety w pierś, ale przeprasza, że tak późno.- smutno opuścił głowę - Khajiit może szybko wejść na wieżę, ale gorzej jest zejść.
- Cholera, żeby nie był pijawką to załatwiłabym go dwa razy. - zaklęła - A co z Gutrimem i resztą?
- Sierżant żyje i całkiem spora część jego ludzi też. Na oczach Sha’anksa porwał listy gończe Sha’anksa i Micareth.
- Czekaj, czekaj. To znaczy, że to koniec? A co z tym wampirzym lordem w Blackreach?
- Gutrim powiedział, że to sprawa Paktu. Sha’anks nie protestował. - mówiąc te słowa khajiit wyjął z torby całkiem sporej wielkości drożdżówkę i posypał ją duża ilością jakiegoś białego proszku. Wziął solidny kęs, po czym wyciągnął rękę w kierunku Micareth.
- Sha’anks myślał, że sama wolność wystarczy, ale te bułki wciąż są niesłodkie.
Nie mogła powstrzymać śmiechu. Obojczyk bolał ją teraz znacznie mocniej, ale mimo to przyjęła smakołyk i wgryzła się w miękkie ciasto. Słodycz rozlała się po jej podniebieniu, a chwilę później ogarnął ją głęboki i błogi sen.

08.07.2020 14:25
Corvum_Mortem
12
odpowiedz
Corvum_Mortem
2
Junior

-Nie wkurzaj mnie sierściuchu, mam po dziurki w nosie tej wyprawy. Jeszcze Grimes sobie wymyślił tę jakże wspaniałą pobudkę - warknęła Micareth, wymieniając zdania z Sha'anksem, który już nie musiał ciągnąć Bodila.

Szli już którąś godzinę i szacowany czas powrotu do Greymoor był na pewno wieczorny. Adrenalina zaczęła opadać już dawno i sen byłby zbawienny, byłby- bo zabrał go porucznik. Niebo pokryło się czerwienią, różem i purpurą, chmury wędrowały po nim, przeganiając siebie nawzajem przez wiatr targający włosami drużyny- zubożonej teraz o połowę członków, mimo że doszła osoba z Blackreach. Zapowiadał się długi i ciężki dzień, choć nie tak ciężki jak pozostałe. Każdy mógł odetchnąć, jednak coś, co mogło się kryć i czaić za rogiem, nie opuszczało głów towarzyszy- każdy z nich był gotów do walki. Broń w dłoniach, wiadomość od Grimesa w torbie. Teraz tylko pozbyć się osoby, która chciała skazać ich na śmierć. Oni okazali się silniejsi niż ktokolwiek by podejrzewał. Banda łachudr. Mieli na swoim koncie różne występki- zarówno te większe, jak i mniejsze. Ich lojalność udowodniła, że są honorowymi wojami i w innych okolicznościach być może byliby nawet podwładnymi porucznika Angry i u jego boku pomagaliby z porządkiem w Greymoor. Szczególnie Micareth miała w głowie swoją inną przyszłość. Co, gdyby nie wkroczyła na ścieżkę łotra, złodzieja i jakby nie patrząc woja. Co, gdyby robiła to samo, ale z inną motywacją, z innej pozycji. Kto wie, może udałoby jej się zostać porucznikiem i mieć własny oddział.

-Niedługo będziemy. Niech się Micareth tak nie irytuje, bo żyłka jej pęknie - zaśmiał się czysto Khajit, który miał nad wyraz dobry humor jak na osobę która cudem uniknęła śmierci.

-Jasne. Bodil - zwróciła się do milczącego urzędnika, który wolno szedł dwa kroki za nimi - jesteś naszą przepustką do miasta. Pójdziesz pierwszy i powiesz strażnikom, że WSZYSCY mamy iść do Gutrima. Nie zamierzam zostać powieszona na stryczku.

-Nie przesadzaj! Może nas powitają z kwiatami i wreszcie pójdziemy się napić! - Sha'anks zaczął skakać i się cieszyć, przez co o mało się nie wywrócił.

-Czy ty słyszałeś co mówił porucznik? "To nie będzie łatwe. Gdy się zacznie, radzę wiać. Albo pilnować pleców"… czy jakoś tak. Musimy dostarczyć informacje i zaczynamy sobie radzić sami, jak to było do czasów wyprawy.

-Sha'anks ma rację, trochę przesadzasz - Bodil odezwał się wreszcie, kręcąc lekko głową. Będzie ciężko, ale nie popadajmy w paranoję.

Kobieta jedynie machnęła ręką, jednocześnie przyśpieszając kroku. Tak więc szli dalej, milcząc. Jedyne, co było słychać, to szum wiatru i ich kroki. Było zdecydowanie za cicho.

Zgodnie z przewidywaniami do miasta dotarli dopiero przed zmierzchem. Bodil podszedł do strażników. Rozmawiał z nimi niedługą chwilę, uważając, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby być wykorzystane przeciwko nim. Zostali wpuszczeni do miasta i od razu skierowali się do dobrze znanego im miejsca. Gutrim siedział przy stole w (jak zwykle) zimnym kamiennym pomieszczeniu. Schody na dół powodowały nieprzyjemne dreszcze dwójki towarzyszy, którzy za żadne skarby nie chcieli tam wrócić. Usiedli naprzeciw niego i dwóch innych strażników. Bodil usiadł kawałek dalej. Zostawił pole do manewru Khajitowi i Micareth, by ci opowiedzieli co się tam stało. Spokojnie tłumaczyli to, co się działo w Blackreah i to co tam zobaczyli, a widzieli stworzenia, które w ogóle nie powinny istnieć. Kobieta wyciągnęła z torby wiadomość od Angry i wręczyła ją sierżantowi.

-A co z porucznikiem?

-Tak oficjalnie to jest zaginiony… Proszę to przeczytać - Sha'anks wskazał na pogniecioną i pożółkłą kartkę, w której były zapewne informacje na temat co teraz.

Przeczytali zawartość papieru a ich myśli zdominowało pytanie- co mają zrobić. Przecież nie mogą tak po prostu iść do niego i ściąć mu głowę, przebić serce. W mieście na pewno miał swoich zwolenników, którzy stali po jego stronie samowolnie lub przymusowo. Sytuacja zaczynała się robić coraz bardziej chora a kolejne zdarzenia pewnie jak domino doprowadzą do kolejnych, jeszcze gorszych, poważniejszych, co do tego nikt nie ma wątpliwości. Żadna ze stron nie odpuści. Trudno by było od tak pozwolić tym idiotom na przemienienie w bezmyślną pijawkę czy inne zmutowane cholerstwo. Sierżant myślał, ale jego twarz nie wyrażała żadnej emocji. Sha'anks spojrzał na Micareth, nie będąc przekonanym co teraz powinno się dziać. Gutrim powinien od razu wziąć się do roboty i chociaż aresztować kapitana od siedmiu boleści.

- To wy tu sobie posiedźcie i myślcie. My się zmywamy. Nasza robota jest zakończona. – powiedziała Micareth, po czym wstała z twardego drewnianego stołka i zarzuciła torbę na ramię. Złapała za kołnierz kocura, ustawiając go w ten sposób do pionu. Sierżant jedyne co zrobił, to machnął ręką i zaczął rozmawiać z magiem.

Oboje spojrzeli na schody prowadzące do cel, w których przystało im siedzieć.

-Co ty robisz? Nie pomożemy im? -Khajit zatrzymał się przed budynkiem., patrząc na wojowniczkę niezrozumiale.

-Pomożemy. Nie im a porucznikowi. Nie ufam nikomu w tej sprawie oprócz tych, którzy byli w Blackreah. - złapała za rękojeść rapiera i skierowała się w głąb miasta.

***

- Jesteś nienormalna!

- Uspokój się do cholery! Jak chcesz, to uciekaj. – krzyknęła, wbijając miecz prosto w serce jednego z sługusów- Beinarda. Krew spływała wolno po wyciąganym z rany ostrzu.

Czekali na moment, w którym mogliby pomóc. Doczekali się tego- krótko po tym, jak wyszli z stróżówki. Gutrim wraz z magiem i paroma chłopcami do walki ruszyli, by- cytując porucznika- „zbić kilka figur na szachownicy”. Kapitan nie spodziewał się tego, że dwójka łotrzyków wróci, a nie ucieknie. Najbardziej jednak zadziwiło go to, że stanęli po stronie porucznika, który ich zabrał z zimnych i śmierdzących cel.

Micareth cięła i waliła mieczem z całej swojej siły. Podczas tej wyprawy nauczyła się więcej niż podejrzewała. Sha'anks zwinnie unikał trafień i odwracał uwagę, podczas gdy ona i żołnierze Gutrima torowali drogę do Beinarda. Trwało to zaledwie paręnaście minut, gdy ten zniknął za murami budynku. Wydawałoby się, że to już koniec, jednak w niedalekim mieście w podziemiach dzieją się rzeczy przekraczające wyobraźnię stojących tu wojów.

***

-Co teraz?

-Jak to co? Czekamy, aż Grimes wróci. - Micareth wbiła sztylet w ziemię, siedząc na kłodzie poza miastem.

-Myślisz, że mu się uda? Jak nie, to Sha'anks ma czosnek!

-Uda mu się i jeszcze nie raz nazwie nas łachudrami, a ja jego głupim skurwysynem, którym jest.

Siedzieli za granicami Greymoor myśląc, co dalej. Dostali sowitą zapłatę za pomoc, mogli zostać i się zaciągnąć. Jednak kobiecie nie widziało się siedzenie w jednym miejscu. Chciała więcej i porucznik mógł jej to zagwarantować. A Sha'anks… cóż dużo mówić- mimo wszystko zżył się z nimi i chociaż w głowie miał powrót do domu, postanowił poczekać razem z nią na walczącego samego ze sobą Angre.

-Już nic nie będzie takie samo...


08.07.2020 15:30
13
odpowiedz
Włoczykij
2
Junior

Grimes, choć bardzo chciał zniknąć dramatycznie i po cichu, nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
Po tym, jak porucznik zniknął, a jego śmiech ucichł. Micareth jeszcze długo stała osłupiała w milczeniu. Po czym w tym samym milczeniu zebrała wszystkie swoje rzeczy i ruszyła w stronę miasta. Reszta drużyny miała dobre nastroje, w końcu wracali do domu. Z Sha'anksa i Bodila wyraźnie opadało napięcie. Śmiali się i snuli plany o tym co zrobią, kiedy wrócą. Wyglądało, jakby zapomnieli o okropnościach, jakie doznali w ciągu ostatnich dni. Wojowniczka szła w milczeniu całą drogę, wyczuwali jej nastrój, wiec dawali jej spokój. Dochodząc do rozstaju dróg zamilkli, bo spostrzegli, że Micareth skierowała się na Południe.
-Hej do miasta nie tedy — Bodil nabrał śmiałości i odezwał się do Micareth.
-Spadaj młody !
-Micareth co cię ugryzło? - Sha'anksa parchnoł śmiechem. Ciągle odreagowywał. Wspomnienie o gryzieniu po przygodzie z wampirami i wydało mu się świetnym dowcipem.
-Co? Po tym całym zamieszaniu PAN PORUCZNIK ANGRA GRIMES wpada do nas wesolutki i przemieniony. Oznajmia nam prawdy objawione o wielkiej intrydze, które wyciąga jak magik z kapelusza. Mówi nam co mamy zrobić kogo oskarżyć i sobie odchodzi, łamiąc swoje rozkazy. Skąd wiesz, że to wszystko prawda, może być dokładnie na odwrót. Może ten kapitan z garnizonu jest po właściwej stronie. Koniec tej historii jest jakiś taki dziwny, tajemnicze fakty wypływają znikąd, zero wyjaśnień. Ja odchodzę, a ty rób co chcesz.
Sha'anksa i Bodil długo jeszcze stali bez słowa, z rozdziawionymi ustami, pazbawieni dobrego humoru i zaskoczeni patrzyli się na plecy odchodzącej wojowniczki.

08.07.2020 20:00
14
odpowiedz
Bezmozgiezombie
47
Chorąży

Deszcz lekko zacinał gdy zbliżyli się do umówionego miejsca spotkania z sierżantem Gutrimem. Ponurzy żołnierze byli ledwie widoczni w mroku. Micareth nie czuła się tu pewnie, nie ufała im za septima. Ale ufała Grimesowi. Dlatego odważyła się z resztą wejść w krąg światła.
Sierżant siedział przy marnym ognisku, ledwo opierającym się spadającym kroplom. Włosy kleiły mu się do twarzy, a płomień odbijał w ciemnych oczach. Dorzucił gałąź do ognia, powodując że cienie zatańczyły na pobliskich formacjach skalnych. Po chwili spojrzał na nich twarzą bez wyrazu.
- Parszywa pora na spotkanie - powiedział cicho.
- Parszywe czasy sierżancie - skwitowała wzruszając ramionami.
- Pokażcie co tam macie - dodał, zachęcając ich gestem.
Podali mu pismo, mag zajął się torba z dowodami. Bodil stanął między nimi zatroskany, nie wiedząc trochę co ze sobą począć. Sierżant długo wpatrywał się w list.
- Obiecał wam wolność? Wymazanie win? - zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. - Ja mu obiecałem wierność, wiecie? A on wolał zabrać ze sobą do walki bandę przybłędów. Przestępców!
Zmiął list i wrzucił go w ogień. Micareth poczuła chłodną stal na mokrej szyi, strażnicy zabrali jej broń. Sha'anks skoczył w bok, ale trójka żołnierzy chwyciła go i wcisnęła w błoto. Bodil otrzymał prewencyjny mocny cios w żołądek. Chłopak miał pecha jak nikt.
- Jego słowa nie mają wartości, tak samo jak wartości nie mają wasze życia - krzyknął Gutrim. - Szumowiny pozostaną szumowinami.
- On ci ufał... - chciała krzyczeć Micareth, ale silne ręce zakneblowały jej usta.

Zaprowadzili ich z powrotem do Fortu Greymoor. Nawet ciemność nie mogła ukryć wisielczego nastroju. Kapitan Beinard wyszedł im na spotkanie, jego uśmiech błyszczał w tym krajobrazie jak perła w latrynie.
- Wspaniała robota sierżancie, szkoda że bez Grimesa, ale to tylko kwestia czasu. Do lochu z nimi, tam gdzie ich miejsce.
- Tak jest, kapitanie - odkrzyknął mu podwładny. Micareth zrobiło się niedobrze widząc to lizusostwo.
Zabrali ich w głąb fortu. Myśleli, że wcześniej mieli nieciekawie, ale okazało się, że cele znacznie niżej są przeznaczone dla specjalnych gości. Było wilgotno i ciemno, jedynie światło pochodni rozjaśniało absolutną czerń, gdzieniegdzie odbijając się w rozgorączkowanych oczach.
Sha'anks przewrócił się, ale Micareth zauważyła wcześniejszy znak. Uderzyła potylicą strażnika z tyłu, kopnęła tego przed sobą. Gdy odwróciła się by kopnąć trzymającego zakrwawiony nos żołdaka, ręce miała już wolne. Khajiit był niezwykle szybki.
- Idziemy Bodil! - krzyknęła podnosząc broń.
Rzucili się do ucieczki. W pierwszym pomieszczeniu obalili strażnika i wbiegli po schodach. Na drugim piętrze przywitało ich kilku kolejnych przeciwników.
- Stół przyjaciółko! - krzyknął Sha'anks.
Wywrócili spory mebel i przyblokowali napastników, umożliwiając sobie szybką ucieczkę. Mieli szczęście, że większość strażników w nocy spała, ale wypadając na plac wiedzieli, że to długo nie potrwa. Pobiegli ku bramie, jednak żołnierze już tam byli. Micareth kopnięciem powaliła jednego z tarczą, ale drugi umiejętnie podciął jej nogi włócznią, tak że legła w błocie. Chłop miał dokończyć dzieła, ale zwalił się obok niej. Zza niego wynurzył się nie kto inny jak Gutrim, wyciągając ku niej rękę.
- Za mną głupcy.
Krzyki dobiegały już zewsząd. Biegli ślizgając się po błocie, aż dopadli do drzwi, za którymi była zbrojownia całego garnizonu. Na ścianach wisiały tarcze, w stojakach spoczywały miecze i włócznie. Kilku ludzi zaryglowało drzwi.
- Parszywi głupcy - wycharczał sierżant, wycierając twarz szmatą. - Nie mogliście wysiedzieć w tej pieprzonej celi.
- Sha'anks pragnie zauważyć, że nie doszliśmy nawet do celi.
- Skąd mieliśmy wiedzieć, sam nas tam wpakowałeś, Gutrim! - warknęła zdezorientowana Micareth.
- Nie bez powodu - odrzekł jej sierżant - większość oddziału, z którym się z wami tam spotkałem to byli ludzie kapitana. Posłałem kilku zaufanych po pomoc, powinni zjawić się tutaj rano, do tego czasu mieliście bezpiecznie przesiedzieć w celi. Kapitan i tak nigdy nie wstaje przed obiadem.
- Gutrim ty zdrajco! - krzyknął z zewnątrz wspomniany kapitan. - Wiedziałem, że jesteś parszywym zdrajcą, tak jak i Grimes!
- Do okien ludzie, ale nie wychylać się! - wydał rozkazy ich, jak się okazało, obrońca. - Wszyscy ludzie w zbrojowni są moi, ale za tych na zewnątrz nie mogę ręczyć.
W drzwi coś uderzyło. Kilku żołnierzy zastawiło je szybko ławą. Usłyszeli jak na górze przesuwane są meble, wiec także piętro było obstawione. Bodil usiadł w kącie i złapał się za głowę, mamrocząc do siebie.
- A mogłeś mieć tak wiele Gutrim! - kontynuował Beinard. - Wydaj tych kryminalistów to może cię nie powieszę. Nie chcę spalić tego fortu, ale zrobię to jeżeli będę musiał.
- Kamienie nie palą się za dobrze, Sha'anks próbował.
- Idź do swojego pana, Beinard! Być może już zasłużyłeś, by być jego niewolnikiem!
- Jeszcze za tysiąc lat będę się śmiał z widoku twojego ciała na stryczku, zdrajco!
Po tych słowach wszystko ucichło, tylko pojedyncze krzyki i uderzające w dach krople wody zagłuszały ciszę. Micareth znalazła rapier, zwykły, przydziałowy, ale wyjątkowo dobrze leżał w jej dłoni. Khajiit znalazł sobie łuk i strzały.
- Dlaczego kolega Grimesa nie rozkaże uciec przez zewnętrzne okna? - zapytał oglądając groty i testując je opuszkiem palca.
- Dobrze wiesz, co buszuje w tej ciemności.
Nie musiał mówić nic więcej.
Siedzieli i czekali wpatrując się w coraz bardziej nieruchomą ciemność na zewnątrz. Zastanawiali się, dlaczego kapitan nie atakuje. Gutrim miał ze sobą 20 ludzi, co stanowiło może czwartą cześć całej załogi fortu, przynajmniej licząc samych ludzi pod bronią. Mieli też maga oddziałowego, który miał ze sobą ich torbę z dowodami.
- Gdy wyruszyliście, kapitan coraz mniej krył się ze swoimi zamiarami - opowiadał sierżant. - W nocy wyprowadzał więźniów, przyprowadzał jakiś ludzi i pakował ich do cel, pod byle jakimi pozorami. Wychodził i wracał nad ranem. Puściłem za nim zwiadowców, wnioski same się nasuwały. Wasze dowody wystarczą, żeby potwierdzić moje słowa, gdy tylko przybędą nasze posiłki.

Gdy później usłyszeli nieludzkie odgłosy i ryki, wiedzieli co ich czeka.
- Mam dla was nie lada niespodziankę! - krzyknął kapitan, a w drzwi coś uderzyło. - Nie zdajecie sobie sprawy z jaką mocą zadarliście!
Kolejne uderzenie w drzwi, a po chwili trzask! To na górze rozległ się niesamowity łoskot i wrzask bólu.
- Sierżancie, przedarli się!
- Na dół, ludzie!
Kilka osób zjechało po drabinie, ostatni żołnierz spadł połamany. Coś zwaliło się z góry, i legło na zwłokach. W drzwi dudniło. Ustawili się pół okręgiem obserwując powstające monstrum. Nie miało wyraźnych nóg ani rąk. Ale miało kończyny, z ostrymi pazurami. I miało głowę.
- Cieszcie się, bo nie często zachowują swoje dawne twarze! - krzyknął kapitan.
Rysy Very wyrażały ból. Jej twarz była naciągnięta na czaszkę, krwawe łzy spływały z drgających gałek ocznych. Ruszała ustami, bezgłośnie.
- Pomóżcie mi.
Sha'anks strzelił, grot który tak sprawdzał gładko wbił się w obłe ciało stwora, który kiedyś był Verą. Jednak to, co by obaliło zwykłego męża, pokrakę jedynie rozwścieczyło. Jej ostre pazury odcięły dłoń napierającego żołnierza, wbijały się w podłogę wyrywając dziury z drzazgami. Wtedy drzwi puściły i pierwsze stwory zaczęły się przeciskać do wnętrza.
- Zostawcie ją nam! - krzyknęła Micareth.
Żołnierze włóczniami zablokowali stwory, a wojowniczka stanęła do walki. Ostrza wirowały bez ustanku, mimo że korpus byl już naszpikowany strzałami Sha'anksa. Vera powtarzała wciąż bezgłośnie te same słowa. Pomóżciemipomożciemipomozciemi. Gdy mag rzucił zaklęcie, stwór zamigotał, rozpraszając je.
- Strzelaj kocie! - krzyknęła Micareth i ruszyła.
W momencie gdy strzała dosięgała cielska potwora, na ułamek sekundy stwór nieruchomiał, a twarz Very układała się w duże O. Wojowniczka nie zmarnowała tej okazji. Uderzyła w tym dokładnie momencie, zabijając to co było kiedyś jej towarzyszką. Miała nadzieję, że podarowała jej tym spokój.
Nie mogli jednak dłużnej rozmyślać. Zaczęli blokować okna bo po ścianach wspinały się już kolejne pokraki. Na górze ktoś się poruszał, w dół zajrzała elfia głowa, celnie poczęstowana strzałą. Obalili drabinę, i skierowali włócznie ku górze w tamtym miejscu, ale elfy najwidoczniej nie miały poszanowania dla samego fortu i zaczęły rozrąbywać podłogę. Mag wyciągnął dłonie i cały sufit stanął w płomieniach.
- Nie wytrzymamy - krzyknęła Micareth.
- Sha'anks znalazł linę.
Skinęli krótko rozumiejąc swój plan bez dalszych słów. Zrzucili linę z jedynego zewnętrznego okna. Odebrali torbę od maga i wcisnęli je w ręce Bodila.
- Nie ma mowy! - zaprotestował.
- To się nie odzywaj! - odkrzyknęła wojowniczka.
Sufit zapadł się a wraz z nim wpadł tuzin elfów. Krzyczały próbując ugasić płomienie, lub próbując wstać pod ciosami włóczni.
- Kapitan to kanalia, ale nie jest głupi. Ktoś tam na pewno czeka! - krzyknął sierżant.
- Idź z nim - powiedziała. - Poprowadź go przez ciemność.

Gdy biegli w mroku z daleka widzieli buchające z okien płomienie. Sha'anks prowadził Bodila omijając patrole. W dwójkę mieli jakąś szansę. Zaczynało świtać. Doskonały wzrok khajiita pozwolił mu dostrzec w oddali oddział idący im z odsieczą. Odwrócił się do Bodila z uśmiechem. Jednak nagły ból w trzewiach związał mu słowa w gardle. Spojrzał w dół na sztylet tkwiący w jego brzuchu.
- Odrodziłem się! - krzyknął Bodil, i popędził między drzewami.
Sha'anks opadł na kolana. Powoli czołgał się w kierunku posiłków, tracąc coraz więcej krwi i coraz bardziej opadając z sił. Mimo poranka przed jego oczami robiło się coraz ciemniej.

08.07.2020 20:36
15
odpowiedz
HellishRonin
2
Junior

Nastrój panujący w drodze do fortu był dziwny, z jednej strony drużyna cieszyła się że opuściła Blackreach, ale z drugiej, po tym co usłyszeli od porucznika, nie byli wcale tacy pewni czy chcą wracać. Nie mieli wyjścia, jeżeli mieli odzyskać pełną wolność, musieli dokończyć misję. Szli mozolnie ze względu na skrybę, który nie odzyskał jeszcze pełni sił, wyglądało na to że nie jest zarażony, ale mimo to mieli go na oku. Podczas wędrówki nie mówili za wiele, raczej krótkie wymiany zdań, ograniczające się do narzekań na stan szlaków i głód, ich zapasy już się skończyły i byli głodni, ale na horyzoncie majaczyły już światła fortu, podróż nie powinna zająć więcej jak parę godzin. Zdrzemneli się żeby odbudować siły i ruszyli w noc, do Greymoor.

Do miasta dotarli tuż przed świtem, jeszcze przed bramą ustawili chłopaka między sobą.
-Stać! Do Fortu wstęp mają tylko obywatele i ludzie do tego upoważnieni! - Ryknął strażnik, wciąż stojąc na baczność.
-Co to za wygłupy?- Powiedziała ciut zirytowana Micareth.
-Rozkaz kapitana, przez sytuację panującą na zewnątrz, musimy kontrolować przybywających i wybywających!
-Przestań się drzeć, stoję dwa kroki od Ciebie, słyszymy wszystko dokładnie.- Dziewczyna ulitowała się nad Khajitem, który najwyraźniej aż się krzywił na myśl, o kolejnym wykrzyczanym zdaniu strażnika. - Przepuść nas, jesteśmy z grupy zwiadowczej porucznika Grimesa.
-Przykro mi, ale nie mogę was wpuścić, nie macie żadnego dowodu na potwierdzenie waszych słów, a pana porucznika nie widzę z wami.
W tym momencie w bramie pojawił się sierżant.
-O, widzę że nasi zaginieni w akcji wrócili, czemu ich nie wpuściłeś?!
-Ja… bo t-ten, pan Ka-apitan zakazał…
-Już już, bo zaraz się udusisz, tak się zatykasz, a wy wchodźcie, spodziewaliśmy się was znacznie wcześniej.
Przechodząc przez bramę Micareth posłała i tak wystraszonemu strażnikowi mroźne spojrzenie, natomiast ręka Sha’anksa udała się na krótką wycieczkę do mieszka drugiego strażnika, który po interwencj Gutrima naprężył się jeszcze bardziej. Połów nie był zbyt udany, ale na kufel starczy.

Sierżant odprowadził ich na posterunek, wygonił wszystkich z izby, zabarykadował drzwi i zamknął okiennice i zapalił na stole świece. Nakazał im usiąść i dał im do przegryzienia pieczone kurcze, na trzy wygłodniałe osoby był to dość skromny posiłek, ale nie narzekali.
-Jedzcie spokojnie, ale w międzyczasie zdajcie raport. I tak to dość podejrzane o co mnie prosiliście, wszyscy wiedzieli gdzie zmierzacie, a ja sam wszystko będę musiał powtórzyć Kapitanowi, szczęśliwie dziś jest nieobecny, powinien być dopiero wieczorem. No, to dlaczego mieliście informacje przekazać tylko mi?
-Porucznik prosił, żebyśmy przekazali panu sierżantowi to pismo. - Wyszeptał Khajit.
Gutrim jest naprawdę sympatyczną osobą, ale czytanie nie było jego mocną stroną, w blasku świecy widzieli jak marszczy czoło i porusza ustami.
-Zaraza… ale, to nie możliwe, kapitan by tego nie zrobił.- Mówił najciszej jak się da, zdruzgotany sierżant.
-My nie jesteśmy od osądzania, tylko raportowania. Wszelkie dowody są w tej torbie.- wskazała na pakunek pod ścianą.- W liście wszystko jest opisane, a ten człowiek może wszystko potwierdzić.
-Może nie wszystko, bo byłem nieprzytomny, ale postaram się pomóc.- powiedział Bodil.
-Muszę zaraz udać się do maga, nie mogę zawieść Grimesa.
-Weź ze sobą skrybę, a my idziemy.- Burknęła Micareth
-Chwila, co macie na myśli że idziecie, przecież…
-PRZECIEŻ umowa była że jak wszystko zaraportujemy, to będziemy wolni, nasza rola tutaj się kończy, dotrzymaliśmy swojej części więc wy dotrzymajcie swojej.
Na spokojnej dotąd twarzy sierżanta malował się strach i niedowierzanie. Jak oni sami mają sobie z tym poradzić pomyślał.
-Dobrze, macie racje, nie mogę was wstrzymywać, straże już wiedzą żeby was nie zatrzymywać, jesteście wolni.
Drużynie nie trzeba było więcej słyszeć, wstali, odsunęli ławę od drzwi i wyszli.

-No to jak kocie, co teraz zrobisz?
-Sha’anks nie wie jak ty, ale on najpierw uzupełni zapasy i się zmywa z miasta.
-Dobry pomysł, tylko z czego kupić zapasy, nasze rzeczy i rudery, pewnie zostały obrabowane, a na żołd czy dobrą wolę innych nie ma co liczyć.
-Idźmy, Sha’anks coś ci pokaże.

I pokazał, a na to nie była gotowa. W zaułku między murem a posterunkiem, khajit wyciągnął jeden z kamieni brukowych i wyjął skrzyneczkę, pełną kosztowności. Żeby nie wzbudzać podejrzeń, szybko przesypał zawartość do torby i odłożył wszystko na miejsce.
-Najciemniej pod latarnią.- Powiedział i wyszczerzył zęby.- Powinno nam starczyć na zapasy i na wynajęcie wozów w drodze do Hammerfell, co ty na to?
-Nie zwlekajmy, zajmij się zapasami a ja znajdę jakiegoś woźnicę.
Jeszcze przed południem byli w drodzę. O tym co później zdarzyło się w Greymoor, dowiedzieli się z plotek. Cieszyli się że jeszcze tamtego pamiętnego popołudnia wyruszyli.

Bohaterowie, za jakich się uważali dotarli bez większych komplikacji pod Hammerfell. tam się rozdzielili. Micareth dostała od Sha’anksa połowę kosztowności, jakie im pozostali. Przysięgli że jeszcze się zobaczą, że jak tylko się to wszystko w Skyrim uspokoi, to wrócą do Greymoor, gdzie prowadzą wszystkie drogi, chociażby na chwilę.

Khajit nie chciał zawracać z raz obranej ścieżki, kradł w sercu Cesarstwa, narażając się wszystkim, w tym także kolegów po fachu, odmówił wstąpienia do gildii, a jego dokonania, w tym kradzież z cesarskiego skarbca ściągnęły zarówno na niego jak i jego pobratymców problemy. Nawet wieki później podczas czystek Khajitów, oprawcy wypominali im to że należą do tej samej rasy co Sha’anks. Z czasem jego futro stawało się coraz rzadsze, ale wszyscy potrafili go rozpoznać. Doczekał się gromady dzieci, która po zdaniu "testów czeladniczych" rozpierzchła się po Tamriel.

Micareth miała dość przestępczego życia i postanowiła się ustatkować. początkowo zarabiała jako ochroniarz pewnej szlachcianki, lecz gdy pewnego razu dotarli na arenę, wiedziała że to chce robić, zarabiała krocie jako gladiatorka, tłumy wiwatowały i skandowały jej imię. Na arenie też poznała męża, któremu spłodziła syna i córkę, nie brakowało im w życiu niczego.

Zdawać by się mogło że to szczęśliwe zakończenie. Jednak to dopiero początek. Gdy prawdziwym bohaterom udało się powstrzymać zagrożenie grożące Skyrim, a na horyzoncie mieniła się nadzieja, zło nie zostało do końca zniszczone, zarówno Sha’anks jak i Micareth odczuli chłodny smak zemsty. Khajita znaleziono w rynsztoku z obciętymi dłońmi, zupełnie pozbawionego krwi. Podobnie skończyła Micareth, ją znaleziono obok kałuży krwi, ale bez wątpienia nie była to jej krew. W przeciwieństwie do Złodzieja ręce miała całe, ale jej ciało zostało przybite do ściany jej własnym ostrzem, u niej także nie było kropli krwi.

Co z porucznikiem Grimesem Angrą? Tego nikt dokładnie nie wie. Wiadomo tylko że po miesiącu od powrotu drużyny, jeden z patroli zapuszczając się w okolice Blackreach natknął się na ohydną scenę, na oczyszczonym z gałęzi pniu sosny rosnącej przy klifie wisiał trup, miał zbroję Norda, a czaszka miała długie kły. pień przechodził przez klatkę i tylko napierśnik trzymał truchło na pniu. Nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego ciało było tak bardzo rozłożone, kiedy krew na pniu wciąż zdawała się świeża.

Nikt nie dotrzymał danego słowa o ponownym spotkaniu w Greymoore. Ale znajdują się wróżbici i nie tylko, którzy snują opowieści o drużynie duchów przeczesujących nocami Skyrim, w celu pozbycia się zagrażającym krainie potworom.

post wyedytowany przez HellishRonin 2020-07-08 20:37:21
08.07.2020 22:24
16
odpowiedz
Treuwelfen
2
Junior

Wartownik wpatrywał się znudzonym wzrokiem w ciemną noc. Podejście do fortu oświetlały księżyce i gwiazdy, a korona murów rozświetlona była blaskiem pochodni. Żołnierz uznał, iż ma szczęście, że przydzielony został do spokojnego garnizonu, zamiast walczyć w kolejnych bitwach i kampaniach przetaczających się przez Tamriel. Ledwie dokończył myśl, a osunął się bez zmysłów. Nim bezwładne ciało padło na deski, Sha’anks pewnie je pochwycił, bezgłośnie układając na chodniku. Miał nadzieję iż sierżant, do którego wysłał ich porucznik, okaże się nieco bardziej kompetentny, niż jego towarzysz broni. Khajiit rozwinął linę, którą był obwiązany w pasie, i przerzucił ją nad krawędzią muru. Po dłuższej wspinaczce dołączyli do niego Micareth i Bodil. Wojowniczka spojrzała pytająco na nieprzytomnego wartownika oraz khajiita, który wzruszył ramionami.
- Musiał być nieprzytomny zanim Sha’anks go uderzył. Nawet ludzie nie dają się tak łatwo podejść.
- Mamy przekonać załogę – przypomniała – Gdy znajdziemy sierżanta postaraj się go nie napadać.
Związali i zakneblowali nieprzytomnego strażnika kawałkami liny użytej do wspinaczki, po czym cicho znieśli je z murów. Pozostawili skrępowanego żołnierza pod opieką Bodila, a sami zaczęli przekradać się przez dziedziniec, ku koszarom oddziału sierżanta Gutrima.
***
Beinarda obudziło walenie do drzwi. Przez wąskie okno kwatery widział, iż dzień na dobre jeszcze się nie zaczął. Klnąc pod nosem ubrał się, narzucił kolczugę i przypasał miecz – od chwili gdy pozbył się Angry nikt nie zawracał mu głowy. Podwładni dobrze rozumieli zależność między nadgorliwością porucznika a jego gotowością do wyruszenia na straceńczą misję. Kapitan otworzył szarpnięciem drzwi, wpuszczając do pomieszczenia chłód poranka. W przejściu widniała zwalista postać sierżanta Gutrima, w pełnym rynsztunku bojowym.
- Panie kapitanie, jest pan potrzebny w koszarach.
Beinard nie czekał na dalsze słowa sierżanta, zakładając iż chodzi o kolejną burdę lub oskarżenie o korupcję. Gdy minął Gutrima zobaczył, iż jego kwaterę kordonem otacza oddział sierżanta, który zamknął za nim drzwi i położył ogromną rękę na jego ramieniu. Kolejne słowa Gutrima wywołały w nim wściekłość i niedowierzanie, które jednak zdołał zamaskować.
- Kapitanie Beinard, aresztuję Cię pod zarzutem zdrady Paktu Ebonheart.
***
- Sha’anks od początku powtarzał, że to zły pomysł.
Micareth wyjątkowo nie spierała się z khajiitem, obserwując jak żołnierze przygotowywali główną izbę w koszarach do procesu. Gdy w nocy dotarli do Gutrima, z trudem zdołali przekazać wiadomość od Grimesa. Nawet gdy sierżant, z widocznym trudem, przeczytał wiadomość od porucznika, nie zamierzał stosować się do rad Sha’anksa i Micareth – zarzuty wobec zwierzchnika wydawały się podoficerowi niewiarygodne. Zamiast zabić i, dla pewności oraz zgodnie z sugestią Sha’anksa, poćwiartować Beinarda, postanowił on umożliwić kapitanowi odniesienie się do zarzutów. Jeszcze w nocy sierżant postawił swój oddział w stan gotowości – mimo wszystko wiedział, iż w odróżnieniu od niego większość żołnierzy nie miała poważnych zastrzeżeń wobec Beinarda. Część z nich przymykała oko na nadużycia i korupcję w forcie, a pozostali brali w nich czynny udział. Jednak Gutrim nie mógł na podstawie relacji dwóch byłych więźniów samodzielnie osądzić oficera Paktu. I tak zasiadał za długim stołem razem z pozostałymi czterema sierżantami garnizonu Greymoor, wpatrując się w stojącego przed nimi kapitana. Podkomendni sierżanta pilnowali porządku w koszarach, jednak wieść o aresztowaniu dowódcy szybko rozeszła się wśród reszty załogi, a izba wypełniła się niemal po brzegi.
Sam Beinard sprawiał wyjątkowo spokojne wrażenie. Odziany w zbroję oraz płaszcz oficerski bardziej przypominał sędziego, niż oskarżonego. Miarowym potupywaniem dawał upust irytacji, którą budził w nim trwający spektakl. Gutrim zresztą nie był pewien, czy zwołany przez niego sąd i proces mają jakąkolwiek podstawę prawną. Wiedział tylko, iż nie może zignorować zarzutów, a zarazem konieczne jest zachowanie dyscypliny w Greymoor.
Gwar w izbie natychmiast ucichł, gdy Gutrim powstał, by powtórzyć zarzuty. Następnie odczytał wiadomość od porucznika, który opisywał zdradę kapitana, los nieszczęsnego Miltena oraz złowrogi proceder odbywający się w Czarnej Przystani. Potem przyszła kolej na Sha’anksa i Micareth, którzy zrelacjonowali przebieg ich wyprawy, potwierdzając słowa Angry. Ponadto ukazali księgę i kryształy zabrane z wampirzej twierdzy. Wreszcie nadszedł moment, którego Gutrim najbardziej się obawiał.
- Jak odnosisz się do zarzutów, kapitanie?
Po słowach sierżanta w izbie zapadła kompletna cisza. Beinard rozejrzał się po izbie, po czym wbił lodowate spojrzenie w sierżanta.
- Rozumiem, iż na podstawie słów dwóch więźniów, którzy pod osłoną nocy zakradli się do fortu, postanowiłeś uwięzić swego dowódcę, sierżancie. Nie przyszło ci do durnego łba, że twoi „świadkowie” bardziej ode mnie nadają się na oskarżonych w twoim teatrzyku?
- Ci więźniowie zostali wybrani przez porucznika Angrę, aby…
- Milcz, durniu! - nagły wybuch Beinarda, przełamujący pozorną fasadę spokoju kapitana, uciszył sierżanta. Pierwszy raz w życiu wojskowa rutyna zadziałała na niekorzyść Gutrima.
- Wszyscy słyszeliście, że Angra niczym nie różni się od stworzeń, którym rzekomo służę. – ciągnął Beinard – Postanowiliście dać wiarę wampirowi oraz dwójce przestępców, i aresztować kapitana wojsk Paktu. Nie widzicie, głupcy, że to na pozbyciu się mnie najbardziej powinno zależeć pobratymcom Grimesa?
Micareth nie wierzyła własnym uszom. Najwyraźniej porucznik i sierżant nie docenili Beinarda, który właśnie zręcznie tworzył świadectwo własnej niewinności, wykorzystując świadczące przeciw niemu dowody. W dodatku zdobywał przy tym posłuch części zgromadzonych, gdyż w izbie podniosły się głosy poparcia dla oficera, który jednak uniesieniem ręki ponownie uciszył podwładnych.
- Wiem, że nie powinienem się po tobie spodziewać zbyt wiele, jednak nie wierzę, sierżancie, by nie przyszło do głowy przesłuchać jedynego świadka służącego w Greymoor. Skrybo Bodil, wystąp.
Sha’anks z narastającą konsternacją spoglądał, jak młody urzędnik przepychał się między rzędami żołdaków. Zupełnie zapomnieli o młodzieńcu, zajęci z Gutrimem przygotowaniami do pochwycenia kapitana. Gdy skryba stanął pośrodku izby Beinard zwrócił się do niego z pytaniem, czy potwierdza doniesienia Angry oraz khajiita i wojowniczki.
- Nie, panie kapitanie – Micareth nie była pewna, czy bardziej zaskoczyła ją deklaracja Bodila, czy też nagła zmiana jaka zaszła w jego postaci. Mówił teraz donośnym, zdecydowanym głosem, dumnie wyprostowany przed oficerem – Zostałem uprowadzony do Czarnej Przystani, a następnie wzięty w niewolę przez Angrę i jego towarzyszy. Pod groźbą śmierci kazano mi potwierdzić ich wersję, by oczernić pana kapitana.
- A książka i te świecidełka?
- Angra wręczył im je przy ostatnim spotkaniu.
Micareth nie zwracała uwagi na harmider, który zapanował w pomieszczeniu, ani na wściekłe wysiłki Gutrima, próbującego przywrócić porządek. Zrozumiała, patrząc na Beinarda i Bodila, jakie zamiary wampirzy władca miał wobec fortu. Ruszyła naprzód, rozpychając awanturujących się żołnierzy, i przystąpiła do kapitana i urzędnika. Gdy uniosła wysoko dobyty zza pazuchy sztylet, uwaga zgromadzonych skupiła się wobec niej. Stała sama, pomiędzy sędziami, a oskarżonym oraz świadkiem. Gutrim gestem powstrzymał żołnierzy, którzy ruszyli ją zatrzymać. Micareth wpatrywała się w Beinarda, który spoglądał na nią z mieszaniną tryumfu i rozbawienia. Bez słowa opuściła ostrze, rozcinając swe przedramię.
Noxiphilic Sanguivoria różniła się od pozostałych szczepów wampiryzmu. Nosiciele nie cierpieli w promieniach słońca, oraz mogli bez trudu kryć się pośród zwykłych ludzi. Jednak nienasycony głód krwi, zwłaszcza ludzkiej, pozostawał właściwy dla każdego nieszczęśnika przeklętego „darem” Molag Bala. Gdy tylko pierwsze krople krwi spłynęły z ręki Micareth, rozbryzgując na posadzce, oblicza Beinarda i Bodila ściągnęły się w okrutnym, pierwotnym grymasie. Jeszcze zanim skoczyli ku niej wiedziała, iż nie zdoła powstrzymać obu przeciwników. Mimo to nie ruszyła się na krok, z całej siły wrażając sztylet głęboko w bok jednego z wampirów, nim ogarnęła ją ciemność.
W izbie zapanował całkowity chaos. Sha’ank, Gutrim oraz kilku żołnierzy rzuciło się natychmiast ku Beinardowi oraz Bodilowi, jednak zanim zadali pierwszy cios, urzędnik zwalił się ciężko na ziemię obok Micareth, a krew płynąca z ich ran łączyła się w jedną, szkarłatną strugę.
Beinarda tymczasem spowiła gęsta mgła, która niemal natychmiast wypełniła pomieszczenie. Sha’anks wytężał wszystkie zmysły, jednak nawet khajiit dostrzegał zaledwie zarysy postaci. Pośród oparów rozbrzmiewały krzyki bólu oraz dźwięk padających ciał. Nagle Sha’anks bardziej wyczuł, niż zobaczył zmierzający ku niemu zarys postaci. W ostatniej chwili uniknął cięcia Beinarda, który następnie zasypał go lawiną ciosów. Sha’anks nie widział nigdy, by ktoś walczył tak błyskawicznie i zaciekle, jak jego przeciwnik – nie miał wątpliwości, iż zdoła przeciwstawić się wampirowi najwyżej przez kilka chwil.
Jednak z mgły wyłoniła się kolejna, ogromna sylwetka. Sierżant Gutrim, bez broni, rzucił się na kapitana, nie zważając na wściekłe pchnięcia, którymi Beinard przebijał jego zbroję. Wampir po chwili zrzucił z siebie sierżanta, jednak wystarczyło to Sha’anksowi, który przemknął obok oficera, bezbłędnie uderzając ostrzem. Gdy się odwrócił, Beinard klęczał, zaciskając dłonie na szyi. Gdy kolejne krwawe strumyki przepływały przez palce kapitana, mgła zasnuwająca pomieszczenie zaczęła się rozwiewać. Nim ciało wampira padło na posadzkę, Sha’anks klęczał już obok Micareth, spoglądając na jej blade, spokojne oblicze. Wokół nich żołnierze wpatrywali się w sierżanta Gutrima wpatrującego się niewidzącym wzrokiem w sklepienie izby.
Sha’anks bez słowa powstał i ruszył ku wyjściu, nie oglądając się za siebie. Gdy stanął na dziedzińcu ogarnęły go promienie słońca, budzące nadzieję, iż poświęcenie Very, Micareth, Gutrima oraz Angry rozjaśni ciemność, spowijającą serce Skyrim.

08.07.2020 22:24
17
odpowiedz
13BlackJack
2
Junior

-Nie Bodil, nie możesz iść z nami. Nie jesteś zbyt dobrym złodziejem ani szpiegiem. Mogą nas przez ciebie złapać. Przykro mi.-

Micareth poklepała przybitego Bodila po ramieniu. Chłopak czuł się bezużyteczny, chciał pomóc, ale był tylko skrybą, jedyne co mógł, to atakować wrogów ptakami z poskładanego pergaminu. Mimo że, Micareth zabroniła mu iść i tak postanowił, że pozostanie w bezpiecznej odległości i w razie czego pośpieszy po pomoc.

-Sha'anks gotowy, a Micareth? - rzekł khajiit, zarzucając torbę na ramie.

Micareth skinęła głową i wyruszyli. Był środek nocy, znali godzinę zmiany warty i właśnie wtedy mieli przekraść się za mury i odnaleźć Gutrima. Bodil dokładnie im go opisał, wielki barczysty nord o miłej twarzy dziecka, nosi naramiennik z dużą żółtą literą V - znak sierżanta.
Stali chwile pod murami, gdy zobaczyli że dwóch strażników składa broń. Migiem zarzucili liny na mury i wspięli się niczym małpy. Nikt ich nie zauważył, najtrudniejsze było za nimi. Na ich szczęście noc była ciemna, co pozwalało na większa swobodę w przemykaniu. Dotarli do koszar. Według skryby pokój Gutrima powinien znajdować się na początku pomieszczenia po lewej stronie. Sha'anks wślizgnął się pierwszy, upewnił się, że jest czysto i gestem skniął na Micareth. Razem odsłonili kotarę. Im oczom ukazał się widok, którego nie spodziewali się zobaczyć, na łóżku leżał goły mężczyzna, na twarzy malowały się mu ekscytacja i błogość. Na nim okrakiem siedziała dość pulchna kobieta i podskakiwała rytmicznie. Jej włosy plątały się w całkowitym nieładzie, ciało trzęsło się jak galaretka, a twarz przypominała bardziej twarz świnki niż kobiety. Micareth, mimo iż była w szoku, nie poruszyła się ani nie wydała żadnego dźwięku. Za to Sha'anks odskoczył z sykiem do tyłu najwidoczniej przerażony widokiem, jaki zastał. Bogowie chcieli by, zatrzymał się na mężczyźnie o barczystej budowie z twarzą dziecka, który właśnie wyszedł ze swojego pokoju.

-Khajiit- rabuś z celi.Jak miło, że nie musiałem za wami biegać i was szukać, tylko sami wróciliście odbyć resztę kary. -Gutrim chwycił Sha'anks pod szyje i zacisnął mocno

-Przychodzimy od porucznika Grimesa Angry, wysłał nas do pana.- szeptem starała się uspokoić sytuacje Micareth. -Musimy się ukryć. Proszę.- ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez zęby, ale nie miała wyjścia, gdyż w połowie korytarza ktoś zapalił świece i mógł ich nakryć.
Nord skinął głową wskazując szafe, wbiegli do niej zamykając drzwi. Usłyszeli niewyraźną rozmowę Gutrima z innym mieszkańcem baraku. Po chwili ciszy drzwi od szafy otworzyły się . Stał w nich przyjaciel porucznika Grimesa- sierżant Gutrim.
***

Nord nalał wszystkim po kielichu wina i przeczytał spokojnie notatki Angry.

-A więc, jeśli dobrze zrozumiałem, z tego co napisał porucznik, kapitan Beinard spiskuje z wampirami, wysyła na rzeź każdego kto nie wchodził mu w dupe przez ostatnie lata oraz kieruje dostawami świeżej krwi. W sumie dobrze, nigdy nie lubiłem skurwysyna. To jaki macie plan by go zamknąć? -

-Konfrontomacja - odrzekł dumnie khajiit.

-Miałeś na myśli konfrontację? Jeżeli wejdziemy do komnaty kapitana gdy będzie sam , nie powinno być najmniejszego problemu.To co idziemy?- Gutrim wstał z ochotą, jakby wybierał się do obreży- Kapitan jest teraz sam i najpewniej śpi, być może uda nam się nawet spokojnie porozmawiać. Ruszajcie tyłki, tylko muszę was skuć, żeby nie przyciągnąć zbyt wielu spojrzeń. Nie martwcie się, dam wam klucze w razie czego. - uspokoił byłych więźniów.

Wspólnie udali się do komnat Beinarda. Przed ostatnimi drzwiami, rozkuli kajdany i przygotowali się do ewentualnego ataku. Bez pukania wtargnęli do środka. Kapitan czekał przy stole, uśmiechając się ironicznie.

-Jesteście beznadziejni, usłyszałem was zanim weszliście na pierwsze schodki. Domyślam się też, że już wiecie kim jestem, skoro wtargneliście tu w środku nocy. Właściwie dobrze, że tak się stało, nad ranem gdy słońce wędruje po nieboskłonie ,nie czuję się zbyt dobrze. - wstał i podszedł do okna, podziwiając nocne niebo.

-Zdrajca!- warknął Gutrim

-Zdrajca powiadasz, otóż nie. Nigdy nie zdradziłem swojego gatunku. Naprawdę wciąż się nie nie domyślasz, głupi olbrzymie. Jestem wampirem.- po czym skłonił się teatralnie.

Trzech śmiałków zamurowało, spodziewali się wszystkiego, ale nie tego.

-Jak? Jak to możliwe?-z niedowierzaniem odrzekł sierżant

-Och proszę cię, naprawdę podoba ci się życie człowieka? Będąc wampirem nie potrzebujesz snu, masz lepszy wzrok i słuch, a właściwie wszystkie zmysły. Możesz napawać się przerażonymi minami ludzi, z których za moment wyssiesz cała krew. A myślałes, że gdzie znika większość więźniów z Greymoor?- zapytał retorycznie, po czym poklepał sie po brzuchu i wybuchnął śmiechem.

Gutrim rzucił się w stronę kapitana z toporem wymierzonym prosto w serce.Beinard spojrzał na niego z powątpiewaniem i zagwizdał. Po sekundzie do pomieszczenia wpadły dziesiątki takich samych stworów ,jakie spotkali w Blackreach. Rozpętało się piekło, każdego zabitego stwora zastępował kolejny. Walka trwała bez końca.

Całą sytuację z trwogą obserwował Bodil spod murów fortu. Nagle przyszedł mu do głowy bardzo głupi i szczeniacki pomysł. Pobiegł do bramy twierdzy, błagając o wpuszczenie. Strażnicy rozpoznali skrybę i wpuścili go bez przeszkód, chcieli wypytać o co chodzi ale nie zdązyli, gdyż Bodil pognał dalej w stronę lochów. Z furią, o którą nigdy by się nie podejrzewał, rąbnął strażnika w łeb. Zwinął klucze od celi i zawołał.

-Chcecie znów przelać trochę krwi i zasłużyć na Sovngard? U góry czeka armia stworów, które nie mają prawa istnieć, które zagrażają całemu Tamriel. Pomóżcie ich pokonać, a ręcze, że zwrócimy wam wolność.

Więźniowie spoglądali na niego z nie dowierzaniem . Po czym razem krzyknęli.

-Za Tamriel!-

Bodil wypuścił wszystkich. Nie wszyscy oczywiście pobiegli by pomóc Micareth i Sha'anksowi, niektórzy czmychnęli korzystając z okazji. Gdy wybiegli na dziedziniec, zobaczyli potężną masę bezkształtnych istot, a po środku trójkę wojowników zapędzonych w kozi róg. Więźniowie bez namysłu chwycili kije, pochodnie, dwójka z więźniów znalazła zapasy broni i rzuciła pozostałym. Gdy tuzin najnikczemniejszych rzucił się do walki, armia nieprzyjaciela rozprysła się niczym bańka mydlana. Przy życiu pozostał kapitan Beinard, który czołgając się, nie wierzył co się właśnie wydarzyło. Gutrim chwycił go za fraki, a Micareth skuła kajdanami.

-Jesteś zdrajcą czy ci się to podoba, czy nie. A teraz staniesz przed sądem.- sierżant podał wampira dwóm żołnierzom, którzy właśnie przybyli.

Reszta więźniów pozostałych na placu boju, widząc, że jest po wszystkim wybiegli za mury twierdzy i zniknęli w mroku. Nikt za nimi nie wyruszył, bowiem mieli dużo większe zmartwienia na głowie.

-No moje małe łachudry, udało nam się!- Gutrim niczym starszy brat przyciągnął Sha'anksa i Micareth do siebie i uścisnął mocno.- Zasłużyliście na ucztę. I na wolność, ale mam dla was jeszcze jedną propozycję. Co byście powiedzieli na pozycje kaprala w naszych oddziałach? Oczywiście na początek, potem może nawet sierżanta. -

Wojowniczka i kahjjit popatrzyli po sobie z wymownymi minami.

-Jeszcze się zastanowimy.- odrzekła udawanym tonem wyższych sfer, po czym wszyscy wybuchnęli śmiechem.

08.07.2020 22:24
YaReX2
18
odpowiedz
YaReX2
11
Legionista

Po rozstaniu się z przemienionym porucznikiem, Micareth z Sha'anksem spakowali obozowisko, wzięli w ramiona nieprzytomnego urzędnika i ruszyli przed siebie. Wbrew pozorom, droga do Fortu Greymooru nie była taka łatwa, gdyż dopiero za jego murami będą mogli poczuć się w pełni bezpiecznie. Wiedzieli zbyt dobrze, że las wokół nich może skrywać potępione wampirze oddziały. Jedyną dla nich szansą było nieustannie parcie naprzód i nie oglądanie się za siebie.
Na szczęście, po kilku godzinach dojrzeli majestatyczną bryłę fortecy, z której szybko wyszedł niewielki patrol zbrojnych. Zapewne wartownicy na jednej z wież dostrzegli, że ktoś się zbliża – samotna kobieta i khjiiat, którzy ciągną z sobą jakieś ciało, raczej potrzebuje pomocy niż mogliby stanowić jakieś wielkie niebezpieczeństwo.
– Rychło w czas... – rzekła głośno pod nosem. – Już prawie mi ręka zdrętwiała od ciągnięcia tego dryblasa...
– Mi też łapa spuchła... Boli... – przyznał jej rację Sha'anks.
Wojowniczka miała mu odpowiedzieć, ale patrol szybko pokonał ich dzielącą odległość i szczelnie otoczył. Na dodatek wszyscy wydobyli swoje miecze a jeden, najwyższy, przemówił rozkazująco:
– Z rozkazu Jaśnie Kapitana Beinarda, Dowódcy Fortu Greymoor, wszyscy, którzy przychodzą pod bramę, mają zostać poddani rewizji. Macie także zdać swoją całą broń, którą przy sobie nosicie...
– Daruj sobie, żołnierzyku, jesteśmy ocalałymi z drużyny porucznika Angera Grimesa... – gniewnie mu przerwała Micareth – ...którzy dopiero co wydostali się z zasranego piekła.
– Tak jest, ja, Sha'anks nie oddam swojej broni! – ponuro zamruczał khajiit.
Na dźwięk imienia Grimesa, dowódca zwiadowców aż niemal podskoczył w miejscu, w którym stał. Także jego kompanów zaskoczył ten fakt, że ktokolwiek zdołał powrócić z tej samobójczej misji, o której cały Fort Greymoor aż huczał o plotek. Nie mniej schowali swoje obnażone miecze, więc sytuacja nie była już tak napięta, jak z początku wyglądała.
– Rozumiem, że coś się przytrafiło porucznikowi...
– Coś iście pokurwistego go urządziło... – odpaliła wykończonym głosem Micareth.
– A ten to kto...? Nie poznaję go, aby z wami wyruszył – dowódca wskazał ręką dźwigane przez wojowniczkę i khajiita ciało na ramionach.
– Bodil... jakiś urzędas – odrzekł Sha'anks.
– Bodil...?! O rety! Przecież zaginął przed tygodniem bez słuchu. Chłopaki, bierzcie go i odstawcie do medyków. Bardzo blado wygląda! – dowódca ponaglił kilku, by przejęli nieprzytomnego człowieka i szybko zanieśli do środka fortecy.
Uwolniona od ciężaru urzędnika, Micareth wreszcie poczuła ulgę, jakby pozbyła się worka na ziemniaki, który taszczyła niemal od zawsze. Jednak nie cieszyła się zbyt długo, po gestem dowódcy, patrol znów dobył swoje miecze. Chyba nie do końca wierzyli w "cudowne" ocalenie urzędnika i zniknięcie szanowanej osobistości z Fortu Greymooru.
– Co wy... robicie...? – zaczęła i powoli sięgnęła do swojego ostrza.
Nim ręka choćby drasnęła rękojeści, dwóch zwiadowców pochwyciło ją i unieruchomiło. Tak samo postąpiono z khajiitem – jednak w jego przypadku nie zdążył nawet wykonać ruchu łapą.
– Nie radzę tego robić. Skoro jeden problem z głowy – wyjaśniał dowódca – to teraz udacie się z nami przed oblicze sierżanta Gutrima. On zadecyduje, co z wami począć, o ile uwierzy w to, co przytrafiło się na waszej misji. – A później dodał, gdy dojrzał uśmiech na twarzy wojowniczki: – Czy cię to bawi?
– Skąd. Akurat mieliśmy się do niego wybrać...
* * *
Zaprowadzono ich do niewielkiej izby, której rozmiar w niczym nie był większy od cel Fortecy Greymooru, w których przyszło im tkwić przez kilka miesięcy. Jedynym wyposażeniem pokoju był marny siennik pod zakratowanym oknem oraz stare przeciekające wiadro w drugim kącie. Można by rzec, że widok nie zgorszy od ich poprzedniego miejsca.
– Przynajmniej dali wiadro z wodą... Sha'anks przynajmniej nie umrze z pragnienia... – ocenił z radością, gdy po raz pierwszy je zobaczył, jak drzwi się za nimi zamknęły.
– To nie wiadro do picia... Lecz nocnik... – Micareth szybko oznajmiła mu brutalną rzeczywistość. – I to nie woda, a czyjeś szczyny. Łajzy...
– Aha... Sha'anks już nie jest spragniony.
Micareth usiadła na sienniku z niechęcią i zaprosiła swoje towarzysza, aby uczynił podobnie.
– Siadaj, bo nie wiadomo, ile tym tępakom to zajmie.
* * *
"Tępaki", jak to określiła ich Micareth, o dziwo, uwinęli się w miarę szybko. Nie minęła godzina a wieść o powrocie ocalałych z kompani Grimesa rozniosła się po murach Fortu Greymoor tak szybko, że sierżant Gutrim wiedział już zanim dotarł do niego posłaniec z wiadomością. Natychmiast polecił, aby przyprowadzono przed jego oblicze dwójkę, co też uczyniono. Wprowadzono wojowniczkę i khajiita do jego kwatery a paru doborowych wojowników czekało w gotowości, aby w razie czego wykonać potencjalną egzekucję.
Sierżant Gutrim oznajmił na głos:
– Mówcie wszystko, co zaszło. Chcę poznać każdy szczegół. Jeśli usłyszę, że coś przede mną zataicie, albo postąpiliście wbrew rozkazowi swego dowódcy, to spotka was marny los.
Micareth opowiedziała po kolei, co zaszło, gdy opuścili mury Greymooru i weszli do mrocznych tuneli Blackreachu. Nie pominęli żadnego szczegółu, włącznie z potyczką z szaleńczym czarownikiem, przemienionym Miltenem, utracie w walce Very, znalezieniu Bodila i wampirom, które dokonywały na biednych ludziach jakiś okrutnych eksperymentów. W końcu sierżant niecierpliwiąc się, dopytał:
– No dobrze. A jak zginął porucznik Grimes?
– Porucznik stał się... – szybko rzucił Sha'anks, ale Micareth szybko mu przerwała i na migi dała znać, aby nie powiedział wszystkiego.
– Porucznik stał się dla nas bohaterem. Walczył bardzo dzielnie. Zginął od wielu ciosów od tych krwiożerczych stworów. Przed swoim odejściem polecił dać panu tą oto kartkę. Proszę o to, ona – po czym podeszłą bliżej.
Na jej ruch zareagowali strażnicy, lecz Gutrim ręką rozkazał stać na miejscu. Sam podszedł do wojowniczki, wziął kartkę i po rozwinięciu, zaczął ją sobie czytać.
– O, ja cię... To nie do pomyślenia! A więc to prawda! – odparł, gdy skończył czytać ostatnie słowo zapisane na kartce, którą szybką schował do kieszeni. – Straże! Możecie odejść!
Strażnicy bez słowa zasalutowali swemu przełożonemu i wyszli z komnaty. Sierżant został sam na sam z wojowniczką i khajiitem.
– W porządku. Wierzę wam. To była własnoręczna notatka od Angera, bo poznam zawsze pismo tego cwaniaczka. Jesteście wolni. Nic wam już nie grozi. Dobrze się spisaliście, ale nikomu ani słowem, że Grimes stał się wampirem. Nikt nie lubi tego słowa po tej części muru, bo nie chcę szerzyć zamętu wśród całego garnizonu.
– A Bodil? Co z nim? – zaciekawiła się Micareth.
– Dzięki wam przeżył. Z pewnością już dochodzi do siebie. Ale to nic w porównaniu z tym, co się zanosi z Blackreachem. Porozmawiam z innymi a potem z samym kapitanem Beinardem. Zbiorę nieco woja i rozpierniczę tę kloakę wampirów na wszystkie diabły. Macie moje słowo, że dostaną za swoje!
– Sha'anks cieszy się! Cieszy się! To złe miejsce! Niech ono przepadnie! – zawtórował khajiit.
Nawet Micareth ucieszyła ta wiadomość sierżanta. Zatem poświecenie Very i okrutny los porucznika nie pójdą na marne.
– Jeśli trzeba, pomożemy.
– Postawa godna prawdziwej wojowniczki. Przyda nam się każda pomoc. A teraz chodźcie, zaraz nakryją wam do stołu. Zapewne jesteście głodni i spragnieni...
– Jak cholera... – odpowiedziała mu Micareth
* * *
Mimo dość późnej pory, kapitan Beinard był przygotowany na swojego gościa. Tak jak zawsze, siedział przy swoim wielkim dębowym biurku, podpisując ostatnie rozkazy, które zostaną wydane z samego rana. Ostatnim pociągnięciem pióra kreślił swój tytuł, co nadawało ważności dokumentu. Nie podnosząc oczu od stygnącego atramentu, odparł szorstko:
– Dobrze zdaję sprawę, co to oznacza. Od samego początku z Blackreachem były same kłopoty. A to, o co prosisz, jest niemożliwe do spełnienia.
Osobnik zbliżył się do kapitana tak bezszelestnie, że dla postronnego obserwatora byłby to niemal jak duch.
– Jeszcze pół roku temu nie miałeś kompletnie żadnej władzy w tej dziurze. Nie drocz się ze mną, a inaczej doigrasz się. Twój poprzednik marnie skończył, pamiętasz o tym?
– Pamiętam! – Beinard w gniewie aż podniósł się z krzesła, a potem niechcący zrzucił z blatu swoje podpisane rozkazy. – Nie poślę więcej moich ludzi na śmierć! Jeszcze trochę i nikt nie będzie stał na moich murach!
– Poślesz, poślesz! – przytaknął gość. – To już się stało!
– Po moim trupie, kanalio! – warknął kapitan.
Spowity w mroku gość nieoczekiwanie przeniknął przez blat biurka i zatrzymał się kilka centymetrów przed twarzą kapitana.
– A zatem, proszę bardzo... Umowa nieważna...
– Co...? – zdołał tylko to powiedzieć, gdy koścista dłoń gościa przeszła przez jego ciało, jak nóż przez masło i zatopiła się w jego bijącym się sercu.
Martwe ciało kapitana osunęło się głośno na podłogę a do komnaty dowódcy wbiegło nagle trzech wartowników, którzy do tej pory stali pod drzwiami. Nie spodziewali się, że ktoś może gdybać na życie ich przełożonego ani tego, że nikogo w środku nie zastaną. Zauważyli jedynie otwarte okno, lecz po potencjalnym intruzie nie było śladu. Jedyna droga ucieczki wiodła po stromych ścianach wieży, kilkadziesiąt metrów w dół. A nie widać było nikogo...
– Bijcie w dzwony! Kapitan nie żyje! – krzyknął jeden a drugi rzucił się biegiem na schody, by przekazać wszystkim żałobną wieść.

08.07.2020 22:26
19
odpowiedz
bubble18
2
Junior

Postać porucznika zniknęła z horyzontu już jakiś czas temu i pomimo tego Sha'anks oraz Micareth nie mogli oderwać spojrzenia z owego miejsca. Z jakiegoś dziwnego i nieznanego im powodu nie chcieli uwierzyć, że taki człowiek jak porucznik Grimes Angra odszedł. Na jakiś dziwny i swój sposób oboje go polubili i nie mogli tego do końca zrozumieć. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak przeciętny człowiek, dopiero po bliższym spotkaniu zyskiwał większy szacunek.

- Nie chcę przerywać wam chwili, ale zapowiada się na deszcz- Bodil pociągnął nosem i zaczął pocierać ramiona aby choć trochę rozgrzały się.

- Ma rację, chodźmy zbliża się deszcz, a Sha'anks nie lubi mieć mokrego futra- wstał przeciągając się, po czym ziewnął nadal zmęczony.

Szybko zebrali swój cały dobytek i ruszyli do twierdzy Greymoor, gdzie miały rozstrzygnąć się ich dalsze losy
*********************
Sha'anksa nie pocieszał fakt iż siedzi ukryty w krzakach w czasie deszczu nieopodal Greymoor. Siedział skulony i zły na zmoczonej ziemi obok Bodil'a, oboje czekali na powrót Micareth z rekonansu twierdzy. Z perspektywy czasu żałował, że ustąpił jej podczas kłótni, teraz wolałby skradać się co rozgrzało by go dość dostatecznie aby było mu ciepło. Ogniska nie mogli zapalić, gdyż dym zaalarmowałby stacjonujących w twierdzy żołnierzy i na pewno nie skończyli by dobrze. Skryba trząsł się obok niego, tak jak młode brzózki na wietrze. W jakimś stopniu współczół mu. Przed pobytem w Blackreach żył na tyle dobrze by mieć własny dom, a teraz nie dość, że uważany jest za zmarłego to ludzie współpracujący z wampirami będą chciały jego śmierci. Jego i wojowniczki czekał podobny los, no chyba że zachowamy swoje istnienie przed całym światem i pozostaniemy anonimowi lub zyskamy nowe imiona. Z początkiem tej misji cieszył się z ułaskawienia i zyskania wolności, teraz im bliżej tej wolności był, tym mocniej zastanawiał się co dalej? Teoretycznie był wolny i mógł robić co chciał, praktycznie, były więzień nie jest mile widziany w wielu miejscach. Westchnął ciężko chwytając za pobliski patyk i zaczynając bazgrać po ziemi. Bawił się tak jeszcze chwilę dopóki nie usłyszeli szelestu, z przyzwyczajenia złapał za sztylet, co nie było konieczne. Micareth wyłoniła się, spomiędzy mokrych drzewek i krzaków, siadając obok niego.

- I jak?

- Nic się nie zmieniło, żołnierzy jest tyle ile było ich czujność jest jak zwykle uśpiona. Myślałeś jak bezpiecznie sprowadzić go do sierżanta?

- Nic co Sha'anks wymyślił nie było na tyle dobre, aby utrzymać go przy życiu dostatecznie długo aż do rozmowy z sierżantem.

- Czyli jesteśmy w kropce?- kiwnąłem głową.

Zaklnęła, wstała i zaczęła chodzić tam i z powrotem. Byliśmy w kropce. Po długiej i niezręcznej ciszy, odezwał się najcichszy jak dotąd kompan.

- Może napiszemy kartkę?- Micareth stanęła w miejscu, drążąc wzrokiem dziurę w urzędniku.

- Tak prześlijmy mu gorące pozdrowienia z Blackreach oraz nie zapomnijmy mu wspomnieć o odwiedzinach wampirów, które nawiedzą w przyszłości Tamriel- zadrwiła z niego.

- Nie, napiszmy notkę z prośbą o spotkanie.

Oboje spojrzeli po sobie, w sumie to był chyba najlepszy plan ze wszystkich głośno wymienionych.

- Dobra, to wy wymyślcie co napiszecie a Sha'anks idzie ukraść pergamin i pióro z kałamarzem- wstał z mokrej ziemi strzepując przyklejone kawałki ziemi do spodni. Wrócił 15 minut później niosąc w rękach torbę ze wszystkimi potrzebnymi im przedmiotami. Zdecydowali że to Micareth napisze notkę odnośnie spotkania, gdyż miała najwyraźniejsze pismo i nikt nie znał jego charakteru.

Proszę przyjść dziś o dziesiątej pod las Greymoor
~S.B~

- Idź i zanieś mu to na biurko. Gabinet ma na drugim piętrze, ostatni pokój po prawej, nigdy nie zamyka okna- Sha'anks podziękował urzędnikowi skinieniem głowy za podpowiedź i odszedł.
*****************
Stali na skraju lasu ukryci w gęsto rosnących krzakach dzikiej jarzębiny. Deszcz nie przestał padać tylko wezbrał na sile i uderzał w nich tak jakby byli dla niego przeszkodą i chciał się ich pozbyć.

- Cholera nie przyjdzie.

- Fakt że się spóźnia, ale to jeszcze o niczym nie świadczy- powiedział ze spokojem Bodil- Często się spóźnia, więc jeszcze nic straconego.

No i czekali aż do dwunastej, marznąc do kości, pomimo dobrej wiary skryby w sierżanta ten nie przyszedł. Wracając do miejsca gdzie pozostawili swoje rzeczy, Micareth wpadła w złość.

- Kurwa, powinniśmy już dawno dostać swoją wolność, a chowamy się w krzakach jak jacyś tchórze! Nie zamierzam czekać aż łaskawie do nas przyjdzie lub będziemy obmyślać plan ściągnięcia go. Ja nie jestem od układania planów, sprowadzę tu tego zadufanego dupka, który ułaskawi nas i zakończy te chorą historię- powiedziała zawracając ku wyjściu z lasu.

- W takim razie idę z tobą, Sha'anks nie da im cię zabić.

- Bodil zostań na miejscu, jeśli nie wrócimy masz wolną rękę, będziesz mógł zabrać nasze graty i robić co ci się żywnie podoba- skryba pokiwał ze zrozumieniem i udał się do wcześniejszego miejsca ich koczowania.
*************************

- Trzymaj łuk i ubezpieczaj mnie, no a jeśli uparty sierżant mnie nie posłucha, postrasz go- pokiwał głową i wdrapał się na dach ukrywając za dymiącym kominem, skąd miał świetny widok na cały dziedziniec twierdzy.

Ja natomiast zeszłam z balustrady balkonu i uważnie stawiałam każdy krok na ścianie pełnej wnęk i dziur, których można było się chwytać podczas wspinaczki. Kiedy znalazłam się przy oknie gabinetu swojej 'ofiary', podciągnęłam się na parapecie zaglądając czy nikogo nie ma w środku. Pustka, to to co ujrzałam, więc bez ceremonialnie weszłam cicho stąpając po drewnianych deskach, które miały tendencję do skrzypienia w nieodpowiednich momentach. Szukałam idealnego miejsca na ukrycie się do czasu, aż Gutrim nie przyjdzie. Po kilku minutach poznawania nowego miejsca stwierdziłam iż kryjówka za drzwiami będzie odpowiednia. Ukryłam się w idealnym momencie, mężczyzna właśnie wchodził, więc stałam się jego cieniem. Był wyższy ode mnie o co najmniej dwie głowy, barczasty, żylasty i stary, więc ma mniej siły i ma słabszy refleks niż Angra, ale nie warto go nie doceniać, gdyż można stracić przez to głowę. Gdy starzec podszedł do okna niczego nie podejrzewając postanowiłam go poddusić. Zaskoczony zaczął się rzucać, ale opamiętał się kiedy poluzowałam uścisk i pozwoliłam mu na swobodny oddech.

- Sierżancie jestem z oddziału Angry Grimes'a, zaginionego w Blackreach. Notka, którą pan dostał jest ode mnie i moich dwóch towarzyszy. Uprzejmie proszę o to aby pan współpracował, gdyż może sierżant zostać bohaterem- uniósł lekko krzaczastą brew wyżej wyraźnie zainteresowany.

- Sądziłem iż jest to kolejna próba zabicia mnie lub czyjeś żarty- powiedział wpatrując się w dal- Mówisz, że jesteś od Grimes'a?- pokiwałam głową- Czyli musisz mieć naprawdę dobry powód, aby nachodzić mnie na służbie i do tego w twierdzy.

- Niech pan wyjdzie z twierdzy i pójdzie w stronę lasu. Tam spotka się pan ze mną i moim towarzyszem- mruknął coś tylko w odpowiedzi.

Puściłam go i odprowadziłam wzrokiem do drzwi, przez które niedawno wszedł.

- Gdyby panu przyszło na myśl powiedzieć o tym co tu zaszło i dokąd pan idzie, ktoś czeka na dachu i uważnie pana obserwuje- przeszłam przez kamienne okno i ponownie wspinałam się po murze ku dołowi.
*************************

- Rozumiem iż sprawa jaką dla mnie macie jest poważna, inaczej zawiśnie cię na stryczku tak jak mieliście skończyć.

- Niech sierżant uwierzy Sha'anksowi, szczątkowe informacje jakie posiadamy warte są setki żyć.

- Tak na pewno uwierzę komuś takiemu jak ty, ty zapchlony pchlarzu- warknął do khajiita, na co tamten zasyczał na niego jerząc futro- Wybryki natury.

- Już jesteśmy- Micareth odsłoniła gałęzie torujące im przejście.

Gutrim zachłysnął się powietrzem widząc zmarzniętego aczkolwiek żywego Bodila. Podszedł radośnie do niego i klepnął przyjacielsko w ramię, na co skryba lekko skulił się.

- Już myślałem, że umarłeś. Było mi tak smutno bez ciebie, że nie potrafisz sobie tego wyobrazić- zaśmiał się serdecznie.

Bodilowi również udzielił się radosny nastrój sierżanta i lekko uśmiechnął się widząc znajomą twarz.

- Ja też się cieszę że pana widzę, ale nie czas teraz na radości, gdyż przynosimy złe informacje prosto z Blackreach.

Twarz Gutrima spochmurniała wydając się jeszcze starsza niż jej właściciel. Najszybciej jak potrafili powiedzieli mu co wiedzieli i przekazali kryształ oraz list od Grimes'a. Gdy nagle z krzaków naskoczyły na nich wampiry. Każdy z uzbrojonych chwycił za broń i z uporem maniaka ciął, siekał i dziurawił plugawe pomioty nocy. Kiedy już rozprawili się że wszystkimi ścierwa mi, byli zziajani i brudni od ich krwi.

- Teraz mam stu procentową pewność, że mówicie prawdę. Niezwłocznie wyślę cię Bodil do znachorów i czarodziejii, by udało im się ci pomóc. A wasza dwójka zyskuje pełne ułaskawienie, od teraz jesteście wolni. A Bainard słono zapłaci za sprzymierzenie się z wampirami. Dziękuję wam bardzo i życzę szerokiej drogi- odszedł a wraz z nim młody skryba.

- To co teraz?

- Jesteś wolny Sha'anks możesz robić co chcesz.

- Czyli rozstajemy się?

- Na to wygląda, towarzyszu...

08.07.2020 22:31
20
odpowiedz
Wodni
2
Junior

-Przeczytałam.-

-I co?- zapytał Sha’anks

-Porucznik uważa że, kapitan Beinard jest w zmowie z wampirami. Nie wie co mu obiecali, ale pomaga im. Stąd pan wampirów, tak samo jak i Milten wiedzieli że nadchodzimy. Dlatego też załatwił porucznikowi i Bodilowi alibi na zniknięcie. Kapitan sam posłał ich w paszcze lwa, Bodila uprowadzając, a Angrze wydając rozkaz. Dlatego możemy ufać tylko Gutrimowi.- zakończyła Micareth podając im kartkę.

-Więc idziemy do kumpla naszego kochanego admirała i po sprawie.- z entuzjazmem oznajmił khajiit

-Głupi, jesteś czy co? -wojowniczka trzasnęła kocura po głowie.- Przecież Beinard tylko na to czeka, nim wejdziemy przez bramę, na naszych nadgarstkach będą kajdanki.-

-Wiec co proponujesz?-

-Wyślemy Gutrimowi list, od jakiegoś krewnego, by wywabić go z fortu, na drodze w odpowiedniej odległości od Greymoor wyjdziemy mu naprzeciw i wyjaśnimy sytuacje. Ktoś protestuje odnośnie tego planu?- reszta towarzyszy pokręciła przecząco głowami.
-Eee chłopaki , kto potrafi czytać?- zawołał Gutrim. Jeden żołnierzy zabrał kopertę i przeczytał na głos.

„Drogi synu
Od kilku dni dręczy mnie gorączka, obawiam się iż mogę nie dożyć następnej pełni. Przyjedź do biednej schorowanej matki, póki jest jeszcze czas.
Mama”

Kilku chłopców zaczęło chichotać niczym dziewczęta oglądające treningi żołnierzy. Ale Gutrim przejął się nie na żarty. Przyszła pora by wykorzystać kilka dni wolnego, odwiedzić i pomóc matce. Jeszcze tego samego dnia uzyskał zgodę od kapitana i wyruszył do rodzinnej wioski.
Nie minęła nawet godzina jazdy , gdy na drogę wybiegł mu trzyosobowy oddział. Sierżant odruchowo wyciągnął broń.

-Nie jesteśmy bandytami, przychodzimy od porucznika Grimesa.- odrzekł khajjit lekko podnosząc ręce w geście dobrej woli.

-To my podesłaliśmy list podszywając się pod twoją matkę, żeby porozmawiać z tobą z dala od oczu kapitana Beinarda.- z lekko zawstydzoną miną powiedział skryba.

I wtedy gdy przyjrzał się dokładniej, poznał ich. Wojowniczka, khajiit i …. skryba z fortu. Zsiadł z konia i podszedł do nich. Micareth zaproponowała by weszli w las i usiedli przy ogniu. Gutrim przystał na tą propozycje. Oczywiście nie obeszło się bez pytań o porucznika Angre i całą resztę , po wyjaśnieniu sierżant miał obawy że najedli się tych fluorescencyjnych grzybów o których słyszał i powoli zaczął tracić zaufanie do drużyny.

-Tutaj mamy list od porucznika, w którym jest wszystko wyjaśnione.- podsunął kartkę Bodil.

-Haahahaaahaa, zabawne. A porucznik wam nie mówił że, ja czytać nie potrafię, cholipka.- wybuchnął śmiechem.- No i niby jak mam wam uwierzyć. Dla mnie to tylko literki, równie dobrze mógł je napisać ten wasz wampir by pozbyć się kapitana. Fakt, nie lubię typa, ale to nie powód by posądzać go o zdradę.-

- Ale to wszystko prawda, Sha’anks przysięga.-

- Przykro mi, póki nie dacie mi dowodów innych niż atrament na papierze, nie pomogę wam.

Micareth i Sha’anks westchnęli w tym samym czasie.

-Patrząc po waszych minach chyba pora na mnie. No chyba, że któryś z tych waszych wampirów na przykład ta Adela czy jak jej tam, co walczyła z porucznikiem, sfrunie z nieba i potwierdzi wasze słowa.- parsknął Gutrim.

-Adelaisa, nie Adela.- burknęła Micareth. – Właśnie, no tak Adelaisa! To jest to, tak damy panu dowód. Mogliśmy się podszyć pod matkę sierżanta więc możemy pod Adelaise. Bardzo możliwe że kapitan o niej słyszał, być może kontaktował się z nią listownie, ale nie widział jej. –

Gutrim przyglądał się Micareth z zaciekawieniem. Mylił się co do tych łajdaków, porucznik dobrze zrobił dając im szanse.

-To ma szanse na powodzenia, małe ale ma. Musimy to dobrze zaplanować.-odpowiedział sierżant pocierając brodę w zamyśleniu.

Obmyślanie planu zajęło im większość wieczoru. Nie był on taki skomplikowany, Gutrim miał zanieść podrobiony list kapitanowi, Micareth przebrałaby się za Adelaise i spotkała z kapitanem o północy, na polanie blisko fortu. Miała poprowadzić rozmowę tak by wyciągnąć z z Beinarda jak najwięcej. Wszystko wydawało się banalnie proste, ale czy takie faktycznie było miało się okazać następnego dnia o północy.

-Ooo sierżant Gutrim, wydawało mi się że dostałeś przepustkę na cztery dni, a ty wracasz po dwóch. Aż tak ci matka dała w kość, haha.-szyderczo zarachował kapitan Beinard.

-Nooo tak bo ja, no ten, mojej ma…ma…matce lepiej. Już zdrowie…wie…wieje.-

Gutrim mimo iż był żołnierzem długo nigdy jeszcze nie okłamywał przełożonego i gdy przyszedł ten pierwszy raz jąkał się i trząsł ze strachu. Modlił się tylko by kapitan tego nie zauważył. Teraz musiał wyjaśnić skąd miał list od wampirzycy. Wziął głęboki oddech i bez zająknięcia wyrecytował.

-Po drodze do fotu zatrzymał mnie jakiś wędrowiec w płaszczu z kapturem, był blady i raczej nie pochodził stąd. Dał mi list do kapitana. Prosił bym doręczył go do rąk własnych.-

Widać było że Beinard mocno się zainteresował, bo wręcz wyrwał list z rąk sierżanta i szybko przeczytał.

-Mhm, mhm rozumiem, możesz już iść.-zamachnął dłonią dając znak Gutrimowi, że pora na niego.


Beinard zjawił się punktualnie na polanie, owinięta płaszczem Micareth z zakropionymi śnieżynką oczami by przypominały wampirze i twarzą wysmarowaną białą glinką, ruszyła do przodu zostawiając towarzyszy schowanych wśród drzew.

-Adelaisa, prawa ręka naszego miłościwego pana, to zaszczyt móc cię poznać. – ukłonił się z szacunkiem niczego niepodejrzewający kapitan.

Tak naprawdę te słowa wystarczyły Gutrimowi by uwierzyć i w pełni zaufać drużynie Grimesa. Miał już ochotę rzucić się z toporem na swojego zwierzchnika, ale Micareth postanowiła kontynuować rozmowę.

-Skończ pieprzyć, śmierdzący pojemniku na krew. Plany się zmieniły, miałeś wysłać do nas dowódcę który będzie współpracował. A wysłałeś Grimesa Angre, który wybił jedną czwartą naszej armii , nawet nie zdążyliśmy zainicjować przemiany bo wolał nadziać się na pręt niż być jednym z nas. Tyle było z niego pożytku. Tak więc z naszej umowy nici.- zmyśliła Micareth

- Nie możecie- zaprotestował kapitan- nasz pan i władca obiecał. On przysiągł że po wszystkim to ja będę rządził ludźmi którzy ostali się w Tamriel. Nie po to trzymałem te ciekawskie gęby z dala od Blackreach i zajmowałem się dostawami wieśniaków, by teraz zabierać to co mi się należy. Żądam audiencji.-

-Wątpię byś miał jeszcze okazje z kimkolwiek porozmawiać, kapitanie- rzekł Gutrim który niepostrzeżenie podkradł się za plecy kapitana. Po czym podciął mu gardło.- Zdrajcy tacy jak on nie zasługują by żyć.-

-Sha’anks smutny że sierżant zabił kapitana, bo Sha’anks sam miał ochote to zrobić. Ale dobrze że, pojemnik na krew leży martwy!- wybuchnął śmiechem khajiit- Byłabyś dobrą wampirzycą, Micareth.

-Przepraszam że nie zaufałem wam na początku, ale sami rozumiecie. Pozwolicie że niezwłocznie wrócę do fortu i zabiorę Bodila by napisał listy do naszych odległych oddziałów, by pomogli z tą całą armią nieumarłych. Nie powinniśmy mieć problemu z pokonaniem ich nie martwcie się o to.

- A co z nami?- zapytał Sha’anks.

-Cóż kapitan nie żyje, porucznika Angry też nie widać więc chyba w mojej gestii leży by zwrócić wam wolność. Należy wam się, jesteście dobrymi ludźm… -spojrzał na khajiita i wycofał się.- Dobrymi wojownikami. A teraz wybaczcie musze iść. Bodil, idziemy!- zawołał ostatni raz sierżant i wyruszył w stronę Greymoor.

Sha’anks i Micareth przed chwile stali nie wiedząc co właściwie powinni zrobić.

-Może skoczymy na zimne piwo, ono też nam się należy.- zaproponowała Micareth

-Sha’anks zawsze za.- zaśmiali się oboje, wiedząc że przynajmniej na jakiś czas odpoczną od powiewu śmierci za plecami.

*** Koniec Tomu Pierwszego ***

08.07.2020 22:55
21
odpowiedz
Sebszew
1
Junior

- Stary drań. – trzymając kartkę w ręku powiedziała cicho pod nosem. – Może to już nawet nie był on? – odwróciła się w stronę swoich kompanów.
- Jak to nie porucznik? – zaskoczony tym, co wygaduje Micareth zapytał nie dowierzając w to co usłyszał. – Przecież widział na własny oczy porucznika.
- Głupi kocurze, a jaką masz pewność, że nie jest już marionetką tego wampirzego lorda?
Sha’anks wstał, podszedł bliżej Micareth.
- Nie ma pewności, ale jedno wie, Sha’anks nie jest głupi i wie co widział. – W głosie khajita rozbrzmiewał gniew, ton był niższy niż zazwyczaj a wzrok bardziej posępny.
- Och, czyżbym cię uraziła koteczku? – drażniła się z nim Micareth, miała już dość robienia za niańkę. Zaczęła go przedrzeźniać. Po kilku słowach zaczęli przepychać jeden drugiego. W końcu wojowniczka zwinnym ruchem wyciągnęła rapier z pochwy i podsunęło pod gardło Sha’anksa.
- Posłuchaj mnie wstrętny kocurze, mam dość całej tej wyprawy i przebywania w twoim towarzystwie. Jeśli chcesz możesz wracać na posterunek, zdać im ten cholerny raport, ja idę swoją drogą i mam gdzieś co się wydarzy.
Sha’anksa zamurowało. Nie wiedział co ugryzło jego towarzyszkę. Spojrzał na drgające ostrze tuż pod jego brodą po czym pokierował wzrok na Micareth.
- Nie boi się, tak łatwo mnie nie zabije. Musimy odprowadzić tego gryzipiórka, jak skończymy to się rozejdziemy. – Oboje spojrzeli na wątłego urzędnika. Siedział zmarnowany przy wypalającym się już ognisku. Dalej zdezorientowany, nie mogący dojść do siebie po tym co przeszedł. Choć pamiętał niewiele, większość drogi w jedną jak i w drugą stronę przebył nieprzytomny.
- Znasz drogę do fortu? – Micareth rzuciła gniewne, przyszpilające spojrzenie prosto w jego oczy. Widziała w nim strach, wykorzystywała to.
-N-nie… - wymamrotał szeptem, ledwo dało się go słyszeć.
Micareth popatrzyła na niego jeszcze przez chwilę po czym znów wróciła do khajita.
- Eh… Niech będzie, odstawimy go do bramy i znikniemy. Przynajmniej ja, jeśli chcesz możesz iść z nim, nie będę cię zatrzymywać. – Opuściła broń i powoli wsunęła z powrotem do pochwy.
- Nie pójdzie po nagrodę? – zapytał zaciekawiony khajit, wierzył, że za to, czego dokonali i za dowody jakie nieśli ze sobą zostaną słono wynagrodzeni.
- Nagrodę? Kto ci naopowiadał takich bzdur? Grimes? Nie będzie żadnej nagrody. Ta misja nie miała na celu zdania raportu z wnętrz Blackreach tylko na pozbyciu się porucznika, a że mógł zabrać ze sobą kilku zmarnowanych psubratów to zaoszczędzili na płacy dla kata.
Sha’anks posmutniał. Opuścił głowę, jego uszy opadły i zakryły zamknięte oczy.
- Sha’anks liczył na odrobinę nagrody za trudy. Myślał…
- Źle myślałeś. – Przerwała mu dalej podirytowana Micareth. – Ruszajmy, nie będę tu z wami sterczeć cały dzień.
Zabrali swoje rzeczy zostawiając jedynie miejsce na rozpalenie ogniska w jaskini. Rany dawały o sobie znać przez to ich chód nie był tak żwawy jak przed dniami gdy maszerowali w drugą stronę. Khajit co raz łapał się za poszarpane ramię, Bodil ciągnął się ociężale za nimi. Co chwilę wydawał z siebie przeraźliwy syk. Oznaka, że przemiana go pożera od środka. Po przejściu kilku kroków prosił o odpoczynek. Był słaby, wycieńczony, choć młody. Jednak był to jedynie urzędnik marnej postury. Nie dla niego tak długie wędrówki.
***
Marsz zajął im cały dzień, dotarli do bram o zmroku. Wycieńczeni i przemoczeni, kilka godzin temu zaczęło padać i nic nie wskazywało na to, że za moment przestanie.
- No…To jesteśmy. – Sapiąc z wycieńczenia Micareth schyliła się opierając dłonie na kolanach. – Tutaj nasza podróż się kończy.
Sha’anks zdjął torbę z dowodami z ramienia i wręczył ją urzędasowi. Od Micareth dostał kartkę, która zdążyła już nieco namoknąć.
- Sha’anks też sobie pójdzie, ale nie tam gdzie Micareth. – popatrzył w jej stronę. – Wybierze własną drogę, nie znajdą mnie jeśli zaczną szukać.
- Nareszcie zacząłeś mądrze myśleć.
Oboje położyli ręce na barkach Bodila, pomyślał, że tak się pożegnają. Ci zaś pchnęli go z całej siły przed siebie, nie wytrzymał i upadł po kilku krokach. Gromki krzyk dobiegł spod bramy Fortu Greymoor. Podniósł się z ziemi, otrzepał ubranie i spojrzał za siebie. Dwójka wybawców rozeszła się w swoje strony. Sha’anks rzucił na swój koci łeb kaptur i po chwili oboje zniknęli w mroku. Nie znał powodów dlaczego wyciągnęli go z Blackreach ani co łączyło ich z porucznikiem Angrą. Miał jedynie kawałek papieru i torbę pełną różnych rzeczy. Odwrócił głowę i powoli, utykając zaczął iść do bramy, skąd co raz słychać było krzyki skierowane właśnie do niego.

08.07.2020 23:11
Netruitus
22
odpowiedz
Netruitus
2
Junior

Gdy Sha’anks i Micareth wchodzili do fortu, widzieli mieszane emocje na twarzach wojskowych. Niektórzy wyrażali ciekawość, inni smutek, jeszcze inni pogardę. Zewsząd dochodziły szepty i pomruki, a przechodząca przez plac drużyna była całkowitym centrum uwagi. To niekoniecznie podobało się Micareth, która zwykle wolała być pozostawiona w spokoju. Niestety i tym razem spokój był ostatnim, czego mogła chcieć od życia, będąc eskortowaną z Sha’anksem do kapitana.
Sha’anks od początku był zirytowany i niezadowolony, co okazywał w sposób wyjątkowo milczący, co było do niego niepodobne. Nie mógł przetrawić przeszukania i zarekwirowania dobytku podczas wchodzenia do fortu. Stracił przy tym pamiątkę z podróży. Micareth cieszyła się, że przynajmniej Bodila zostawili w spokoju. Zdążyli przekazać mu kartkę od Angry jeszcze zanim zostali rozdzieleni.
Wchodząc do gabinetu kapitana sierść Sha’anks lekko się nastroszyła. Jego oczy były wpatrzone w dwa kryształy leżące na biurku. Poruszał nerwowo ogonem najprawdopodobniej nie zdając sobie sprawy z tego co robi. Micareth namyślała się czy jakoś go uspokoić, ale obawiała się zwrócenia nadmiernej uwagi. W tej chwili kapitan był i tak zajęty zapisywaniem czegoś na kartkach.
- Spocznijcie. Gdzie porucznik Grimes? - To nagłe pytanie sprawiło, że przez chwilę w pomieszczeniu panowała głucha cisza. Wzrok kapitana świdrował to Micareth, to Sha’anksa.
- Zaginął w akcji. - Micareth postanowiła nie dać szansy przeprowadzić dialog przez khajiita w obawie, że pogrąży ich mówiąc coś nieodpowiedniego. - Ostatni raz, gdy go widzieliśmy, zabezpieczał nasze tyły, abyśmy mogli wrócić i zdać raport.
- A ta druga kobieta, która z wami była?
- Najprawdopodobniej martwa. Z tego samego powodu.
Kapitan przez chwilę obserwował drużynę najwyraźniej trawiąc informację. Po chwili domagał się raportu, który Micareth musiała sama zdać. Co chwilę Sha’anks był dopytywany, czy raport czegoś nie pomija. Ku uldze wojowniczki khajiit odpowiadał bardzo zwięźle, nie wdając się w niepotrzebny dialog. Z jej obserwacji wszystko co mówili było zapisywane przez porucznika, siedzącego obok kapitana. Notował nawet, kiedy miała problemy z odtworzeniem chronologii zdarzeń i musiała zrobić chwilę przerwy na namyślenie się.
- Doskonale. Zatem te dwa kryształy, które przynieśliście, pochodzą z lochów i są powiązane z tą armią wampirów? - Dopytywał kapitan, jakby nie dawał wiary w to o czym opowiedzieli.
- Jeden kryształ. - Odezwał się nagle khajiit nie dając Micareth się odezwał. - Sha’anks przyniósł tylko jeden kryształ dla pana kapitana. Drugi należy do niego.
Śmiech kapitana poniósł się po gabinecie. Był tak nagły i głośny, że przesłuchiwani popatrzyli po sobie nie rozumiejąc co było takiego śmiesznego. Najwyraźniej te same wątpliwości mieli strażnicy w środku, którzy także dosyć nerwowo rozglądali się po sobie. Gdy kapitan się uspokoił, wyraz jego twarzy zmienił się nagle w kamienny.
- Aresztować ich. - Rozkazał.
- CO?! - Krzyknęła Micareth, ale zanim zdążyła zareagować, dwójka strażników przytrzymała ją za ramiona. - ZA CO?!
- Za próbę okradzenia zwierzchnika fortu, podejrzenie morderstwa porucznika Angresa Grimesa i składanie fałszywego raportu. - Powiedział bez chwili zastanowienia.
- Sha’anks mówił prawdę! Micareth mówiła prawdę! - Krzyknął khajiit.
- To niedorzeczne! Ryzykowaliśmy życiem, żeby złożyć ten pieprzony raport! - Krzyczała wojowniczki.
- Wyprowadzić ich. Poruczniku Krosie, dopilnuj wszystkiego. - Rozkazał kapitan.
Gdy drużyna była wyciągana siłą z gabinetu, w okolicy dało słyszeć się niecenzuralne słownictwo Micareth adresowane w stronę kapitana. Chwilę potem prowadzeni przez fort oskarżeni milczeli, w ustach czując gorzki smak zdrady. Ich drogę zaszła znajoma postać. Gutrim w towarzystwie urzędnika i kilku innych wojskowych zatrzymali się tuż przed nimi. Jego twarz była zwrócona do porucznika Krosa.
- Porucznik Grimes najwyraźniej nie myli się co do ludzi. - Powiedział.
- Czy kiedykolwiek się pomylił? Miał dużo szczęścia, że nie musiał tyle lat pomagać kapitanowi. A teraz jeszcze to… - Porucznik Kros popatrzył na Micareth i Sha’anksa, po czym znów zwrócił swój wzrok na Gutrima. - Jakieś propozycje?
- Brama południowa. Ich sprzęt już czeka.
- Chwila, co? - Micareth starała się zrozumieć czego właśnie jest świadkiem. W głowie przypominała sobie budowę fortu. Była niemal pewna, że wchodzili przez bramę południową.
- Porucznik Grimes wszystko wytłumaczył. - Powiedział Gutrim unosząc kartkę, którą Angra dawał drużynie. - Opowieść Bodila potwierdza wiele rzeczy i rzuca dodatkowy światło na całą sprawę. To była tylko kwestia czasu aż… Powiedzmy, że wasza przygoda obudziła niektórych z letargu. Na waszym miejscu udałbym się jak najdalej stąd i nigdy nie wracał. - Dokończył zdanie po czym skinął na swoich ludzi i poszedł w stronę gabinetu kapitana.
Porucznik Kros odwrócił się na chwilę, uśmiechnął i skinął na swoich ludzi. Micareth poczuła rozluźnienie na ramionach, co utwierdzało ją tylko w przekonaniu, że teraz jest to wszystko robione jedynie na pokaz.
Zgodnie z obietnicą ich rzeczy zostały zwrócone przy bramie. Nikt nie wypowiadał nawet słowa. Porucznik jedynie obserwował wszystko z daleka, dając wszystkim do zrozumienia, że nic nie umknie jego uwadze. Wychodząc z fortu Micareth widziała determinację w oczach wielu żołnierzy. Wiedziała, że co to może oznaczać. Miała jedynie nadzieję, że nie będą obarczeni żadną winą za tutejsze wydarzenia.
Sha’anks i Micareth pośpiesznie oddalali się od fortu, obawiając się pogoni. Dobrze wiedzieli, że kapitan może wysłać za nimi swych podwładnych, gdy zorientuje się, że areszt nie doszedł do skutku. Gdy znaleźli się już parę minut drogi od fortu, ich uwagę przykuł odgłos rogu nadchodzący od strony koszar. Pierwszym odruchem było przyspieszenie kroku, ale po chwili Micareth zatrzymała się mając wątpliwości.
- Sha’anks! Czekaj, to chyba nie po nas. - Zawołała.
Khajiit odwrócił się, a na jego pysku malowała się ulga połączona z ciekawością. Podszedł kilka kroków bliżej i nastawił uszu. Wkrótce róg ponownie zagrzmiał.
- Sha’anks nie słyszał jeszcze takiego rogu. Micareth wie co to znaczy? - Zapytał.
- Brzmi jak róg wojenny. - Odpowiedziała w zamyśleniu. - Są atakowani. Lub… - Przerwała na chwilę. Khajiit wyraźnie jej się przyglądał oczekując odpowiedzi. - Lub atakują. Sha’anks, oni robią tam zamach stanu! Ludzie Angry musieli ruszyć na kapitana. - Zawołała z euforią zaskakując samą siebie. - Ale bym gnojowi sama natłukła za to wysłanie nas na śmierć, a potem aresztowanie…
- Sha’anks zostawił coś w forcie. Chętnie dotrzyma towarzystwa Micareth, jeżeli akurat wybiera się w tamtą stronę.
- Kryształ?
- Teraz już dwa. - Powiedział szczerząc kły w szerokim uśmiechu.

08.07.2020 23:12
halleyshiro
23
odpowiedz
halleyshiro
2
Junior

Micareth patrzyła, jak porucznik wychodzi z groty. Nie zatrzymała go, nie zaoferowała słowa pożegnania. Miała przeczucie, że kiedyś mogą go jeszcze zobaczyć. Ale teraz, jak słusznie zauważył Grimes, czekało na nich zadanie. Dosyć poważne zadanie, jeśli wnioskować z zapisków na wręczonej im kartce. Kobieta przesunęła wzrokiem po treści trzykrotnie zanim znów ją złożyła i schowała.
Wstała.
– Słyszeliście porucznika. Pakować manatki, ruszamy dalej.
Sha’anks posłał jej niemrawy uśmiech i zabrał się do roboty, podczas gdy urzędnik dalej stał w miejscu. Nie miał w zasadzie nic do pakowania, więc milczał. Micareth również zajęła się zbieraniem kilku rzeczy, które pozwoliła sobie wyjąć z torby. Cały czas myślała o tym, co się z nimi stanie, gdy wrócą do Greymoor. Jeśli dowody nie kłamały i Beinard rzeczywiście był za tę sytuację odpowiedzialny, pewnie spodziewał się ich powrotu. Nie była pewna, czy w ogóle uda im się skontaktować z Gutrimem. Istniała minimalna szansa na to, że kapitan jeszcze nie usłyszał raportu od wampirzego lorda, ale nie liczyła na to.
– Micareth chyba za bardzo się czymś przejmuje. – Usłyszała nad sobą.
Zerknęła w górę, na Sha’anksa. Kocur pochylał się lekko nad jej kucającą postacią z ciekawością i pewnego rodzaju zatroskaniem. Wojowniczka pokręciła jedynie głową i podniosła się z ziemi.
– Zastanawiam się tylko, co robić. Raczej nie możemy liczyć na miłe powitanie ze strony Beinarda. Nie wejdziemy do Fortu od tak.
– Sha’anks nie widzi problemu.
Micareth westchnęła.
– Sha’anks, oni nas tam zabiją bez mrugnięcia okiem, jeśli tylko im się pokażemy.
Sha’anks spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Przecież Sha’anksowi chodzi o to, że nikt nas nie zobaczy. Sha’anks wszędzie wejdzie niezauważony.
Nie do końca wierzyła, ale nie skomentowała. Nawet by nie zdążyła, gdyby chciała; ich “towarzysz” postanowił wreszcie zacząć uczestnictwo w rozmowie:
– Nie rozumiem. Jak chcesz przekraść się do jednego z najlepiej strzeżonych fortów?
Sha’anks zaśmiał się.
– Sha’anks widział lepiej strzeżone burdele! – odparł między chichotami.
– Dobra, wystarczy już tych pogaduszek. Im szybciej wyruszymy, tym większe szanse, że dojdziemy tam przed zmrokiem – rzekła do nich, zarzucając torbę na ramię.
Zaczęła iść przed siebie, celowo ignorując komentarz Sha’anksa o tym, jak to zabawa zaczyna się dopiero nocą. Za sobą usłyszała kroki jej towarzyszy, choć Khajiit zrównał się z nią w kilku sekundach. Co jakiś czas musiała tylko zerknąć przez ramię, czy ich “dowód” na pewno idzie z nimi. Lepiej dla niego, aby nie zaczął uciekać. Naprawdę nie miała ochoty znowu go ogłuszać.
***
W pobliżu Fortu znaleźli się niedługo przed zmierzchem. Micareth wciąż nie wiedziała, czy uda im się porozmawiać z Gutrimem zanim Beinard zorientuje się, że wrócili.
“O ile się zorientuje,” szepnęła część jej podświadomości brzmiąca irytująco podobnie do Sha’anksa. Micareth ją zignorowała. W tym planie nie było żadnych pewnych, więc wolała nie myśleć zbyt optymistycznie. Istniało duże prawdopodobieństwo, że zawiodą i nawet nie wyjdą z tego żywo.
Szczerze, Micareth nie bała się śmierci. Jedynym jej życzeniem było, aby zginąć z honorem. Niestety, obecnie nie miała wielkich szans na spełnienie tego pragnienia. Zapewne urządzą jej publiczną i ośmieszającą egzekucję. Albo zabiją na miejscu, a zwłoki zbeszczeszczą, zostawią lub wrzucą do rzeki. Wszystko zależało od wyobraźni kapitana i jego ludzi.
– Sha’anks wejdzie i sprowadzi pana sierżanta – odezwał się stojący niedaleko Khajiit.
Wojowniczka skinęła głową. To była obecnie ich najbezpieczniejsza opcja, nawet jeśli narażali jednego członka ich drużyny. O ile ich dwuosobowy skład można było jeszcze nazwać drużyną, ale o tym Micareth wolała jeszcze nie myśleć.
Przysiadła na ziemi, cały czas obserwując powoli malejącą i znikającą sylwetkę Sha’anksa. Teraz pozostało im jedynie czekać. Albo na sojuszników, albo na armię.
I czekali. Długo, jeśli wnioskować po tym, że słońce zdążyło już zajść. Micareth z każdą chwilą czuła, jak mięśnie sztywnieją od ciągłego napięcia. Zaczynała już wątpić w to, że Khajiit wróci żywy. Może lepiej by było się wycofać, wziąć urzędnika i uciekać jak najdalej. To jest, dopóki mają jeszcze na to szansę.
Bodil również nie wyglądał na szczęśliwego. Cały czas rozglądał się dookoła i wyglądał jak spłoszony jeleń. Pewnie niedługo ucieknie, jeśli Micareth go nie przypilnuje. Możliwe, że powstrzymywanie go nawet nie miało sensu. Rozdzielenie się z jednej strony ich bardziej narażało, ale z drugiej zbijało z tropu, bo nie wiadomo było, za kim iść, kto ma ważniejsze informacje. Nie, jednak nie. Ich armia była na tyle duża, że mogli ich oboje złapać bez problemu.
Micareth wstała. Już chyba dość łudzenia się, że Sha’anks jeszcze wróci.
– Droga przyjaciółka chyba nie chciała zostawić Sha’anksa samego, prawda? – Zza jej pleców odezwał się głos kocura.
Spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się niemrawo.
– Skądże. Chciałam tylko rozprostować kości.
Wrócił. To dobrze.
I nie był sam. Micareth rozpoznała sierżanta Gutrima i szeregowego Bentrama, ale razem z nimi stało kilku mężczyzn, których nie kojarzyła. Sądząc po rozluźnionej postawie Sha’anksa, mogła uznać ich za ludzi godnych zaufania.
Podeszła do Gutrima i wyciągnęła złożoną kartkę.
– Porucznik chciał, abym ci to dała. Wyruszył na poszukiwania lekarstwa – mówiąc to, podała mu papier.
Nastała chwila milczenia, podczas której sierżant zapoznał się z treścią “listu”.
– Wiedziałem, że z tą misją jest coś nie tak – mruknął, po czym zmierzył wzrokiem Micareth i Sha’anksa. – Jest jeszcze coś, co pominął?
– Niewiele. Opisał wszystko to, co najważniejsze – odpowiedziała wojowniczka, jako jedyna, która przeczytała kartkę z trójki podróżnych.
Sierżant Gutrim skinął głową.
– Myślę, że najlepiej, abyśmy tutaj się rozstali, jeśli nie chcecie być w to jeszcze bardziej zamieszani.
Micareth zerknęła na Sha’anksa. Szczerze, chciała zostać i doprowadzić to do końca. Problem był taki, że jej misja się zakończyła. Mieli zrobić rekonesans. Zadanie wykonane. Pytanie tylko: co dalej?
– Sha’anks i Micareth pójdą chyba w swoją stronę. Sha’anks życzy panu sierżantowi i pozostałym szczęścia.
Khajiit złapał Micareth za rękę i pociągnął. Kobieta machnęła jedynie ręką i podążyła za kocurem. Najwidoczniej on wiedział, co dalej.
– Gdzie idziemy? – spytała, gdy odgłosy rozmów żołnierzy przestały być dla niej słyszalne.
– Sha’anks myśli, że przed siebie. Sha’anks i Micareth zrobili to, co do nich należało. Pan sierżant i reszta poradzą sobie dalej.
Micareth westchnęła. Miał rację.
– To co teraz?
Chwila ciszy.
– Sha’anks nie wie. Dziwne są wyroki bogów. Sha’anks myśli, że po prostu trzeba iść dalej.

Iść dalej. Micareth chyba mogła tyle zrobić.

08.07.2020 23:21
24
odpowiedz
HellSpawn
3
Junior

Micareth patrzyła, jak porucznik wychodzi z groty. Nie zatrzymała go, nie zaoferowała słowa pożegnania. Miała przeczucie, że kiedyś mogą go jeszcze zobaczyć. Ale teraz, jak słusznie zauważył Grimes, czekało na nich zadanie. Dosyć poważne zadanie, jeśli wnioskować z zapisków na wręczonej im kartce. Kobieta przesunęła wzrokiem po treści trzykrotnie zanim znów ją złożyła i schowała.
Wstała.
– Słyszeliście porucznika. Pakować manatki, ruszamy dalej.
Sha’anks posłał jej niemrawy uśmiech i zabrał się do roboty, podczas gdy urzędnik dalej stał w miejscu. Nie miał w zasadzie nic do pakowania, więc milczał. Micareth również zajęła się zbieraniem kilku rzeczy, które pozwoliła sobie wyjąć z torby. Cały czas myślała o tym, co się z nimi stanie, gdy wrócą do Greymoor. Jeśli dowody nie kłamały i Beinard rzeczywiście był za tę sytuację odpowiedzialny, pewnie spodziewał się ich powrotu. Nie była pewna, czy w ogóle uda im się skontaktować z Gutrimem. Istniała minimalna szansa na to, że kapitan jeszcze nie usłyszał raportu od wampirzego lorda, ale nie liczyła na to.
– Micareth chyba za bardzo się czymś przejmuje. – Usłyszała nad sobą.
Zerknęła w górę, na Sha’anksa. Kocur pochylał się lekko nad jej kucającą postacią z ciekawością i pewnego rodzaju zatroskaniem. Wojowniczka pokręciła jedynie głową i podniosła się z ziemi.
– Zastanawiam się tylko, co robić. Raczej nie możemy liczyć na miłe powitanie ze strony Beinarda. Nie wejdziemy do Fortu od tak.
– Sha’anks nie widzi problemu.
Micareth westchnęła.
– Sha’anks, oni nas tam zabiją bez mrugnięcia okiem, jeśli tylko im się pokażemy.
Sha’anks spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Przecież Sha’anksowi chodzi o to, że nikt nas nie zobaczy. Sha’anks wszędzie wejdzie niezauważony.
Nie do końca wierzyła, ale nie skomentowała. Nawet by nie zdążyła, gdyby chciała; ich “towarzysz” postanowił wreszcie zacząć uczestnictwo w rozmowie:
– Nie rozumiem. Jak chcesz przekraść się do jednego z najlepiej strzeżonych fortów?
Sha’anks zaśmiał się.
– Sha’anks widział lepiej strzeżone burdele! – odparł między chichotami.
– Dobra, wystarczy już tych pogaduszek. Im szybciej wyruszymy, tym większe szanse, że dojdziemy tam przed zmrokiem – rzekła do nich, zarzucając torbę na ramię.
Zaczęła iść przed siebie, celowo ignorując komentarz Sha’anksa o tym, jak to zabawa zaczyna się dopiero nocą. Za sobą usłyszała kroki jej towarzyszy, choć Khajiit zrównał się z nią w kilku sekundach. Co jakiś czas musiała tylko zerknąć przez ramię, czy ich “dowód” na pewno idzie z nimi. Lepiej dla niego, aby nie zaczął uciekać. Naprawdę nie miała ochoty znowu go ogłuszać.
***
W pobliżu Fortu znaleźli się niedługo przed zmierzchem. Micareth wciąż nie wiedziała, czy uda im się porozmawiać z Gutrimem zanim Beinard zorientuje się, że wrócili.
“O ile się zorientuje,” szepnęła część jej podświadomości brzmiąca irytująco podobnie do Sha’anksa. Micareth ją zignorowała. W tym planie nie było żadnych pewnych, więc wolała nie myśleć zbyt optymistycznie. Istniało duże prawdopodobieństwo, że zawiodą i nawet nie wyjdą z tego żywo.
Szczerze, Micareth nie bała się śmierci. Jedynym jej życzeniem było, aby zginąć z honorem. Niestety, obecnie nie miała wielkich szans na spełnienie tego pragnienia. Zapewne urządzą jej publiczną i ośmieszającą egzekucję. Albo zabiją na miejscu, a zwłoki zbeszczeszczą, zostawią lub wrzucą do rzeki. Wszystko zależało od wyobraźni kapitana i jego ludzi.
– Sha’anks wejdzie i sprowadzi pana sierżanta – odezwał się stojący niedaleko Khajiit.
Wojowniczka skinęła głową. To była obecnie ich najbezpieczniejsza opcja, nawet jeśli narażali jednego członka ich drużyny. O ile ich dwuosobowy skład można było jeszcze nazwać drużyną, ale o tym Micareth wolała jeszcze nie myśleć.
Przysiadła na ziemi, cały czas obserwując powoli malejącą i znikającą sylwetkę Sha’anksa. Teraz pozostało im jedynie czekać. Albo na sojuszników, albo na armię.
I czekali. Długo, jeśli wnioskować po tym, że słońce zdążyło już zajść. Micareth z każdą chwilą czuła, jak mięśnie sztywnieją od ciągłego napięcia. Zaczynała już wątpić w to, że Khajiit wróci żywy. Może lepiej by było się wycofać, wziąć urzędnika i uciekać jak najdalej. To jest, dopóki mają jeszcze na to szansę.
Bodil również nie wyglądał na szczęśliwego. Cały czas rozglądał się dookoła i wyglądał jak spłoszony jeleń. Pewnie niedługo ucieknie, jeśli Micareth go nie przypilnuje. Możliwe, że powstrzymywanie go nawet nie miało sensu. Rozdzielenie się z jednej strony ich bardziej narażało, ale z drugiej zbijało z tropu, bo nie wiadomo było, za kim iść, kto ma ważniejsze informacje. Nie, jednak nie. Ich armia była na tyle duża, że mogli ich oboje złapać bez problemu.
Micareth wstała. Już chyba dość łudzenia się, że Sha’anks jeszcze wróci.
– Droga przyjaciółka chyba nie chciała zostawić Sha’anksa samego, prawda? – Zza jej pleców odezwał się głos kocura.
Spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się niemrawo.
– Skądże. Chciałam tylko rozprostować kości.
Wrócił. To dobrze.
I nie był sam. Micareth rozpoznała sierżanta Gutrima i szeregowego Bentrama, ale razem z nimi stało kilku mężczyzn, których nie kojarzyła. Sądząc po rozluźnionej postawie Sha’anksa, mogła uznać ich za ludzi godnych zaufania.
Podeszła do Gutrima i wyciągnęła złożoną kartkę.
– Porucznik chciał, abym ci to dała. Wyruszył na poszukiwania lekarstwa – mówiąc to, podała mu papier.
Nastała chwila milczenia, podczas której sierżant zapoznał się z treścią “listu”.
– Wiedziałem, że z tą misją jest coś nie tak – mruknął, po czym zmierzył wzrokiem Micareth i Sha’anksa. – Jest jeszcze coś, co pominął?
– Niewiele. Opisał wszystko to, co najważniejsze – odpowiedziała wojowniczka, jako jedyna, która przeczytała kartkę z trójki podróżnych.
Sierżant Gutrim skinął głową.
– Myślę, że najlepiej, abyśmy tutaj się rozstali, jeśli nie chcecie być w to jeszcze bardziej zamieszani.
Micareth zerknęła na Sha’anksa. Szczerze, chciała zostać i doprowadzić to do końca. Problem był taki, że jej misja się zakończyła. Mieli zrobić rekonesans. Zadanie wykonane. Pytanie tylko: co dalej?
– Sha’anks i Micareth pójdą chyba w swoją stronę. Sha’anks życzy panu sierżantowi i pozostałym szczęścia.
Khajiit złapał Micareth za rękę i pociągnął. Kobieta machnęła jedynie ręką i podążyła za kocurem. Najwidoczniej on wiedział, co dalej.
– Gdzie idziemy? – spytała, gdy odgłosy rozmów żołnierzy przestały być dla niej słyszalne.
– Sha’anks myśli, że przed siebie. Sha’anks i Micareth zrobili to, co do nich należało. Pan sierżant i reszta poradzą sobie dalej.
Micareth westchnęła. Miał rację.
– To co teraz?
Chwila ciszy.
– Sha’anks nie wie. Dziwne są wyroki bogów. Sha’anks myśli, że po prostu trzeba iść dalej.

Iść dalej. Micareth chyba mogła tyle zrobić.

08.07.2020 23:24
25
odpowiedz
Marmolada
2
Junior

Fort Greymoor wyglądał tak jak go zostawili. Może był trochę bardziej pusty i cichy ze względu na późną porę, ale nadal kręciło się w nim paru strażników, którzy choć senni, dbali o jego bezpieczeństwo choćby poprzez stanie na murze i lustrowanie otoczenia uważnym spojrzeniem od czasu do czasu. I jak się okazywało to “od czasu to czasu” wystarczało, by Micareth, Sha’anks i Bodil zostali zauważeni. Zbytnio się tym wykryciem nie przejmowali. Zresztą dlaczego by mieli, skoro prawdę mówiąc nawet się nie kryli? Jedyne oznaki nerwowości okazywał młody urzędnik, któremu w głowie wciąż dźwięczały słowa Grimesa o zbijaniu figur na szachownicy i trochę się obawiał jak to wyjdzie w praktyce.

– Jesteśmy oddziałem Grimesa Angry, wracamy z Blackreach – zameldowała Micareth nim strażnik, który pilnował bramy zdążył się odezwać. Teraz mierzył ją, Sha’anksa i Bodila uważnym spojrzeniem. Przy tym ostatnim zatrzymał się nieco dłużej. Chłopak pobladł nieco.

– A gdzie porucznik?

– Pan admirał zginął w podziemiach – wytłumaczył krótko Sha’anks. – Oj, biedaczek, Sha’anks nie myślał, że wrócą bez niego. Kazał się im stawić przed porucznikiem Gutrimem w razie jego śmierci. Sha’anks i jego przyjaciele byliby wdzięczni, gdyby ich nowy przyjaciel ich przepuścił.

Strażnik jeszcze chwilę przyglądał im się nieufnie, po czym skinął niemrawo głową, otwierając bramę.

– Chodźcie – rzucił. – Zaprowadzę was do sierżanta.

– Sha’anks i jego przyjaciele są bardzo wdzięczni. – Wyszczerzył kły w uśmiechu, wślizgując się do fortu. Strażnik nie zwrócił na to większej uwagi, prowadząc ich po prostu do kwatery w której sierżant Gutrim spał, wyglądało na to, że jego prywatnej, bowiem zajmował jedyne łóżko w małym pokoiku. Chrapał równie głośno jak niedźwiedź jaskiniowy, ale szybko się okazało, że nietrudno było go z tego snu wyrwać. Wystarczył zaledwie głos strażnika, który go przyprowadził, by mężczyzna otworzył oczy i podniósł się. Patrzył jeszcze niezupełnie trzeźwo, ale gdy tylko rozpoznał w przybyłych dwójkę byłych więźniów i zaginionego Bodila opuściły go resztki senności i patrzył już zupełnie jasno.

– Wróciliście – zauważył, odsyłając gestem ręki strażnika. – Gdzie porucznik Angra i ta trzecia?

– Porucznik kazał przekazać ten list – rzekła Micareth, podając Gutrimowi złożoną na trzy razy kartkę, którą wyciągnęła z torby. – Tobie, sierżancie. I oddziałowemu magowi. Vera zginęła w Blackreach.

– Sha’anks i jego przyjaciele znaleźli też tego biedaka. – Khajiit wskazał szybkim ruchem na Gutrima. – Pan admirał chciał, żeby go przyprowadzić.

– A co z Grimesem?

– Sha’anks radzi przeczytać list.

Rozłożył kartkę. Zaczął czytać, wolno przesuwając wzrokiem po tekście. Co chwila marszczył brwi, kiedy indziej otwierając szerzej oczy. W końcu skończył czytać i złożył z powrotem kartkę. Skierował spojrzenie na Bodila, który dotychczas stał w milczeniu za plecami Khajiita.

– O co chodziło z tą sprawą z Beinardem, co? – zapytał, ściszając głos. – Nie. Chwila. Zaraz nam opowiesz, nie będziemy później tracić czasu na opowiadanie wszystkiego magowi jeszcze raz. Idziemy. – Wyszedł z izby i poprowadził ich oświetlonym pochodniami korytarzem do prowadzących w dół schodów. Krótkim spojrzeniem przez ramię upewnił się, że za nim podążają i zszedł na dół, kierując się do pomieszczenia nieco większego niż jego mała izdebka. Na pierwszy rzut oka widać było, że to pomieszczenie, w którym urzędował mag – oprócz ogromu składników znajdujących się w rozmaitych naczyniach na półkach można było zauważyć nie tylko stanowisko do łączenia ich w mikstury, ale także prosty stół do zaklinania czy wiele zakurzonych ksiąg. Sha’anksa zadrapało w nosie gdy poczuł drażniący zapach niektórych składników alchemicznych i pyłu.

– Wstawaj! – zawołał Gutrim od progu. Szybkim krokiem podszedł do leżącego w łóżku maga z zamiarem potrząśnięcia jego ramieniem, ale ten już otworzył oczy, rozglądając się nieprzytomnie. Sierżant wyglądał jakby zaraz miał nie wytrzymać i wręcz wyrwać mężczyznę z łóżka, lecz ten ku własnemu szczęściu dosyć szybko się z niego wygramolił o własnych siłach.

– Co się stało? – zapytał, kierując nieprzytomne spojrzenie najpierw na sierżanta, a następnie na Micareth, Sha’anksa i Bodila. Zmrużył oczy.

– To ci więźniowie, których Grimes wziął ze sobą do Blackreach. I ten urzędnik, co zaginął jakiś czas temu. Mają list od pana porucznika, masz, czytaj. – Podał (a wręcz wcisnął) mu do rąk kartkę od porucznika. Mag szybko prześledził tekst wzrokiem, z każdym słowem przytomniejąc coraz bardziej. W końcu na jego twarzy pojawił się nieokreślony grymas. Złożył kartkę i schował ją do kieszeni szaty.

– Beinard nigdy nie był moim ulubieńcem – przyznał – ale nie przeszło mi przez myśl, że mógł mieć z tym coś wspólnego.

– Skurczybyk dobrze się krył – podsumowała Micareth.

– Prawda – westchnął Gutrim. – Bodil, co w końcu z tą sprawą, którą zajmowaliście się z Beinardem?

– Chodziło o tego dzieciaka, którego podobno zabił któryś z żołnierzy. Beinard mówił, że znaleziono jakieś dowody w sprawie i mam się stawić do jakiejś rudery. No to poszedłem i... Nie pamiętam co się stało. Wszedłem tam, a potem się obudziłem w jakimś ciemnym miejscu. Dostałem w głowę i znowu przebudziłem się jak ten mnie niósł. – Wskazał palcem na Sha'anksa, który teraz przyglądał się składnikom na półkach, co rusz podnosząc miseczki i wąchając ich zawartość.

– Co robisz, Sha'anks? – spytała Micareth, marszcząc brwi. – Mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie.

– Już, już... – mruknął. – Sha'anks tylko dziwi się dlaczego zamknięto go za posłodzenie bułki, podczas gdy ten tu – wycelował pazurem w maga, odłożywszy trzymane przez siebie naczynie na miejsce – ma tu cały zapas księżycowego cukru. Niesprawiedliwe, naprawdę niesprawiedliwe.

– Sha'anks...

– Tak, tak, Sha'anks już milknie. Czy jego przyjaciele już mają jakiś plan odnośnie kapitana?

– Nie, jeszcze nie mają – odpowiedział mu sierżant Gutrim. – Nie możemy działać zbyt pochopnie. Na razie proponuję przespać się z tym do jutra. Spotkamy się i razem pomyślimy jak to rozegrać.

– A co z Sha'anksa wolnością? Obiecano mu, że będzie mógł odejść w spokoju, jeśli tylko wróci z Blackreach i wrócił. Wypełnił ostatni rozkaz od pana porucznika, teraz chciałby odejść i móc cieszyć się życiem.

– Będziesz się cieszył życiem, spokojnie. Nie wsadzimy cię przecież do lochu po tym wszystkim.

Khajiit uśmiechnął się z satysfakcją, odchodząc od półek, by wyciągnąć z torby księgę z przepowiednią i jeden z kryształów i podać je sierżantowi.

– Co to?

– Księga z przepowiednią i kryształ. Dowody z Blackreach.

Gutrim pokiwał głową.

Chwilę jeszcze zostali u maga, by opowiedzieć o tym, co widzieli nieco więcej niż Grimes Angra zdołał opowiedzieć w swoim liście. Później zaś rozeszli się. Gutrim zajął się Bodilem zaraz po tym jak przydzielił łóżka Micareth i Sha'anksowi w pomieszczeniu, w którym spali żołnierze oddziału dawniej dowodzonego przez Grimesa.

– Naprawdę chcesz odejść Sha'anks? – zapytała Micareth szeptem, nie chcąc obudzić śpiących. – Nie zostajesz, żeby pomóc?

– Nie. Sha'anks wypełnił zobowiązanie i jest teraz wolny. Ale rozumie pytanie swojej przyjaciółki i sam jej życzy szczęścia. I ma nadzieję, że jeszcze kiedyś spotka Micareth – dodał po chwili.

– Na pewno na siebie wpadniemy – stwierdziła na poły z grzeczności, na poły dlatego, że w istocie polubiła Khajiita, choć nawet teraz preferował ucieczkę. A ona wolała zostać. I zrobić coś, co może nie tyle pomoże jej wpisać się na karty historii, ale przynajmniej będzie miało sens.

08.07.2020 23:41
26
odpowiedz
Inferno9
9
Legionista

Podróż minęła im w ciszy, przerywanej przez ciche podśpiewywanie ptaków. Słońce przysłoniły ciemne chmury, z którego niebawem miał spaść deszcz. A oni, Khajiit i wojowniczka eskortowali skrybę, mając nadzieję na to, że nie trafią na jakąś zasadzkę, gdy przechodzili przez gęsty las.

Trochę rozmyślali o Poruczniku oraz o tym, jak dalej mogła potoczyć się ich historia. Plan był prosty. Zdać raport, po którym wspólne napiją się w lokalnej gospodzie, aby na koniec rozejść się we własne strony. Przed rozstaniem chcieli jeszcze ostatnie godziny spędzić w swoim towarzystwie. Mimo wszystko przywiązali się do siebie.

Po długim marszu, w końcu przeszli przez bramę, prowadzącą do fortu, do którego się skierowali, ciągnąc za sobą zmęczonego urzędnika. W sumie nawet nie pamiętali, jak miał na imię. I chyba niezbyt ich to interesowało, ponieważ nie mieli większych powodów, aby się do niego zwrócić.

-Stop.- Syknął ostrzegawczo Khajiit, unosząc otwartą dłoń ku górze, gdy znaleźli się w ciemnym korytarzu. Jego towarzysze zatrzymali się wpół kroku, nabierając podejrzliwych wyrazów twarzy. -Sha'anks słyszy kapitana.- Jakby na potwierdzenie jego słów, kocie uszy drgnęły niespokojnie, uważnie nasłuchując.

-Skąd wiesz, jak brzmi jego głos?- Szepnęła Micareth niedowierzająco, bezgłośnie przylegając bokiem do ściany.

Długi hol prowadził do przeróżnych pokoi, do których zmuszeni byli zaglądać, szukając sierżanta. Według instrukcji Grimesa był on osobą godną zaufania i mieli nadzieję, że i tym razem nie zawiodą się na swoim byłym dowódcy.

-Sha'anks miał kiedyś z nim do czynienia...- Odezwał się kocur, opuszczając rękę.

Zgodnie z jego poleceniem ruszyli dalej, wciąż wypatrując wszelkiej maści zagrożenia. Nie wiedzieli, kto był zdrajcą, a komu można było zaufać. Dlatego, gdy w końcu odnaleźli poszukiwanego przez nich mężczyznę, ruszyli ku niemu, zamykając szczelnie za sobą drzwi.

-Kim jesteście?- Spytał, odwracając się do nich przodem w momencie, w którym to dłoń Khajiita miała dotknąć jego ramienia. Na razie był spokojny, ale wiedzieli, że wystarczył jeden zły ruch, aby skończyło się to dla nich tragicznie.

-Jesteśmy od Porucznika Grimesa.- Odezwała się szybko Micareth, oglądając się za siebie. Wydawało jej się, że klamka od drzwi delikatnie odskoczyła, zupełnie jakby ktoś najpierw ją chwycił, a po chwili puścił.

-W takim razie czemu go wśród was nie ma?- Spytał, podejrzliwie mrużąc oczy. -Poza tym, dlaczego tak się ukrywacie, skoro, jeżeli nie macie nic na sumieniu, możecie spokojnie chodzić po tymże forcie?

-Sha'anks obawia się, że to niemożliwe...- Mruknął, wyciągając zza pasa złożoną na trzy części kartkę papieru.

-Co to jest?- Gutrim chwycił zapisaną stronicę, otwierając ją i czytając jej treść.

Z każdą kolejną linijką, jego mimika się zmieniała. Na początku dominowało niedowierzanie, połączone z czymś na wzór dystansu, jakby nie wierzył w to, czyje było znane mu już pismo. Z czasem na jego twarzy pojawiło się szczere zaskoczenie, które błyskawicznie przeistoczyło się w złość, gdy ten złożył list na pół.

-Nie mogę w to uwierzyć, ale... To może być prawda.- Zamyślił się przez chwilę, a przypominając sobie o obecności dawnych skazańców, spojrzał na nich. -Czego jeszcze potrzebujecie?

-Musisz zaopiekować się nim.- Micareth wskazała za siebie, w stronę urzędnika. -To też polecenie... Lub też bardziej rozkaz porucznika.

-Tak, tak, zajmę się tym i niezwłocznie poinformuję maga oddziałowego, abyśmy wspólnie mogli rozstrzygnąć co dalej.- Zerknął na papier, którym bawił się między palcami. -A właśnie.- Odwrócił się w stronę biurka, wyjmując niemały mieszek z jednej z jego szuflad. -Macie.- Podał Khajiitowi zapłatę, unosząc nieznaczne kąciki ust ku górze. -Jesteście wolni.

-Czyli to koniec?- Spytała wojowniczka, patrząc na powierzone im monety.

-Tylko raczej szybko się stąd uwińcie.- Poradził starszy od nich mężczyzna, po chwili głośno wzdychając. -Jeżeli Porucznik ma rację, a zazwyczaj tak jest, to możecie być w niebezpieczeństwie. Radziłbym nie zostawać nawet na noc w tych murach, tylko uciekać, ale zrobicie, jak będziecie uważać za słuszne.

Byli skazańcy kiwnęli mu w podziękowaniu głową, kierując się w stronę drzwi, które otworzyli. Bacznie rozejrzeli się dookoła, a nie widząc potencjalnego zagrożenia, wyszli na korytarz, w poszukiwaniu wyjścia z fortu.

Nie minęło wiele czasu, a znaleźli się poza murami. Ku ich uciesze, tylnej bramy nie strzegł żaden strażnik, więc nie musieli się martwić o nagłe zatrzymanie. Niemal wbiegli w pobliski las, przemieszczając się między rzadko rosnącymi drzewami.

-Może przydałoby się urządzić pogrzeb?- Odezwała się po dłuższej chwili ciszy Micareth.

-Pogrzeb?

-Myślę, że powinniśmy w jakiś sposób uczcić pamięć Very... Wiesz, w końcu uratowała nam życie.

-Sha'anks nie jest pewny, czy powinniśmy się tutaj zatrzymać...- Mruknął, wskazując na pobliskie krzaki, mimowolnie spowalniając krok.

-Jak chcesz, to możesz ruszać dalej... Mój honor nie pozwala zapomnieć o poległej towarzyszce.

Już robiła krok w stronę dużego kamienia, gdy nagle usłyszała odgłos łamanej gałęzi. W mgnieniu oka wyciągnęła swój oręż, szykując się do ataku. Nie wiedziała, czy było to może dzikie zwierzę, czy jednak ktoś ich śledził od czasu opuszczenia fortu.

-Ruszajmy dalej.- Szepnął Khajiit, zerkając to na nią, to na miejsce, z którego dobiegł hałas. -Później urządzisz sobie jej pochówek, jeżeli oczywiście Sha'anks nie będzie musiał wyprawić twojego.

Kocur w mgnieniu oka odwrócił się na pięcie, szybkim krokiem odchodząc w stronę wydeptanej ścieżki. Wiedział, że miał do czynienia z żerującym dzikiem, dlatego nie pokusił się o bieg. Nie chciał prowokować zwierzęcia do ataku, dlatego odszedł w miarę spokojnie, przypominając sobie szczegóły mapy, którą kiedyś udało mu się podejrzeć. Wiedział, że gdzieś w tym lesie powinna znajdować się gospoda, w której mogli znaleźć tymczasowe schronienie. Szczególnie gdy lada moment miała nadejść noc, a oni sami byli zmęczeni ciągłymi wędrówkami.

Nim się obejrzał, dołączyła do niego wojowniczka, która więcej nie wspomniała o chęci odnalezienia miejsca, w którym nekromantka mogłaby spocząć w spokoju. Nie, żeby odnaleźli jej ciało, bądź mieli to w planach. Po prostu kobieta chciała uczcić jakoś jej pamięć, nawet symbolicznie.

Odnaleźli gospodę, do której prowadziła wąska dróżka, którą podążali. Najwidoczniej niewiele osób zapuszczało się w te rejony.

Gdy przekroczyli próg, uderzyło w nich ciepło palonego się drewna oraz zapach pieczonego mięsa. Mimowolnie poczuli głód, który do tej pory uśpiony, boleśnie uścisnął ich żołądki. Kiwając do siebie porozumiewawczo głowami, podeszli do baru, w którym oberżysta wycierał stalowe kufle wilgotną ścierką.

-O, nowi przybysze. Słucham, słucham, czego potrzebujecie.- Odezwał się w momencie, w którym to zajęli miejsca naprzeciwko niego.

-Chcielibyśmy wynająć pokój. Na jedną noc.- Odezwała się Micareth, zerkając na swojego towarzysza.

-Oh, tak, nie będzie z tym problemu, większość pokoi mamy wolnych.- Starszy mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, odkładając puchar na bok. -Dziesięć monet.

-Dla Sha'anksa to drogo.- Mruknął pod nosem niezadowolony kocur. Czując a sobie groźne spojrzenie swojej towarzyszki, pokornie sięgnął po odpowiednią ilość monet, które znalazł w nowo otrzymanym mieszku.

-Chcecie coś zjeść? Widzę po waszych twarzach, że padacie ze zmęczenia.- Właściciel gospody przyjął zapłatę, orientując się, że miał do czynienia z naprawdę wyczerpanymi gośćmi.

-Tak, Sha'anks umiera z głodu.- Jakby na potwierdzenie jego słów, donośnie zaburczało mu w brzuchu.

Po zapłacie za całkiem smaczną kolację, która składała się z kawałka świeżej dziczyzny, chleba i świeżej wody, weszli do swojego pokoju. Ucieszyli się, widząc dwa osobne łóżka. Byli tak zmęczeni, że nie pomyśleli o tym, aby sprecyzować zamówienie dotyczące ich miejsca wypoczynku. Na szczęście oberżysta domyślił się i przydzielił im odpowiednie pomieszczenie.

Zasnęli, niemal od razu po rzuceniu się na miękkie łoża, razem z ich całym wyposażeniem i złotem. Całe szczęście, że zostawili dowody w komnacie Gutrima. Gdyby donieśli je aż tutaj, mogłoby być nieciekawie, szczególnie gdyby niepowołane oczy dowiedziały się prawdy.

Obudzili się, słysząc głośny, przecinający ciszę huk. Niemal od razu zerwali się z łóżek, wyciągając swoje bronie przed siebie. Nie wiedzieli, co się tak właściwie stało, dopóki nie usłyszeli ciężkich kroków, zbliżających się w stronę ich drzwi. Niepokój sprawił, że mocniej zacisnęli palce na rękojeściach swoich oręży.

Zawiasy zaskrzypiały niemiłosiernie, zupełnie, jakby swoim zgrzytem starały się przestraszyć niedawno odpoczywających. Gdy w progu stanął kapitan, którego ci z całej siły starali się uniknąć, zdębieli, nie wiedząc, co powinni zrobić. Przeczuwali, że popełnili właśnie jeden z najgorszych błędów, który mógł ich kosztować życie. Niestety, nie było już odwrotu.

-Brać ich.- Warknął głównodowodzący niewielkim oddziałem, który wszedł do pomieszczenia zaraz za swoim dowódcą.

Wiedzieli, że nie mogli walczyć z tymi ludźmi. Nie mieli szans z tyloma przeciwnikami, ponadto byli osłabieni i pozbawieni możliwości ucieczki. Poza tym gra i tak nie była warta świeczki. Nawet gdyby cudem udało im się uciec, to nie zdołaliby wykiwać psów gończych Beinarda, które były dosłownie wszędzie. Czy to pod postaciami wszędobylskich szpiegów, czy też podobnych do niego zdrajców.

Niemal w tym samym momencie, wojowniczka i kocur opuścili bronie, rzucając je pod nogi swoich przeciwników. Założyli ręce za głowy, po chwili czując potężne szarpnięcie, które zaciągnęło ich w kierunku wyjścia z gospody. Nim zostali siłą wyciągnięci z budynku, dostrzegli właściciela gospody, który leżał wśród kałuży krwi, która otaczała jego głowę niczym krwawa aureola. Był nieprzytomny, a przez umysł Khajiita przeszła myśl, że mógł być nawet martwy.

Dotarli do jakiegoś obskurnego więzienia. Przeszli przez zakurzony korytarz, w eskorcie kilku strażników kapitana. Za stalowymi kratami widoczne były szkielety uwięzionych. Najwidoczniej zapomniał o nich zarówno świat, jak i ich oprawcy, skazując więźniów na długie i bolesne śmierci.

Nie zdążyli się nawet dokładniej przyjrzeć żadnej celi, gdy zostali brutalnie wrzuceni do jednej z nich. Chrzęst zamka zasugerował im, że zostali zamknięci, a bez broni nie mieli szans na ucieczkę. Nie przewidzieli tego, że mogli zostać złapani poza fortem, dlatego stracili czujność. Czego strasznie żałowali.

Minęło kilka dni, odkąd znaleźli się w obskurnym więzieniu. Czasami jakiś jego strażnik przychodził, sprawdzić jak się mieli. Gdy cudem ukazywał on jakieś resztki dobrej woli, to podawał im śmierdzącą wodę oraz spleśniały chleb. Nie mogli narzekać, nie trafiliby na lepsze warunki.

Ich ponure rozmyślenia na temat śmierci przerwał dźwięk szurania. Jakby ktoś przez przypadek otarł stopą o podłogę. Myśląc o tym, że to po prostu kolejny wartownik, pozwolili sobie na zignorowanie potencjalnego zagrożenia. Pogodzili się ze swoim losem oraz wizją własnej zguby.

-Sha’anks? Micareth?- Usłyszeli znajomy szept.

Spojrzeli po sobie zaskoczeni. Niemal od razu dopadli do krat, nie wierząc w to, kogo dostrzegli. Postać wyłoniła się z cienia i bynajmniej nie była ona ich kolejnym utrapieniem. Tylko najprawdziwszą nekromantką.

-Vera?!- Krzyknęła wojowniczka, nie wierząc własnym oczom.

-Cicho.- Zbeształa ją, zerkając co chwile to na któreś z nich, to na korytarz za jej plecami. -Pomogę wam się stąd wydostać.

Kiwnęli głowami, jednak nie ruszyli się z miejsca, zupełnie, jakby paraliż przejął ich ciała. Co po części było prawdą. Zaskoczenie dało im się we znaki, racząc ich umysły nieskończoną pustką.

-Odsuńcie się, do cholery.- Warknęła na nich, sprawiając, że zaskoczeni odskoczyli na bezpieczną odległość.

Kobieta użyła czaru płomieni, stapiając zamek, który blokował im drogę do wolności. Gdy uchyliła drzwi, uświadamiając im, że mogli wyjść, ci rzucili się na nią, zamykając w szczelnym uścisku. Ich wybawicielka zdębiała, podobnie jak oni niedawno, nie spodziewając się tak gwałtowniej reakcji. Pobyt w obskurnym więzieniu musiał naprawdę im się nie spodobać.

-Sha'anks myślał, że nie żyjesz!- Wysapał kocur, odsuwając się, jak poparzony, gdy tylko pojął, co zrobił. Nadal śmierdziała śmiercią, a on za nią, mimo tego, co przeszli, nie przepadał.

-Wyjaśnię wam to po drodze.- Szepnęła, rozglądając się nerwowo, zupełnie jakby w mroku czaiły się gorsze bestie od niej samej. -Chodźcie, nie mamy wiele czasu.

Szybko pokonali zawiłe korytarze, po dłuższej chwili w końcu wychodząc na zewnątrz. Byli więźniowie wciągnęli świeże powietrze pełną piersią, krótko napawając się ową chwilą. Trochę przypomniała im moment wydostania się z Blackreach.

-No więc? Jak przeżyłaś? Jak nas znalazłaś? Co się z tobą działo, przez ten czas?- Zaskoczona Micareth zadawała pytania ze zbyt dużą prędkością, aby dało się je wszystkie wyłapać.

-Opowiem wam po drodze...- Powtórzyła, krocząc w stronę, w którą zmierzał księżyc, znajdujący się w pełni. Nie musiała długo czekać, aby dołączyła do niej pozostała dwójka, żądająca wyjaśnień. A elfka, delikatnie uśmiechnięta, opowiadała im historię z jej własnej, skromnej perspektywy.

Podążali na zachód, oddalając się jak najdalej od fortu i kapitana Beinarda, który wciąż stanowił dla nich realne zagrożenie. A przynajmniej do czasu, dopóki nie znaleźli się poza zasięgiem jego kolaboranckich łap.

08.07.2020 23:49
27
odpowiedz
Vlando
1
Junior

Wieczór tonął w czerwieni zachodzącego słońca. Ostatnie promienie ześlizgiwały się po pokrytym gontem dachu karczmy, stojącej na rozstaju dróg. Wewnątrz panował półmrok, rozświetlany płomieniami tańcującymi w kominku. Bodila wyrwał z zamyśleniana trzask pękającego w ogniu polana. Jednym haustem wypił resztkę piwa, odstwaił kufel i utkwił w nim mętny wzrok.
– Jeszcze jeden kufelek ? – Karczmarz wyrósł przed nim z dzbanem pełnym piwa.
– Lej – westchnął urzędnik nie podnosząc wzroku.
– Może coś na ząb? Mamy świeżo upieczone żeberka w sosie grzybowym. Palce lizać.
– Dzięki, ale wystarczy piwo. – Bodilowi co prawda żołądek przywierał do kręgosłupa a zapach pieczystego wywoływał ślinotok, jednak intuicja podpowiadała, że nie będzie mu dane w spokoju nasycić się strawą.
Karczmarz uzupełnił kufel i zapalił świecę. Urzędnik w tym czasie wysupłał z sakiewki monetę i położył na stole. Złoto zaświeciło w blasku świecy. Oberżysta zerknął łapczywie na pękaty trzos znikający pod kaftanem gościa.
– To za kolejną noc. – rzekł Bodil nie podnosząc wzroku.
– Ależ oczywiście. Każę posprzątać izbę. – Karczmarz skłonił się, zręcznym ruchem schował monetę i oddalił się.
Na zewnątrz powoli zapadała noc. Na podjeździe rozległ się tętent kopyt i okrzyki jeźdźców, po czym do karczmy weszło trzech uzbrojonych mężczyzn. Zamówili po kuflu piwa oraz wychwalane przez karczmarza żeberka. Ten zaś, skłoniwszy się, mrugnął porozumiewawczo do jednego z nich i skinieniem głowy wskazał na siedzącego nad kuflem Bodila. Mężczyzna ruszył w jego stronę.
– Bodil, chłopcze! A ty skąd się tu wziąłeś?
Skryba podniósł wzrok i zesztywniał. Serce zabiło mu szybciej.
– Kapitan Beinard – stwierdził cichym i beznamiętnym głosem, siląc się na obojętność.
Beinard z gracją osuwającej się lawiny zasiadł na ławie naprzeciw urzędnika. Wlepił w niego badawczy wzrok.
– Dostałeś zadanie do wykonania. Możesz wytłumaczyć, dlaczego więc siedzisz od kilku dni w gospodzie upijając się w trupa?
– Skąd wiecie, kapitanie, że od kilku dni?
– Wiem wszystko, co się dzieje w promieniu pięćdziesięciu mil chłopcze. – odpowiedział oschle Beinard. – Wiem również, że sypiesz monetami na lewo i prawo, stawiając kolejki każdemu, kto przewija się przez tę spelunę. Mów, skąd masz złoto.
– Oni nie żyją, kapitanie… Nie żyją! – Jęknął skryba i ukrył twarz w dłoniach. Jego ciałem targnął szloch.
– Kto nie żyje?
– Ci, którym zawdzięczam życie. Sha’anks, Micareth i porucznik Grimes. Oni…
– Grimes nie żyje? – przerwał mu kapitan. – Spójrz na mnie!
Skryba podniósł wzrok i spojrzał w oczy kapitana. Poczuł na sobie przenikliwość szarych jak stal źrenic.
– Mów od początku wszystko – kontynuował Beinard rozkazującym tonem. – Gdzie byłeś i skąd wiesz o śmierci porucznika!
– Niewiele pamiętam… Zostałem napadnięty na trakcie i ogłuszony.. – Bodil nerwowo ściskał w dłoniach drewniany kufel. – Wiem tylko, że gdy odzyskałem świadomość, to ogarnęło mnie przerażenie. Znajdowałem się w samym środku walki w sercu Blackreach. Jak się okazało, porucznik Grimes wraz ze swoimi ludzmi wykonywali jakąś misję, a mnie odnalezli przez przypadek. To porucznik wydał rozkaz, aby mnie uratować i wyciągnąć z tego przeklętego miejsca, To dzięki niemu tutaj jestem, chociaż on sam poświęcił swoje własne życie.

– Jak zginął Grimes? – chciał wiedzieć kapitan.
– Stoczył śmiertelną walkę z wampirem. Zrobił to, aby jego towarzysze mogli uciec a przy tym uratować mnie. Oni jednak również zginęli.
– A złoto? – chciał wiedzieć kapitan. – Skąd masz złoto?
– Podczas przedzierania się przez jaskinie Blackreach natknęliśmy na skrzynię pełną złotych monet – wyjaśnił skryba. – Wypchaliśmy nimi sakwy, ale tylko mnie dane było z tego złota skorzystać. Ale ja już nie chcę tego złota, bo jest przeklęte. Jest splamione krwią. Dlatego je zakopałem, a sobie zostawiłem tylko tyle, by móc przez chwilę o tym zapomnieć.
Bodil chwycił kufel i przytknął do ust. Pił wolno, a płyn spływał mu strużkami po brodzie kapał i na kaftan. Beinard skrzywił się, po czym dał znak towarzyszom, a ci , oderwawszy się od szynkwasu, podeszli natychmiast.
– A teraz chłopcze – rzekł kapitan, wstając od stołu – wskażesz nam miejsce, gdzie ukryłeś złoto.

* * *

– Jest! Jest złoto! – zakrzyknął jeden z obstawy Beinarda, rozgrzebując sztyletem ziemię.
Znajdowali się pod wiekowym, rozpostartym dębem, na niewielkiej, leśnej polanie, niecałą milę od gospody. Kapitan stał z założonymi rękoma. Bodil chwiał się na nogach. Zatknięta w ziemię pochodnia oświetlała ich migotliwym blaskiem.
Po chwili cztery ciężkie sakwy wypełnione monetami leżały u stóp kapitana. Oczy zapłonęły mu chciwością a na usta wypełzł obrzydliwy grymas zadowolenia.
– Jak, na bogów, takie chuchro zdołało przytargać ze sobą tyle kruszcu – mruknął do siebie Beinard, schylając się i rozwiązując jedną z sakw. Zanurzył dłoń w pobrzękujących monetach.
– Wykopcie teraz większą dziurę – rozkazał swoim ludziom, po czym spojrzał na Bodila – on tutaj zostaje.
– Nie… Nie! – wyjąkał skryba głośno. Odpowiedział mu tylko złowieszczy szum wiatru w koronie dębu oraz wesoły rechot kopiących.
– Kapitanie Beinard, litości. – błagał skryba. – Wskazałem Ci, gdzie jest złoto. Jest twoje. Dlaczego nie pozwolisz mi odejść?
– Nie możesz tak po prostu odejść, chłopcze – odpowiedział lodowato. – Twoje życie należy do mnie. Udało ci się uniknąć gorszego losu, także możesz mi teraz podziękować. Skończcie z nim.
Ruszyli ku niemu ze sztyletami w dłoniach. Bodil wystawił przed siebie dłonie i zaczął się cofać. Oprawcy byli coraz bliżej.
– Kapitanie! – wykrzyczał rozpaczliwie urzędnik. – Nie ma w twoim sercu chociaż odrobiny litości?!
– Litości? – zagrzmiał Beinard. – Litości?! Nie ma litości dla takich jak ty! Nie ma litości dla słabeuszy! Nie ma litości dla tchórzy! Świat należy do tych, którzy mają wrodzone prawo do władzy i odwagę, aby po nią sięgnąć. Kiedy władca nieumarłych zapanuje w końcu nad całym światem, wtedy pozbędziemy się wszystkich, którzy zechcą postawić jakikolwiek opór. Bo to ja będę panem życia i śmierci. Twoje życie należy do mnie!
Wtem rozległ się cichy szelest i w okamgniniu jeden z ludzi Beinarda wylądował na ziemi, uderzając o nią tak, że powietrze uszło z niego z głośnym świstem. Leżał na plecach trzymając się za gardło, z którego pulsującym strumykiem wypływała krew. Poruszał ustami w niemym krzyku, a w mętniejących oczach widać było uchodzące wartko życie. Na jego brzuchu siedział Sha’anks. Kompan konającego rzucił się z sztyletem na Khajita, jednak ten zrobił unik., odskoczył w bok i zanim zniknął w ciemnościach, zdąrzył jeszcze wesoło zakrzyknąć.
– Nie zabiorę ci tej przyjemności, Micareth.
Micareth wyłoniła się z cienia jak zjawa. W ręku lśniło długie i ostre jak żądło ostrze. Wykonała nim dwa krótkie cięcia w powietrzu, a rozlegający się ostry świst zmroził kości faceta ze sztyletem. Odrzucił krótkie ostrze na ziemię i dobył miecza. Przyjął postawę defensywną i zaczął iść bokiem po okręgu zmniejszając także dystans do dziewczyny. Wykonał uderzenie mieczem z góry na dół. Micareth sparowała atak, jednak celowo na tyle słabo, aby wykorzystać siłe oręża żołnierza, do wyprowadzenia kontrataku. Ostrze dziewczyny zawirowało w powietrzu przerazliwie szybko i zatrzymało się w czaszce mężczyzny. To było niczym atak węża. Szybko, precyzyjnie, skutecznie. Żołdak osunął się na ziemię.
– Rzuć broń, kapitanie Beinard – rozległ się męski głos, po czym w świetle pochodni pojawił sierżant Gutrim. Na jego twarzy błąkał się nonszalancki uśmiech a w rękach trzymał załadowaną kuszę. – To już koniec. Jesteś aresztowany.
Zaskoczony kapitan rozejrzał się nerwowo. Głębię lasu dookoła niego zaczęły rozjaśniać zbliżające się pochodnie. Zrozumiał, że to potrzask. Rzucił się do ucieczki w kierunku, z którego nie dochodziło żadne światło, licząc, że uda mu się przedrzeć.
– Łapać go! – rozległ się czyjś okrzyk.
– Niech ucieka – rzekł głośno Gutrim – Niech ucieka. – dodał jeszcze raz, po czym się roześmiał.

* * *

Beinard przedzierał się przez krzaki niemal po omacku. Wcześniej dwa razy upadł i lekko skręcił nogę. Stał oparty o drzewo i przyglądał się karczmie, do której udało mu się dotrzeć, zastanawiając się, na ile może zaufać karczmarzowi. Wszystko przybrało zły obrót. Już od dawna wiedział, że sierżanta również trzeba się pozbyć. Nie mógł teraz wybaczyć sobie tego zaniechania. Jak zbiorę ludzi, to urządzę w jednostce taką czystkę, że…
– Witaj kapitanie.
Beinardem wstrząsło. Głos rozległ się niemal obok niego.
– Kto… Kto to? Kto tu jest?
Najpierw ujrzał dwoje czerwonych oczu a potem ukazała mu się twarz. Pobladł natychmiast i znieruchomiał.
– Grimes! – wyrzucił z siebie z rezygnacją.
Grimes uśmiechnął się i wyszczerzył ostre i długie kły.
– Twoje życie należy do mnie…

08.07.2020 23:54
28
odpowiedz
SebaGra
3
Junior

Towarzysze Grimesa jeszcze przez chwilę spoglądali na jego oddalającą się sylwetkę. Myśleli że go stracili, a jednak wrócił, żeby i tak na nowo odejść. Później wieści ludowe zaczęły krążyć, że w pobliżu Falkret uzdrowiono pewnego żołnierza z wampiryzmu. U Micareth i Sha'anksa jednak zaczęły napływać mroczne myśli. Zaczęli obawiać się, że nikt im nie uwierzy, albo co gorsza strażnicy pomyślą że więźniowie zabili swojego porucznika i uciekli, a dzielni wartownicy sami natkną się na ich trop. Zdawali sobie jednak sprawę z tego, że nie mogą zlekceważyć ostatniego rozkazu Angry, który chciał się poświęcić, aby doprowadzić misję do końca. Na szczęście ich gwarantem bezpieczeństwa był nie pozorny Bodil, urzędnik dzięki któremu wkrótce będą mogli odpocząć. Cała trójka zebrała swoje rzeczy i ruszyła w stronę obozu żołnierzy. Zbliżając się do namiotów, strach w nich narastał coraz bardziej. Niby przetrwali hordy bestii, patrole falmerów, i kilku nadprzyrodzonych wampirów, ale sama obawa przed niepowodzeniem misji i myśl, że cały wysiłek pójdzie na marne przez zwykłych wojaków odbierały im chęci do rozmów. W jednej chwili nagle przed oczami khajiita przeleciała strzała, prawie raniąc go tym razem w oko.

- Stać, nie ruszać się! - pewna osoba rozkazała niskim głosem w tonie tak stanowczym, że sam generał Dumak stanąłby dęba. - Jeszcze jeden krok, a przysięgam że powystrzelamy was jak kaczki.

- Sha'anks nie chce umierać, my mamy dowody, my nie uciekliśmy i uprzejmie prosimy o wysłuchanie. - oznajmił khajiit, podłamanym głosem, próbując wybadać swoimi spiczastymi uszami, źródło pochodzącego rozkazu.

- Gdzie jest dowódca waszej grupy zwiadowczej, Grimes Angra?

- Kurwa Gutrim skończmy ten kabaret, porucznik zaginął, wy chcecie dowodów, które my mamy, a nas interesuje wolność, którą wy macie nam dać! - odburknęła nordka, wkurzona całą paradą, poznała żołdaka, który wydał się swoim pijackim dialektem, którego nadużywał, przez swoje zamiłowania do trunków.

- Jeszcze słowo, a nogi wam z dupy powyrywamy! - krzyknął zirytowanym głosem, a atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.

- Chwila stać, na miłość boską jestem urzędnikiem państwowym! - w ostatniej chwili wykrzyknął Bodil, oszołomiony jeszcze tym zdarzeniem. - ręczę za nich, wysłuchajcie nas, ponieważ chodzi tu o rację stanu, gdyż mamy zdrajcę w szeregach.

- A macie jakieś potwierdzenie, żeście nie jesteście, jednymi z tych rzezimieszków? - zapytał nieco spokojniej wojownik i wysunął się naprzód w kierunku złapanych.

- Nie Panie, przykro mi, ale zostałem pojmany przez tych cholernych krwiopijców, a po drodze zgubiłem wszystkie dokumenty. - odparł skryba pokazując na swoje puste kieszenie. - natomiast jeżeli pozwolicie Panie, poślijcie jednego ze swoich informatorów do Samotnii, moja rodzina poręczy za mnie.

- Nie mamy na to czasu, natomiast mogę wam zapewnić tylko przesłuchanie w obozie pod czujnym okiem naszego maga oddziałowego, który studiował prawo w Anvil, więc oceni, czy mówicie prawdę, czy nie... - odparł skacowany żołnierz i jeszcze dodał. - ale i tak zostaniecie osądzeni w Samotni, nie ważne czy kłamiecie, czy mówicie prawdę...

Drużyna, składająca się teraz z trzech członków, w tym jednego ledwo przytomnego, poddała się pod przymusem, ale i też z własnej woli, gdyż wiedziała, że i tak będzie musiała iść na układ. Po oddaniu broni i odpowiednim zabezpieczeniu nowych więźniów wszyscy ruszyli w stronę obozu. Droga do niego, dla ocalałych po piekielnej podróży była w rzeczy samej dalszym odpoczynkiem, a dzięki łasce strażników, nie mieli zawiązanych rąk, chociaż w przypadku niebezpieczeństwa i tak by sobie poradzili. Po drodze khajiit podziwiał piękno natury, oglądając ćwierkające ptaki, oraz bujnę tajgowe drzewa, a Micareth starała się ustabilizować swoje myśli, i chyba pierwszy raz w życiu zastanawiała się nad swoim planem na przyszłość. Pomimo ponownej niewoli, wszystko w miarę szło zgodnie z planem, do czasu, aż nie przybyli na miejsce obozowiska, a raczej na jego pogorzelisko. Wyglądało na to, że potwory ich wyprzedziły, na ziemi leżały rozczłonkowane ciała, osób które zostały, porozrzucane zbroje i miecze, oraz duże ślady krwi, świadczące o tym, że walka odbyła się niedawno.

- W mordę Alduina, co tu się od jebało?! - krzyknął Gutrim i podbiegł w stronę ruin swojego dawnego obozu, szukając ocalałych, na próżno, gdyż nawet mag oddziałowy leżał powykręcany na wszystkie strony świata.

- Najwyraźniej za bardzo się pospieszyli, chcieli usunąć dowody, ale niczego nie znaleźli i postanowili spalić obóz, w razie gdyby coś przeoczyli... - Micareth podsumowała całe zdarzenie szeptem, jak gdyby unikając uwagi innych. - sprytne te poczwary, ale na nasze szczęście mają złe wyczucie czasu.

- Sha'anks jest teraz ciekawy skąd wiedzieli gdzie dokładnie uderzyć, skoro znali miejsce, a nie znali czasu? - zapytał khajiit i znacząco zmarszczył brwi, w poszukiwaniu zdrajcy.

-Ja chyba znam odpowiedź na to pytanie, kiedy byłem więźniem naznaczyli mnie, jakimiś glifami, ale jaki widać nie mogą określić dokładnego miejsca mojego pobytu... - odpowiedział urzędnik i pobladł ze strachu przed kłótnią ze swoimi nowymi towarzyszami.

- Sha'anksowi się nie podoba głupota Bodila, my mu pomagamy, a ten zapomina o ważnych rzeczach, co jeszcze szanowny Pan Bodil ukrywa?- gniewnie odwarknął khajiit skrybie, łapiąc go za koszulę i lekko przy tym drapiąc jego skórę.

- Spokój tam! - krzyknął zachrypiały głosem podporucznik i odciągnął obydwu awanturników na dwie strony. - Dość mam walki na dzisiaj, przez wzgląd na okoliczności jestem wam wstanie zaufać. Strażnicy patrolujcie teren i posprzątajcie to gówno z moich oczu, a ja przesłucham naszych gości.

W ponurej atmosferze po krótkim czasie wszyscy sobie wszystko wyjaśnili. Nikt nie patrzył teraz w przeszłość kogokolwiek z przebywających w zgliszczach dawnego nordyckiego koczowiska. Teraz celem był kapitan, łącznik pomiędzy powierzchnią, a podziemiami, stwórca wszelkich problemów grupy zwiadowczej Grimesa. Dowody były tak dobitne, że nikt nie miał wątpliwości. Musieli jednak ułożyć plan, który w pierwszej części zakładał, że urzędnik uda się do Samotni z dowodami, aby odciągnąć wampiry, i żeby w tym momencie grupa na czele z północną wojowniczką i kocim złodziejem mogła uderzyć bezpośrednio na Beinarda. Planów było wiele, ale ten wydawał się najsensowniejszy, gdyż duża reakcja militarna, mogłaby się spotkać z ucieczką skorumpowanego przywódcy. Następnego dnia zwarci i przygotowani, aby zakończyć tę straszliwą przygodę, wyjechali do fortu, ale Sha'anks, oraz Micareth byli zakuci w kajdany, tak jak zakładała część planu. Droga do Greymoor była nienaturalnie trudna. Warunki pogodowe, ani jakkolwiek cała podróż nie sprzyjała załodze, chcącej obalić fałszywego sojusznika. Ale pomimo wszelkich trudów, udało im się w końcu dostrzec w ciemności zarysowujące się granice kamiennego fortu, a gdy byli już pod murami było średnio po północy.

- Czego!? - odburknął strażnik na bramie, wytężając wzrok w kierunku przybyszy.

- Przywozimy wieści z Blackreach, mamy ważne informację dla kapitana, jesteśmy z oddziału porucznika Grimesa Angry! - odkrzyknął Gutrim i po chwili jego eskorta została wpuszczona.

- Dobra to moi ludzie się tutaj rozgoszczą, a ja z więźniami pójdę uzupełnić raport. -odpowiedział pijacki wojak i nieoglądający się za siebie poszedł od razu w stronę starej, rozsypującej się wieży, chciał najwyraźniej mieć już wszystko za sobą.

Wchodząc do środka cała trójka poczuła dotykający chłód i powiew śmierci. Nie wiedzieli czy to ich podświadomość sprawiała, że wszystko co widzieli porównywali do wampirzego lorda, czy po prostu naprawdę kapitan nie krył swoich korzeni. Gdy otworzyli drzwi, zauważyli zajadającego się Beinarda ludzkim mięsem, który był cały oblany we krwi. Widok poraził wszystkich, tylko nie Micareth, która od początku nie lubiła tego, jak to ona określała, skurwysyna. On również był w szoku jak zobaczył dwójkę ocalałych po Blackreach, ale nie zdążył nawet odejść od stołu gdy poczuł jak cienkie ostrze przebija jego krtań, a on sam miał w ustach nie tylko już posmak krwi, nieszczęśnika leżącego na stole, ale też swojej. Upadł na ziemię, blady, próbujący wykrztusić ostatnie słowa groźby, ale nie potrafił przez sączącą się krew z jego gardła. Wiedzieli że to koniec, pomimo że szybki, w końcu nastąpił. Teraz trzeba było jednak działać, gdyż nie liczni tylko wiedzieli o przeszłości nieboszczyka, a sprawcy zamieszania mogli zostać w parę minut złapani i oddani w ręce kata. Ale i tu znowu poszczęściło się bohaterom, gdyż kiedy Sha'anks i Micareth uciekli, a Gutrim został oddany w ręce sądu wojskowego, parę dni później jarl Samotni zajął się tą sprawą osobiście i rzeczywiście udowodniono niewinność grupy zwiadowczej Blackreach, oraz chorobę kapitana. Alkoholowemu miłośnikowi udało się awansować na porucznika, gdyż Angra nie pojawił się już w szeregach Ebonheartu, a Bodil został prywatnym doradcą do spraw wampirów na dworze króla. Natomiast co się stało z Sha'anksem i Micareth? Oficjalnie zostali ułaskawieni. Cóż o nordyckiej wojowniczce już nigdy nie usłyszano, a Sha'anks podobno otworzył nowy interes w Elsweyer ze swoimi słodkimi, słodkimi bułkami.

08.07.2020 23:58
29
odpowiedz
NicoleEirin
2
Junior

Nie trzeba odwoływać się do wiedzy przodków, aby uświadomić sobie, że można zostać wyruchanym na różne sposoby. bardziej lub mniej przyjemne, bardziej lub mniej bolesne. Prawdziwy ból, dumała Micareth, zaczynał się nie wtedy, kiedy druga strona niespodziewanie sięgała po nóż, ale w momencie, gdy zaczynasz sobie uświadamiać, że źle ci się wydawało. W przypadku ich radosnej drużyny, zbiegiem okoliczności liczącej teraz tyle samo osób, jak na samym początku, spodziewali się przeszkód, spodziewali się niebezpieczeństw. Ba, z dobroci serca kapitan Beinard ich do Blackreach nie posłał, to też wiedzieli. Przepowiednia, kryształy, wampiry, tego się nie spodziewali, ale gdy już przeżyli ciemności, gdy już dotarli na powierzchnię... Najczarniejszym scenariuszem po powrocie był śmiech w twarz i powrót do lochu szybciej, niż zdążyliby powiedzieć "anulowanie wyroku". Świadomość, że człowiek, który ich wysłał... Czy wciąż był człowiekiem? Czy już może wampirem, kryjącym się na widoku, dumnym z tego, jak łatwo udało mu się wszystkimi manipulować...
O tak, zostali konkretnie wyruchani, za jedyne pocieszenie mieli dowody, jakie mogli dostarczyć do Fortu Greymoor, aby cały proceder ukrócić. A przynajmniej na chwilę pijawkom utrudnić. Sprytnie to sobie nawet umyśliły, wiedziały, kogo warto na swoją stronę przeciągnąć. A może i nie wiedziały, powinny zacząć od porucznika, a nie.
Porucznika, który właśnie ich opuszczał, zostawiając z dowodami, urzędnikiem i ostatnim rozkazem. Micareth nie zazdrościła mu ani trochę, mimo sceptycyzmu co do szans na powodzenie ich misji. Zostanie pijawką to los, jakiego by nikomu nie życzyła. Nikomu.
Kapitan na pewno pijawką już był, po co mu więc tego życzyć.
Musieli sprytnie uniknąć konfrontacji z dowódcą. Na szczęście Grimes nie zostawił ich całkiem bez pomocy, wspomniał komu powinni zaufać.

- Sha’anks rozumie, tak, porucznik mu ufa, Sha’anks też. Ale zaufanie Sha’anksa jest ostrożne, Sha’anks będzie się upierał, aby nie posyłać dowodów z Bodilem, gdyby coś mu się stało...
- Ale ci się nie stanie - Micareth szybko wtrąciła, aby uspokoić urzędnika. Jeszcze tego im brakowało, aby podpora ich planu wystraszyła się na tyle, że odmówi w nim uczestnictwa.
- Tak, tak, ale gdyby jednak, to dowody będą bezpieczne z nami. Poprosisz o spotkanie, niech wynajmie pokój w gospodzie, nie w koszarach, za blisko kapitana. My się spotkamy, pogadamy, tak, a potem Gutrim zadecyduje co dalej. Sha’anksa od wymyślania planów już boli głowa.
- Taki plan wart jest małego bólu głowy - uznała Micareth. Od początku zgadzała się z podstawowym założeniem, ich powrót mógł oznaczać zaprowadzenie do Gurtima w celu zdania raportu, a mógł też skończyć się natychmiastową wycieczką z powrotem do lochu. Powrót samego Bodila wywoła albo radość, u tych, co się przejęli jego smutnym losem i nie są w pijawczanej zmowie, albo konfuzję i konsternację u pijawkowych popleczników i ewentualnych pijawek.
Miała problem tylko z jedną rzeczą, z uświadamianiem Bodila, że dowody, które by posiadał, mogłyby mu zostać odebrane przez tych, przeciwko którym tych dowodów chcieli użyć. A taki obrót spraw nie wróżyłby długim i szczęśliwym życiem dla tego, kto rzeczone dowody dostarczył. I z czekaniem na umówioną godzinę spotkania, czyli jednak z dwiema rzeczami.

Wyszło na to, że do gospody musieli się włamać. Sha’anks nawet nie próbował się ponownie przechwalać, że on i każde drzwi, po prostu je otworzył. O dziwo, Micareth spodziewała się przeszkód w postaci nieufności Gutrima, a może i nawet martwego Gutrima, nic z tych rzeczy.
Czekał na nich w pokoju, razem z Bodilem i oddziałowym magiem, który nawet nie pofatygował się z podstawowymi uprzejmościami i zaczął czytać przepowiednię zanim wojowniczka dowiedziała się choćby jak miał na imię.
- Pamiętam ten rozkaz, trochę nawet dziwiłem się, że cię samego wysyła. Nie kwestionowałem tego, bo to kapitana rozkaz, zdawał się bezpieczny dla samego tylko urzędnika - Gutrim wierzył im na słowo, choć bardziej nie ich, Sha’anksa i Micareth, ale Bodila i Grimesa, przede wszystkim Grimesa. Nieobecnego, a jednak w myślach każdego z obecnych.
- I porucznik, wciąż nie mogę uwierzyć, że już go z nami nie ma, nie mylił się, wiem, komu mogę zaufać. Z oddziału, a pewnie i w lochu znajdzie się jeszcze paru więźniów, co by chcieli sobie wyrok skrócić bijatyką na miejscu, starczy im tylko wskazać, kogo mają bić, a kogo nie powinni.
- Bić trzeba ostrożnie - podkreśliła Micareth. - Z pewnością są wśród zwolenników kapitana pijawki, może nawet i sam kapitan... Aby się nikt z naszych nie zaraził, ostatnim czego chcemy, to powiększyć ich szeregi.

Kiedy uwolnieni z lochów więźniowie dołączyli do walczących na dziedzińcu, Sha’anksowi wydawało się, że w zamieszaniu dostrzega znajomą sylwetkę pewnej nekromantki. Wydawanie zmieniło się w pewność, kiedy jeden z wampirzych strażników po prostu eksplodował obok Khajiita, a ten poczuł znajomy zapach śmierci.
- Jak? - krzyknął, nie siląc się na rozwijanie myśli. Altmerka na pewno wiedziała, o co mu chodzi.
- Nekromancja! - odkrzyknęła Vera. - Jak nekromanta mówi ci, że zaliczył już trzeci zgon w tym roku, to nie zawsze ma na myśli alkohol, pamiętaj.

Kiedy głowa Beinarda potoczyła się pod nogi Micareth, dumnej z cięcia, jakim udało jej się zabić wampira, nie dotarło do nich, że już było po wszystkim. A przynajmniej, że ich udział w tej historii się zakończył. Przepowiednia wciąż nad nimi wisiała, ale nie portrety z listów gończych. Morowe Burze wciąż się zdarzały, ale oni już ich nie widzieli, solidarnie uznając, że mają dość śniegu, dość Skyrim.
- Elsweyr jest piękne o tej porze roku - stwierdziła Vera.
- O każdej porze roku - poprawił ją Sha’anks.

08.07.2020 23:58
30
odpowiedz
Sven Georgson
2
Junior

Dotarli do Greymoor późnym wieczorem. Ewidentnie podniesiony na duchu Bodil, raźnie ruszył w kierunku głównej bramy fortu.
- Poczekaj – zawołała go nagle zatrzymująca się w miejscu Micareth. - Nie wejdę do środka. I ty Sha’anks też nie powinienieś.
Khajiit zamyślił się na chwilę, ale w końcu pokiwał ze zrozumieniem głową i odparł:
- Racja. Sha’anks i Micareth nie mogą ufać nikomu. Ta sprawa ewidentnie ma drugie dno, zresztą pan generał sam mówił, aby uważać. Lepiej nie pakować się drugi raz prosto do śmierdzącego lochu.
- Co zatem proponujecie? - zapytał zdziwiony i ponownie roztrzęsiony ze strachu urzędnik. - Ja chcę tylko bezpiecznie wrócić do domu...
- Wrócisz przyjacielu, wrócisz – przerwała mu Micareth, siląc się na radosny uśmiech, co wyszło jej paskudnie. - Ale zanim znajdziesz się w bezpiecznym, ciepłym łożu, zrobisz dokładnie to co ci powiem. I lepiej nic nie pomyl, bo powodzenie tej misji leży również w twoim interesie. Pamiętasz co mówił porucznik? Już raz zostałeś oszukany. Ty również nie możesz ufać nikomu w Greymoor.
- Pamiętam - żachnął się Bodil. - Zrobię co trzeba, możecie na mnie polegać. Aha i jeszcze jedno... - mężczyzna przerwał, ale po chwili kontynuował zdecydowanym tonem. - Dziękuję wam. Dziękuje, za wszystko.
Micareth kiwnęła głową i przystąpiła do tłumaczenia swojego planu.

- Sha’anks nie jest pewien czy to był jednak taki dobry pomysł – stęknął khajiit, strzepując z futra kolejną wścibską mrówkę.
- Wolałbyś iść tam, do fortu? - warknęła Micareth. - I ponownie gnić w celi, bez możliwości ucieczki?
- Nie, ale...
- Cicho... patrz tam, idą – kobieta wskazała na dwie męskie sylwetki, wyłaniające się z mroku nocy i wchodzące na porośniętą gęstą trawą małą polankę, oświetlaną jedynie bladym światłem księżyca.
Kobieta oraz kot odczekali odpowiednio długą chwilę i upewniwszy się, że stojący nieopodal mężczyźni są sami, wyszli zza okalających polanę gęstych drzew, wśród których spędzili ostatnie kilka godzin. Powoli, ostrożnie rozglądając się wokół, podeszli do czekających na nich nieznajomych.
- W końcu zdecydowaliście się wyjść – powiedział pierwszy z mężczyzn, wysoki, przeraźliwie chudy jegomość, odziany w sięgającą ud kolczugę i znajdujący się pod nią, gruby, szary kaftan. - Na wszystkie dziwki Skyrim, przysięgam, że gdyby nie chodziło o Grimesa, już dawno kazałbym was wybatożyć i wtrącić do lochu. Zanim powiecie chociaż słowo, wiedźcie jedno. Nie ufam wam. Pomimo obszernych tłumaczeń urzędnika Bodila, kompletnie wam nie ufam. Zresztą jemu też nie ufam. Ale ponieważ chodzi o Grimesa, dam wam szansę. Tylko jedną. Tak jak chciał Bodil, przyszliśmy przed północą na polanę przy zmurszałym dębie, zaraz obok wschodniej bramy fortu Greymoor. I tak, jak chciał Bodil, jesteśmy sami. Mówcie więc, tylko jasno i do rzeczy.
Micareth bez słowa podeszła do mężczyzny i podała mu otrzymaną od porucznika złożoną kartkę papieru. Odziany w kolczugę jegomość skinął na swojego towarzysza, który szybko pstryknął palcami i mruknął coś pod nosem. Nad głowami nieznajomych pojawiła się niewielka łuna światła, o ewidentnie magicznym pochodzeniu. Wysoki mężczyzna uważnie przeczytał treść notatki od Grimesa, rozdziawił szeroko usta, przeklął szpetnie, po czym podał kartkę swojemu towarzyszowi.
- Na cyce mojej trzeciej żony... - zamyślił się jegomość. - A więc to prawda... w takim razie ty musisz być Micareth, a to Shkanks...
- Sha’anks – wtrącił khajiit.
- No przecież mówię... Na owrzodziałą dupę starego smoka... Ale mamy przeje... - mężczyzna przerwał, odchrząknął, podrapał się po głowie i kontynuował. - No ale nic, co ma być, to będzie. W każdym razie, ja jestem sierżant Gutrim, a ten milczący typ po mojej prawicy to nasz mag oddziałowy, Yrg Enilno.
Milczący typ po prawicy Gutrima właśnie skończył czytać notatkę od porucznika Angry, po czym wrzucił ją do magicznej łuny, która jaskrawo błysnęła, syknęła i zniknęła w mgnieniu oka. Mag był niskim, krępym, całkowicie łysym mężczyzną, o niezwykle muskularnej sylwetce i nieprzyjemnym, wręcz odpychającym wyrazie bladej twarzy. Stał nieruchomo i w milczeniu sondował wzrokiem kobietę i khajiita.
- Dobrze sierżancie, ale jakie mamy plany? Co teraz? - zapytała w końcu Micareth.
- Teraz – wtrącił wyłaniający się z ciemności za jej plecami kapitan Beinard. - Macie dwa wyjścia. Przyłączyć się do nas, albo zginąć.
Wojowniczka, khajiit, sierżant i mag błyskawicznie, niemal jednocześnie wyciągnęli broń i ustawili się frontem do Beinarda, obok którego właśnie zmaterializowało się dziesięć zakapturzonych, odzianych w czarne szaty postaci.
- Ty suczy synu – warknął Gutrim. - Zawsze wiedziałem, że kawał skurwiela z ciebie. Myślałem jednak, że najwyżej bierzesz w łapę czy tłuczesz żonę. Ale żeby bratać się z wrogiem? Co, może już jesteś jednym z nich? Chłepczesz wieczorami ludzką juchę, albo wyjesz do księżyca?
- Nie bądź naiwny sierżancie – zaśmiał się Beinard. - Mój pan potrzebuje też usług zwykłych ludzi. Wszak kto będzie dostarczał mu świeże mięso, prosto z Greymoor? A dobry handlarz, nigdy nie tyka swojego towaru – kapitan zaśmiał się ponownie, tym razem długo, głośno i bardzo paskudnie.
- Nie ujdzie ci to na sucho, powieszą cię kundlu! - krzyknął wściekły sierżant, z trudem hamując narastającą w nim wściekłość.
- Wątpię. Ale nie przedłużając, zdecydowałem, że zostało wam tylko jedno wyjście. Gińcie – powiedział Beinard, jęknął głośno i przeciągle, po czym upadł na wznak. Z jego roztrzaskanej i zalanej krwią czaszki, wystawał żeleziec masywnego, misternie inkrustowanego runami, dwuręcznego, nordyjskiego topora.
- Nie mogłem się powstrzymać – powiedział porucznik Grimes Angra, krzyknął wściekle, uderzył się pięściami w nagi tors i rycząc niczym szalony, rozjuszony niedźwiedź, z gołymi rękami rzucił się na najbliższego wampira.
To co wydarzyło się w następnej chwili przypominało nagły wybuch magicznej, destrukcyjnej siły. Micareth, Sha’anks i Gutrim z wrzaskiem skoczyli w stronę zdezorientowanych wampirów. Yrg Enilno wydarł się na cały głos, zmaterializował przed sobą ogromną kulę jaskrawoczerwonego ognia i z impetem cisnął ją w stronę zakapturzonych przeciwników. Wywiązała się straszliwa, chaotyczna, krwawa bitwa. Wykorzystując początkowe zaskoczenie krwiopijców, Micareth płynnym cięciem skróciła jednego o głowę, sierżant Gutrim przebił następnego mieczem na wylot, a Grimes dosłownie zatłukł kolejnego gołymi rękami, robiąc mu z pyska krwawą miazgę. Jednak po niedługiej chwili, wampiry odzyskały orientację na polu bitwy i wykorzystując przewagę liczebną, większą siłę, szybkość oraz nadnaturalne zdolności, zmusiły bohaterów do ratowania się desperacką obroną i wycofywaniem w stronę ciskającego kule ognia maga.
- Osłaniajcie mnie! - nagle krzyknął donośnie Yrg Enilno i wyczarował nad sobą zieloną poświatę.
- Co robisz?! - wydarł się sierżant, patrząc z przerażeniem w stronę maga.
- To jedyne wyjście przyjacielu. Nie mamy z nimi szans. To zaklęcie zabije wszystkich krwiopijców w pobliżu. A ty sierżancie, wiesz co dalej robić. Ocal pozostałych! - wrzasnął czarownik, kucnął i z całej siły uderzył pięściami w ziemię.
Z jego ciała wydarła się potężna, oślepiająca wiązka zielonej energii, która z głośnym sykiem rozlała się po całej polanie. Po kilku uderzeniach serca było po wszystkim, ciemność ponownie przysłoniła gęstą trawę i zmurszały dąb, a w miejscu w którym przed chwilą stał mag Yrg Enilno, pojawiła się duża kupka szarego, dymiącego popiołu.
- Przyjacielu... -stęknął Gutrim.
- Spójrzcie – odparł Sha’anks, trzymając się za zakrwawione ramię. - Oni wszyscy zginęli. Wszyscy są martwi.
- Właśnie... - powiedziała cicho Micareth, pochylając się nad ciałem porucznika Angry.
- Co? - zdziwił się sierżant. - On... on też? Jak to...
- Później ci to wyjaśnimy Gutrimie. Nie ma wiele czasu, zło nadchodzi. Musimy ostrzec pozostałych. Spróbować ocalić Greymoor. Póki mamy jeszcze jakiekolwiek szanse... Nie chcę już uciekać. Nie po tym co widziałam. Zresztą... ucieczka i tak nie ma sensu.

09.07.2020 15:52
Prane
😢
31
odpowiedz
Prane
14
GRYOnline.pl

GRYOnline.pl

Koniec! Właściwie po każdym z powyższych zgłoszeń można by zrobić wyciemnienie i raczyć się napisem "THE END" - choć pewnie w przypadku niektórych z nich pojawiłby się tam też znak zapytania albo, idąc tropem pewnej wytwórni, scena po napisach końcowych zapowiadająca kolejne przygody. Bo koniec konkursu nie musi oznaczać końca Waszych osobistych przygód pisarskich - mamy nadzieję, że udało nam się rozbudzić w Was zapał to snucia opowieści i przelewania ich "na papier". Równocześnie dzięki wszystkim za zaangażowanie i dzielenie się pomysłami - naprawdę fajnie się czytało, choć zdecydowanie nie były to wątki na jeden wieczór!

Nagrodę Konkursową w etapie Rozdział IV otrzymują:
- Vlando
- Netruitus
- MysteriousMrX

Już jutro, czyli w piątek 10 lipca, zapraszamy na grupę https://www.facebook.com/ElderScrollsOnlinePoland/ , gdzie w ramach wyboru społeczności będziecie mogli zadecydować, która z trzech propozycji stanie się oficjalnym, kanonicznym zakończeniem opowiadania. Wybrane zgłoszenie otrzyma ponadto Nagrodę Społeczności.

Zwycięzcom gratulujemy, będziemy się z Wami kontaktować drogą mailową w sobotę w celu ustalenia szczegółów przekazania nagród. Po weekendzie natomiast ogłosimy, który z użytkowników zostanie laureatem Nagrody Autora (dla przypomnienia, kwalifikują się osoby, które udzieliły odpowiedzi na każdym z czterech etapów konkursu).

...a wkrótce kolejne konkursy. :)

12.07.2020 12:28
32
odpowiedz
MysteriousMrX
2
Junior

Witam serdecznie, kiedy odbędzie się wybór społeczności? Wciąż nie powstał post w tej sprawie na fanpage'u The Elder Scrolls Online.

16.07.2020 17:59
MrsPropaganda
33
odpowiedz
1 odpowiedź
MrsPropaganda
2
Junior

Witam! Gdzie i kiedy możemy spodziewać się wyników całego konkursu? Wiem, że nie było doprecyzowane, po którym weekendzie, ale nadzieja każe liczyć, że chodziło o zeszły weekend ;)

17.07.2020 12:57
Prane
33.1
Prane
14
GRYOnline.pl

GRYOnline.pl

Hej MrsPropaganda - dzięki za pytanie, właśnie zbieramy sobie ostatnie staty i podsumowujemy akcję wewnętrznie. Wkrótce poleci news, w którym podzielimy się wrażeniami i oczywiście przyznamy Nagrodę Autora. ;)

24.07.2020 23:41
34
odpowiedz
Inferno9
9
Legionista

Poleciał już ten news podsumowujący czy ja go tylko nie widzę?

06.09.2020 15:07
35
odpowiedz
SebaGra
3
Junior

Wybaczcie jeżeli odgrzewam starego kotleta, jednakże była już ogłaszana nagroda autora, pytam z ciekawości, warto by było znać wynik finału?

06.09.2020 19:34
agamas
36
odpowiedz
agamas
36
Chorąży

Po sposobie pisania widać ,że sporo tu tychsamych osób pod różnymi nickami,widać też wysyp juniorów.
Może warto pomyśleć nad konkursami dla każdego a nie dla wybranych profesjonalistów w pisaniu?

24.01.2021 21:49
Shirru
37
odpowiedz
Shirru
4
Junior

A te ostateczne wyniki w lipcu 2020 czy 2021? XD

post wyedytowany przez Shirru 2021-01-24 21:51:01
Forum: Konkurs Wszystkie drogi prowadzą do Blackreach - Rozdział IV, ostatni