Ja w podstawówce byłem tylko raz w ósmej klasie na wagarach. Nie chciałem się wylamywać, ponieważ cała klasa postanowiła pierwszego dnia wiosny nie pójść do szkoły.
Za to w liceum pozwalałem sobie na całego. Co piątek, brałem walkmena i siedziałem cały dzień w parku lub jeśli miałem jakiś grosz, to jechałem pociągiem do Katowic i szlajałem się po mieście :)
a ze dwa razy urwałem się z ostatniej lekcji... bo cała klasa szła :P
Nawet na studiach kiblowałem na wykładach. Nie wiem, nigdy nie widzialem sensu w wagarach, juz wolalem w domu zostac
zaczynało sie w gimbazie, w liceum juz naprawde czesto...
Za to na wykłady nieobowiazkowe chodze wszystkie ;D (zupelnie inaczej czlowiek reaguje jak musi za wiedze płacic)
w gimnazjum 1-2 razy i bylo to wdarzenie.
W licuem to niemalze wiecej nie bylem niz bylem. Nadal twierdze ze to 3 lata wyjete z zycia i dobrze ze nie marnowalem tam czasu.
Na studiach moze pare razy jak byla rano sniezyca i zle sie czulem. A tak to uwielbialem studia i przez te kilkanascie lat nauki wreszcie mialem poczucie zdobywanie wiedzy i uczenia tego co mnie interesuje i pasjonuje.
W gimbazie pare razy się zdarzyło, w technikum często.
wagarowac to nie, najwyzej nie szedlem wgl
ja w ogóle nie wagarowalem. do szkoly chodzic nie lubialem ale zeby uciekac to nie mialem powodow. raz wyjąłem z kieszeni pisiont groszy i wypadlo na reszke. urwałem sie z głupiej godziny wychowawczej bo wyzja godzinki w kawiarence internetowej byla bardziej kusząca. O k... jaka mi wychowawczyni jazde pozniej zrobila. Mame (to juz po akcji z budyniem było) wezwala do szkoły :E
Pamiętam tylko jedną sytuację z liceum gdzie byliśmy klasą dogadani, że spadamy z ostatniej lekcji ale jakiś jeden koleś olał nas i stwierdził jednak, że zostaje. No więc ja i mój krąg przyjęliśmy, że wszyscy się zwijamy albo nikt więc zostaliśmy. Reszta se poszła, potem mieli przesrane.
konsolowiec? to tak jak byś wziął drugiego pada i grał z nim...
W liceum zdarzało się. Na studiach nie chodziłem na nudne wykłady, z ćwików się raczej nie zrywałem bo perspektywa odrabiania była mało kusząca, no chyba że była jakaś przeszkoda i nie zależne to było ode mnie.
W liceum miałem nawet prawie 50% nieobecności. A i tak maturę zdałem całkiem przyzwoicie :)
nie powinienes zostac dopuszczony do matury. ja bym cie ze szkoly wyrzucil gdybym byl dyrektorem.
Powiem ci, że to jeszcze nic
Chodzę do technikum i znajomy z klasy ma bodajże 12% obecności, więc raczej nie zda.
W gimbazie zdarzało się sporadycznie, w technikum tak często że raz nawet rodziców do szkoły wezwali, na studiach jakieś pojedyncze przypadki, a na ostatnim roku miałem 100% obecności zarówno na wykładach jak i ćwiczeniach.
nawet często, ale głównie nie chodzę na pierwsze lekcje albo niemiecki, schowany na 7 czy 8 godzinie
jak zdarzy sie jakies zastepstwo to tez nie chodze, na matmie przez nieobecnosc nauczycielki nie bylem z 3 tygodnie
Tylko w maturalnej. Wczesniej w ogole. Mialem o tyle dobrze, ze sam sobie moglem usprawiedliwienia pisac od ukonczenia 18 lat.
W podstawowce i gimnazjum praktycznie wcale, bo czlowiek za młody na knajpy czy piwo w plenerze, a i platanie sie po mieście nie bylo bezpieczne, bo w malej miejscowosci wszyscy sie znaja i predzej czy pozniej wiesci o wagarach do domu dochodzily. Dlatego tez jeżeli bardzo mi sie nie chcialo isc do szkoly, to zostawalem uczciwie w domu. W liceum za to sie wagarowalo na potege.
W podstawowce, to standardowo w dniu Wagarowicza. Zawsze cala klasa.
W drugiej klasie szkoly sredniej kiblowalem niestety za nieobecnosci - 77%. Niewinne wagarowane, a nawet nie wiem kiedy trzasnelo i zostalem bez ocen na koniec. Pozniej w "drugiej" drugiej klasie wyrzucili mnie za pobicie.
Na studiach juz sie pilnowalem ze wzgledu na fakt, ze studiowalem w innym kraju.
Powspominac mozna, ale w sumie dzisiaj nie potrafie zrozumiec sensu wagarowania. Jesli juz, to po prostu zostac w domu.
Najbardziej w gimnazjum. Łącznie chyba nawet z 30h. W liceum nie, wychowawczyni kosa że nawet za spóźnienia taki opr się zbierało że się odechciewało:)
Raczej nie, może ze trzy razy - i to zawsze na wielkiej spinie - zdarzyło mi się urwać z ostatniej lekcji i to zawsze pod pretekstem "ojej, jak boli mnie głowa".
W gimnazjum zdarzało się, w średniej zaczynałem lekcje powiedzmy o 7:00, a często przychodziłem na 10:00, czy nawet 11:00. Doprowadziło to do tego, że musiałem zbierać podpisy od nauczycieli na lekcjach, których i tak nigdy nikt nie sprawdził :)
No i wiadomo, z ostatnich godzin też się zwiewało.
Raz pamiętam, że musiałem przyjść po jakiś zeszyt do domu. Akurat po drodze spotkałem listonosza, który miał dla mnie zamówioną grę na Xboxa 360. Tego dnia już do szkoły nie wróciłem.. :p
Wagary? Oh yeah! W liceum zaliczyłem kilka razy. Raz trwające tydzień absencji. i wspominam teraz to super - zawsze wagarowałem chodząc do lasu, pierw zaopatrując się w jakieś.. napoje energetyczne ;) i miało to swój klimat. Świadomość, że wszyscy się kiszą na lekcjach, gdy w tym czasie ja buntowniczo siedzę na ławce gdzieś w lesie, popijam te napoje i mam widok na jezioro, bardzo wtedy wydawała się cool. I tak też było. Mniej cool gdy po tygodniu wracałem do szkoły i czekała pogawędka z wychowawcą, albo dziesięć opuszczonych kartkówek ;) Ale co tam, życie będąc uczniem rządzi się swoimi prawami i lepiej popełniać jakiekolwiek błędy wtedy, niż w późniejszym życiu, które często ich nie wybacza tak łatwo jak szkoła.
W podstawówce sporadycznie, dopiero uczyłem się życia, w gimbazie zwolniłem wszystkie hamulce, wszystko miałem w dupie, śmiało można mnie zaliczyć do trudnej młodzieży. :)
Ja to więcej chorowałem i wagarowałem niż chodziłem do szkoły, od pierwszej gimnazjum normalne było nie iść co najmniej raz w tygodniu do szkoły lub skrócić sobie lekcje i iść wcześniej do domu :D
Nie wagarowałem ale donosiłem wychowawczyni kto się wybiera dlatego miałem zawsze wzorowy z zachowania. :)
Podstawówka to kategorycznie nie, raz byłem na wagarach i było to wydarzenie wręcz doniosłe :D
W gimnazjun zdarzało się, Ale był strachem że za dużo nieobecnych, a w liceum to hulajdusza , byle nie przegiac i mieć te godziny by zaliczyć przedmiot i nie mieć enkaela
No tak z kilka razy się zdarzyło, i generalnie to nie było warto.
Zdarzało się, oczywiście, ale rzadko i z powodów istotnych (powrót kumpla z długiego rejsu np.).
Zasadniczo nie wagarowaliśmy, w szkole było ciekawiej jak na wagarach, taka to była buda.