Jak to było z tymi lekcjami u was w szkołach? odbywały się, a jeśli tak, to jak wyglądały, pytam o szkoły średnie, technikum itp.
U mnie było tak:
Na religii grało się w karty. Katechetka była bezradna wobec kilkunastu byków napakowanych, groźby, straszenie nie pomagały. W końcu dała spokój i pracowała tylko z dziewczynami. Religia była nieobowiązkowa więc każdy nic nie robił. To samo z apelami w rocznicę śmierci papieża, koksy spędzały ją na kiepach w kiblu.
na łożu śmierci się nawrócisz
Ksiądz/katechetka. Część lekcji normalnie, reszta czas wolny. Nawet jeśli prowadzili lekcje to można było zająć się np. nauką do innego przedmiotu, tylko żeby nie przeszkadzać reszcie.
Lekcje bardzo fajne, bo ksiądz bardzo fajny. Chciało się słuchać i rozmawiać.
Co do katechetki to z tego co pamiętam uczyła zawodówki i miała strasznie przeye**e. Jednak najbardziej śmieszyli mnie 16 latki, którzy nie chodzili na religie. Wielcy ateiści;p ( bez urazy ). Też miałem wiele wątpliwości co do religii i w ogóle, ale chodziłem, żeby się jak najwięcej dowiedzieć i pytać.
W średniej była katechetka i niczego o religii nas nie uczyła, lekcja była jak długa przerwa. Gimba to całkiem inna sprawa, ksiądz nas wypytywał z której księgi z biblii pochodzą dane wersety, istna masakra XD, trzeba było się religii uczyć.
Mnie w trzeciej klasie technikum chwilowo uczył ksiądz ( kaechetka miała rok urlopu chyba ). Z poczatku próbował pracować, mówił że co tydzień jedna osoba przygotowuje religijny referat, na to sebixy w śmiech, i grają w pana. Ksiądz usiadł zły i czytał gazetę, i tak było do końca roku.
Jak nie liczyło się do średniej to nie chodziłem
W podstawówce śpiewaliśmy piosenki i było fajnie.
W gimnazjum nie chodziłem bo tak zadecydowali rodzice.
W technikum najpierw zrezygnowałem sam, bo przechodziłem okres antyreligijnego buntu, ale w trzeciej chyba klasie postanowiłem, że jednak wrócę, bo koniec końców były to przesympatyczne, luźne godzinki. Bez paplaniny o filozofii.
Moim zdaniem zdecydowanie nie groźne zajęcia.
P.S. Nadal jestem antyreligijnym gościem, chociaż ateistą - nie bardzo.
W podstawówce generalnie nas cisnęli z tej religii, w szóstej klasie dali nam taką harpię, że ja - wzorowy uczeń - dostawałem u niej jedynki z klasówek.
W gimnazjum to były 3 lata godziny integracyjnej, absolutnie nic religii w religii. Państwa-miasta, ploteczki, gra w piłkę itd.
W liceum to tak pół na pół. No niby coś tam ksiądz a potem zakonnica próbowali merytorycznie, ale generalnie było luźno.
Tak w ogóle to lekcje religii w szkole powinny być obowiązkowe tak samo jak i zresztą powinno się wprowadzić obowiązkową maturę z religii. A to z tego względu, że około 95% mieszkańców Polski to Katolicy, więc takie zmiany byłyby przyjęte z radością.
Nie chodziłem na religie, szkoda życia, wypisałem się dodatkowo ksiądz był idiotą.
Ja mialem religie z zakonnica a potem z ksiedzem. Fajnie bylo :-)
W podstawówce była w porządku nauczycielka, więc normalna nauka ale bez nudów. W gimbazie co roku inny nauczyciel, ale przeważnie filmy oglądaliśmy. W technikum wypisałem się, bo wałkowane było 1000 razy to samo co w podstawówce + ogólnie rozpierdziel na lekcji że można było dałna dostać.
Co się stao, po 15 latach gimbaza juz ma inaczej? My byliśmy ustawieni na DIALOG, najpierw się wrzucało anonimowe karteczki z pytaniami, potem była lekcja dyskusji na temat tych pytań /zgadnijcie, o co pytają 15latkowie na lekcjach religii/.
W liceum to nie wiem, bo był jakiś słaby ksiądz i coś tam opowiadał, ale w ostatnich ławkach to się słuchało Slipknota na słuchawkach.
Religie z liceum wspominam dobrze, bo mieliśmy bardzo w porządku katechetkę. Lekcje nastawione na dialog, mimo że jakiś tam program był, to zawsze wychodziło tak że zaczynaliśmy jakiś temat związany z religią, czy też ogólnie życiem i dalej dyskusja szła już sama. Każdy mógł się wypowiedzieć tak jak chciał, nigdy nauczycielka nikogo nie krytykowała, nawet jak się całkowicie nie zgadzaliśmy z linią kościoła.
U mnie w średniej to była istna masakra. Przez 3 lata było bodajże trzech księży. Lekcje wyglądały tak, że panował hałas, rozmowy, krzyki, wyzwiska, śmiechy, jakieś dźwięki puszczane z telefonu i masa innych. Notowane w zeszycie było mało co, ale jakiś tam materiał przerobiony był. Sczególnie z jednym księdzem, który nie dał sobie w kasze dmuchać i wejść na łeb. I u niego choćby za jedno przekleństwo opuszczało się klasę, była rozmowa z wychowawcą itd. Był jaki był, ale wspominam go dobrze. Chociaż u niego był spokój i porządek. Bo jak jeden sobie dał, to aż musiał zrezygnować z naszej klasy. Taa, towarzystwo było trochę patologiczne, aż w pewnych chwilach było mi go żal, bo wobec nas był w porządku, a dostawał popalić.
Na religie w sumie od zawsze uczęszczałem, bo chodzili praktycznie wszyscy, a ja nie chciałem być wyrzutkiem.
/zgadnijcie, o co pytają 15latkowie na lekcjach religii/
dlaczego w biblii nie ma wzmianki o dinozaurach
moj ksiadz z liceum wyruchal szwagierke innego ksiedza, przyjaciela rodziny, taki dobry buhaj byl
ps podobno teraz siedzi gdzies w bedzinie, pozdrawiam parafian tego jegomoscia
W gimbazie miałem katachetę, który był chyba najlepszym nauczycielem ever, gość był młody, żywiołowy, miał niesamowite podejście do młodzieży, nie było absolutnie mowy o wejściu mu na łeb, bo byś był automatycznie zmieszany z błotem, zresztą z szacunku nikt nawet nie próbował. U niego nauczyłem się naprawdę cholernie wiele, to nie było typowe naucz się modlitwy i dowidzenia, uczyliśmy się historii chrześcijaństwa, jak chrześcijaństwo ma się do innych religii, podstaw założeń innych religii, wszystko w mega przyjemnej i nieprzymuszonej formie, słuchałeś i wchłaniałeś. Podejrzewam, że już do końca życia nie będę miał okazji posiąść takiej wiedzy teologicznej co uzyskałem na lekcjach w gimnazjum. Czasem widzę tego pana na mieście to uśmiech na twarz sam się nasuwa.
A w średniej to już z kolei oklepany standard, czyli nic nie robienie, zajmowanie się wszystkim tylko nie przedmiotem, a że jeszcze chodziłem nie do za ciekawej szkoły to niektórzy pajace włazili facetowi na łeb, mimo że był dla nas w porządku. Tak czy inaczej, później to już nawet nie przychodziliśmy do niego na lekcje, bo i tak zaznaczał nam obecności.
Akurat do lekcji religii nic nie miałem, pamiętam jak jeszcze w podstawówce to musieli narysować jakąś scenę z biblii którą poznawali parę miesięcy wcześniej.
I tak kumpel przekazuje prace do oceny.
Katechetka.A CÓŻ TO! za mumia? przy Panu Jezusie?
Kumpel.Słucham? Jaka mumia to ten trędowaty proszę pani
Katechetka.aaa no chyba że tak odpadła z uśmiechem na twarzy i wstawiła dobrą ocenę.
A tak w gimbazie był katecheta w 1szym roku niezbyt dało się go lubić bo było go łatwo zdenerwować, ale w następnych latach się poprawiło na lepsze, zwłaszcza w 3 klasie bo pod koniec roku zamiast siedzieć w klasie to zabierał do kapliczki w pobliskim lesie, gdzie nikt nic nie mówił poza uśmiechami na twarzy że czas spędzony poza szkołą.
Niestety chodziłem na religie do konca mojej przygody ze szkola. Niestety dla ksiezy prowadzących te zajecia, bo bylem dla nich ciezkim uczniem.
Dobrze zrobiono, ze religia nie jest przymusowa, ale zle, ze zajecia nie sa pierwsza badz ostatnia godzina lekcyjna, bo wtedy moglby uczen albo godzine dluzej pospac, albo wczesniej wrocic do domu, a tak to musi siedziec na swietlicy i marnowac swoj mlodzienczy czas zycia.
Dokladnie. Dla mnie to zmarnowany czas zycia z osobami ktore nie mialy w ogóle pomyslu na prowadzenie lekcji. Z początku moze i byly jakies plany ale wychodzilo jak u większości, przesiadywaniem godziny i nic nie robieniem
Wszystkie przedmioty są dla większość uczniów nie do ogarnięcia więc dlaczego religia ma być wyjątkiem.
Możliwość chodzenia za darmo do szkoły powinna być przywilejem zarezerwowanym dla najzdolniejszych i najbardziej pracowitych.
Granie w karty na lekcji, typowe. Gdybyś był normalny społecznie to byś się domagał tych lekcji, prosił o zmianę prowadzącego, czekał na możliwość dowiedzenia się czegoś nowego za darmo.
Twój wybór czy spędzisz życie jako ktoś kto steruje tym co cię otacza czy jako koks paląc najtańsze papierosy w kiblu.
Mama cię chwali jaki głupi byś nie był, tacy frustraci jak ja jada po tobie jaki mądry byś nie był. Pomaga mi odreagować frustrację jaka mnie atakuję gdy patrzę na bezsens świata.
"była nieobowiązkowa więc każdy nic nie robił"
Oto motto kwiatu naszego społeczeństwa. Zamiast chodzić do szkoły aby się coś nauczyć i skorzystać z tego że przez kilka lat ktoś funduje ci darmowa naukę, większość skupia się na kombinowaniu jak przemknąć się do dorosłości aby móc kupić legalnie piwo mając 18 lat.
Nie wiem czy nauka religii ma jakieś praktyczne zastosowanie. Pewnie nie ma. Ale z każdej wiedzy można skorzystać i każda wiedza jest lepsza niż bezmyślne siedzenie i patrzenie się w ścianę.
Jak jakiś niedorobiony katecheta zanudza was na śmierć. Zgłoście to dyrektorowi niech go zmieni na kogoś kto coś wam ciekawego powie, coś nauczy, da jakiś temat do ciekawej rozmowy na lekcji. To rozwija intelekt, taki jest cel szkoły.
Dyrektor nie ma nic do gadania w kwestii kto jest katechetą. Kuria ich wyznacza. Szkoła "tylko" im płaci.
"Dyrektor nie ma nic do gadania w kwestii kto jest katechetą"
Tylko że to jest nieprawda. A gdyby nawet to można napisać beznadziejności katechety do Kurii.
Wyjątkowo się Longwinter zgodzę.
W gimnazjum był raczej luz, w liceum się wypisałem, żeby wcześniej kończyć lekcje.
Z małym wyjątkiem na każdym poziomie edukacyjnym to była lekcja w stylu odpoczynku, na odprężenie, zero treści, nic, malowanie obrazków i figle księdza z nastoletnimi foczkami (...w liceum aż do przesady, pamiętam gdy mówił, że będzie dawał piątkę za buzi, niby żarty, ale niektóre laski brały to na poważnie).
Miałem też zajęcia z katechetką, najpierw od 1-3, gdy kazała wszystkim klepać na pamięć modlitwę albo ćwiczyła z nami otwieranie buzi przed pierwszą komunią. Każdy w klasie musiał otworzyć przed nią gębę i wywalić jęzor, a ona sprawdzała linijką czy kąt rozwarcia szczęki jest odpowiedni, aby zmieścił się opłatek. W gimnazjum też miałem z katechetką. Tu z kolei dochodziło do jakichś wybuchów histerii, płaczu i frustracji. Nie wiem dlaczego, nikt nie był dla niej przykry, ale w tym wieku religię traktowałem już tak jak w pierwszym akapicie. Katechetka skupiała się raczej na tym jak przetrwać, a nie jak prowadzić lekcję. Zero treści.
Zdarzyło się, że religia naprawdę coś mi dała. W klasie 4 i 5 miałem zajęcia z zakonnicą, w dodatku z doświadczeniem na misjach. Opowiadała naprawdę bardzo ciekawie, potrafiła zainteresować Biblią i nawiązywała kontakt z uczniami. Wtedy dużo się nauczyłem i dowiedziałem. Taką też religię sobie wyobrażam na najwyższym poziomie. Ambitną, opartą na doświadczeniu (w miarę możliwości), pozwalającą młodym ludziom znaleźć odpowiedzi. No, ale to kropla w morzu. Dwa lata z dwunastu.
W szkołach zamiast tych "lekcji religii" powinno być obowiązkowe religioznawstwo + filozofia.
A jak ktoś nie chce się uczyć socjalistycznej, odczłowieczającej beznarodowej i bezdusznej filozofii to co ma zrobić?
Zakładasz kolego że wyrypane mentalnie na równo korporacyjne robociki to najlepszy wzór dla przyszłego społeczeństwa.
Wytępić jakąkolwiek duchowość, miłość sprowadzić do aktu prokreacji, olać miłosierdzie na rzecz interesowności to są ideały które powinno się uczyć w szkole?
Bardzo odważna teza.
U mnie były to w miarę normalne lekcje. Może ciut luźniejsze czasami. Zarówno w podstawówce, jak i w LO prowadzili je zresztą całkiem klawi i łebscy goście, kolejno ksiądz, świecki w podstawówce i dwu innych księży w liceum. Potrafili nawiązać swobodny kontakt z młodzieżą i niejedna lekcja miała postać sympatycznej konwersacji na faktycznie ciekawe tematy. Z pierwszych klas podstawowych pamiętam też jeszcze lekcje w salkach parafialnych, że były w sensie, nic ponadto.
Inna sprawa, czytając po internetach, co dorośli ludzie wypisują o Kościele, religii katolickiej, wierze i własnym postępowaniu w tym kontekście doszedłem do wniosku, że albo na religii nie uczą tego, czego powinni, albo źle to robią, a ja miałem szczęście trafić na wyjątek. Poziom ignorancji w temacie wiary bywa horrendalny - u katolików.
W liceum byliśmy ustawieni na DIALOG, więc nikt się nie nudził.
Jak komuś nie pasowało, to zapisywał się na etykę i po problemie.