Morgan, Smoleńsk - weekendowe premiery filmowe
RECENZJA! UWAGA! Spoilery!!!
Smoleńsk niewątpliwie zaliczyć mogę do kategorii fantasy. Ogląda się go dość przyjemnie, niestety nie jest to kino najwyższych lotów.
Scenarzyści powielili właściwie wszystkie znane i ograne już schematy fantasy.
Z jednej strony mamy typowy świat fantasy podzielony na 2 części: czyli potęzne, złe i ekspansywne Imperium Wschodu rządzone przez despotycznego nekromantę, a
z drugiej dobre i cywilizowane królestwa Zachodu, tworzące luźną unię militarno-gospodarczą. Mamy tu też oczywiście przedmurze tego Zachodu, czyli królestwo zamieszkałe przez bogobojnych i szlachetnych mieszkańców i rządzone przez prawego i mądrego króla, czyli Królstwo Wolskie.
W obliczu zagrożenia ze strony Imperium Zła, dobry i szlachetny król, razem z najwierniejszymi i najwspanialszymi ludźmi, udaje się z misją odnalezienia duchów zaginionych rycerzy, którzy mogą uratować Królestwo Wolskie przed zagładą. Droga będzie prowadzić ich aż do mitycznych i na wpół legendarnych Lasów Smoleńskich. Konwencja znana praktycznie z każdego fantasy, chociaż mamy też novum: zazwyczaj z misją wyrusza syn władcy, czy jego piękna córka, a nie sam władca.
Po drodze będą się musieli wykazać oczywiście niespotykanym bohaterstwem, walcząc z czyhającymi potworami i złymi duchami, a także siłami i czarami zsyłanymi na nich przez władcę Wschodu. Misja władcy udaje się połowicznie. Wprawdzie ginie na skutek wrogich czarów (magiczna mgła!), jednak dzięki temu może odnaleźć duchy sprzymierzeńców. Dzięki temu zręcznemu zabiegowi, scenarzyści zostawili sobie furtkę do kontynuacji.
Pewnym zgrzytem dla części odbiorców może być niestety zbyt słowiańskie nazewnictwo stosowane w filmie, które jednak nie pasuje chyba do konwencji fantasy: lasy smoleńskie nie brzmią tak dobrze jak chociażby Lasy Avalonu, a mgła smoleńska nie jest tak autentyczna jak mgły avalonu.
Niestety, film tylko jeszcze bardziej nakręci te kretyńskie, gimbusiarskie żarty z całej tragedii.... Powinni byli dać sobie z nim na wstrzymanie.
Niestety, film tylko jeszcze bardziej nakręci te kretyńskie, gimbusiarskie żarty z całej tragedii.... Powinni byli dać sobie z nim na wstrzymanie.
Nie będę ukrywać, że w przyszłości - gdy będzie "w telewizji" - chętnie obejrzę "Smoleńsk". Choćby dlatego, że od czasu przełomu tysiącleci nie widziałem żadnej polskiej komedii, a od czasu "Seksmisji" żadnego polskiego filmu s-f.
Zgadzam się, że jest zdecydowanie za wczesnie na taki film, za 10-20 lat może tak, ale nie teraz gdy wiadomo kto będzie premiere filmu wykorzystywał politycznie.
P.S Zauważyłem, że dwa komentarze nade mną idealnie do siebie pasują ;)
Choćby "Smoleńsk" opowiadał czystą prawdę, kogo i jakim sposobem miałby przekonać do czegokolwiek? Został oceniony i zaszufladkowany już w momencie, gdy ogłoszono, że powstanie.
To, co się dzieje wokół tematu obserwuję biernie z dystansu. W całej sprawie, jak zawsze, warta uwagi jest prawda, do niej zaś najzwyczajniej nie mam dostępu - brak danych. Ów brak danych nie tylko nie przeszkadza ale wręcz napędza trwającą od dawna "debatę" czyniąc z niej z definicji jałową quasi-religijną wojnę pozycyjną dwóch obozów, przynależność do których zależy od tego, które domysły lepiej pasują do światopoglądu delikwenta. Wojna ta może stanowić wartościowy materiał dla studium o stosunku człowieka do prawdy i jej szukania lub uciekania przed nią, ale chyba niewiele więcej z niej pożytku.
Nie jestem pewien, jaki miałby być cel oglądania tego filmu w tej sytuacji. Nie rozrywkowy przecież (doprawdy, kim trzeba być, żeby się z tego śmiać). Ani nie poznawczy. Ciekawszy byłby film fabularny o sporze wokół tragedii, o postawach, jakie ludzie przyjmują wobec niej. Od szoku przez dogmatyczne zaślepienie aż po, no właśnie, haniebne szyderstwo z cudzego nieszczęścia (nieszczęścia tych, których zabici osamotnili, w tym tych, którzy nie radzą sobie z traumą). O samym Smoleńsku wolałbym widzieć suchy, beznamiętny i zdystansowany dokument przedstawiający wszystko to, co wiadomo i nic więcej.
Ten film jest wyśmiewany, ponieważ forsuje jedynie słuszną, niepopartą żadnymi dowodami teorię o zamachu, oraz związanym z nią spisku dotyczącym zacierania śladów i prób ukrycia prawdy. Kompletnie ignoruje przy tym fakty i po prostu kreuje rzeczywistość, dopasowując ją do obranej koncepcji. Wskazuje też niemalże palcem winnych tej katastrofy i stosuje aluzje tak zgrabne, jak bryła betonu wyciosana przy pomocy trotylu (w stylu nazwy stacji telewizyjnej, która zwie się TVM)...
Obejrzyj sobie na youtube archiwalne odcinki Polskiej Kroniki Filmowej (najlepiej z lat 40 XX wieku) i powiedź sam, czy na propagandowe bzdury tego kalibru może być jakaś inna reakcja, niż tylko szyderczy uśmiech? Na stonkę ziemniaczaną zrzucaną z samolotów przez imperialistów. Na wyuczone i nieudolnie recytowane z pamięci kwestie wystraszonych robotników, udzielających "spontanicznych" wywiadów przed kamerą, w których wygłaszają peany na temat partii socjalistycznej. Na piętnowanie imperialistycznej kultury, przez którą "mlodzież" chadza do klubokawiarni, zamiast pracować w fabryce i wyrabiać 500% normy na chwałę Polski Ludowej...
Smoleńsk jest tylko odrobinkę mniej bezpośredni w swoim przekazie, więc reakcje są jakie są.
Nie, nie oglądałem jeszcze filmu, ale czytałem recenzje. Na ich podstawie wiem, że szykuje się solidne kino rozrywkowe, taki niezamierzony pastisz.
Ja filmu jako dzieła nie bronię. Jak mógłbym go bronić lub atakować nie widziawszy i nie wyrobiwszy sobie własnego zdania. Omawiam wątpliwy pożytek z faktu jego powstania i ewentualności oglądania. Daremność.
Co do reszty... No i właśnie. I tak dalej, i tak dalej. Powyższe odpowiedzi stanowią dobrą ilustrację tego, co napisałem.
Tak, jak mówię. Filmu w danej sytuacji sensu oglądać nie ma, niczego to nie zmieni, jaki by nie był, ot, dla niektórych może jest jakimś etapem radzenia sobie z traumą, zaś jałowa wojenka najmojszych racji będzie sobie trwać w najlepsze skutecznie odcinając uczestników i widzów od poznania prawdy.
Obudźcie mnie, jak się pogodzicie, dopiero wtedy można będzie spokojnie szukać prawdy.
No właśnie o to chodzi, że tu nie ma czego szukać i czego wyjaśniać. Odpowiednie raporty rozwiewające wszelkie wątpliwości (co najważniejsze zgodne z prawami fizyki i wiedzą naukową) już są. To, że ktoś woli wierzyć w "teorie alternatywne", to jego sprawa, ale póki nie zacznie przedstawiać dowodów i faktów, nie będzie potraktowany poważnie.
Odpowiednie raporty rozwiewające wszelkie wątpliwości
Ta, internety świadkiem, jak to one rozwiewają wszelkie wątpliwości. Ale żarty na bok.
Widzisz, myślę, że nawet nie w tym problem. W obecnej sytuacji wokół tematu o dowolnej komisji powiem to samo, co o tym filmie. Całkowicie daremny trud. Choćby głoszono samą prawdę - na nic. Ona niczego nie rozwiewa. Bo problemem nie jest to, czy i ile kto wypowiedział prawdy w sporze, jak pracowała czyja komisja ani to, po czyjej stronie stoi więcej profesorów. Problemem jest sam spór, jego charakter. W świętej wojnie racji wbrew pozorom celem nie jest, nie bywa prawda, dojście do niej. Może być co najwyżej traktowana jako środek, amunicja obok decybeli, epitetów i szyderstwa, a celem jest przeforsowanie swojego światopoglądu, dominacja naszej racji nad ich racją, stłamszenie myślących inaczej. Problemem jest to, że Polacy (a może w ogóle ludzie) nie umieją ze sobą spokojnie rozmawiać jak człowiek z człowiekiem. A bez tego nigdy nie uzna się prawdy za prawdę - nie będzie co do niej zgody. I nie ma. Jest tylko spirala bezsensownych emocji którą zakończyć może albo nagłe olśnienie uczestników naparzanki - ich śmiech nad samymi sobą i bezsensem tego, co robią, lub wyczerpanie, które wreszcie zmusi strony do "rozejścia się" we frustrującym poczuciu obustronnej klęski, bo mimo powszechnego zmęczenia i ochrypnięcia nie doprowadzono do wspólnego rozpoznania i zaakceptowania prawdy.
Gdy spotykają się dwie osoby o wzajemnie sprzecznych (świato)poglądach mogą zrobić trzy rzeczy: wzruszyć ramionami i zignorować różnicę zdań, poddać ją refleksji, spokojnie przegadać sprawę i w ten sposób wspólnie szukać prawdy, by ją zaakceptować lub równie spokojnie uznać, że to zbyt trudne (bywa), albo mogą pójść na noże. Tylko jedna z tych dróg może prowadzić do prawdy, czyli jej wspólnego poznania i zaakceptowania. Ale wybiera się zamiast niej tę, którą dyktują głupie emocje, tę, w której czyjś pogląd uważa się za atak na nasz własny, więc i na nas samych. Tę hołdującą mentalności plemiennej, tworzącej sztuczne podziały, kreującą wrogie stronnictwa - my i oni, nasi i tamci. Jak przekrzykujące się dzieci na podwórku.
Czy tylko mnie bardziej od przedmiotów danych sporów martwi to, że żyjemy w kraju, którego mieszkańcy nieustannie i bez sensu dzielą się na wrogie sobie obozy? Czy nie da się mądrzej? Ja jestem tym z biegiem lat coraz bardziej zmęczony, choć zwykle raczej stoję z boku i tylko patrzę. Czy walczący ze sobą nie są aby zmęczeni kłótniami tym bardziej? Kiedy będą mieli dość? Kiedy będzie można wspólnie, bez emocji i agresji szukać prawdy zamiast bezowocnie szarpać się o dominację światopoglądu i rację?
Smoleńsk, czyli ogłupiania i szerzenia podziałów w społeczeństwie ciąg dalszy. Żołnierzy patriotów w postaci kiboli, biegających na msze z racami PiS już ma. Tych, których nie nawróciła TV Kurska, może przekona wysokobudżetowa produkcja triple A, ukazująca jedyną słuszną prawdę na temat śmierci najwybitniejszego Prezydenta RP.
Ten "Smoleńsk" to chyba w kategorii science-fiction powinien być. Z czego bardziej fiction niż science.
"Ląduj dziadu !"
RECENZJA! UWAGA! Spoilery!!!
Smoleńsk niewątpliwie zaliczyć mogę do kategorii fantasy. Ogląda się go dość przyjemnie, niestety nie jest to kino najwyższych lotów.
Scenarzyści powielili właściwie wszystkie znane i ograne już schematy fantasy.
Z jednej strony mamy typowy świat fantasy podzielony na 2 części: czyli potęzne, złe i ekspansywne Imperium Wschodu rządzone przez despotycznego nekromantę, a
z drugiej dobre i cywilizowane królestwa Zachodu, tworzące luźną unię militarno-gospodarczą. Mamy tu też oczywiście przedmurze tego Zachodu, czyli królestwo zamieszkałe przez bogobojnych i szlachetnych mieszkańców i rządzone przez prawego i mądrego króla, czyli Królstwo Wolskie.
W obliczu zagrożenia ze strony Imperium Zła, dobry i szlachetny król, razem z najwierniejszymi i najwspanialszymi ludźmi, udaje się z misją odnalezienia duchów zaginionych rycerzy, którzy mogą uratować Królestwo Wolskie przed zagładą. Droga będzie prowadzić ich aż do mitycznych i na wpół legendarnych Lasów Smoleńskich. Konwencja znana praktycznie z każdego fantasy, chociaż mamy też novum: zazwyczaj z misją wyrusza syn władcy, czy jego piękna córka, a nie sam władca.
Po drodze będą się musieli wykazać oczywiście niespotykanym bohaterstwem, walcząc z czyhającymi potworami i złymi duchami, a także siłami i czarami zsyłanymi na nich przez władcę Wschodu. Misja władcy udaje się połowicznie. Wprawdzie ginie na skutek wrogich czarów (magiczna mgła!), jednak dzięki temu może odnaleźć duchy sprzymierzeńców. Dzięki temu zręcznemu zabiegowi, scenarzyści zostawili sobie furtkę do kontynuacji.
Pewnym zgrzytem dla części odbiorców może być niestety zbyt słowiańskie nazewnictwo stosowane w filmie, które jednak nie pasuje chyba do konwencji fantasy: lasy smoleńskie nie brzmią tak dobrze jak chociażby Lasy Avalonu, a mgła smoleńska nie jest tak autentyczna jak mgły avalonu.
Dobre!!! Aż się zalogowałem po raz pierwszy od wielu miesięcy żeby dać ci plusa :)
No to oczekujemy kontynuacji ;>
Dobre. Plus i ode mnie:) To wydaje się o wiele ciekawsze niż większość polskiej kinematografii:)
Czarowanie rzeczywistości jest gorliwym zajęciem sekty "pancernej brzozy" i specjalistów do walki z otyłością.
Jedynym członkiem komisji Millera z tytułem profesora był Ryszard Krystek.
Jego specjalność to inżynieria ruchu drogowego, zajmuje się m.in. bezpieczeństwem transportu drogowo-morskiego, wpływem struktury sieci ulicznej na sprawność i efektywność funkcjonowania transportu indywidualnego w miastach, analizą zagrożeń bezpieczeństwa wyprzedzania na dwupasmowych drogach dwukierunkowych.
www.youtube.com/watch?v=bGMn8EItrZM
Jedynym członkiem komisji Millera z tytułem profesora był Ryszard Krystek.
Czyli co "jakość" komisji mierzy się ilością profesorów w składzie? A to się nam rozbestwili obywatele, mgr inż. to za mało!
No i obowiązkowy "szokujący" filmik z youtuba :D