Forum Gry Hobby Sprzęt Rozmawiamy Archiwum Regulamin

Forum: Niektórzy studenci nie powinni ukończyć gimnazjum ...

20.11.2013 20:40
Soulcatcher
😒
1
Soulcatcher
268
Dragons Dogma 2

Premium VIP

Niektórzy studenci nie powinni ukończyć gimnazjum ...

Może niezbyt odkrywczy ale ciekawy artykuł obnażający upadek humanistycznych wydziałów wyższych uczelni.
Naprawdę smutne.

Czy to możliwe że w ciągu 30 lat nasze społeczeństwo tak zgłupiało?

http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,48724,14985309,Byly_wykladowca_KUL___Niektorzy_studenci_nie_powinni.html#MT

20.11.2013 20:43
2
odpowiedz
to nie ja
16
Generał

Czy to możliwe że w ciągu 30 lat nasze społeczeństwo tak zgłupiało?
Patrząc na wyniki ostatnich wyborów - tak.

20.11.2013 20:47
twostupiddogs
3
odpowiedz
twostupiddogs
245
Legend

Smutne to jest dopiero gdy w ramach jakiejkolwiek formy edukacji porównuje się gimbazę z absolwentami, którzy uciekli spod topora reformy.

20.11.2013 20:47
👎
4
odpowiedz
zanonimizowany771529
31
Generał

Tak to jest jak się przyjmuje byle kogo na uczelnię.
Osoby bez chęci, wiedzy i talentu pchają się na studia, a osób od ''czarnej roboty'' też potrzeba. Nie rozumiem tej głupiej mody, że teraz każdy musi iść na studia, nawet największy leń i nieuk. Państwo upada.

20.11.2013 20:48
Soulcatcher
😊
5
odpowiedz
Soulcatcher
268
Dragons Dogma 2

Premium VIP

to nie ja ---> chodzi ci o ostatnie 7 wyborów, ostatnie demokratyczne wybory czy ostatnie nieoszukane?

20.11.2013 20:51
6
odpowiedz
zanonimizowany844581
23
Konsul

@to nie ja
Chyba patrząc na obecne poparcie dla partii w sondażach.

20.11.2013 20:54
👍
7
odpowiedz
b212
127
Generał

A niektórzy ludzie w ogóle nie powinni byli się urodzić.

Odpowiadając na pytanie: nie, od zawsze jesteśmy bandą idiotów i baranów a postęp generuje może 1 osoba na 10 000, i nie mówię tu o Polsce a globalnie.

Strasznie mnie wkurzają takie teorie, bo jakby nie patrzeć - nawet zakładając, że od 30 lat produkujemy idiotów, to kto jest temu winien? Oni sami, czy generacja przed nimi, której można przypisać autorstwo takiego systemu? I koło się zamyka.

Szczerze - nie ma się czym przejmować. Jeśli ktoś zwala na barki jakiejś instytucji swój rozwój, to sam w sobie jest zaprzeczeniem osoby inteligentnej - takie jednostki rozwijają się niezależnie od tego gdzie są, co robią i czy studiują.

20.11.2013 20:55
8
odpowiedz
to nie ja
16
Generał

Ostatnie 7 (choć pierwszy nie pamiętam) gdzie wybierani byli albo byli komuniści albo na przemian PIS i PO.

20.11.2013 21:53
KoSmIt
9
odpowiedz
KoSmIt
105
MPO Spec Ops

Przywrócić wstępne egzaminy na studia.

20.11.2013 21:54
10
odpowiedz
Zenzibar
17
Generał

Rozumiem, że władze uniwersytetów są bez winy? W obliczu niżu demograficznego nie można było przecież obciąć etatów, więc sytuacja wygląda, jak wygląda.

Co nie zmienia faktu, że poziom studiów humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim jest strasznie marny w porównaniu z uczelniami krajów starej Unii. Ja akurat studiowałem przez semestr w Monachium, ale podobne opinie słyszalem od wielu znajomych.

Przywrócić wstępne egzaminy na studia.

Kolejny geniusz. Na wiele kierunków jest więcej wolnych miejsc, niż chętnych kandydatów. Co w takiej sytuacji zmienią egzaminy?

Gdy ja zdawałem na studia, na jedno miejsce na moim kierunku chętnych było koło dwunastu osób. W tym roku dwie. W dodatku większość kandydatów składa papiery na kilka kierunków.

20.11.2013 21:55
Matt
👍
11
odpowiedz
Matt
256
I Am The Night

Przywrócić wstępne egzaminy na studia.

+1

20.11.2013 21:56
graf_0
12
odpowiedz
graf_0
117
Nożownik

Zenzibar - no przeciez artykuł jest dokładnie o tym że system a więc i władze są głównymi odpowiedzialnymi.

20.11.2013 22:00
13
odpowiedz
Zenzibar
17
Generał

no przeciez artykuł jest dokładnie o tym że system a więc i władze są głównymi odpowiedzialnymi.

Wybacz, teraz już doczytałem do końca. Byłem przekonany, że to kolejny pan profesor, który biadoli o głupocie studentow, a nie dostrzega poważniejszych problemów. Mea culpa itd.

20.11.2013 22:03
14
odpowiedz
zanonimizowany939686
5
Chorąży

Widzę, że w wątku nie gorsze przygłupy niż te z artykułu.

Informuję Was jełopy, że jak chcecie się dostać na poważnych uczelniach i poważnych kierunkach jest 48578435 osób na miejsce, a parę matur na rozszerzeniu trzeba mieć wyśrubowane na niebotyczne wyniki.

20.11.2013 22:03
15
odpowiedz
zanonimizowany768165
119
Legend

Czy to możliwe że w ciągu 30 lat nasze społeczeństwo tak zgłupiało?

To one w ogóle było inteligentne?

20.11.2013 22:27
HUtH
16
odpowiedz
HUtH
120
kolega truskawkowy

No cóż, ścieżka edukacyjna potencjalnego właściwego humanisty? Gimnazjum, czyli tak poczekalnia, bo niewiele trzeba robić, program na polskim dla większości niestrawny i niezrozumiały, historia sucha, ale obleci; potem liceum, czyli marne 3 lata, a właściwie 2 i pół, bo matura wcześniej, nagle poziom idzie wyżej(tym bardziej na profilu human), czasu mało, więc się leci przez okresy i autorów, i cud jeśli się wszystko zdąży przerobić(szczególnie historię), nie mówiąc już o jakiejś głębszej pracy nad jakimś okresem. Nie mówiąc o tym(co najgorsze), że nie ma swobody dla interpretacji i twórczości, bo na maturze jest przecież określony klucz i pod niego trzeba się uczyć... No nie wygląda to jak przygotowanie pod _studiowanie_ na studiach, które zresztą też właśnie tak nie wyglądają(np. testy abcd)

20.11.2013 22:30
Soulcatcher
17
odpowiedz
Soulcatcher
268
Dragons Dogma 2

Premium VIP

SpecShadow

To one w ogóle było inteligentne?

Nie wiem zastanawiam się, ale mam wrażenie że tak. 30 lat temu studia wyższe były wyzwaniem

20.11.2013 22:34
18
odpowiedz
zanonimizowany486144
68
Generał

Kiedyś jeden facet trafnie podsumował upadek szkolnictwa wyższego: "masa ciśnie w dół".

20.11.2013 22:46
graf_0
19
odpowiedz
graf_0
117
Nożownik
Wideo

Już dawno zauważono że głównym celem istnienia systemu edukacji jest istnienie systemu edukacji.
Nie nauczanie czy wychowywanie, czy choćby rozwijanie nauki i badania. To są efekty uboczne.

Przede wszystkim chodzi o samo istnienie.
Doskonale pokazuje to zmiana jaka dokonała się w polskim szkolnictwie wyższym. Ponieważ głównym wyznacznikiem rozwoju stało się otrzymywanie dotacji za studenta, przyciąganie największej LICZBY studentów było kluczem.
W momencie niżu demograficznego sytuacja stała się wręcz komiczna.
W Szczecinie na Uniwerku jest więcej miejsc niż maturzystów w całym zachodniopomorskim a cztery rekrutacje nikogo nie dziwią.

I na koniec tak na czasie.
https://www.youtube.com/watch?v=-qjWrTNrGTs

20.11.2013 23:17
20
odpowiedz
zanonimizowany939686
5
Chorąży

Nie wiem zastanawiam się, ale mam wrażenie że tak. 30 lat temu studia wyższe były wyzwaniem

Czy Ty nie możesz zrozumieć, że są studia wyższe i "studia wyższe", a te drugie nie dają ani pracy, ani prestiżu i wywołują jedynie uśmiech na twarzy, jak ktoś się nimi "pochwali"?

21.11.2013 02:31
21
odpowiedz
zanonimizowany453591
62
Senator

[20]

No to lipa, bo w Polsce żadne studia nie dają (w sensie gwarantują) pracy, o prestiżu nie wspominając.

21.11.2013 03:03
😊
22
odpowiedz
b212
127
Generał

Jak już się rozkręcacie, to jakoś wczoraj ten pan: http://pl.wikipedia.org/wiki/Przemysław_Dębiak napisał, że rzucił UW, bo przez 5 lat się tam absolutnie niczego nie nauczył, nie miał w ogóle motywacji, żeby uczestniczyć w nudnych zajęciach i generalnie suchej nitki nie pozostawił, na, jakby nie patrzeć najlepszym uniwersytecie w Polsce.

Fajna rekomendacja.

(i nie wyskakujcie, że to geniusz i wyjątek, bo wcale nie, dziedzina w której się specjalizuje jest bardzo specyficzna i kilku innych znanych "po" UW ma głowy jak sklepy, vide Czajka, ten gość jest po prostu bardzo wszechstronny i potrafi przez 20+ godzin non-stop programować, oczywiście nie mówię, że nie wymiata, bo wymiata, ale tak naprawdę każdy może to osiągnąć, o ile się nie opierdala np. siedząc na GOL-u o 3 nad ranem :D)

Mam kilku kumpli po informatyce na UW / polibudzie i nie tylko ch&ja się znają na tym co robią, to jeszcze większość to typowe konie pociągowe w korporacjach, ostatnio ojciec jednego po UW rekrutował i facet nie umiał powiedzieć jak ograniczyć pętlę while do 1000 powtórzeń (dla niekumatych: to tak jakby polonista nie umiał literować). Z miesiąc temu przyszedł magister, co programuje w Javie się starać o stanowisko front-end developera, chyba go JavaScript zmylił... Natomiast ludzie, którzy zawsze mi imponowali na rodzimym rynku ze studiami nie mają zbyt wiele wspólnego, ewentualnie pokończyli ASP, filozofie i inne śmieszne kierunki.

21.11.2013 07:27
caramucho
👍
23
odpowiedz
caramucho
136
Generał

Spokojnie szeciolatki pójda do szkoły wcześniej i to napewno przygotuje je lepiej do dalszej edukacji.

21.11.2013 07:55
Lindil
24
odpowiedz
Lindil
249
Lumpenliberał

Ciągle zaskakuje mnie jak mało w tym temacie mówi się właśnie o odpowiedzialności tzw. grona profesorskiego. Grupa ludzi utrzymywanych przez państwo przez długie lata i z pełną świadomością napędzała wyżej opisany mechanizm. Tym ludziom płaci się, otacza szacunkiem i przypisuje prestiż za "mądrość" i "wiedzę", które teoretycznie powinni posiadać. W praktyce zaś właśnie oni skonstruowali i przez lata wykorzystywali system wspierania rodzin i kolegów, którego efektem ubocznym było wypluwanie na rynek coraz większej ilości, coraz gorzej wykształconych frajerów, z których to frajerów przytłaczająca większość nie ma szans na nic lepszego niż Biedronka.
A najlepsze jest to, że w ogólnym odbiorze to wszystko wina tych głupich studentów. Tylko że człowiek idąc na studia jest 19 letnik kretynem, który marnuje jedynie trochę swojego życia. Jego Magnificencja Rektor poszerzający limity miejsc do oporu marnuje czas setek młodych ludzi oraz sporo publicznych pieniędzy...

21.11.2013 07:58
dasintra
25
odpowiedz
dasintra
196
Zdradziecka morda

Czy Ty nie możesz zrozumieć, że są studia wyższe i "studia wyższe", a te drugie nie dają ani pracy, ani prestiżu i wywołują jedynie uśmiech na twarzy, jak ktoś się nimi "pochwali"?

mógłbyś swą myśl rozwinąć?

To one w ogóle było inteligentne?
tego nie wiem, ale było zdecydowanie bardziej zmotywowane do nauki. Z mojego rocznika liczącego na początku pierwszego roku około 230 osób, po pierwszej sesji zostało coś około 150 a w sumie dyplom odebrała mniej więcej setka. Wizja wylotu ze studiów po oblanej poprawce czy też bilecika do którejś z jednostek wojska polskiego stanowiła bardzo skuteczny instrument motywacyjny do zarywania nocek. A teraz? Szkoda słów.

Natomiast ludzie, którzy zawsze mi imponowali na rodzimym rynku ze studiami nie mają zbyt wiele wspólnego
dokładnie, jak ktoś nie skończył informatyki na polibudzie lub ewentualnie uniwersytecie to do przymusowej eutanazji.

Przywrócić wstępne egzaminy na studia.
To raczej nic nie zmieni z uwagi na niż demograficzny i ilość tzw. szkół wyższych (w radio słyszałem już reklamę jednej właśnie takiej uczelni, która namawiała do wstąpienia w jej szeregi osób które ukończyły szkołę średnią lecz oblały mature (!) Działać ma to w ten sposób, że człowiek taki przyjmowany jest na zasadzie wolnego słuchacza, dostaje taki niby-indeks, zdaje niby-normalne egzaminy, a jak zda maturę to oceny przepisywane są do 'prawdziwego indeksu'). Kiedyś myślałem o wprowadzeniu rankingu absolwentów danego rocznika (coś na wzór szkół anglosaskich), ale śmiem wątpić by zmotywowało to do większego wysiłku intelektualnego.

21.11.2013 08:08
r_ADM
26
odpowiedz
r_ADM
248
Legend

Co nie zmienia faktu, że poziom studiów humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim jest strasznie marny w porównaniu z uczelniami krajów starej Unii.

Mozesz rozwinac?

21.11.2013 08:43
27
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Humanistyka podupadła przez różne postmodernistyczne trendy. Nie tylko w Polsce. Jak kiedyś np. na filologii (a nawet w liceach) zadaniem dla kogoś o takim ukierunkowaniu mogło być np. tłumaczenie zestawu wierszy z łaciny czy francuskiego, a kończąc taki kierunek miało się dogłębną wiedzę o budowie i rozwoju języka, tak teraz czyta się jakieś niewydarzone teorie niewydarzonych ludzi i pisuje analizy feministyczne. Nie zdobywa się żadnych praktycznych umiejętności, ani szczegółowej wiedzy.

Kiedy czytam biografię Tolkiena, albo poznaję życiorysy naszych własnych pisarzy, i przyglądam się temu jak to kiedyś wyglądało w szkołach wyższych, a jak to wygląda teraz, to jest to przepaść.

Wszystkie te żarciki rozmaitych "specjalistów" po studiach ścisłych, skończyłyby się poważnym zawstydzeniem, gdyby spotkali filologa starej daty, znającego kilka języków (w tym klasycznych; przynajmniej łacina), doskonale orientującego się w niuansach gramatyki (w tym historycznej), posiadającego warsztat niezbędny do profesjonalnych tłumaczeń, czy analiz lingwistycznych i tak dalej. Analogicznie z historykiem - od którego też wymagało się kiedyś znajomości języków, warsztatu analitycznego w pracy ze źródłami i tak dalej. Współcześnie? Współcześnie są często powody do śmiechu i załamywania rąk.

W Polsce problem nie ogranicza się zresztą do wydziałów humanistycznych. Jak się słyszy, że ludzie mający problemy z podstawowymi operacjami na ułamkach wybierają się na matematykę, to... cóż, najwidoczniej coś jest nie tak.

21.11.2013 09:18
28
odpowiedz
zanonimizowany809
160
Legend

Odkąd świat stoi - to się narzeka na edukację. Każde pokolenie uparcie twierdzi, że za ich czasów studia były tak mega super ekstra hiper ciężkie, że w zasadzie wielką tajemnicą jest, czemu wszyscy nie zostali noblistami. A bo to nie było kalkulatorów, kompjuterów, wszyscy liczyli na suwakach logarytmicznych, nikt się nie obijał, nikt nikomu nie poszedł na rękę, obowiązywał przedwojenny ład i porządek. Przed nauczycielem akademickim stawali na baczność, a po zakończeniu zajęć ronili łzę, że to już na dziś koniec. Taaaa... jasne.

Ale wróćmy do tematu, bo warto przy tej okazji obalić kilka mitów.

1. Co to jest poziom?
Studia skończyłem, łącznie z IIIcim stopniem. I od lat słyszę to słowo "poziom" i zawsze chce mi się śmiać. Co to znaczy poziom? Ktoś weźmie do ręki artykuł, ranking Wprost i tam czyta kryteria: ilość profesorów, ilość habilitacji, ilość naukowych publikacji na świecie, ilość osób które zostały dyrektorami (nikt by nie przypuszczał, że uczelnie Warszawskie mogą wieść prym w tym względzie, czary, dziwy!), wyposażenie laboratoriów i tak dalej.
Zakładając, że pominiemy naiwny czynnik "prestiżu" uczelni, to w zasadzie dla studenta jest ważne tylko jedno umiejętności dydaktyczne prowadzącego zajęcia. Jego sposób prowadzenia zajęć, logiczny ciąg wypowiedzi, umiejętność właściwego wytłumaczenia skomplikowanych problemów, jego umiejętności retoryczne (w tym barwa głosu, intonacja) umiejętność zainteresowania tematem i wiele innych. To są cechy, ktorych nie sprawdza żaden ranking.
Czasami ludzie utożsamiają poziom tylko z wymaganiami. Panuje taki niedorzeczny mit, że egzaminowanie to wspaniale sprawdzenie wiedzy. Gowno prawda. Zdałem w życiu wiele egzaminów i to, czego nie używam w pracy zawodowej - tego nie pamiętam. I nie chcę pamiętać: pamięć nie śmietnik. Tak jest z większością egzaminów. Pewien profesor mawiał: "wiedza jest funkcją czasu i ilości powtórzeń". Ale my uwielbiamy egzaminy i wierzymy w ich wielką moc, a im trudniejszy tym bardziej (naiwnie) wierzymy, że Ci, którzy go zdali to chodzące omnibusy (przykład: egzaminy zawodowe w korporacjach zawodowych). Gdybym wprowadził rachunek tensorowy w żłobkach i przedszkolach, to byście nosili mnie na rękach, bo wprowadziłem "poziom". A gdyby nikt nie zdał - cóż, poziom i jeszcze raz poziom panowie!

2. Poziom uczelni wyższych w Polsce
Najbardziej niezwykle jest to, że każdy zgodnie twierdzi, że polska edukacja wyższa to dno. Tymczasem w jakiś magiczny sposób dzieje się coś, co powinno wprawić naukowców w osłupienie. Na zachodniej i północnej granicy z Polską występuje jakaś kosmiczna anomalia. Ludzie po przekroczeniu tej granicy, znalazłszy się na rynkach zachodnich ze swoimi "dupiatymi studiami", często okazują się być jednak dobrymi specjalistami, nierzadko lepiej wykształconymi od swoich zachodnich kolegów. Osobiście znam mnóstwo takich przypadków. Czysta magia. Nierzadko ktoś, kto niby się do niczego nie nadaje, okazuje się robić wielką karierę i sukcesy - ale znów: nie u nas. I nic dziwnego, skoro nie ma pieniędzy na badania.

3. Niż demograficzny
Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Młodzi Polacy nie chcą mieć dzieci (jak już wyemigrują i się osiedlą, to nagle się okazuje, że chcą!). Powody są oczywiste, za dużo w Polsce jest ludzi wykształconych i rynkowe pensje są skandalicznie niskie. Jak ktoś jest rozsądny i ma problem żeby utrzymać siebie, to nie zainwestuje w rodzinę. Spada więc od jakiegoś czasu liczba studentów. Uczelnie więc nie mają wyboru, albo obniżą punktacje i zrobią 10 naborów, albo w wielu przypadkach w ogóle nie otworzą danego kierunku i redukcja etatów.

4. O podejściu studentów do nauki
Ludzie są różni. Jedni uwielbiają naukę, inni tak sobie, a jeszcze inni robią studia dla papierka, jadąc po najmniejszej linii oporu. Tak BYŁO, jest i będzie. Tak jest u nas, ale i na zachodzie. Ciekawostka: tak samo jak ludzie narzekają na naszą uczelnie jako "fabrykę magistrów" tak samo narzeka się np w USA, kraju, który ma ogrom noblistów. Nie ma sensu wprowadzanie jakiś rankingów, ani kolejne tysiąc egzaminów niczego nie zmieni. Zaczynacie myśleć jak Ci w rządzie Tuska, którym się wydaje, że trudny egzamin teoretyczny na prawo jazdy ("jaka jest długość drążka zmiany biegów") wpłynie pozytywnie na bezpieczeństwo na drogach.

5. Co jest zatem złego w szkolnictwie wyższym?
- niedofinansowanie. Nie trzeba chyba komentować.
- słabe wyposażenie techniczne a jeżeli już jest - to zwykle w ogóle nie dostępne dla studentów. Przykład: znajomy, studiujący w USA: do laboratorium, gdzie przeprowadza sobie eksperymenty i korzysta z oprogramowania wartego setki tysięcy wchodzi za okazaniem legitymacji o każdej porze dnia i nocy. U nas? Jak jest coś ciekawego to Ci pokażą z daleka na zasadzie "i nie naciskajcie wszystkich guzików na raz, a ręce umyliście?"
- koszmarne traktowanie młodych naukowców. Wyobraźcie sobie: jest zdolny człowiek, który powinien być przyszłością nauki polskiej. Ale staje przed wyborem: doktorat na uczelni, gdzie dostanie jakąś głodową stawkę, będzie odwalał pańszczyznę dla profesorów, 5 lat będzie pisał doktorat a po jego obronie: uwaga: uczelnia nie gwarantuje angażu. A teraz wybór nr 2: olać doktorat i iść pracować do przemysłu za świetne pieniądze. No i co? I powiem wam, że 90% tych naprawdę zdolnych idzie pracować za godziwe pieniądze, a na uczelniach nie zostają najlepsi - tylko przeciętni. A potem oni będą uczyć wasze dzieci.
- brak właściwego podejścia do studentów. Też byłem studentem, ale bardzo mi się nie podobała relacja student-uczelnia. Po pierwsze, profesor to powinien być, jak ktoś tu ładnie wspomniał: jak mistrz dla ucznia. Ale nie tyłko sferze technicznej, ale także w sferze np: kultury osobistej. Tutaj już zaczynają się schody, bo często ludziom się wydaje, że pozycja i tytuł zwalnia z jakichkolwiek norm kulturowych i obyczajowych, co jest niczym innym jak przykładem słomy wystającej nie tylko z butów ale i głowy. Do tego brak poszanowania czasu studenta, niesłowność, nierzetelność, absurdalne procedury administracyjne itp.
- brak systemu eliminacji naukowców niezdolnych do prowadzenia dydaktyki - uczelnia, jak każda firma, to grupki kolesi i kanapowe towarzystwa. Tam dziekan wobec profesora jest szefem tylko formalnie, bo o wiele częściej działa to na zasadzie: "Janek, to dziś golf czy bilard?". Jest wielu naukowców, którzy może są świetni w pracy naukowej, ale totalnie nie nadają się do pracy z ludźmi, a już w zupełności prowadzenia zajęć. Ale zarówno dla ludzi postronnych jak i dla samej uczelni liczy się tylko to, że to "ktoś znany kto dużo publikuje no i ma belwederskiego".

Wartość studiów to w 80% podejście samego studenta. Różnica między dwoma absolwentami tego samego kierunku, kiedy jeden był pasjonatem a drugi olewusem jest astronomiczna. Ale kto powiedział, że muszą być równi? Nikt. Co to w ogóle za slogan, że magister musi być magistrowi równy. Dlaczego i po co? Od weryfikacji końcowej jest rynek. To pracodawca niech decyduje na czym mu zależy. Jak ktoś nic nie wie i jedyne co go czeka to zmywak w Norwegii - to jest jego problem i jego sprawa. I co nam do tego? Zawsze beda lepsi i gorsi.

21.11.2013 09:36
29
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Vader --

Taka jest prawda Vader. Nie ma żadnej logicznej sprzeczności w tym, że zawsze się na edukację narzekało, a że obecnie ona w istocie podupada. Popełniasz błąd logiczny, jeśli wnioskujesz inaczej. Z faktu, że oceniało się coś niesłusznie, wyciągasz wniosek, że obecna ocena jest niesłuszna. To głupie. Spora część osób, która obecnie z całkiem zadowalającymi wynikami kończy studia, kiedyś wyleciałaby z uczelni po pierwszej sesji.

Rynek nie jest żadnym sensownym weryfikatorem. Z tej przyczyny, że studia - w szczególności humanistyczne - podupadły, rynek po prostu znosi wartość takiego dyplomu. Bez względu na to, jakie ktoś indywidualnie posiada umiejętności. Co jest sytuacją skandaliczną. I czego zwyczajnie nie rozumiesz.

Kiedyś nie mogłeś skończyć filologii polskiej nie znając przynajmniej w zadowalającym stopniu łaciny, czy nie mogłeś skończyć historii mając fobię pracy z dokumentami źródłowymi. Teraz możesz. Co ogólnie oznacza tyle, że można skończyć takie studia nie wynosząc z nich żadnych umiejętności. Tego się po prostu od ciebie już często nawet nie wymaga, nawet dla pozorów, w ogóle, wcale. Ktoś nawet może zostałby pasjonatem czegoś, ale nie dostaje takiej szansy, nie ma kontaktu z pewnymi dziedzinami, one dla niego mentalnie nie istnieją w żadnym określonym kształcie.

To powoduje, że ludzie siedzą po prostu na uczelni ileś lat i na tym się to kończy. Dostają papier, a później nikt nie ma do niego żadnego respektu. Rynek nie weryfikuje wiedzy i umiejętności jednostki, weryfikuje całe kierunki i dziedziny wiedzy. Które wcale nie są bezużyteczne. Bezużyteczne są w tej formie, w jakiej się ich obecnie uczy. To jest sytuacja nienormalna i bardzo szkodliwa kulturowo.

Ten proces luzowania zaworów bezpieczeństwa miałem okazję obserwować na żywo. W pierwszych latach studiów wszystkie wykłady były obowiązkowe, kolokwia co tydzień, czy co dwa, prace pisemne kilka razy w semestrze, ba - nawet przerw między zajęciami nie było. Tylko tyle, żeby przejść do innej sali. Zajęcia czasem od rana, do wieczora? Pod koniec - obowiązkowość wykładów przestała istnieć, o kolokwiach młodsze roczniki nawet nie słyszały, prace pisemne raz w semestrze, albo na rok i tak dalej.

Jest jeszcze jedna przyczyna tego, że - jak sądzę - masz niezbyt rozsądne stanowisko. Istnieją dziedziny wiedzy na które, same w sobie, rynek jest całkowicie nieczuły. Dziedziny te uprawia się ze względów kulturowych, a czasem ze względu na to, że kiedyś tam mogą przynieść praktyczne owoce. Do takich dziedzin należy np. filologia klasyczna; ale też... matematyka teoretyczna (jest masa obszarów matematyki, które nie mają praktycznych zastosowań). A to nie jest tak, że rodzi się jakiś geniusz i sobie żyje w próżni i osiąga wyniki. Wiele wybitnych osobistości nauki trudno zresztą nawet nazwać geniuszami. Bardzo częstym w historii motywem jest cała grupa jednostek przynależących do określonego środowiska i osiągających wybitne rezultaty we współpracy, ale i konkurencji ze sobą. Środowisko, atmosfera intelektualna, ogólny poziom kształcenia, ma ogromny wpływ na praktyczne rezultaty. Szczególnie w dziedzinach kreatywnych, w dziedzinach, gdzie się coś tworzy, a nie tylko stosuje rozwiązania.

Więc problem jest. Możesz sobie gadać i gadać, a faktów nie zmienisz.

21.11.2013 09:46
Fett
30
odpowiedz
Fett
233
Avatar

Parę spraw, które zabiły humanistykę w Polsce

1. Reforma edukacji z 1999r. Skrócenie liceum i zapchanie go lekturami z zewnętrznie ocenianą maturą. Mniej czasu, więcej materiału. Języka polskiego w szkołach średnich uczy się teraz tak jak uczą jeździć na kursach an prawo jazdy. Ważne żebyś zdał maturę, a czy coś z tego wyniesiesz who cares. Reforma zakładała wykluczenie encyklopedyzmu na rzecz umiejętności. A wyszło tak, że nie ma ani tego ani tego.
2. Wprowadzenie czytania ze zrozumieniem. Upośledziło to u uczniów umiejętność odbioru całości tekstów na rzecz konkretnych zdań wyrwanych z kontekstu
3. Wprowadzenie systemu KRK w zasadzie dobiło uczelnie humanistyczne
4. Mieszanie się polityki w oświatę na każdym kroku
5. burdel w ministerstwie od 1995 roku
6. Pasywność decydentów. Od dawna wiadomo o problemach a nikt z tym nic nie robi.
7. Spadek prestiżu nauk humanistycznych po upowszechnieniu wykształcenia wyższego i średniego.
8. Wprowadzenie takiego samego systemu oceniania w naukach humanistycznych jak w przypadku przedmiotów ścisłych
9. Nagła zmiana mentalności po 2000. W momencie kied rozwinęł się nowe media, upowszechniły telefony komórkowe i internet.
I wiele wiele innych...

Vader -
Trochę się rozmijasz z tematem. Problem dotyczy głównie nauk humanistycznych. Pokaż mi specjalistę po kierunku humanistycznym na zachodzie ;) Tak samo tutaj problem nie dotyczy finansowania bo kierunki humanistyczne nie potrzebują potężnej aparatury i wyposażonych laboratoriów. No i wreszcie problem nie dotyczy tego, że studia kończą debile, tylko że debile na studia się dostają. A jaki jest poziom widzą sami wykładowcy, którzy od lat na własnej skórze obserwują spadek 'poziomu' wiedzy nowych studentów. No ale jeżeli przychodzi na polonistykę student, który - jak się okazuje - nie zna ani jednego mitu greckiego to coś jest na rzeczy.

21.11.2013 09:55
ArtoseruS
31
odpowiedz
ArtoseruS
75
Zero Trzy

Większość i tak odpada na pierwszym roku studiów, więc nie wiem po co ten lament. Publiczne uczelnie robią swoje.

21.11.2013 09:59
Fett
32
odpowiedz
Fett
233
Avatar

ArtoseruS - gdzie?

21.11.2013 10:01
33
odpowiedz
zanonimizowany809
160
Legend

alpha -->

Jak zwykle, nie zgadzam się z Tobą. Slogan "taka jest prawna", też do mnie nie przemawia. Podobnie jak inni, mam swoje przemyślenia oparte na długim rozumowaniu z uwzględnieniem porównania tego jak jest w innych krajach. Nie jest wcale łatwo zmierzyć, na ile edukacja rzeczywiście podupada. Same wymagania czy egzaminowanie nie są kryterium wystarczającym. Szczególnie wobec tego, że rzeczywistość wokół szybko się zmienia.

Rynek jest dobrym weryfikatorem. Po to się uczysz, by na rynku zaistnieć. Nie wiem co Ci tutaj się nie zgadza. To tak jakbyś nie zgadzał się z tym, że ostateczną weryfikacją bolidu jest wyścig. Ale najwyraźniej tego zwyczajnie nie rozumiesz.

Kiedyś to było kiedyś. Program się zmienia i dopasowuje do zmieniającej się rzeczywistości. Ale tak między nami, jak często korzystasz z łaciny w pracy zawodowej? Czy na spotkaniu z klientem, analizując dokumentację produktu, czy chociażby pisząc książkę - robisz to po łacinie? Z tej łaciny to uczelnia musi utrzymywać jakiegoś specjalistę, musi zapłacić za godziny poświęcone na to, a tylko po to, byś miał wrażenie, że Cię czegoś studia nauczyły? Z drugiej strony, jeżeli Twoje zainteresowania koncentrują się na analizie dokumentów źródłowych, to uczelnia powinna dać możliwość obrania tego jako przedmiotu dodatkowego. A jeżeli i takiej możliwości nie ma - powinna być możliwość uczęszczania na zajęcia dla kierunków, gdzie taki przedmiot jest - dodatkowo. Wiele rzeczy można by pogodzić, bez narzucania tego wszystkim.
Ja się bardzo dużo nauczyłem na swoich studiach. A w osłupienie wprawić może fakt, że wykłady były po polsku a nie po łacinie. Dużo trzeba też dokształcać się samemu. Studia to nie rozwinięcie szkoły średniej, gdzie wszystko podane jest na tacy + zaznaczone kredką rozdziały, które trzeba przeczytać w domu + lista obowiązkowych lektur. Jeżeli ktoś kocha łacinę, a nie ma jej na studiach i uważa, ze uczelnia go ograniczyła to jest to moim zdaniem postawa niepoważna.

Wielu ludzi w Polsce kończy studia, także humanistyczne i świetnie sobie na rynku radzi. Moim zdaniem, padłeś ofiarą systematycznie tłuczonej propagandy, zasianej w głównej mierze przez środowiska pracodawców. Oni najczęściej narzekają na poziom studiów, ale mają w tym interes: im bardziej obniżą prestiż wykształcenia, tym lepszą pozycję negocjacyjną będą mieli podczas ustalań wynagrodzeń z pracownikami. Standardowe zagranie, praktykowane na całym świecie. Wystarczy, że gdzieś zabraknie jakiegoś przedmiotu, lub wprowadzone zostaną zmiany programowe. Wyrzucą łacinę, wprowadzą coś bardziej praktycznego - i już gotów jesteś razem z innymi pluć na edukację wyższą. No ale skoro tak, to ja będę jej bronił.

Rynek weryfikuje wiedzę doskonale. Są firmy, gdzie na porządku dziennym są egzaminy wstępne. Np w firmie, w której ja pracuje, na wejściu otrzymujesz test z zadań z przekroju nauk technicznych. Umiesz? Zdasz? Witamy w firmie. Nie zdasz? Bywaj zdrów.
Jestem przekonany, że także w przypadku humanistów, gdzie praca polega na komunikacji po lacinie - znajomość łaciny jest wymagana i ten, który skończył te "lepsze studia" po prostu się dostanie. A za pare lat uczelnia znów zmieni program, skoro na rynku jest zapotrzebowanie na łacinę. I tak właśnie ma to działać.

Fett -->
Oj dużo znam takich. Ludzi, którzy po muzykologii, pedagogice, filozofii - pracują w dobrych firmach, gdzie niektórzy nawet zarabiają więcej niż ja. I to ludzi młodych, którzy skonczyli te studia, ktore rzkomo niczego nie ucza, ogłupiają, są dla troglodytów i tak dalej.
Problem tego, że tylu ludzi nie ma pracy w głównej mierze wynika z tego, że jest ich za duzo. O wiele wiele wiele wiele za dużo. Polska gospodarka nie potrzebuje tylu ludzi z wykształceniem. Inżynierów też jest o wiele za dużo. Po prostu pracodawcy rozbestwili się do tego stopnia, że nawet do obsługi ksero chcą mieć inżyniera :-)

21.11.2013 10:13
twostupiddogs
34
odpowiedz
twostupiddogs
245
Legend

Zarówno z moich doświadczeń zawodowych jak i edukacyjnych jak również rozmów z wykładowcami wynika, że jest bardzo duża różnica pomiędzy studentami/absolwentami studiów, a przebiega ona na linii stara matura i nowa matura. Generalizując. Nowi absolwenci studiów na zadane pytanie otwarte dot. głębokiego problemu odpowiadają jednym zdaniem, nie potrafią uzasadnić swojego zdania, mają trudności z formułowaniem myśli co z punktu widzenia studiów humanistycznych stanowi katastrofę. Do tego dochodzi całkowity brak samodzielności i eksploracji, podstawowej na każdym kierunku studiów umiejętności. O innych umiejętnościach społecznych typu praca w grupie, w ogóle nie wspominam, bo to temat na inny wątek.
Jakkolwiek nigdy nie byłem zwolennikiem starej matury, bo lanie wody na wiele stron o tym, że Mickiewicz wielkim poetą był nigdy nie przyprawiało mnie o wzwód członka, dzisiaj z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jednak czemuś to służyło. Zapewne jak to w zjawiskach społecznych bywa jest wiele innych czynników odpowiedzialnych za ten stan, chociażby niż demograficzny, jednakże z moich obserwacji wynika, że ww. patologie (nie bójmy się tego słowa) dot. większości populacji nowych absolwentów, z którymi mam do czynienia. Zatem częściowo należy winić też system edukacji, z testami jednokrotnego wyboru na czele. Owszem świat się zmienia, żyje się coraz szybciej, ludzie porozumiewają się za pomocą SMS i innych form uproszczonej komunikacji, ale to jeszcze nie zwalnia systemu edukacji z nauki ww. umiejętności.
Na pewno jest też tak jak pisze Alpha i to widać od dawna już, że rynek nie jest żadnym weryfikatorem. Jest nim natomiast inny rynek, rynek pracy, tylko, że wtedy jest już płacz i zgrzytanie zębami i absolutnie nie ma to nic wspólnego z efektywnością.
To tak bardzo w skrócie.

21.11.2013 10:17
35
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Vader --

Ależ Ty od początku do końca mówisz od rzeczy. Czego łacina jest najlepszym przykładem. Nie można być dobrym filologiem bez znajomości łaciny, ponieważ łacina jest podstawą większości języków europejskich, oraz językiem, który przez wieki był używany jako język międzynarodowy i literacki. Kropka.

Jest istotna zarówno w kwestiach gramatycznych, słownikowych, jak literackich.

Może Ty uważasz, że filolog, który nie jest w stanie przeczytać połowy tekstów literackich własnej literatury z pewnych wieków w oryginale, ponieważ nie zna łaciny, a w drugiej połowie nie zrozumie sporej części ze względu na łacińskie wtrącenia, zasługuje na miano filologa. Jak uważasz. Moim zdaniem nie zasługuje, gdyż łacina to nie była sobie jakaś moda na jęz. francuski, czy coś w tym guście. Do była podstawa europejskiej kultury literackiej przez wieki. A co jak co - filolog powinien znać literaturę. Przynajmniej rodzimą. Już nie mówiąc o tym, że sprowadzanie wszystkiego do kwestii praktycznych, przypomina mi postępowanie barbarzyńcy. Pewna kultura naukowa też jest wartością, na Boga.

Rynek niczego tu nie zweryfikuje. To prawda, że jest niewielkie zapotrzebowanie na pracę typowo filologiczną i rynek to odzwierciedla. Tylko w normalnych warunkach filolog polski mógłby być pożądany w wielu innych dziedzinach. Nie jest! Nawet w redakcjach, wyobraź sobie, często poszukują ludzi po innych studiach. Wiesz dlaczego? Wiesz? Rozmawiałeś z ludźmi na ten temat? Ja rozmawiałem i wiem. Ponieważ się uważa, i w dużej mierze słusznie, że obecnie filologię polską można skończyć zajmując się niemal wyłącznie piciem piwa. To jest weryfikacja rynku. Nie chcemy osób z takim dyplomem, ponieważ nie możemy być pewni, czy w ogóle ma jakieś ogarnięcie (w najogólniejszym sensie). Tak jest w urzędach, redakcjach, palcówkach kulturowych.

Więc nie wmawiaj mi, proszę, bzdur, że to działa inaczej. Ostatnio np. jeden z urzędów organizował konkurs na stanowisko związane z obsługą językową tekstów na stronie internetowej. Myślisz, że filologia polska była wymieniona pośród wymagań? Mylisz się. Była socjologia, był marketing, było dziennikarstwo i coś tam jeszcze. Filologii polskiej nie było. Nie było filologii polskiej w ogłoszeniu o pracę związaną z tworzeniem i opracowaniem polskich tekstów! To jest urząd! To nie o to chodzi, że pracodawca prowadzi jakieś gry z kandydatem. Trzeba spełnić wymagania, żeby w ogóle mieć okazję na jakąś rozmowę (i nie, to nie było ogłoszenie pisane pod konkretną osobę - mam wtyki :P).

To nie jest nic nadzwyczajnego. Tak to właśnie rynek dokonuje weryfikacji.

W skrócie - bierzesz rzecz z d*** strony. Prawidłowo powinno być tak, jak to było zresztą kiedyś, że studia nie są dla wszystkich. Uczelnie wyższe powinny nawrócić do czasów, kiedy były ostoją kultury naukowej i fermentu intelektualnego. Powinny być właśnie - dla pasjonatów. Żeby zdobyć jakieś podstawowe umiejętności wymagane przez rynek - do tego wystarczą kursy, szkoły specjalistyczne itp. Tak kiedyś było i tak powinno być. I problem nadmiaru magistrów zniknie, a edukacja wyższa odzyska reputację.

21.11.2013 10:31
dasintra
😜
36
odpowiedz
dasintra
196
Zdradziecka morda

Ale tak między nami, jak często korzystasz z łaciny w pracy zawodowej?

wyobraź sobie że na jednym z kierunków moich studiów można było zapisać się na zajęcia z języka akadyjskiego. Ile osób obecnie potrafi się nim posługiwać na tyle aby móc odczytywać pismo klinowe? Może około tysiąca na całym świecie. Ale rozumiem że według ciebie władze uczelni powinny zajęcia zlikwidować, bo przecież ilu absolwentów będzie z takiej umiejętności korzystać w swej pracy zawodowej? Wybacz ostre porównanie, ale twój argument w tym względzie przypomina mi jednego z miejscowych forumowiczów, który pewien czas temu tupał nóżkami, że on ma w d..ie mickiewicza i czytać go nie będzie (oczywiście bryków, bo przecież nie całą lekturę), bo on pójdzie na informatykę i jemu żaden polski do niczego nie jest potrzebny. Tyle że w jego wypadku ignorancję można czymś tłumaczyć.

Ponieważ się uważa, i w dużej mierze słusznie, że obecnie filologię polską można skończyć zajmując się niemal wyłącznie piciem piwa.
Dotyczy to chyba jeszcze szerszego grona studiów, bo u mnie młodziaki po ekonomii nie dostrzegają różnicy pomiędzy przychodem a dochodem (sic!). Rynek dokonuje weryfikacji, ha ha.

21.11.2013 10:35
37
odpowiedz
zanonimizowany809
160
Legend

alpha -->

Ja uważam? Znów Ci się coś pomieszało w głowie. Uważają tak ludzie, którzy odpowiadają za program na uczelni wyższej. A to są ludzie, którzy z całą pewnością mają wyższe stopnie naukowe niż my i więcej doświadczenia, do tego biorą pod uwagę nieco szersze spektrum niż tylko sprawę utrzymywania nadmuchanego poziomu. Trudno mi się wypowiadać, co powinien lub nie filolog, bo to nie moja branża. Ale skoro jednak zdecydowano się na taki krok, to oznacza, że widać nie jest to takie niezbędne. Ty uważasz inaczej - Twoje prawo. Zakładam, że ktoś, komu brak znajomości tego języka uniemożliwia pracę zawodową - z pewnością uzupełni wykształcenie.

Co do rynku: musiałeś rozmawiać z jakimiś niezbyt ogarniętymi ludźmi. Jeżeli jest pracodawca, który ad hoc zakłada, ze ludzie po filologii są kiepscy - to znaczy, że jest głupi. Ale do bycia głupim ma wszelkie prawo. Dobry pracodawca bierze delikwenta na rozmowę i w tej rozmowie ustala jaki jest stopień wiedzy i znajomości tematu kandydata pod kątem oczekiwań na danym stanowisku pracy. Jeżeli pracodawca wskutek braku właściwych przymiotów jest niezdolny do tej oceny, to zatrudnia zewnętrzną firmę do spraw rekrutacji. Jeżeli jest sytuacja taka jak opisujesz, to jest to zwykłe uprzedzenie, a nie jakaś wiarygodna informacja na temat jakości kształcenia.

Wybacz, ale dla mnie to co piszesz, jest niedorzeczne. To oczywiste, że jest wielu pracodawców, którzy mają swoje wymysły, a w trudnych warunkach rynkowych standardem są wymagania 2 kierunków studiów, bycia cycatą blondyną ze znajomością francuskiego oralnego. Niestety. Ale rynek to to rynek. Jeżeli nikt nie potrzebuje filologów to nie ZMUSISZ nikogo by ich zatrudniał. A jak ktoś nie potrzebuje filologa i zapytasz dlaczego nie, to co Ci odpowie? Najprościej ze poziom za niski, ze na tych studiach się tylko obijają, piją piwo bla bla bla. Człowieku, jesteś inteligentny i wykształcony gość, a łykasz powtarzane slogany jak młody pelikan.

Edit do twojego editu: Z dupy strony nie podchodzę, co prawda tęczy nie podpaliłem, ale jestem hetero. Ja po prostu nie zgadzam się z przesadzoną i opatrzoną sloganerią krytyką wyższych uczelni. Co do owego elitaryzmu uczelni: powinien on wynikać nie z jakiś absurdalnych przeszkód w dostępie, czy egzaminów, które i tak gówno weryfikują. Problemem jest sytuacja gospodarcza kraju. Zwróć uwagę, tam gdzie po szkole średniej jest godziwa płaca i spokojnie spłacany kredyt na dom, ludzie nie walą drzwiami i oknami na studia. Musi minąć jeszcze wiele lat zanim się to zmieni. Generalnie, chciałbym widzieć uczelnie jako miejsce takie, które opisałeś. Z tym się naprawdę zgadzam. Ale most pomiędzy kształtowaniem programu nauczania a potrzebą rynku być musi.

dasintra --> Skąd ten pomysł, że wg mnie powinni zlikwidować ten język? To decyzja władz uczelni. Jeżeli uznano, że jest potrzebny, mają specjalistów w tym zakresie - to niech jest! Jak uznają, że jednak nie ma sensu - to zlikwidują. A co do oskarżeń o ignorancję - nie bądź bezczelny. Chyba można jeszcze na tym forum normalnie rozmawiać bez wycieczek osobistych? Ale zaraz, przepraszam. Zapomniałem. Teraz wykształcenie ma niski poziom, więc nie powinienem za dużo wymagać :-)

Edit: co do studentów ekonomii: też znam kilku i nie mają z tymi pojęciami problemu. Widzę, że też wolisz tylko powtarzać slogany bo to miło i przyjemnie znaleźć sobie jakiś obiekt do kpin. To dopiero jest przykład pewnej katastrofy edukacyjnej, kiedy ważniejsze od rzetelnej analizy jest wyśmianie czegoś/kogoś.

21.11.2013 10:49
38
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Vader --

"Co do rynku: musiałeś rozmawiać z jakimiś niezbyt ogarniętymi ludźmi. Jeżeli jest pracodawca, który ad hoc zakłada, ze ludzie po filologii są kiepscy - to znaczy, że jest głupi."

Nie jest głupi. Jest praktyczny. Obecnie osób po studiach wyższych jest od groma. Skoro pewne kierunki kreują przeciętnie niskiej jakości kandydatów, to po co ich dopuszczać do rekrutacji?

"Dobry pracodawca bierze delikwenta na rozmowę i w tej rozmowie ustala jaki jest stopień wiedzy i znajomości tematu kandydata pod kątem oczekiwań na danym stanowisku pracy. "

Oczywiście. Tylko wybór jest taki: może mieć 100 kandydatów statystycznie lepiej przygotowanych. Lub tysiąc kandydatów, z których większa część do niczego nie będzie się nadawać. Po cholerę ma tracić czas, bo może, może ktoś się trafi wśród tych filologów.

" Jeżeli jest sytuacja taka jak opisujesz, to jest to zwykłe uprzedzenie, a nie jakaś wiarygodna informacja na temat jakości kształcenia."

W jakiejś mierze z pewnością. Pamiętaj jednak, że ja kończyłem te studia i mam takie samo zdanie o jakości kształcenia, jak taki pracodawca. To nie jest wina wykładowców (oni często sami są tym przerażeni - naprawdę!) - to jest wina ogólnej kultury machnięcia ręką. Bo przecież każdy musi mieć studia. Więc nie będziemy komuś niszczyć życia. To jest wina systemu.

"Uważają tak ludzie, którzy odpowiadają za program na uczelni wyższej. A to są ludzie, którzy z całą pewnością mają wyższe stopnie naukowe niż my i więcej doświadczenia, do tego biorą pod uwagę nieco szersze spektrum niż tylko sprawę utrzymywania nadmuchanego poziomu."

Uśmiałem się, szczerze. Jesteś strasznie naiwny. Kto ma takowe doświadczenie? Pani Kudrycka? Ta od szkoły prywatnej w Białymstoku, która reklamuje się na każdym skrzyżowaniu, a polega na tym - płacisz, zdajesz, dostajesz dyplom? Coraz więcej osób w regionie uważa papier z tej szkoły za makulaturę. Tacy ludzie zajmują się kształtowaniem polskiej edukacji.

Jakież to inne aspekty mają jakoby motywować tych ludzi do podejmowania takich, a nie innych decyzji? Przekonanie, że w końcu ludzie muszą skończyć studia, muszą zdać matury, bo przecież będzie klęska, jak tak się nie stanie? O to Ci chodzi? O to, że się zaniża kryteria i manipuluje statystyką, żeby utrzymać "poziom zdawalności"?

No więc właśnie to przekonanie stoi za upadkiem szkolnictwa. Nie tylko w Polsce. Już nawet UE zauważyła ten problem i otwiera kilka projektów mających na celu rozbudowę kształcenia na innych szczeblach, niż studia. Obecna sytuacja bowiem, sytuacja w której wymaga się dyplomu od sprzątaczki, to jest patologia (i można sobie wyobrazić jaki jest przeciętny poziom studiów i w którym kierunku to zmierza w takim otoczeniu systemowym). A jest to wynik takiego właśnie myślenia, owych wielce "doświadczonych" "pedagogów". Jest tylu magistrów, bo dyplom magistra przestał cokolwiek znaczyć, niemal niczego od człowieka nie wymaga.

21.11.2013 10:50
dasintra
39
odpowiedz
dasintra
196
Zdradziecka morda

vader -> człowieku, przecież to wysoka podaż absolwentów spowodowała że wymagania pracodawców stały się tak kosmiczne jak to napisałeś. Ale ta podaż wzięła się nie z faktu istnienia nauk humanistycznych, lecz z przyczyny drastycznie spadającego poziomu szkół wyższych! Zresztą teraz to student zaoczny nie studiuje, tylko kupuje sobie dyplom, bo nie wiem jakim trzeba być osłem, żeby nie prześlizgnąć się przez tych pięc, czy tam trzech lat studiów, zerżnąć pracę z neta i odebrać dyplom. I nie mówie tego na przykładzie jakiejś tam szkoły w pierdzikowie, tylko uniwersytetu ekonomicznego w poznaniu, drugiej (DRUGIEJ!!!!) uczelni ekonomicznej w tym kraju! Tak wyglądało to pięć lat temu, zatem nawet nie chcę wiedzieć jak wygląda obecnie.
A co do oskarżeń o ignorancję - nie bądź bezczelny
wybacz, przepraszam, przesadziłem.

co do studentów ekonomii: też znam kilku i nie mają z tymi pojęciami problemu.
znakomicie, tyle że bardziej chodziło o to, jakie osoby system przepuszcza przez pięć lat studiów i komu następnie wręcza dyplom, czyli WIZYTÓWKĘ takiej uczelni. Dlaczego niby tacy ludzie mają mieć taki sam papier, jak inni moi współpracownicy, zajmujący się modelowaniem ruchu w transporcie i sporządzania doń analiz ekonomicznych, przy czym niektóre wyniki są w stanie wskazać mając w ręce jeno papier i długopis?

Zresztą całą tą dyskusję można i tak podsumować, wskazując poziom bezrobocia wśród absolwentów szkół wyższych. Ile ono aktualnie wynosi? Dwadzieścia, trzydzieści procent? A ile wynosiło dziesięć czy dwadzieścia lat temu? Ponieważ u nas był wówczas trudny czas transformacji, to proponuję wybrać sobie dowolny kraj UE i takie dane sobie porównać. Jeśli znajdę, to wskażę również dość ciekawy artykuł, wedle którego najmniej bezrobotnych absolwentów jest wśród..... filozofów.

Voila!
http://m.poznan.gazeta.pl/poznan/1,106517,14276428,Po_jakich_kierunkach_nie_ma_pracy__Bedziecie_zaskoczeni_.html

21.11.2013 11:19
40
odpowiedz
zanonimizowany809
160
Legend

Alpha -->

Ale czy na socjologii poziom jest aż tak bardzo wysoki względem tej filologii? Ja słyszałem każdą wersję sloganu, oto przykłady:
- nauki ścisłe są trudne, a na studiach humanistycznych tylko piwo piją
- na humanistycznych wydziałach jest poziom, setki książek do czytania, języki obce, analizy, dyskusje - a na technicznych stale imprezują, nauczą się dwóch wzorów i szczęśliwi, a nie potrafią się dobrze podpisać nawet
- informatycy to cepy, budowlańcy to pijacy, architekci to psychole, prawnicy teraz nic nie potrafia, na medycynie wszyscy po znajomości, na farmacji wszyscy ćpają, teletubiś gej i inne takie. W każdym z tych zawodów słyszy się to samo. Że teraz materia ludzka jest zła, że wykształcenie złe, że w 70tym roku jak ktoś kończył studia to był geniuszem. A ja tak się spotykam często z ludźmi z różnych pokoleń i widzę, że nie ma reguły. Sa tacy, którzy kończyli kiedyś studia i mają wspaniałą wiedzę - jak i totalne tumany, które nie powinny skończyć szkoły średniej. Poważnie. Znam inżynierów, którzy uważają, że metr sześcienny piasku wazy tyle samo ile metr sześcienny wody! Autentyk! A pokończyli studia za czasów, kiedy podobno z uczelni wychodzili sami "nobliści".
Alpha, ja rozumiem to, że jest obserwowany pewien spadek wymagań, zgoda. Ale student nie ma absolutnie żadnego problemu, aby to skompensować własnym staraniem i zainteresowaniami. Całkowitą fikcją jes też, rzekoma wyższość studiujących kiedyś względem studiujących dziś - sprawdziłem w praktyce zawodowej. Poważnie.

Oczywiście. Tylko wybór jest taki: może mieć 100 kandydatów statystycznie lepiej przygotowanych. Lub tysiąc kandydatów, z których większa część do niczego nie będzie się nadawać. Po cholerę ma tracić czas, bo może, może ktoś się trafi wśród tych filologów.
Coś Ty się tak uwziął na tych filologów. Pracodawca na stanowisko, określa wymagania i umiejętności jakie trzeba posiadać. Z 1000cv wybierze10, które mu podpasują, pogada z nimi, wybierze tego, którego uzna za najlepszego.
Tak a propos, po co w redakcji filolog, skoro prasa sięga dna? Podniósł by za bardzo poziom po prostu.

Co do kwestii powszechności studiów - zgoda. Ale to już samo w sobie tłumaczy przyczynę problemu. Weźmy dalej doczepmy się do tej łaciny. Gdybyś znał te łacinę (a pewnie znasz) ale oprócz tego jeszcze to, co kiedyś było wymagane na studiach to myślisz, że dostajesz te robotę w redakcji na wejściu? Wątpię. Jak ktoś się uprzedził do jakiejś grupy ludzi, to nic nie pomoże. Przykre to. Ale jest pochodną właśnie takiego myślenia. I uważam alpha, że edukacji wyższej należy bronic. To tak jak z Patriotyzmem: widzieć problemy kraju, ale nie pozwolić by koś kraj opluwał. Bo jeżeli nawet Ci, którzy te studia skończyli, zaczną razem z innymi po nich pluć - to w tym momencie wszyscy osiągniemy dno, z którego nigdy nie wyjdziemy.

Z tego co wiem, to uczelnia ma pewną autonomię w zakresie prowadzenia zajęć. Inną sprawą jest to, że jeden minister to nie cała edukacja wyższa. Jako ludzie wykształceni, nie polegajmy na redukcjonizmie, bo to temat szeroki i trudny. Ja jestem przeciwnikiem szkół wyższych prywatnych "zapłac-zdaj" i ktoś, kto taką kończy, powinien zdawać egzamin komisyjny w uczelni państwowej w ramach potwierdzenia kwalifikacji. No ale to osobny temat.
Minister jako minister nie działa samodzielnie. To tak jak np Wojewoda, który wydaje dziennie tysiąc decyzji administracyjnych w sprawach wszelakich jest tylko figurantem, organem w trybie postępowania KPA. Minister ma doradców, specjalistów, konsultantów. A to często są ludzie związani ze środowiskiem akademickim. Tak więc to nie jest tak, że ministrowie działają w oderwaniu od spraw podległego im resortu. Tak więc wina rozkłada się tez na tych, którzy doradzają, opiniują itp. A kim oni są? Znamy ich nazwiska? Już ciężej. Uczelnie, niestety, chcą zarabiać pieniądze, a profesorowie utrzymać na etatach. I koło się zamyka. Wracamy do sedna sprawy: finansowania.

dasintra ->
Dokładnie tak. To wysoka podaż absolwentów powoduje te wymaganie. Ale dalej się nie zgadzam. Przyczyna była inna. Upadek komuny, okres przejściowy. Wielkie bezrobocie. Nagle się okazało, że człowiek bez wykształcenia jest nikim, a wykształciuch jednak utrzymał pracę. Nagle w mentalności ludzi obudziło się to, że aby wyrwać się z biedy, trzeba posłać dzieci na studia. Dodatkowo: wyż demograficzny. I nagle dostaliśmy armię chętnych do studiowania. Kierunki oblegane. Ludzie zwietrzyli biznez, zaczeli otwierać szkoły niepubliczne. Ten kto się nie dostał, od razu szedł za kasę. Szczególnie, ze tam zatrudniony jako figurant byl ten sam profesor co na uniwersytecie, a przy okazji w 20 innych szkołach. W indeksie wpisany profesor, zajęcia prowadził magister Zdzichu. I teraz na rynku ta cała wielka armia ludzi z wykształceniem już jest. I tu niespodzianka: bo po co komu tylu magistrów? No to pracodawca bierze magistra do wszystkiego. Na sekretarke, do parzenia kawy, jako kierowce, jako kseroboja. A jak pojawia sie wolne stanowisko specjalistyczne, to warunki sie narzuca absurdalnie wysokie. I zawsze sie trafi na te 5000 chetnych ktos taki, kto te warunki spełni.
Jak widzisz, problem jest sprzeżony, wieokrotnie złożony. To nie jest proste wnioskowanie jednostkowe na zasadzie z A wynikło B.

21.11.2013 11:29
41
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Vader --

"Nagle w mentalności ludzi obudziło się to, że aby wyrwać się z biedy, trzeba posłać dzieci na studia. Dodatkowo: wyż demograficzny. I nagle dostaliśmy armię chętnych do studiowania. Kierunki oblegane."

Ale sprawa jest prosta, Vader. Ludzie mogli sobie oblegać uczelnie do woli. Gdyby uczelnie utrzymały swoje podejście, po prostu większy procent tych ludzi, albo nie dostałby się na studia, albo odpadł na w trakcie. Nikt nie zostałby tym poszkodowany. Rynek musiałby bazować na innych kryteriach, bo samych studentów by nie starczyło. I byłoby normalnie. Postąpiono inaczej - i to stworzyło problem. To nie jest sytuacja dotycząca wyłącznie Polski, czy państw bloku komunistycznego. Tak samo jest w innych krajach. Co samo w sobie wystarcza, żeby obalić Twoje tłumaczenie tych zjawisk przełomem systemu politycznego. Przyjęło się absurdalne podejście, że ludziom dzieje się jakaś krzywda, jak nie skończą studiów. To jest objaw tej samej patologii myślowej, co bezstresowe wychowanie.

Zacytuję sam siebie, bo parę razy edytowałem posty, i nie wiem czy zdołałeś to przeczytać:

Ten proces luzowania zaworów bezpieczeństwa miałem okazję obserwować na żywo. W pierwszych latach studiów wszystkie wykłady były obowiązkowe, kolokwia co tydzień, czy co dwa, prace pisemne kilka razy w semestrze, ba - nawet przerw między zajęciami nie było. Tylko tyle, żeby przejść do innej sali. Zajęcia czasem od rana, do wieczora. Pod koniec - obowiązkowość wykładów przestała istnieć, o kolokwiach młodsze roczniki nawet nie słyszały, prace pisemne raz w semestrze, albo na rok i tak dalej.

Powiem tak. Ja nie powinienem ukończyć swoich studiów. Po tym co w pewnym momencie zacząłem odstawiać, powinni mnie wywalić z uczelni. Nie ważne, że czasem jak mnie naszło, żeby coś zrobić, to potrafiłem zrobić to naprawdę dobrze. Lektury poznane z drugiej ręki, prace pisane na kolanie na ostatnią godzinę, nieobecności. Powinienem wylecieć z łoskotem. Nic takiego się nie stało. Gdybym takie postępowanie rozpoczął trochę wcześniej, kiedy obowiązywało jeszcze prawidłowe podejście, nie przetrwałbym semestru. Może ta odrobina szczerości coś Ci uświadomi.

Myślę, że mam dość dobre wyobrażenie, jak mogłaby i powinna wyglądać edukacja filologiczna, a jak sprawy się mają w rzeczywistości. Oczywiście różne uczelnie miewają różne problemy, np. na UW jest problem odhumanizowaniem, utestowieniem takich studiów. Zrobieniem z nich jakiegoś młynka, który skutecznie mieli kreatywność i swobodę, bez jakiej żaden filolog pełną gębą się nie wyrodzi (chyba pomimo takiego podejścia). Wszędzie jednak występuje mniejsze lub większe zaniżenie poziomu.

Nie próbuję się tłumaczyć, bo oczywiście masz rację, że od studenta powinno się wymagać samodzielności i dojrzałości intelektualnej, ale powiem Ci, że jedną z przyczyn dla których zacząłem olewać sobie studia, było to, że straciłem do nich całkowicie szacunek. Nie do samej dziedziny. Do tego jak to jest prowadzone po łebkach, jak nie stawia się przed człowiekiem wyzwań, jak nie ma w tym żadnego ducha intelektualnego namysłu i pracy. Byle do dyplomu i pa. Niektórzy potrzebują oddychać pewną atmosferą, ja potrzebowałem. Tego właśnie nie ma i to jest przykre.

Nie mów mi, że atmosfera jakiejś powagi, wymagań, fermentu intelektualnego, podejścia naukowego, jest zbędna, nie mów mi o weryfikacji rynkowej itd. W ten sposób myśląc - po cholerę w ogóle mamy mieć wyższe uczelnie. Nie wystarczą książki? Przecież każdy sam może się nauczyć. Sam - choć w tym pierwszym przypadku szkoły mi pomogły - nauczyłem się angielskiego, sam na poziomie hobbystycznym nauczyłem się robić stronki internetowe (html, css, javascript, php, sql), sam zacząłem się bawić C++ (żeby zobaczyć co to takiego jest programowanie), a teraz próbuję poważniej nauczyć się matematyki (z marnymi na razie rezultatami). Można więc samemu. Nie po to są uczelnie wyższe, żeby dostarczać pracowników.

Zaczęto rozumować inaczej. I to jest właśnie ta zdrada. Nie to, że dostajesz bezwartościowy rynkowo papier. To tylko objaw. Zdradzono ideę kształcenia, ideę studiów samą w sobie. Uczelnie wyższe nigdy nie były jedynie o zdobywaniu podstawowych praktycznych umiejętności (zresztą goniąc z tym efektem paradoksalnie wyrzucono i te praktyczne umiejętności do kosza), uczelnie wyższe były dla ludzi, których fascynuje wiedza i którzy wspólnie chcą się kształcić także dla tej wiedzy samej w sobie. Dla wiedzy, atmosfery, partycypacji w środowisku żywym intelektualnie.

21.11.2013 11:44
dasintra
42
odpowiedz
dasintra
196
Zdradziecka morda

Vader ----> dlatego proponowałem aby odnieść się nie do sytuacji u nas, lecz w innych państwach UE. Tam sytuacja jest jeszcze bardziej dramatyczna, bowiem bezrobocie wśród absolwentów wynosi nawet 50%. Zresztą sama unia też ma w tej kwestii sporo na sumieniu, bowiem kolejne strategie zakładają wzrost ilości osób z wyższym wykształceniem. Obecnie w przedziale wiekowym 30 do 35 lat jest to chyba 34%, w każdym razie w strategii 'europa 2020' ma to być aż 40%!
http://ec.europa.eu/europe2020/europe-2020-in-a-nutshell/targets/index_pl.htm

I tu niespodzianka: bo po co komu tylu magistrów? No to pracodawca bierze magistra do wszystkiego. Na sekretarke, do parzenia kawy, jako kierowce, jako kseroboja.
No proszę, tyle się sprzeczaliśmy, ja niepotrzebnie nawet ciebie obraziłem, a jednak okazuje się że stanowisko mamy w zasadzie zbliżone. Różnica polega na tym, że ty widzisz szkołę wyższą od strony popytu na rynku pracy, ja natomiast jako miejsce zgłębiania wiedzy, niezależnie od dziedziny (nawet łacina czy ten wspomniany akadyjski). Widzisz, sam lubię określać siebie jako historyka z powołania i już w szkole podstawowej nie wyobrażałem sobie aby takich studiów nie wybrać. Nie pomogły błagania rodziny i znajomych, ja i tak swoje. Zdawałem sobie jednak sprawę, że 'chleba' z tego pewnie nie będzie i dlatego na inny, bardziej (wówczas) kierunek też zrobiłem. Z drugiej strony patrzę na swoich znajomych właśnie z historii i część ma naprawdę niezłe osiągnięcia w pracy zawodowej. Oczywiście tylko jedna osoba pracuje w zawodzie, czyli została na wydziale (co ciekawe nie przypominam sobie żeby ktokolwiek został np. nauczycielem w szkole).
W każdym razie nie masz czasem wrażenia, że nie byłoby tych magistrów od ksera i kawy gdyby uczelnie podniosły swój poziom, zaczęły eliminować słabeuszy już na starcie, tak by dyplom odbierali tylko ci, którzy nań zasłużyli? To szkoła byłaby wówczas gwarantem umiejętności absolwenta i potwierdzeniem jego jakości na rynku pracy. A sami pracodawcy? Przede wszystkim nie musieliby przeprowadzać dziesięciostopniowej rekrutacji, z tysiącem pytań, a sama rozmowa kwalifikacyjna trwałaby kilkanaście minut i miała zupełnie inny charakter? Tak kiedyś właśnie było i sprawdzało się doskonale, baa, w niektórych regionach świata jest tak prawie nadal.

21.11.2013 12:06
43
odpowiedz
PierwszyWolnyJestZajęty
14
Generał

Po śmierci dziadka znalazłem jego książeczkę wojskową. Na jednej ze stron wpisywano wykształcenie i był tam wybór: piśmienny/analfabeta (co mnie trochę zszokowało), a niżej wpis: ukończone 4 klasy szkoły podstawowej.

Dziadek przepracował wiele lat w kopalni, dostał od państwa za wysługę lat dwa medale i na stare lata te 2500 zł emerytury.

Pytam więc: czy było mu do pracy potrzebne niewiadomo jakie wykształcenie?

Był pracownikiem, robotnikiem, który przysłużył się krajowi i wszystkim jego obywatelom, a humanista? A kogo obchodzi humanista?

21.11.2013 12:07
dasintra
44
odpowiedz
dasintra
196
Zdradziecka morda

nawet ciężko stwierdzić co ważniejsze, te 2,5k czy medele :)

21.11.2013 12:20
45
odpowiedz
zanonimizowany952749
0
Pretorianin

Ale właśnie takie osoby co pokończyli studia bo pokończyli tak czy siak będą od czarnej roboty w Mc donaldzie czy markecie albo może zarobią 200 zł więcej od minimalnej krajowej.Nie oszukujmy się kierunek a kierunek też różnica
np ile osób kończy socjologie a ile np prawo gdzie pracuje student po socjologi a gdzie student prawa
ile kończy socjologie a ile prawo więc Student a Student to też różnica praca a praca też kasa a kasa też
tak przy okazji strona też wam szwankuje nie możecie czytać newsów ponieważ jakiś błąd wyskakuje

21.11.2013 12:22
46
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

PierwszyWolnyJestZajęty --

Chociażby po to Ci humanista (nie - "humanista"), żeby teksty prasowe, czy relacje telewizyjne nie wyglądały tak, jak wyglądają, żeby w kraju panowała jakaś kultura dyskusji, jakieś bardziej intelektualne podejście do rzeczywistości i różnych problemów. Żeby kultura artystyczna nie polegała na bazgrołach własnymi fekaliami, czy kolejnych aktach profanacji. Chociażby po to Ci humaniści. Takich już prawie nie ma, toteż masz co masz. Szopkę i pajacowanie. Kultura intelektualna, atmosfera intelektualna panująca w społeczeństwie, to jest bardzo ważna sprawa.

21.11.2013 12:31
47
odpowiedz
Zenzibar
17
Generał

Mozesz rozwinac?
Podejście pracowników naukowych jest zupełnie inne. Zajęcia faktycznie polegają na tym, że się człowiek czegoś uczy, bo prowadzone są w ciekawy sposób. Nawet obowiązkowe referaty angażowały referującego, salę oraz prowadzącego zajęcia. U nas zazwyczaj wygląda to tak, że referujący coś bełkocze pod nosem, a reszta śpi.
Ja studiowałem na wydziałach socjologii i politologii monachijskiego LMU, ale poznałem też osoby z tamtejszej politechniki, które również twierdziły, że poziom jest znacznie wyższy niż w Polsce. Do tego praktyki i zatrudnienie np. w BMW. Żyć, nie umierać :).

np ile osób kończy socjologie a ile np prawo gdzie pracuje student po socjologi a gdzie student prawa
ile kończy socjologie a ile prawo więc Student a Student to też różnica praca a praca też kasa a kasa też

Doskonały przykład. Akurat na podstawie doświadczeń mojego rocznika ('87) mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że większość absolwentów socjologii znalazła nieźle płatną robotę, zaś dużo prawników na obiad obgryza tynk ze ścian, bo nigdzie ich nie chcą.

21.11.2013 12:31
dasintra
48
odpowiedz
dasintra
196
Zdradziecka morda

znam ludzi po socjologii którzy są dyrektorami i prawników którzy tym samym osobom parzą kawę. I to nie firma tylko urząd dużego miasta w tym kraju. Zatem twoje studia z i bez cudzysłowia to czasem dokładnie to samo. Zresztą zajrzyj sobie w 'Elitę władzy' C. Wrighta Millsa. Cytuje tam wypowiedzi naprawdę wpływowych osób ameryki lat trzydziestych i pięćdziesiątych z których 80% twierdzi że swój sukces osiągnęli przede wszystkim dzięki szczęściu.

alpha_omega ----> dokładnie, przede wszystkim jeśli idzie o branżę medialną.

Akurat na podstawie doświadczeń mojego rocznika ('87)
to niespodzianka. Sądziłem że raczej rówieśnikami jesteśmy :)

21.11.2013 12:35
49
odpowiedz
Zenzibar
17
Generał

"To nie firma tylko urząd dużego miasta w tym kraju".
Więc głównym warunkiem przy zatrudnieniu był stopień pokrewieństwa z panem dyrektorem :).

Zresztą zajrzyj sobie w 'Elitę władzy' C. Wrighta Millsa. Cytuje tam wypowiedzi naprawdę wpływowych osób ameryki lat trzydziestych i pięćdziesiątych z których 80% twierdzi że swój sukces osiągnęli przede wszystkim dzięki szczęściu.
To lubił powtarzać właściciel firmy, w której pracowałem. Patrzył z zażenowaniem na młodych 'ludzi sukcesu' i załamywał ręce nad ich głupotą oraz przeświadczeniem o własnym geniuszu. A gość jest naprawdę łebski, swego czasu jeden z najlepszych polskich brydżystów.

to niespodzianka. Sądziłem że raczej rówieśnikami jesteśmy :)
A Ty młodszy, czy starszy? :)

21.11.2013 12:35
50
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Czy Wy ze wszystkiego musicie robić problem ścisłowiec versus humanista, albo jeden kierunek kontra drugi? Przecież to jest właśnie całe to żałosne myślenie. Przekonanie, że w studiach chodzi o zdobycie pracy. W większości zawodów wymagania teoretyczne są takie, że można je przekazać w tydzień, ewentualnie rok. Reszta to praktyka.
Studia nie są po to - nie są jedynie, ani przede wszystkim po to - żeby dostarczać pracowników na rynek pracy. Taką rolę mogą pełnić specjalistyczne kursy. Takie myślenie, ze studiami powinien kierować rynek, wykreowało właśnie stan obecnej patologii.

Jak widzę autor artykułu linkowanego w pierwszym poście, również ten problem zauważa i diagnozuje w ten sam sposób.

21.11.2013 12:37
Paudyn
51
odpowiedz
Paudyn
240
Kwisatz Haderach

kiedy obowiązywało jeszcze prawidłowe podejście

A kiedy takowe mityczne podejscie obowiazywalo? W okresie miedzywojennym?

21.11.2013 12:37
52
odpowiedz
Zenzibar
17
Generał

Alpha, ja się w stu procentach zgadzam, zresztą już kiedyś wykłócałem się o to na tym forum :). Po prostu chciałem naprostować mądrości chłopka-roztropka.

21.11.2013 12:41
53
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Paudyn --

Zapewne nie wszędzie, ale np. u mnie na kierunku obowiązywało jeszcze na początku moich studiów, czyli nie tak dawno temu. Zaczęło się to zmieniać w trakcie. Ponieważ miewam kontakt z niektórymi wykładowcami, to wiem, że teraz (jak zaczął przychodzić narybek z nowej matury, a szczególnie ostatnie roczniki; i jak zaczęto dokonywać kolejnych genialnych posunięć w ministerstwie - nowe wytyczne), to teraz osiągnęło to już wymiar po prostu tragiczny. Ludzie, wykładowcy, są szczerze załamani tym co się dzieje. Tracą poczucie sensu kontynuowania pracy. Dokładnie jak autor tego artykułu.

Na niższych szczeblach też jest odczucie szoku, przede wszystkim z powodu tego, że nauczyciele utracili niemal wszystkie narzędzia dyscyplinowania ucznia, oraz z powodu kompletnie absurdalnych, sztywnych wytycznych programowych i niedorzecznej ilości jakiś pseudo-kursów, papierologii stosowanej i innych bzdur, które miast poprawiać jakoś kształcenia (takie jest jakoby założenie) sprawiają tylko, że nauczyciele dostają obrzydzenia do swojej pracy. Chcesz zarabiać więcej? Tracisz czas na pseudo-kurs, gdzie musisz przyswoić tysiące bzdur (z których nic nie wynika) i wypełnić dziesiątki ankier. Zresztą obecnie absurdalna papierologia jest częścią normalnego prowadzenia zajęć. To jest z kolei ta odmiana choroby współczesności, która polega na tym, że rządzącym się wydaje, że wszystko da się kontrolować statystyką, regulacją, ankietą (kultura tzw. "ekspercka", co polega na tym, że od wszystkiego jest jakiś ekspert, urzędnik-znawca, a w istocie jest przez to tylko coraz gorzej, bo ginie jakikolwiek rozsądek i samodzielność w ludziach).

21.11.2013 12:42
dasintra
54
odpowiedz
dasintra
196
Zdradziecka morda

alpha_omega ---> bałem się użyć w tej dyskuski tego słusznego oczywiście spostrzeżenia. Zazwyczaj kończy się niepotrzebną jatką, bo każdy uważa że jego kierunek jest najlepszy. Prawda jest jednak taka tak napisałeś, a pewna praca to chyba tylko po kierunkach medycznych.

A Ty młodszy, czy starszy? :)
Starszy niestety. Ale szczęśliwie jeszcze z tej samej dekady :)

21.11.2013 12:58
Paudyn
55
odpowiedz
Paudyn
240
Kwisatz Haderach

alpha

Czas: 95-00 (brat kolegi, czyli zamierzchle czasy :>)
Miejsce: SGH, czyli jedna z najbardziej prestizowych uczelni w Polsce, wypuszczajaca ponoc jednych z lepiej wyksztalconych i oplacanych absolwentow.

Zycie zmusza delikwenta (sredni w sumie student) do rocznego wyjadu zarobkowego za granice. Pech chce, ze ten zapomina o formalnosciach uczelnianych :D Czyli pewnego dnia po prostu znika. Zostaje skreslony z listy. Po roku wraca i ku swojemy zaskoczeniu odkrywa, ze nie jest juz studentem ww prestizowej uczelni. Idzie do dziekana, odbywa polgodzinna rozmowe, po czym nastepnego dnia pojawia sie na zajeciach, jako pelnoprawny student.

Nieprzypadkowo mowi sie, ze na studia przede wszystkim ciezko sie dostac, trudniej wyleciec :> Zwyklo sie tak twierdzic duzo wczesniej, niz ostatnia era gimbusow.

Oczywiscie sa wyjatki, jak MEL na Polibudzie, ale to sa naprawde wyjatki.

21.11.2013 13:06
56
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Paudyn --

Ależ co to w ogóle za przykład? Właśnie bardzo dobrze, że uczelnia tak w tym wypadku postąpiła. Odbyta rozmowa, sprawa wyjaśniona, dziekan staje ponad pustymi formalizmami i przywraca studenta na studia. Przecież mi nie o to chodzi, żeby nie istniało ludzkie podejście do studenta, żeby panował jakiś formalizm. Przeciwnie - formalizm również jest patologią, która rozwija się na pewnych uczelniach, ale to inna bajka.

Przecież ja wyżej pisze jak rozumiem ideę studiów. Np. tutaj:

Zaczęto rozumować inaczej. I to jest właśnie ta zdrada. Nie to, że dostajesz bezwartościowy rynkowo papier. To tylko objaw. Zdradzono ideę kształcenia, ideę studiów samą w sobie. Uczelnie wyższe nigdy nie były jedynie o zdobywaniu podstawowych praktycznych umiejętności (zresztą goniąc z tym efektem paradoksalnie wyrzucono i te praktyczne umiejętności do kosza), uczelnie wyższe były dla ludzi, których fascynuje wiedza i którzy wspólnie chcą się kształcić także dla tej wiedzy samej w sobie. Dla wiedzy, atmosfery, partycypacji w środowisku żywym intelektualnie.

Co innego jest kogoś wyrzucić za to, że ewidentnie sobie żarty stroi i ewidentnie nie przejawia jakoś tam naukowego ducha, a co innego wyrzucić kogoś za to, że popełnił błąd. Stefan Banach prawie maturę oblał, ale jeden z nauczycieli, ksiądz zresztą, wstawił się za nim, że ze względu na wyjątkowy talent do przedmiotów ścisłych, powinno się go przepuścić. Potem chyba nawet formalnie nie ukończył żadnego kierunku, a mimo to był wykładowcą.

Więc nie chodzi o sztywne zasady. Chodzi o dbałość o poziom intelektualny, o to żeby studia były ostoją życia intelektualnego, ciekawości świata, badawczego podejścia do rzeczywistości. Wbrew pozorom nawet na filologii polskiej jest miejsce na coś, co można określić badaniem.

21.11.2013 13:06
MiniWm
😈
57
odpowiedz
MiniWm
231
PeaceMaker

Bo w dzisiejszych czasach ksztalcenie to biznes..... nic wiecej.....

Od malego (moja polowka uczy w podstawowce ) dzieci uczone sa olewactwa :) a dyrekcja oczywiscie stosuje zasade przepychamy wszystkich ! musi byc wysoki wskaznik zdawalnosci.....

Moja Ciocia wyklada na kilku uczelniach na slasku ( Pani Magiczna Prof Dr i cos tam jescze 5+ tytolow (glownie kierunki techniczne) i na 200 studentow przepuscila by z 30 ale nieeee PAN SW dziekan kaze przepuszczac glabow.....

(obie w panstwce pracuja)

Podsumuwujac $ $ $ $ $

ps. A wy tu debaty prowadzicie.....

21.11.2013 13:08
58
odpowiedz
zanonimizowany809
160
Legend

Alpha -->

Wtedy było inne zjawisko. Ludzi było tak dużo, że pomimo wysokich progów punktacji, trudnych egzaminów wstępnych, matury na starych zasadach - dalej bylo dużo ludzi. Więc tworzono po 3, 4, 6 grup. Z relacji znajomych wiem, że na niektórych wykładach w UŚ ludzie siedzieli na schodach bo brakowało miejsc siedzących.
Duża liczba grup - zwiększano etaty, a pieniądz na studenta płynął rzeką z budżetu.
Dopiero od paru lat obniżają punktacje. Bo się okazuje, że liczba studentów spada i na wielu kierunkach problem jest otworzyć chociażby jedną grupę. Zaczęto obniżać progi przyjęcia, obniżać wymagania, w przeciwnym razie po prostu nie otworzono by wielu kierunków, albo zwalniano by ludzi z uczelni (kogo? oczywiscie młodych, bo profesorowie są nietykalni).
Najgorsza jest idea tzw kierunków zamawianych. Gdzie PŁACI SIĘ ludziom z BUDŻETU (czyt, z mojej i Twojej kieszeni), za to, ze ktoś w ogóle pofatygował się studiować. To jest powód by grzmieć.

Co do Twojego zwierzenia, moim zdaniem, co najwyżej powinieneś dostać warunek i koniec, nie przesadzałbym z tym wylotem ze studiów. Każdy miewa w życiu wzloty i upadki, etapy kiedy chce się mniej i bardziej. Czasem trzeba przejść etap totalnej głupoty, by sięgnąć po wyższą mądrość. Podchodzisz do tego (do siebie?) zbyt rygorystycznie, a człowiek jako istota to twór skomplikowany i wymyka się prostokątnej ramie.

To czego bardzo mi brakuje w Polsce to promocji postawy intelektualnej. Wiele zlego jest jak zwykle w ludziach. Kto dzisiaj będzie królem towarzystwa? Człowiek pilny, honorowy, ambitny, dociekliwy? Czy cwaniak, który przyszedł nawalony na egzamin, sciągnął wszystko i zdał? Oczywiscie, ten drugi. Ten drugi to tzw, "zaradny facet", gosc na widok którego kobietom będą pękać majty, a koledzy będą chcieli z nim pójść na piwo. Ale brakuje też dobrych wzorców. Ludzie, którzy powinni być przykładem: np profesorowie, sami zachowują się jak buractwo, a jeszcze ich tłumaczymy tym, że "to profesor, więc mu wolno". Skąd czerpać wzorce właściwej postawy, skoro otaczają nas anty-przykłady? Zgniła mentalność ludzi, powód absolutny numer jeden. A gdy ludzie są do dupy, to żaden system ani egzamin tego nie zmieni.

Ja nie robię z niczego ścisłowiec vs humanista. Nie znosze tych podziałów. Nauka jest jedna, nauka jest piękna. A każdy intelektualista ma w niej swój ulubiony kawałek, koniec kropka.

dasintra i alpha -->

Odpowiadam łącznie, bo to wspólnie omawiane zagadnienie. To nie tak, że ja widzę uczelnię tylko jako spółkę usługową dla firm na rynku. Ja w pełni popieram wasze wyobrażenie, jako o kuźni elit intelektualnych, gdzie człowiek nie uczy się tylko zawodu, ale całej wielkiej kultury, intelektualizmu i szeregu zagadnień wymaganych aby nazywać siebie światłym.
Ale musimy pod rozwagę wziąć niestety pieniądze, a nasza edukacja wyższa jest koszmarnie niedofinansowana, oraz to, że w warunkach ograniczonych zasobów, management uczelni musi sobie wybrać priorytety. A dodatkowo, teraz jest mało studentów, więc pieniędzy jest jeszcze mniej! Więc co się robi? Tnie się program.
Ale na pewno nie jest tak źle, by mówić o jakiejś tragedii.

Na potrzeby naszej dyskusji, wykonajmy pewien eksperyment myślowy. Załóżmy, że uczelnie kształcą na super wysokim poziomie. I kończy wydział 100 filologów. Załóżmy też, ze zapotrzebowanie na rynku na filologów wynosi 5. Jakie można w tej sytuacji odnieść wrażenie? Że ciężko o pracę, że jest za dużo filologów, dla innych stanowisk, pokrewnych pracodawca też pokręci nosem, bo filolog to nie do końca to, czego szukał. No ale jest te 5 miejsc wolnych. Przychodzi 100 CV, ale na 100 tych 5ciu to naprawdę uzdolnieni ludzie, którzy znają jeszcze języki obce, mają już 10 lat praktyki u taty w firmie, ewentualnie mają większe piersi niż ja ambicje. Dostają te pracę, a normalny człowiek odchodzi z kwitkiem. I zaczyna odnosić wrażenie, że widać jest kiepski. Że uczelnia go źle przygotowała, że te studia są g warte, bo nie można normalnej roboty znaleźć.
A teraz zmieńmy warunek brzegowy naszego eksperymentu: Załóżmy, że żyjemy w kraju, gdzie po zawodówce idziesz do pracy, godziwie zarabiasz, zdobywasz doświadczenia, robisz kursy, stać Cie na dom, autko, wakacje, utrzymanie dzieciaków. Studia filologiczne kończy 5 osób (bo komu by się chciało?), przy czym zapotrzebowanie na filologów na rynku wynosi 100. Składasz CV, od razu Cie biorą, dostajesz swój własny parking-spot. Szef się raduje, że w koncu wykształcony człowiek mu sie trafil, bo połowe załogi to ledwie średnia skończyła z bólem. Jak wtedy się poczujesz? Kurcze, jestem dobry! Firmie na mnie zależy, jest praca! Warto było pójść na studia, porządna uczelnia! (przykładowo, Norwegia jest takim krajem, gdzie jest niedobór wykształciuchów :) )
Zwróćcie uwagę, że te dwa różne odbiory kierunku i poziomu kształcenia uzależniłem tylko od sytuacji rynkowej, przyjmując założenia, że w wariancie A i B, jakość kształcenia jest identyczna. Odpowiedzcie teraz sobie na pytanie: jaki procent w poglądach o beznadziejności polskiej edukacji stanowi jej faktyczny poziom, a ile wynika z trudnej sytuacji rynkowej kraju?

MiniWm --> Bo w świecie ludzi inteligentnych się dyskutuje, a w świecie polityki lub głąbów (nie kieruje tego do Ciebie!): po prostu "się wie jak jest" :)

21.11.2013 13:43
59
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Vader --

Na razie odpiszę Ci tyle, bo uciekam. Czytałeś kiedyś Hegla? (tak mi się wydaje, że był to Hegel).

Otóż on pisał kiedyś o roli pracy w procesie kształcenia. Przez pracę rozumiał nie tylko pracę zawodową, czy fizyczną, ale również intelektualną. Otóż praca kształci, ponieważ przeciwstawia człowieka rzeczywistości obiektywnej. Ma przed sobą coś, co nie jest nim samym, a jednocześnie sam, pracując, musi to coś w pewien sposób przyswoić. Powoduje to, że człowiek niejako odrzuca ego, musi sprostać czemuś zewnętrznemu. Kiedy praca wiedzie do jakiegoś wyniku, np. wytworu, wytwór ten też niejako się obiektywizuje, uzyskuje rzeczywistość samodzielną, i człowiek może spojrzeć na siebie z zewnątrz w tym swoim wytworze. Według Hegla praca ma - na tej m.in. drodze - charakter tak terapeutyczny, jak charakter kształcenia. Człowiek dystansuje się do samego siebie i wchłania w siebie też pewną obiektywność (np. kulturową).

Piszę o tym, ponieważ dyskutowaliśmy po co na studiach (czy w liceum) łacina. Otóż jest to język o ciekawej logice gramatyki, język dość, nazwijmy to "intelektualny". Język, który jest mniej lub bardziej obecny w rdzeniu innych języków europejskich. Kiedy uczymy się łaciny, możemy obserwować ten fakt. Nabiera się specyficznej świadomości i dystansu do słów. Jakby lepiej dotyka się ich źródłowych znaczeń (co jest zresztą procesem, który w pewnej mierze towarzyszy nauce jakiegokolwiek obcego języka). Jest to jednocześnie język kultury odległej w czasie, ale jednak mającej siłę fundacyjną naszej europejskiej kultury. Język swego czasu będący podwaliną tożsamości paneuropejskiej. Język martwy - co bardzo ważne, ponieważ powoduje to, że jego nauka sprowadza się do pracy z tekstem, nie rozpływa się zaraz w praktykę rozrywkowych seriali, popowych hitów muzycznych itp. Nauka łaciny, jest dzięki temu niejako nauką języka w czystym sensie, nauką języka jako taką.

Uważam, i nie ja jeden, że z tych i innych przyczyn, nauka języka łacińskiego w sposób szczególny kształci w tych procesach, o jakich pisze Hegel.

To tak odnośnie tego, że piszesz o upadku ogólnej kultury intelektualnej. Otóż odrzucenie pewnych wzorców, w tym wzorców klasycznych, jest jednym z czynników tego upadku. Człowiek współczesny jest człowiekiem niezakorzenionym w głębi kulturowej, w źródłach własnej kultury. Jako taki może być wybitnym specjalistą w jakiejś wąskiej dziedzinie specjalności, ale jednocześnie niewiele sobą reprezentować poza tym. Jest jednowymiarowy.

Studia nie mają tylko uczyć, studia mają kształcić. Uczy np. wpojenie zasad rozwiązywania określonej kategorii całek, kształci - postawienie przed kimś problemu, który ten ktoś ma samodzielnie rozwiązać wraz z dowodem. Uczy - pamięciowe przyswojenie wzorów fizycznych; kształci - zadanie opracowania i przeprowadzenia eksperymentu fizycznego. Uczy - wykucie przepisów kodeksu karnego; kształci - postawienie przed kimś dylematu prawnego i próba jego rozstrzygnięcia na gruncie prawa konstytucyjnego.

Ponieważ w tych drugich przypadkach istnieje pewna rzeczywistość obiektywna, nazwijmy ją kulturą metody naukowej, intelektualnej, która ulega interioryzacji w trakcie prowadzenia tych projektów. W szczególności jeśli do tego dołożymy podbudowę filozoficzną i historyczną, właściwą dla danej dziedziny, która ułatwi odbiorcy zuniwersalizowanie własnych obserwacji. W ten sposób człowiek rozpoznaje się jako uczestnik większej całości, kulturowego wysiłku pokoleń przeszłych i obecnych, jako mistrz pewnej dziedziny.

Tego się nie da opisać w książce. To się wchłania przez kontakt z pewną rzeczywistością dokonywany w specyficzny sposób. I to jest właśnie kształcenie. W analogiczny sposób, w kwestiach językowych i kulturowych, kształci kontakt z łaciną, czy też zadania takie, że masz przetłumaczyć wiersz - tłumaczenie literatury szokująco potrafi otworzyć oczy na to jak działa język. Tę samą rolę pełni, powinna pełnić (jest źle wykładana) filozofia jako przedmiot na różnych kierunkach.

Nie dlatego powinieneś mieć łacinę na filologii i wymaganie jej znajomości, że z konieczności kiedyś użyjesz tej umiejętności w pracy zawodowej, tylko dlatego, że jest to element wykształcenia. Mało już kto, współcześnie, rozumie to słowo. Takie mam wrażenie. I poza filologami klasycznymi, nie ma kierunku, którego elementem kształcenia w tak źródłowo oczywistym stopniu powinna być łacina, jak filologia polska. Filolog polski powinien być szczególnie zakorzeniony w kulturze literackiej (ale nie tylko) Europy, a do tego łacina jest podstawą! Kto, jeśli nie filolodzy, ma nam przypominać o korzeniach naszej kultury? Kto ma się zżyć z tą rzeczywistością, z tym bogatym zasobem, wchłonąć ją niejako w siebie, jak nie właśnie filolodzy?

21.11.2013 13:48
Paudyn
60
odpowiedz
Paudyn
240
Kwisatz Haderach

alpha

Przyklad na to, jak ciezko wyleciec z uczelni.

Masz problem, musisz wyjechac dorobic i zapominasz poinformowac uczelnie/pracodawce/etc., ze tymczasowo przerywasz prace/studiowanie/etc... Srsly? :D

W ten sposob mozna usprawiedliwic wszystko, lacznie z lenistwem. Nie moglem sie przylozyc, musialem poprawcowac, ciezka sytuacja w domu, blablabla.

21.11.2013 14:12
dasintra
61
odpowiedz
dasintra
196
Zdradziecka morda
Image

Vader ----> zgadzamy się zatem po raz kolejny. Ten twój drugi przykład to jakbym czytał o sytuacji u naszego zachodniego sąsiada lub usa (żeby ograniczyć się do naszego kręgu cywilizacyjnego i nie odwoływać się do Azjatów). W każdym razie niemcy dawno temu wypracowali sobie program, kształtujący ekspertów w swoich dziedzinach i to nie tylko na poziomie szkolnictwa wyższego, lecz również szczeblu typowo zawodowym. Pamiętam że już w podręczniku do niemieckiego z którego korzystałem w liceum moją szczególną uwagę zwrócił schemat obrazujący tamtejszy system edukacji (u nas było wówczas jeszcze 8 + 4). Cztery rodzaje szkół średnich, przy czym droga na uniwerystet wiodła tylko przez jedną, czyli gimnazjum. Moja kuzynka (mniej więcej rówieśniczka), bardzo ambitna zresztą dziewczyna, mieszkająca na stałę w Hamm, uczyła się wówczas w Realschule i wiele mówiła o tym ile trzeba przysiedzieć nad książkami żeby właśnie do gimnazjum później trafić. System jest (był?) zresztą tak skomplikowany, że trudno przenieść to na nasz grunt. W każdym razie tam naukę profiluje się już w okolicach 6-8 klasy (jaki to wiek ucznia? 14 lat?). Jaki jest tego rezultat? Najlepiej zilustrować może go załączony wykres. Oczywiście nie jest to jedyny czynnik, regulujący sytuację absolwentów (czy ogólnie ludzi młodych) na ryknu pracy, ale chyba zgodzimy się z współzależnością pomiędzy poziom wiedzy i umiejętności ogółu społeczeństwa a jego poziomem gospodarczym tegoż kraju i zasobnością portfela jego obywateli. A wracając do twojego przykładu B, to może dodam że tatuś tej mojej kuzynki, mający jeno maturę (zrobioną zresztą w naszym kraju) pracował przy produkcji jakiegoś specjalnego rodzaju szkła. Miejsce na parkingu.... check/ mieszkanie za własną kasę.... check. Na wakacje nie jeździł bo nie lubił i wysyłał tylko samą małżonkę z dziećmi. Dodam jedynie że opisywane historia pochodzi chyba z roku 1998 (pamiętam, bo mundial był we francji), więc nie mam pewności czy system szkolnictwa funkcjonuje tam jeszcze w dokładnie ten sam sposób.

alpha_omega ---> łacinę też miałem przez dwa lata, chociaż jej 'liznięcie' doceniłem dopiero gdy zacząłem uczyć się francuskiego. Zatem spoko, nie musisz tu wszystkich przekonywać do słuszności nauczania tego języka :)

21.11.2013 14:30
SILENTALTAIR
62
odpowiedz
SILENTALTAIR
69
Akallabeth

alpha_omega

Ne wiem skąd czerpiesz informacje, ale są one błędne, otóż na filologi polskiej, jak i na wielu innych kierunkach humanistycznych, jest OBOWIĄZKOWA łacina.

Humanistyka podupadła przez różne postmodernistyczne trendy. Nie tylko w Polsce. Jak kiedyś np. na filologii (a nawet w liceach) zadaniem dla kogoś o takim ukierunkowaniu mogło być np. tłumaczenie zestawu wierszy z łaciny czy francuskiego, a kończąc taki kierunek miało się dogłębną wiedzę o budowie i rozwoju języka, tak teraz czyta się jakieś niewydarzone teorie niewydarzonych ludzi i pisuje analizy feministyczne. Nie zdobywa się żadnych praktycznych umiejętności, ani szczegółowej wiedzy.
Chyba naprawdę demonizujesz wpływy postmodernizmu, mogę cię zapewnić, że Foucault nie wyparł Sofoklesa czy Homera, no ale ty pewnie wiesz lepiej.

21.11.2013 14:41
63
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Tak, tak SILENTALTAIR, kłóć się z osobą, która skończyła filologię polską o tym jak wygląda ten kierunek. Oczywiście, że łacina jest obowiązkowa. Potrafi to zajmować aż (:P) dwa semestry (ja miałem chyba cztery), na których przyswoi się może podstawy gramatyki.

To samo mogę napisać o postmodernizmie. Połowa zajęć z teorii literatury potrafi traktować o bzdurach typu: freudowska psychoanaliza, postmodernizm, feminizm itp. Jak nic nurty godne szczególnej znajomości. Silnie obecne w XX wieku, więc warto coś o nich wiedzieć, ale na Boga! To ogólnie są bzdury. Już nie mówiąc o wykładowczyniach-feministkach, czy całej masie genialnych zajęć dodatkowych w rodzaju: kobieta w literaturze Młodej Polski (co samo w sobie może byłoby i ciekawym tematem; gdyby nie roiło się od zwykłej feministycznej agitacji).

Platon? Jaki Platon? Platona to ja miałem na filozofii - bo akurat szczęśliwie miałem świetnego wykładowcę, który naprawdę przerobił z nami porządnie filozofię - ale Platon w zakresie literatury klasycznej? Oj nie, u mnie nie wystąpił. Za to wystąpił Satyricon, pewnie dlatego, że występują tam związki homoseksualne. Więc jest trendi.

Uciekam.

21.11.2013 14:59
SILENTALTAIR
64
odpowiedz
SILENTALTAIR
69
Akallabeth

Kochany mój, a gdzież ja o Platonie pisałem :) Nie zacietrzewiaj się tak bo już się zwidy zaczynają.
Naprawdę nie rozumiem po co na filologi polskiej komuś więcej niż podstawy języka łacińskiego, to wszystko o czym piszesz, wspaniała logika tego języka itp, to wszystko poznaje się właśnie na podstawach.

A co do postmodernizmu, to zależy już tylko i wyłącznie od wykładowców, dalej uważam, że demonizujesz wpływ tegoż.

Tak, tak SILENTALTAIR, kłóć się z osobą, która skończyła filologię polską o tym jak wygląda ten kierunek
Znam masę osób na polonistyce i po polonistyce, wybacz ale mogę się kłócić.

kobieta w literaturze Młodej Polski
Dziwi mnie, że magister filologi polskiej nie wie o tym jak wielkie było oddziaływanie kobiety w młodej polsce, naprawdę to nie wina żadnej feministycznej agitacji, że kobiety były bądź to sakralizowane bądź demonizowane i były dla artystów bardzo ważne, a także same często były literatkami.

Aha i jeszcze jedno, gdybyś zwrócił większą uwagę na Platona to byś wiedział, że on też może być trendi bo w Uczcie mamy wątek homoseksualny :)

21.11.2013 15:31
65
odpowiedz
zanonimizowany279646
53
Legend

Kochany mój, a gdzież ja o Platonie pisałem :)

Fakt, coś mi się pomieszało. Sprawa jest jednak taka: zakres literatury antycznej był po prostu żałosny w zestawieniu z tym ile czasu poświęcone na różne modne bzdury.

Naprawdę nie rozumiem po co na filologi polskiej komuś więcej niż podstawy języka łacińskiego, to wszystko o czym piszesz, wspaniała logika tego języka itp, to wszystko poznaje się właśnie na podstawach.

Nie poznaje się na podstawach, nie w takim wymiarze. W takim wymiarze o jakim wyżej pisałem, łacina spełnia swoją rolę, jak jesteś w stanie czytać teksty łacińskie w oryginale. Dawnymi czasy, np. w wieku XIX, nie było zaś niczym niezwykłym, wymagać od absolwenta takich studiów zdolności przekładów z łaciny.

To właśnie nie chodzi o to, żeby o łacinie coś usłyszeć i liznąć kilka regułek gramatycznych. W takiej formie jest to zwyczajna strata czasu. Właśnie dlatego piszę, że obecnie kończysz filologię, ale z filologicznym wykształceniem niewiele ma to wspólnego. Na innych kierunkach jest podobnie. Ludziom zaczyna się wydawać, że studia to jest taki zestawik tematów, z każdego można sobie coś tam liznąć, ale ostatecznie to nic nie tak naprawdę nie umieć.

Podobnie było u mnie z gramatyką. Takie podejście, inne podejście, jakiś tam kurs gramatyki historycznej, ale w sumie to z żadnym przedmiocie nie trzeba było wiele rozumieć, żeby temat zaliczyć. Nawet się - chyba, że na własną rękę - nie nabywało jakiegoś ogólnego wyczucia tych spraw.

Znam masę osób na polonistyce i po polonistyce, wybacz ale mogę się kłócić.

To chyba trochę co innego, niż osobiste doświadczenie. Może też Twoi znajomi mają szczęście do uczelni. Nie twierdzę, że z konieczności postmodernizm opanował każdy wydział humanistyczny. Mówimy o Polsce, a nie o Francji, czy USA, gdzie ta patologia jest znacznie silniej obecna.

Nie jest też całkowicie wykluczone, że działa tu zwykły dysonans poznawczy. Większość osób będzie zapewniać, że kierunek jaki ukończyły był najlepszy na świecie. Uważają to za część poczucia własnej wartości. To tak jak z zachwalanie własnej marki samochodu.

Nie twierdzę również, że na każdych zajęciach z katedry płynie postmodernistyczna filozofia. Nie w tym rzecz. Uważam po prostu, że sporą część czasu i wysiłku, poświęca się na tego typu zagadnienia, co jest po prostu bezsensowne. Ten czas należałoby wykorzystać zupełnie inaczej i z większym pożytkiem. Uważam, że część naprawdę fajnych zajęć, zostało w dużej mierze przez to zmarnowana. Jak np. teoria literatury, którą ogólnie lubiłem.

Na co można by było ten czas poświęcić? Właśnie np. na łacinę (żeby ludzie poznawali ją w naprawdę przyzwoitym stopniu), na jakieś segmenty interdyscyplinarne, jak to jest na uczelniach anglosaskich, typu: tłumaczenia tekstów literackich z wybranego obcego języka na jęz. polski i na odwrót, szerszy zarys historyczny danych epok, logika formalna w zastosowaniu do analizy językowej, podstawy dziennikarstwa i medioznawstwa, elementy gramatyki porównawczej między wybranym jęz. obcym, a jęz. polskim, i temu podobne; samodzielne prace, projekty naukowe (tak jak też to jest na uczelniach anglosaskich) np. zastosowanie teorii gramatycznych do analizy jakiegoś tekstu, analiza błędów językowych w wybranym medium w danym okresie czasu, i tak dalej.

Takich rzeczy albo nie było wcale, albo było stanowczo za mało. Miast tego traciłem godziny życia, na słuchanie o kompleksie Edypa i inszych ciekawostkach, które można było przedstawić w pół godziny.

Dziwi mnie, że magister filologi polskiej nie wie o tym jak wielkie było oddziaływanie kobiety w młodej polsce, naprawdę to nie wina żadnej feministycznej agitacji, że kobiety były bądź to sakralizowane bądź demonizowane i były dla artystów bardzo ważne, a także same często były literatkami.

On nie wie, czy Ty nie zrozumiałeś tekstu?

"co samo w sobie może byłoby i ciekawym tematem; gdyby nie roiło się od zwykłej feministycznej agitacji" (przemyśl ten fragment)

Aha i jeszcze jedno, gdybyś zwrócił większą uwagę na Platona to byś wiedział, że on też może być trendi bo w Uczcie mamy wątek homoseksualny :)

Owszem. Ale tam ma to charakter filozoficznych dywagacji o źródle miłości, a nie obyczajowego skandalizowania. Nie wydaje Ci się zaskakujące, że ktoś mógł wpaść na pomysł poprowadzenia zajęć z literatury antycznej bez Platona? A przy tym zrobić wielkie zagadnienie z Satyriconu? I to nie w zakresie opisu realiów rzymskich, tylko właśnie skandalizowania? Mi się wydaje. I to bardzo. Przecież dialogi platońskie to nie tylko filozofia i wraz z Państwem bardzo ważne kulturowo teksty, ale też arcydziełko literackie.

Wyobraźni o tym, jak może wyglądać filologia, nabrałem po tym, jak zacząłem się interesować Tolkienem i jego życiem. W tym jego studiami i pracą na uniwersytecie. Jak już pisałem wcześniej - w zestawieniu z tym, co obserwowałem sam, to jest przepaść. Jak między pracą naukową, a szkółką niedzielną.

Wynika to właśnie z takiego nastawienia - narzucanego zresztą z góry, żeby ludziom za wszelką cenę ułatwiać życie. Założenie jest takie, że jak ktoś chce się nauczyć, to się nauczy, ogólnie równajmy w dół. Efekt taki, że coś wartościowszego ze studiów wynoszą jednostki i to wyłącznie pracą na własną rękę, a większość po prostu studia kończy. Klimatu intelektualnego fermentu w tym w ogóle nie ma. Klimat deprymuje. Wyłącznie osobowość niektórych wykładowców jakoś ratuje jeszcze sprawę.

21.11.2013 22:39
SILENTALTAIR
66
odpowiedz
SILENTALTAIR
69
Akallabeth

Z niektórymi tutaj przedstawionymi poglądami na stan polskiego szkolnictwa wyższego się zgadzam, nie powiem, ale całkowity powrót, bez żadnych refleksji,do stanu sprzed x lat też nie jest najlepszym pomysłem, w końcu jeżeli kiedyś postanowiono "wolą większości" aby zmienić system edukacji to znaczy że wcale nie był on satysfakcjonujący, poszukiwano lepszego modelu, dążono do lepszego wykształcenia, a to że niektóre nowe części tego systemu należy zreformować wcale nie oznacza że powinno się dezawuować wyniki prac wielu wykładowców, rektorów przez ostatnie x lat. I tak np. uczenie łaciny wszystkich bez wyjątku na poziomie wysoko zaawansowanym zostało zniesione gdyż świat się zmienia nie żyjemy już w oświeceniu czy renesansie. Tak samo z literaturą antyczną, kiedyś tłuczono owidiusza czy cycerona, dziś jest to raczej Szekspir(wszak każdy musi znać przynajmniej parę jego dzieł,) zmienia się kanon i łacina jak i znajomość całego systemu antycznego nie jest juz taka ważna, choć np. ostatnio w polskim teatrze przyszła moda na adaptacje dramatów greckich, ale to jednak wciąż szkspir, wciąż raczej epoka romantyzmu, modernizmu jest naszej obecnej cywilizacji bliższa niż epoka starożytna i właśnie dlatego nauka łaciny została wyparta albo zmarginalizowana.

Zupełnie nie wiem dlaczego będąc magistrem polonistyki traktujesz ją jak każdą inną filologie, przecież wiadomo że to filologia jest raczej tylko z nazwy bo tak naprawdę to powinno się nazywać literaturoznawstwo, jeżeli chciałeś poznać jakieś języki to trzeba było iść na jakąś filologię a nie na polonistykę, jeżeli chciałeś poznawać dogłębnie dzieła starożytne trzeba było iść na klasyczną. Możesz rozwinąć o co ci chodzi z Tolkienem?

21.11.2013 23:04
67
odpowiedz
Zenzibar
17
Generał

Tak samo z literaturą antyczną, kiedyś tłuczono owidiusza czy cycerona, dziś jest to raczej Szekspir(wszak każdy musi znać przynajmniej parę jego dzieł,) zmienia się kanon i łacina jak i znajomość całego systemu antycznego nie jest juz taka ważna, choć np. ostatnio w polskim teatrze przyszła moda na adaptacje dramatów greckich, ale to jednak wciąż szkspir, wciąż raczej epoka romantyzmu, modernizmu jest naszej obecnej cywilizacji bliższa niż epoka starożytna i właśnie dlatego nauka łaciny została wyparta albo zmarginalizowana.

Ktoś coś z tego rozumie? Szekspir jest antyczny, bo jest dramatem greckim, ale mimo to jest nam bliższy, bo jest z epoki romantyzmu.

21.11.2013 23:22
68
odpowiedz
Grzesiek
78
Legend

Poziom nauczania, a zarazem poziom "uczestników" z roku na rok coraz bardziej się obniża.
Z jednej strony - ok, mniejszą konkurencję będę mieć, ale z drugiej strony ... w dłuższej perspektywie ... szkoda pisać.

21.11.2013 23:26
SILENTALTAIR
69
odpowiedz
SILENTALTAIR
69
Akallabeth

a czego konkretnie nie rozumiesz? nie jest to praca naukowa tylko post na forum pisany w pół minuty. Nie jestem mirencjumem który pisał posta przez pół godziny i dopracowywał klarowność każdego zdania, jeżeli zrozumiałeś z tego że szekspir jest dramatem antycznym to już twój problem. jeżeli nie ogarniasz czegoś takiego jak wtrącenie to nie moja wina.

21.11.2013 23:28
70
odpowiedz
Zenzibar
17
Generał

Jezusie Chrystusie....
A romantyzm co ma do Szekspira?

21.11.2013 23:31
SILENTALTAIR
😁
71
odpowiedz
SILENTALTAIR
69
Akallabeth

jezusie nazareński, jeżeli nie wiesz co ma romantyzm do szekspira to też nie mój problem, doucz się masz tu bryka jezusie chrystusie http://www.bryk.pl/wypracowania/j%C4%99zyk_polski/romantyzm/1091-o_powodach_si%C4%99gania_do_dzie%C5%82_wiliama_szekspira_przez_tw%C3%B3rc%C3%B3w_epoki_romantyzmu.html

21.11.2013 23:33
72
odpowiedz
Zenzibar
17
Generał

Być może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale jesteś idealnym ucieleśnieniem nazwy tego wątku. Choć w sumie nie wiem, czy jesteś studentem...

21.11.2013 23:38
SILENTALTAIR
73
odpowiedz
SILENTALTAIR
69
Akallabeth

I kto tu jest teraz ucieleśnieniem czego? Nie kpij z ludzi puki czegoś nie jesteś pewien, nigdzie zresztą nie napisałem że szekspir był przedstawicielem epoki romantyzmu - jesżeli tak zrozumiałeś to już twoje wymysły

21.11.2013 23:39
74
odpowiedz
Zenzibar
17
Generał

puki

No właśnie zdaje mi się, że jednak jestem pewien.

21.11.2013 23:55
SILENTALTAIR
😉
75
odpowiedz
SILENTALTAIR
69
Akallabeth

rozumiem że w obliczu błędu ortograficznego cała dyskusja zostaje unieważniona razem z twoją idiotyczna uwagą o braku powiązać szekspira z romantyzmem? Ok grammar nazi zawsze wygrywa

22.11.2013 05:55
76
odpowiedz
HuangKaiJie
19
Pretorianin

Paudyn - gadasz bzdury.
Uczelnia nie przewiduje takiej rzeczy jak "przerwanie studiow", a urlopu dziekanskiego na wyjazd za granice do pracy nikt by nie przyznal. Wiec nawet jakby poinformowal, tak jak ja to kiedys zrobilem, to pani w dziekanacie powiedziala tylko "aha, i tak pan zostanie skreslony z listy studentow, a potem moze sie ubiegac o ponowne wpisanie".
Semestry zaliczyl, na studia sie dostal, dlaczego mialby wyleciec? Jakby wylecial to by po prostu ponownie zdal egzaminy wstepne i przepisal sobie to, co zdal wczesniej - strata czasu i pieniedzy zarowno dla uczelni jak i studenta.
Szczesliwie SGH jest jedna z nielicznych uczelni, gdzie to uczelnia jest dla ludzi i tam rozumie sie, ze na studia potrzebuje sie pieniedzy, a glownym zadaniem uczelni jest przygotowywanie ludzi do pracy. I tam nikt za to, ze pracujesz cie nie wyrzuci, dopoki bedziesz zdawal egzaminy na zadowalajacym poziomie.

22.11.2013 07:08
Bullzeye_NEO
77
odpowiedz
Bullzeye_NEO
223
1977

zazdroszcze ci zenedon, mialem nadzieje, ze taki gagatek trafi sie mnie :F

22.11.2013 10:12
Hellmaker
78
odpowiedz
Hellmaker
258
Legend

Zdaję sobie sprawę, że zostanie to potraktowane jako następny "atak Hellmakera na biednych katolików", ale ...

KUL jest uczelnią prywatną, na prawach uczelni państwowej - jakoś tak. Uroczo zagmatwane, żeby było trudniej (albo łatwiej) negocjować finansowanie KULu przez państwo.
Czego się pan profesor spodziewał, skoro uczelnia należy do niezbyt wysoko notowanych, poziom całości jest żenujący, a w dodatku - w odróżnieniu od innych uczelni - przed długi czas nie musiała w żaden sposób walczyć o finanse?
Nawet uczelnie państwowe miały zagwozdki w postaci beznadziejnego finansowania i starały się sobie radzić jak mogły, a KUL praktycznie liczył tylko na pieniądze od państwa i że "Konkordat tak każe". Teraz jak finansowanie KULu zmniejsza się, liczba studentów (ze względu na poziom nauczania) spada - w tym roku chyba 11 kierunków w ogóle nie ruszy, a 7 nie ma pierwszego rocznika, to i pieniędzy od państwa ciężko się doprosić. A w dodatku KUL nie radzi sobie z pozyskiwaniem kasy z innych źródeł.
Z KULu wychodzą profesorowie, którzy mieli problemy zaliczać magisterkę na "normalnych" uczelniach. W dodatku znakomita większość kierunków jest ... mało atrakcyjna na rynku pracy.
W stosunku do poprzedniego roku KUL stracił ponad 30% kandydatów. Niż demograficzny? Dziwne tłumaczenie, skoro większość pozostałych uczelni plasujących się w rankingu "naokoło" KUL, straciła 5-8% kandydatów. Całkiem sporo wręcz zyskało.

Statut uczelni w którym jasno stoi:

Rozdział I
Postanowienia ogólne
§ 3
1. Opieka i nadzór nad Uniwersytetem oraz troska o jego rozwój naukowy i podstawy materialne należą do Konferencji Episkopatu Polski oraz jej organów.

A nie czarujmy się - Episkopat da wsparcie duchowe i modlitewne, ale nie kasę.

Następny punkt - jakże podstępny:
"Przepisy prawa o szkolnictwie wyższym stosuje się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim
Jana Pawła II, o ile inne ustawy lub Statut nie stanowią inaczej." - a teraz wystarczy wpisać w statut "dajecie nam kasę jak każdej państwowej uczelni, a od reszty się odpieprzcie". TADAAAM!

Albo też uroczy:
"Realizacja zasady wolności nauki powinna pozostawać w zgodzie z Objawieniem i nauczaniem
Kościoła" - erm ... to o jakiej "wolności nauki" my tu w ogóle mówimy? Nie żartujmy.

Wypowiedzi pana profesora opierają się na doświadczeniach KUL, ale na ich podstawie generalizuje sytuację wszystkich innych uczelni, co jest potężnych nadużyciem.
KUL kiedyś był w czołówce, to prawda. Kiedyś. Już dawno nie jest. Niby ogólnie w rankingu plasuje się dość wysoko, ale jak się pokopie trochę, to rankingi poszczególnych kierunków (nawet takich jak prawo czy podobne) leżą i kwiczą.
KUL popadł w samozadowolenie i pewność tego, że państwo dzięki Konkordatowi i spolegliwym politykom zawsze będzie miało pieniążki.
Niestety prosto między oczy trafiły ich prawa rynkowe, których się tak domagali, a teraz jęczą.

Pomijam oczywiście taki "drobiazg" jak kompletne ignorowanie przez kolejne rządy ogólnej sytuacji szkolnictwa wyższego i nakładów na naukę polską, która od lat utrzymuje się na poziomie pomiędzy "żenujący", a "co to ku**a jest?!". To jest osobny temat-rzeka.

22.11.2013 11:12
👍
79
odpowiedz
zanonimizowany528
211
Legend
22.11.2013 12:22
Paudyn
80
odpowiedz
Paudyn
240
Kwisatz Haderach

Uczelnia nie przewiduje takiej rzeczy jak "przerwanie studiow", a urlopu dziekanskiego na wyjazd za granice do pracy nikt by nie przyznal.

Gadasz bzdury. Gro ludzi ode mnie z roku bralo dziekanke po to, zeby sobie wyjechac i dorobic.

Szczesliwie SGH jest jedna z nielicznych uczelni, gdzie to uczelnia jest dla ludzi i tam rozumie sie, ze na studia potrzebuje sie pieniedzy, a glownym zadaniem uczelni jest przygotowywanie ludzi do pracy. I tam nikt za to, ze pracujesz cie nie wyrzuci, dopoki bedziesz zdawal egzaminy na zadowalajacym poziomie.

Cos tam przeczytales, niewiele zrozumiales, ale musiales sie koniecznie wpisac, nie?

24.11.2013 13:06
81
odpowiedz
Zenzibar
17
Generał

Polecam artykuł napisany przez trzy świeżo upieczone absolwentki: http://wyborcza.pl/1,95892,14993840,UW___ulomne_wyksztalcenie__LIST_.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza

Przez pięć lat nie nauczyły się wyrażać myśli w jasny sposób.

Jednak fajniejszy jest artykuł, do którego odnoszą się we wstępie: http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,91734,14935835,Mlodzi__do_roboty_.html

24.11.2013 13:27
82
odpowiedz
zanonimizowany768165
119
Legend

http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,91734,14935835,Mlodzi__do_roboty_.html

Jeden z niewielu (?) przypadków gdy lektura komentarzy jest lepsza a sam artykuł przypomina bełkot, oderwany od rzeczywistości. Ot, paradoks.

Forum: Niektórzy studenci nie powinni ukończyć gimnazjum ...