Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 czerwca 2014, 12:00

autor: Grzegorz Bobrek

Recenzja gry Enemy Front - II wojna światowa w polskim wydaniu - Strona 3

Fani Medal of Honor i pierwszych Call of Duty długo czekali na powrót strzelanek w realiach II wojny światowej. Niestety, Enemy Front nie jest do końca tym, czego oczekiwaliśmy.

Strzały z biodra są niecelne - lepiej jak profesjonalista użyć przyrządów.

Przy tym CI Games kilka misji udało się zaprojektować ponadprzeciętnie. Zdobycie PAST-y 20 sierpnia 1944 roku czy strzelanina w ogromnym kompleksie V2 na terenie Niemiec bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. W połączeniu z przerysowanym ragdollem wysyłanie kolejnych nadludzi do nieba to nie tylko pożyteczny, ale także bardzo przyjemny uczynek. Szkoda tylko, że przy projektowaniu etapów twórcy postanowili zlikwidować jakikolwiek wątek zarządzania zasobami. O pudła z amunicją Wilkinson niemal się potyka, więc gra praktycznie nie wymusza zmiany broni czy zachowywania rzadkich pocisków na ewentualne trudniejsze strzelaniny. Nadmiar zasobów wyraźnie kłuje w oczy przy scenach z powstania, gdzie braki amunicji mogłyby posłużyć do budowania napięcia i wymuszenia na graczu stosowania bardziej wyszukanych taktyk, ewentualnie wypadów na ziemię niczyją po broń poległych. Co szczególnie bawi, to okrzyki Niemców powtarzane w kółko przez całą grę. Przy setnym odsłuchaniu „Ich brauche Munition” (po wystrzeleniu ledwie jednej serii w kierunku bohatera) można odnieść wrażenie, że to Wehrmacht ma problem z zaopatrzeniem, a nie broniący się Polacy.

Poza kampanią fabularną, której przejście na wysokim stopniu trudności zajmuje około 4-5 godzin, w menu dla jednego gracza dostępna jest osobna, pojedyncza misja (Saint-Nazaire). Pozwala ona wcielić się w innego bohatera i przetestować amerykańskie uzbrojenie – Thompsona i Garanda. Czyżby to jedyna grywalna pozostałość po poprzedniej wizji Enemy Front?

Gra często zachęca do skradania się, ale toporna mechanika utrudnia wprowadzanie planów w życie.

CI Games wyraźnie brakowało spójnej wizji, czym powinno być Enemy Front. Szkoda, że wiele elementów dodano bez przemyślenia, czy są naprawdę potrzebne, kosztem dopracowania innych mechanik zabawy. Studio włożyło energię chociażby w tryb multiplayer, który nie byłby w stanie zachwycić 10 lat temu, a na tle Call of Duty: World at War czy Call of Duty 2 wypada blado. Niewielka liczba trybów i map w połączeniu z szarpaną rozgrywką nie wróży dobrze na przyszłość. W tygodniu premierowym trudno było o znalezienie dobrego serwera do zabawy, za kilka miesięcy chętnych do wspólnej gry pewnie będzie można policzyć na palcach dwóch rąk. W Wolfenstein: The New Order zrezygnowano z multiplayera na rzecz dopracowania kampanii fabularnej. Szkoda, że przy Enemy Front nie odważono się podjąć takiej decyzji, bo grze najbardziej zaszkodziło miotanie się twórców i próba chwycenia kilku srok za ogon.

Ostatecznie Enemy Front okazuje się produktem chaotycznym, w wielu przypadkach nieprzemyślanym, żonglującym udanymi elementami na przemian z kompletnie nietrafionymi pomysłami. Poziom technologiczny gry nie może zachwycać, a brak otwartych poziomów udowadnia, że samo CI Games nie było w stanie udźwignąć ciężaru swoich wcześniejszych zapowiedzi. Tym bardziej szkoda, bo jest tu podbudowa dla dobrej strzelaniny osadzonej w historycznych realiach, a sama gra broni się odrobinę lepiej niż Sniper: Ghost Warrior 2. Jest tu jakieś podobieństwo do losów powstania warszawskiego – trudno powiedzieć, czy moment wydania gry został dobrze przemyślany i czy naprędce sklejony plan przyniesie zakładany efekt. Teraz już decyzja w rękach graczy – czy przyjdą Enemy Front z odsieczą, a może z oddali będą obserwować agonię niedopracowanego projektu?

Brutalne szturmy przez drzwi to wyraźny ukłon w stronę Call of Duty.

Grzegorz Bobrek | GRYOnline.pl