autor: Grzegorz Bobrek
Recenzja gry Enemy Front - II wojna światowa w polskim wydaniu - Strona 3
Fani Medal of Honor i pierwszych Call of Duty długo czekali na powrót strzelanek w realiach II wojny światowej. Niestety, Enemy Front nie jest do końca tym, czego oczekiwaliśmy.
Przy tym CI Games kilka misji udało się zaprojektować ponadprzeciętnie. Zdobycie PAST-y 20 sierpnia 1944 roku czy strzelanina w ogromnym kompleksie V2 na terenie Niemiec bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. W połączeniu z przerysowanym ragdollem wysyłanie kolejnych nadludzi do nieba to nie tylko pożyteczny, ale także bardzo przyjemny uczynek. Szkoda tylko, że przy projektowaniu etapów twórcy postanowili zlikwidować jakikolwiek wątek zarządzania zasobami. O pudła z amunicją Wilkinson niemal się potyka, więc gra praktycznie nie wymusza zmiany broni czy zachowywania rzadkich pocisków na ewentualne trudniejsze strzelaniny. Nadmiar zasobów wyraźnie kłuje w oczy przy scenach z powstania, gdzie braki amunicji mogłyby posłużyć do budowania napięcia i wymuszenia na graczu stosowania bardziej wyszukanych taktyk, ewentualnie wypadów na ziemię niczyją po broń poległych. Co szczególnie bawi, to okrzyki Niemców powtarzane w kółko przez całą grę. Przy setnym odsłuchaniu „Ich brauche Munition” (po wystrzeleniu ledwie jednej serii w kierunku bohatera) można odnieść wrażenie, że to Wehrmacht ma problem z zaopatrzeniem, a nie broniący się Polacy.
Poza kampanią fabularną, której przejście na wysokim stopniu trudności zajmuje około 4-5 godzin, w menu dla jednego gracza dostępna jest osobna, pojedyncza misja (Saint-Nazaire). Pozwala ona wcielić się w innego bohatera i przetestować amerykańskie uzbrojenie – Thompsona i Garanda. Czyżby to jedyna grywalna pozostałość po poprzedniej wizji Enemy Front?
CI Games wyraźnie brakowało spójnej wizji, czym powinno być Enemy Front. Szkoda, że wiele elementów dodano bez przemyślenia, czy są naprawdę potrzebne, kosztem dopracowania innych mechanik zabawy. Studio włożyło energię chociażby w tryb multiplayer, który nie byłby w stanie zachwycić 10 lat temu, a na tle Call of Duty: World at War czy Call of Duty 2 wypada blado. Niewielka liczba trybów i map w połączeniu z szarpaną rozgrywką nie wróży dobrze na przyszłość. W tygodniu premierowym trudno było o znalezienie dobrego serwera do zabawy, za kilka miesięcy chętnych do wspólnej gry pewnie będzie można policzyć na palcach dwóch rąk. W Wolfenstein: The New Order zrezygnowano z multiplayera na rzecz dopracowania kampanii fabularnej. Szkoda, że przy Enemy Front nie odważono się podjąć takiej decyzji, bo grze najbardziej zaszkodziło miotanie się twórców i próba chwycenia kilku srok za ogon.
Ostatecznie Enemy Front okazuje się produktem chaotycznym, w wielu przypadkach nieprzemyślanym, żonglującym udanymi elementami na przemian z kompletnie nietrafionymi pomysłami. Poziom technologiczny gry nie może zachwycać, a brak otwartych poziomów udowadnia, że samo CI Games nie było w stanie udźwignąć ciężaru swoich wcześniejszych zapowiedzi. Tym bardziej szkoda, bo jest tu podbudowa dla dobrej strzelaniny osadzonej w historycznych realiach, a sama gra broni się odrobinę lepiej niż Sniper: Ghost Warrior 2. Jest tu jakieś podobieństwo do losów powstania warszawskiego – trudno powiedzieć, czy moment wydania gry został dobrze przemyślany i czy naprędce sklejony plan przyniesie zakładany efekt. Teraz już decyzja w rękach graczy – czy przyjdą Enemy Front z odsieczą, a może z oddali będą obserwować agonię niedopracowanego projektu?
Grzegorz Bobrek | GRYOnline.pl