Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 czerwca 2014, 12:00

autor: Grzegorz Bobrek

Recenzja gry Enemy Front - II wojna światowa w polskim wydaniu - Strona 2

Fani Medal of Honor i pierwszych Call of Duty długo czekali na powrót strzelanek w realiach II wojny światowej. Niestety, Enemy Front nie jest do końca tym, czego oczekiwaliśmy.

W retrospekcjach poznajemy losy bohatera przed wybuchem powstania.

CI Games po drodze postanowiło także podpiąć się pod popularny nurt otwartych światów. Zapowiadane sandboksowe misje to jednak wielka kpina. Kilka etapów faktycznie pozwala na alternatywne podejście do eliminowania kolejnych niemieckich posterunków, ale gra nigdy nie zrywa z korytarzową strukturą misji. Czasem jest to dość kuriozalne – dwie równoległe ścieżki o długości może 15 metrów każda prowadzą dokładnie do tego samego punktu, bez żadnych niespodzianek czy wyzwań po drodze, aby chwilę później wielki konar czy żywopłot zamienił szersze pole w kolejny korytarz. Twórcy starają się nam mydlić oczy drugorzędnymi celami misji, ale je również zrealizowano minimalnym nakładem sił. Uratowanie francuskiego chłopa pozwoli nam położyć łapy na broni ukrytej przez ruch oporu, ale te dodatkowe zadania wykonujemy niejako z marszu, przy okazji podążania jedyną możliwą ścieżką przed siebie. Na sztuczne bariery nadziewałem się co krok – w poziomie pseudootwartości bliżej tu do The New Order niż nawet takiego Crysisa 2 czy Medal of Honor: Airborne.

Pistolet maszynowy Błyskawica w akcji sprawdza się lepiej niż dobrze.

Enemy Front z grą Crytek miała łączyć także oprawa graficzna, oparta na imponującym CryEngine. Deweloperzy już przy Sniper: Ghost Warrior 2 mocno przecenili swoje umiejętności w opanowaniu tego narzędzia. Dwa lata później silnik nadal stanowi dla nich nie lada wyzwanie – gra oferuje doznania wizualne godne raczej 2006 roku, z kanciastym terenem, słabo ociosanymi modelami postaci i niską szczegółowością obiektów. Zdarza się tu kilka ładniejszych widoków, głównie za sprawą oświetlenia i efektów cząsteczkowych, ale pod wieloma względami Enemy Front wygląda gorzej niż wspomniany Medal of Honor: Airborne z 2007 roku, a zachowuje się jak kapryśny Crysis 3. Niestety, przy tym poziomie grafiki optymalizacja produktu jest całkowicie nie do przyjęcia. Wartości klatek na sekundę skaczą jak szalone – od pełnej płynności na francuskiej wsi (horyzont zbudowany z dwuwymiarowej bitmapy robi swoje) po dramatyczne spadki w zakurzonych pomieszczeniach.

Przy tych wszystkich wadach Enemy Front potrafi sprawiać realną frajdę, szczególnie kiedy akcję zrealizujemy w stylu Clinta Eastwooda z Tylko dla orłów, czyli miotając granatami na lewo i prawo i ostrzeliwując seriami wszystko, co się rusza. Największa w tym zasługa w odwzorowaniu broni z okresu. Poza klasycznymi pukawkami, jak MP 40, k98 czy Stenem, gra oferuje także mniej znane konstrukcje. W scenach z powstania nie mogło zabraknąć pistoletu maszynowego Błyskawica, przy akcjach SAS zaś karabinku De Lisle. Zdecydowana większość broni (poza koszmarnie słabą strzelbą) jest solidnie udźwiękowiona, ma porządnego kopa i używanie jej mocno kontrastuje z tekturowymi rozwiązaniami chociażby z takiego Call of Duty. System prowadzenia ognia i sterowania postacią jest przy tym dość „twardy” – bohater nie jest przesadnie zwinny, a strzały z biodra w zdecydowanej większości idą Panu Bogu w okno. Przyznam, że dawno nie miałem takiej zabawy przy używaniu wirtualnego StG 44.

W zapowiedziach obiecywano sandboksowe etapy, ale można co najwyżej mówić o półotwartej strukturze niektórych misji.