Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 3 lipca 2002, 12:53

autor: Bolesław Wójtowicz

Arthur's Knights II: The Secret of Merlin - recenzja gry - Strona 2

Druga część gry przygodowej Arthur's Knights: Origins of Excalibur promowanej przez firmę Cryo, w której wcielamy się w postać Bradwena i wyruszamy na wielką, fantastyczną przygodę, która zaprowadzi nas miedzy innymi do legendarnego Avalonu.

Nie inaczej postąpiono w przypadku drugiej części przygód rycerzy króla Artura. Zaoferowano nam grę, która różni się od poprzedniczki jedynie dodaniem cyferki 2 w tytule oraz porą roku. Wszystko, dosłownie wszystko jest takie samo – wybór postaci, grafika, sposób prowadzenia bohatera, system sterowania, oprawa dźwiękowa. Delikatnie zmodyfikowano jedynie scenariusz, wszak przecież nasza przygoda rozpoczyna się od rozdziału 6, a nie od pierwszego i tym razem mamy do czynienia z Piktami, a nie Sasami. Chociaż i tak scenariusz jest zdecydowanie najmocniejszą stroną gry. Obie części są tak do siebie podobne, że gdybym do opisu części drugiej, użył recenzji części pierwszej zmieniając jedynie opis fabuły, mało kto by się w tym zorientował.

Dobrze, wystarczy już tego narzekania na “Cryo”, skupmy się na tym, co oferuje nam sama gra. Jak pamiętacie zapewne z części pierwszej (tych odwołań spodziewajcie się więcej), Bradwen pokonał złego brata i w zamian za dobrą służbę królowi Arturowi, otrzymał prawo zajęcia miejsca na tronie Atrebatów. Ale czy to Bradwenowi niezbyt spieszyło się do skorzystania z tego daru, czy może życie w królewskiej kompanii dostarczało mu zbyt wiele radości i rozrywek, w każdym razie upłynęło ładnych naście lat, zanim zdecydował się na po-wrót do rodowej siedziby.

Zresztą o to, że nikt po tak długim czasie już go nie rozpozna, martwić się nie musiał, gdyż nie zmienił się ani troszeczkę i wyglądał dokładnie tak samo, jak wówczas, gdy opuszczał rodzinny dom. Pewnie to wszystko czary... Ale, jak się okazało, decyzja króla, to jeszcze nie wszystko, by uzyskać uznanie w oczach członków rodu. Bradwen musiał jeszcze udowodnić, że jest godzien za-siąść na tym tronie i przywdziać na swe skronie koronę Atrebatów, którą pierwej zresztą musiał odszukać. I tak oto, zamiast panować długo i szczęśliwie, musiał nasz rycerz niezłomny wyruszyć w nową podróż, by wreszcie, po pokonaniu wielu niebezpieczeństw i rozwiązaniu całego mnóstwa postawionych przed nim zagadek, wrócić do domu i... Wystarczy, resztę sami sprawdzicie, jeśli mimo wszystko zdecydujecie się, by kupić grę.

Zabawę, podobnie jak w części pierwszej, rozpoczynamy od wyboru drogi, która podążał będzie Bradwen. Dla niezorientowanych, wyjaśnię, że przygody naszego bohatera możemy rozgrywać na dwa sposoby: albo jest on celtyckim wojownikiem, wychowanym zgodnie z wierzeniami druidów, którego duchowym przewodnikiem jest Merlin, otoczony liczną rzeszą czarodziejek; albo też wcieli się w rolę paladyna, kierującego się kanonami wiary chrześcijańskiej. Prawdę powiedziawszy obie drogi niewiele się różnią. Wybór którejś z nich na-stępuje, tak jak poprzednio, przez wybranie jednej z dwóch ksiąg, z której stary kronikarz Foulgue czyta młodemu paziowi opowieść o przygodach Bradwena.

Kiedy nasz wybór już nastąpił i zdecydowaliśmy się rozpocząć przygodę, pierwszą rzeczą, która rzuci nam się w oczy, będzie zapewne grafika. Rzeczywiście jest bardzo ładna. Wspomniałem wcześniej, że jedną z rzeczy, które różnią obie gry, jest pora roku. Jeśli pamiętacie zaśnieżona pola i lasy z pierwszej części, to wyobraźcie je sobie teraz w pełni lata. Nie, wcale się nie pomyliłem, dokładnie te same pola i lasy. Twórcy gry poszli na całkowitą łatwiznę i otrzymaliśmy zupełnie nie zmienione lokacje, które wcześniej przykryte warstwą śniegu, teraz zaś rozkwitają feerią barw. Nie dziwi was to, że w ciągu kilkunastu lat nic, absolutnie nic, nie uległo zmianie? Ja rozumiem, że wówczas świat nie zmieniał się w takim tempie jak ma miejsce to teraz, ale bez przesady... Mimo tych narzekań, powtórzę, że grafikę w grze naprawdę dopracowano w najdrobniejszych szczegółach i czasami warto przemierzyć niektóre miejsca, tylko po to, by móc podziwiać wspaniałą grę światła słonecznego w konarach drzew, ukwieconą łąkę pełną latających motyli, lśniący srebrem staw. A że podróżować pomiędzy lokacjami będziemy bardzo często, czasami zbyt często, dane nam będzie w pełni nasycić oczy świetnie wykonaną pracą grafików.