autor: Szymon Liebert
Recenzja gry Warface - darmowa strzelanina od twórców Crysisa - Strona 2
Crytek postanowił podbić rynek free-to-play swoją grą Warface. Czy twórcy serii Crysis i silnika CryEngine wyszli z tej próby z twarzą? Tak, chociaż ich produkcja nie jest niczym wybitnym.
Kooperacja pełną gębą
- Rifleman – karabiny, rozdaje innym amunicję;
- Medic – strzelby, leczy i „podnosi” rannych;
- Engineer – pistolety maszynowe i miny, reperuje opancerzenie postaci;
- Sniper – karabiny snajperskie, eliminuje odległe cele;
Warface jest propozycją o tyle ciekawą, że oferuje dwa zasadnicze tryby rozgrywki – kooperację oraz rywalizację. To rozwiązanie, chociaż tak oczywiste, przypadło mi do gustu, bo obu aspektom poświęcono równie dużo uwagi. W scenariuszach drużynowych starano się odejść od zwykłego polecenia: „zabij wszystkich”. Bronimy więc konwoju, walczymy z bossami lub podróżujemy automatycznymi pojazdami – w każdym przypadku trzeba spełniać jakąś rolę i wspomagać kompanów specjalnymi umiejętnościami. To ważne, gdyż poziom trudności jest zróżnicowany i w zależności od typu misji raz bierzemy udział w niemal idyllicznej eksterminacji terrorystów, a raz w bitwach, w których istnieje ryzyko zgonu w ułamku sekundy. Dobrze, że tak jest, bo dzięki temu można mówić o prawdziwej współpracy i satysfakcji z gry.
Chociaż projekt przeciwników okazuje się wręcz niesamowicie oklepany, potrafi dostarczyć frajdy na wyższych poziomach trudności. Zmagamy się z żołnierzami wyposażonymi w tarcze, snajperami, działkami stacjonarnymi czy strzelcami zakutymi w wielką zbroję i dzierżącymi działko obrotowe. Przewidzieć poczynania wrogów jest łatwo, bo każdy z tych typów dobrze znamy. Ich siła tkwi w agresywnym zachowaniu i niezłych mapach – skonstruowano je tak, by gracze znajdowali się w trudnych sytuacjach. Trzeba kombinować, uważać, korzystać z umiejętności specjalnych i strzelać celnie – kooperacja pełną gębą. Z dobrą ekipą Warface potrafi bawić, szczególnie gdy przechodzimy dany scenariusz po raz pierwszy. Nie ma w nich bowiem zbyt wiele dynamiki – wrogowie powracają zawsze w tych samych konfiguracjach i natężeniu, więc powtórki są coraz mniej interesujące.
Warface na Zachodzie odpala się z poziomu przeglądarki za pośrednictwem platformy Gface. Gface jest w porządku, pod warunkiem, że przebrniemy przez instalację gry i przyzwyczaimy się do kapryśnego interfejsu. Ta pierwsza trwa bowiem długo, ten drugi potrafi się zacinać lub wariować. Trudno też połapać się w funkcjach usługi, bo nie wszystkie działają. Do uruchamiania Warface to narzędzie się nadaje, ale na razie nie zastępuje innych form „komunikacji społecznościowej”.
Bombowa rzeźnia
Korzystanie z umiejętności klas postaci ma duże znaczenie w kooperacji, ale blednie w trybie multiplayer, który składa się z kilku form rozrywki. Znamy je doskonale z wielu innych produkcji: walka każdy przeciwko każdemu, deathmatch drużynowy, zabawa w podkładanie bomby i mecze polegające na przejmowaniu kontroli nad kolejnymi punktami strategicznymi. Problem polega na tym, że areny są bardzo małe, a czas powrotu na mapę po śmierci błyskawiczny. Nie ma więc sensu brać się za leczenie, reperowanie zbroi czy rozrzucanie amunicji – niemal każde sięgnięcie po te dodatkowe funkcje kończy się tym, że giniemy z rąk przeciwnika. W tej szybkiej rozgrywce tkwi pewna atrakcyjność i skłamałbym, gdybym powiedział, że nie bawiłem się dobrze. Rozwałka tego typu z czasem staje się jednak wyprana z emocji i nudna – tym bardziej że nie ustrzeżono się pewnych błędów. Nagminne jest czatowanie w miejscu pojawiania się wrogów czy przerzucanie granatów przez pół mapy.