Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 24 września 2013, 15:38

autor: Szymon Liebert

Recenzja gry Grand Theft Auto V – 10 gwiazdek dla GTA V! - Strona 2

Po kilkudziesięciu godzinach GTA V nie przestaje bawić i zadziwiać. Historia gangsterów Michaela, Franklina i Trevora to spore osiągnięcie studia Rockstar, które po raz kolejny pokazało, że gra w zupełnie innej lidze niż większość deweloperów.

Wykrzyczeć kryzys

Od czwartej części Grand Theft Auto nabrało charakteru komentarza politycznego, społecznego i psychologicznego. W końcu jego bohater Niko Bellic to imigrant nękanym przez demony przeszłości, który trafia do kapitalistycznej rzeczywistości. Jasne było, że w „piątce” podejście to w jakimś stopniu będzie kontynuowane. Gra jest wręcz kompleksową satyrą na rzeczywistość – obrywa się mediom, ideologiom, politykom i współczesnym zjawiskom. Jest tu praktycznie wszystko: od śmiania się z hipsterów przez potępienie tortur aż po żarty z ewangelistów nowych technologii. Nie brakuje też poważniejszych, bardziej osobistych motywów, chociażby wątku kryzysu wieku średniego i problemów w rodzinie. W jednej z moich ulubionych scen Michael czyta przejmujący list od swoich bliskich. Zrobiło się poważnie, co?

Recenzja gry Grand Theft Auto V – dziesięć gwiazdek Rockstara! - ilustracja #1

Grand Theft Auto V to produkcja z silnie zarysowaną fabułą, niezapominająca jednak o tym, że jest grą. Z tego powodu w każdej misji otrzymujemy oceny podsumowujące nasz styl. Szkoda tylko, że dodatkowe wyzwania nie są pokazywane przed rozpoczęciem danego scenariusza – poznajemy je dopiero po fakcie. Ten system ma zapewne zachęcić do powtarzania zadań, co nie stanowi problemu. Wystarczy wejść w odpowiednie opcje w głównym menu.

Z satysfakcją jednak stwierdzam, że Rockstar odrobinę spuścił z tonu i wrócił do korzeni: historii przede wszystkim gangsterskiej, a dopiero później odnoszącej się do wielu ważkich kwestii. Padające w niej słowa komentarza nie kłują aż tak bardzo w oczy, widzi się głównie liczne nawiązania do filmów o przestępcach i skokach, próbę odtworzenia ich klimatu czy raczej zbudowania czegoś nowego.

Udało się, bo w GTA V czujemy, że uczestniczymy w nowej opowieści tego typu – jest ekipa indywidualistów, są dobrze nakreślone sytuacje, nie brakuje nagłych zwrotów akcji. Dialogi jak zwykle prezentują mistrzowski poziom, nawet jeśli czasami słyszymy ich aż za dużo (kłania się Red Dead Redemption). To zasługa nie tylko scenarzystów, ale też świetnie dobranych aktorów, którzy wykreowali przekonujące postacie. Dzięki temu historia Michaela, Trevora i Franklina interesuje do samego końca. Po kilkudziesięciogodzinnej przygodzie pozostawia wręcz pewien niedosyt – chciałoby się poznać dalsze losy bohaterów, a ich samych jeszcze lepiej. Nawet mimo kontrowersji, jakie narosły wokół tej odsłony serii.

Tak, są w niej pokłady czasem zaskakującego mizoginizmu, szczególnie w przypadku Trevora, który w jednej ze scen robi coś naprawdę potwornego. Nie podoba mi się to, ale rozumiem, że to składowa przerysowanej wersji naszej rzeczywistości. Tak, jest wspomniana scena torturowania człowieka, w której sami uczestniczymy. Intensyfikacja środków to coś typowego dla Rockstara i moim zdaniem w większości przypadków została uzasadniona stojącą za nią treścią. Mam też wrażenie, że firma działa trochę na przekór cenzurze, która ostatnio w Stanach Zjednoczonych (i nie tylko) jest coraz większym problemem dla twórców. Na zasadzie: „chcą ograniczać, więc dajmy do pieca”. GTA V okazuje się więc brutalne i czasami niepokojące – zupełnie jak nasz świat, tylko kilka razy mocniej.