autor: Szymon Liebert
Recenzja gry Space Hulk - niedokończonej, brzydkiej, ale konkretnej - Strona 2
Space Hulk to adaptacja kultowej gry planszowej firmy Games Workshop. I to prawie wszystko, co musicie wiedzieć, bo studio Full Control zawierzyło niemal całkowicie w moc pierwowzoru.
Echa przeszłości
Wrażenie obcowania z czymś, co doskonale znamy jest tym większe, że główna kampania składa się z dwunastu misji opartych na scenariuszach z oryginalnego Space Hulka. Każdy z nich zawiera nieco inne cele - zwykle nie jest to wybicie wszystkich przeciwników, a raczej przedarcie się przez dany segment statku. Z tego względu czasem trzeba inaczej zorganizować natarcie i rozważyć poświęcenie części oddziału. Misje są generalnie fajne, chociaż osoby dobrze zaznajomione z systemem gry mogą się przy wielu z nich nudzić. Szczególnie gdy do Terminatorów dołącza tak zwany bibliotekarz, psyker wyposażony w potężne zaklęcia, przy pomocy których można znacząco zwiększyć własne szanse na przetrwanie. Wprawieni w bojach dowódcy powinni od razu ustawić wysoki poziom trudności, ograniczający między innymi wykorzystanie punktów dowodzenia, czyli losowo przyznawanych dodatkowych punktów ruchu.
Ukończenie dwunastu misji powinno zająć przeciętnemu graczowi od 10 do 12 godzin i to raczej wszystko, co gra ma do zaoferowania w trybie solowym. Space Hulk daje raczej mało powodów, żeby powtarzać zadania i wracać do zabawy – nawet osiągnięć jest niewiele. Trudno nie odnieść wrażenia, że autorzy mogliby wiele rzeczy rozbudować lub podrasować, ale woleli skoncentrować się na konkretach. Produkt studia Full Control jest przez to minimalistyczny i mam wątpliwości czy to wystarczy, by usatysfakcjonować wszystkich kupców tej stosunkowo drogiej gry.
Z drugiej strony, podziwiam i doceniam decyzję autorów o porzuceniu popularnego obecnie systemu rozwoju postaci, czy modyfikowania sprzętu. W Space Hulk nie ma żadnego z tych elementów – każdy ze scenariuszy jest odrębnym bytem ze ściśle określonymi zasadami. I dobrze, bo o to chodzi w tym podejściu do uniwersum Warhammera 40.000.
Space Hulk może nie jest skomplikowany od strony zasad, ale jednak wymaga poznania paru istotnych kwestii, najczęściej odnoszących się do tego jak poruszają się jednostki i ile kosztuje to punktów akcji. Gra wprowadza w absolutne podstawy za pośrednictwem trzech specjalnych zadań. Resztę można sobie doczytać we wbudowanej instrukcji, która dość szczegółowo opisuje założenia gry, jednostki oraz broń. Oczywiście w języku angielskim.
Takie paskudy
W kwestii wizualnej, autorzy z Full Control wysmażyli produkt podobny do XCOM: Enemy Unknown, a więc zawierający dynamikę rodem z gry akcji. Z tym podejściem wiążą się zarówno zalety, ja i wady gry. Fajnie wygląda okienko pokazujące to, co aktualnie widzi wybrana przez nas jednostka, będące zresztą nawiązaniem do poprzednich adaptacji Space Hulka. Ten dodatek nie spełnia absolutnie żadnej funkcji w walce - służy jedynie budowaniu. W tworzeniu odpowiedniej atmosfery pomagają chłodne monologi dowódcy we wprowadzeniach do misji, metaliczne dudnienie kroków żołnierzy i przesterowane odgłosy wystrzałów, które rozrywają słuchawki. Mniej więcej tak wyobrażałem sobie misję Space Marines, kiedy przed laty grałem w planszową wersję ich przygód.
Bodajże największą wadą adaptacji stworzonej przez studio Full Control jest jej wykonanie techniczne. Podczas ataków jednostek jesteśmy raczeni pokracznymi animacjami, często pokazanymi z bezsensownego ujęcia, w którym widok zasłaniają elementy wąskich korytarzy. Korytarzy, które nawiasem mówiąc wyglądają paskudnie, podocznie zresztą jak większość jednostek. Ewidentnie czuć, że producent gry nie miał za wiele czasu, pieniędzy lub talentu na to, żeby dopracować ją graficznie. Na szczęście większość z niepotrzebnych ujęć można wyłączyć i ograniczyć się do samego widoku z góry. Poza tym, grafika nie jest ważna w strategii, prawda?