Recenzja Mr. Torgue’s Campaign of Carnage - dodatku do gry Borderlands 2 - Strona 2
Drugi dodatek do Borderlands 2 oferuje to, co sugeruje jego tytuł – intensywną rzeź. Świszczące w powietrzu kule, hordy przeciwników i eksplozje – oto Mr. Torgue w pigułce.
Kolekcjonowanie żetonów ma oczywiście sens. Automaty Torgue’a są wyładowane po brzegi interesującymi klamotami w kolorze niebieskim i fioletowym, a jako przedmiot dnia zawsze oferowana jest broń legendarna, czyli pomarańczowa. Kupno tej ostatniej to jednak dla średnio cierpliwego bohatera pustkowi marzenie ściętej głowy. Praktycznie każda pukawka czy gadżet tego typu wycenione są na 613 krążków. Zdobycie ich tylu to efekt wytrwałej i – nie czarujmy się – piekielnie długiej rozgrywki.
Serwowana przez rozszerzenie kampania do krótkich nie należy – zaliczenie czternastu zadań głównych to wyzwanie na co najmniej sześć godzin. Mr. Torgue’s Campaign of Carnage zawiera też dwanaście nieobowiązkowych misji pobocznych, jeden scenariusz raidowy dla bardzo doświadczonych postaci, a także po dwie nadprogramowe bitwy na każdej z czterech aren, które również wpisywane są do dziennika w formie questów. Wspomniane areny budzą naturalne skojarzenia z dodatkiem Mad Moxxi’s Underdome Riot do „jedynki”, ale konieczność zmierzenia się z wieloma przeciwnikami naraz to ich jedyna cecha wspólna. Add-on do pierwszego Borderlands koncentrował się wyłącznie na tego typu starciach i nie oferował zestawu misji w tradycyjnym wydaniu. W omawianym DLC na pierwszym planie mamy natomiast fabułę, a luźne potyczki z oponentami są jedynie miłym urozmaiceniem.
Pracownicy firmy The Workshop Entertainment okazali się miłośnikami mocniejszego brzmienia. Wszystkie nazwy misji z głównego wątku fabularnego nawiązują w jakiś sposób do doskonale znanych utworów rockowych. Wśród docenionych przez Kalifornijczyków kapel znalazły się takie tuzy gitarowego grania jak AC/DC, Guns N’ Roses, Ash czy Steppenwolf.
Wyprawa do Badass Crater of Badassitude niewątpliwie przypadnie do gustu wszystkim sympatykom podstawki, zarówno tym, którzy pokochali ją za specyficzny klimat, ogromną dawkę czarnego humoru oraz totalnie odjechanych bohaterów niezależnych, jak i tym, którzy nad skomplikowaną intrygę fabularną przedkładają rozwałkę w najlepszym wydaniu. W Mr. Torgue’s Campaign of Carnage gra się znakomicie, bo nie dość, że rozszerzenie w umiejętny sposób wykorzystuje wszystkie wspomniane atuty pierwowzoru, to na dodatek nie daje chwili wytchnienia i nie obfituje w nużące przestoje, obecne choćby w poprzednim DLC. Tutaj cały czas mamy pełne ręce roboty i ciągle coś się dzieje, a w przypadku tak intensywnej produkcji, jaką jest Borderlands 2, są to bez wątpienia kwestie kluczowe.
Po drugiej stronie barykady mamy oczywiście mankamenty, ale jest ich tyle, co kot napłakał. Najbardziej zirytował mnie backtracking, czyli konieczność powtórnego przemierzania niektórych lokacji w celu rozwinięcia fabuły. Mozolną wędrówkę zwiedzonym wcześniej korytarzem, by zabrać jakiś przedmiot znajdujący się dokładnie na jego końcu, trudno nazwać rajcującą, zwłaszcza że zadanie wiąże się z ponownym eliminowaniem tych samych robotów. Szkoda również, że autorzy nie zdecydowali się oddać w ręce graczy motocykli, choć bandyci korzystają z nich w najlepsze. Możliwość pokierowania takim pojazdem z kompanem u boku z pewnością podniosłaby i tak już wysoką wartość dodatku.
Ostatecznie drugie rozszerzenie do Borderlands 2 okazuje się być produktem lepszym od Captain Scarlett. Oba add-ony są tak naprawdę dobrą inwestycją dla fanów serii, ale w bezpośredniej konfrontacji zdecydowanie wygrywa bardziej intensywny, szalony i bezkompromisowy Mr. Torgue. Czekam na więcej, mając ogromną nadzieję, że w kolejnych dwóch przygodach ten niezwykle wysoki poziom zostanie utrzymany.
Krystian Smoszna | GRYOnline.pl