Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

The Book of Unwritten Tales Recenzja gry

Recenzja gry 1 października 2012, 12:15

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja The Book of Unwritten Tales - świetna przygodówka jak za starych lat

Jedna z najzabawniejszych i najlepszych przygodówek ostatnich lat - The Book of Unwritten Tales zasługuje na uwagę każdego fana gatunku.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • świetne, zabawne dialogi i fantastycznie podłożone głosy aktorów;
  • dziesiątki sensownych zagadek logicznych;
  • liczne humorystyczne nawiązania do gier i literatury fantasy;
  • bardzo dobra oprawa audiowizualna;
  • przygodówka na co najmniej kilkanaście godzin.
MINUSY:
  • przydałaby się większa liczba lokacji i postaci;
  • cut-scenki gorszej jakości niż reszta gry;
  • trochę mało satysfakcjonujące zakończenie.

Grając we współczesne przygodówki, rzadko kiedy doświadczam w nich tego, za co lubię ten gatunek najbardziej: opowiedzianej z jajem historii, w której nie brak wyrazistych i charyzmatycznych postaci, zdolnych do różnych celnych, nieraz zaskakujących spostrzeżeń, zarówno na temat przedstawionego w grze świata, jak i naszej rzeczywistości. To pewnie dlatego, że wychowałem się na klasyce LucasArts, Sierry czy Adventure Soft. Choć dzisiaj obserwujemy wyraźny renesans gatunku point’n'click, jednak ze świecą szukać godnych następców największych hitów z końca lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Na szczęście w moje ręce trafiła właśnie pozycja, którą śmiało mogę polecić wszystkim fanom adventure. Panie i panowie, oto po trzech latach od premiery w Niemczech również na nasz rynek zawitało The Book of Unwritten Tales.

Producentem tytułu jest studio KING Art Games i warto zapamiętać tę nazwę, bowiem ekipa ta przygotowała m.in. także zagadki i dialogi do drugiej części popularnej w Polsce serii Black Mirror. I o ile przedstawione tam wydarzenia odznaczają się wyjątkowo ponurym klimatem, tak The Book of Unwritten Tales wręcz tryska humorem i pełno w nim nawiązań do współczesnej popkultury, za przeproszeniem, nerdowskiej. Jeśli nieobce są Wam gry RPG, MMO czy literatura i kino fantasy, to nie ma siły, by nie pokochać sposobu, w jaki TBoUT sobie z tych świętości pokpiwa.

Akcja gry ma miejsce w fantastycznej krainie, w której toczy się wojna pomiędzy dwiema siłami: Sojuszem i Hordą... Żartuję, ci źli to Army of Shadows, ale już tak na ogólnym poziomie nawiązanie do World of Warcraft jest całkowicie czytelne. Pewien gremlin, niejaki profesor McGuffin, odkrywa, że walkę może zakończyć odnalezienie potężnego artefaktu, dającego posiadającej go stronie niesamowite wręcz fory. Problem w tym, że cała zabawa rozpoczyna się w momencie, kiedy agenci Zła porywają uczonego, zamierzając go przesłuchać. Do dzieła zabierają się więc bohaterowie główni, w liczbie dwojga, a gdzieś od połowy gry nawet trojga, z których temu najważniejszemu sam McGuffin powierzył zadanie wrzucenia... pardon, dostarczenia pewnego pierścienia do rąk własnych arcymaga. Mówi Wam to coś?

Wilbur nosi szatę maga, bardzo podobną do tej, w którą ubierał się bohater serii Simon the Sorcerer. Autorzy nie mają oporów, by opowiadać, jak bardzo na produkcję TBOUT wpłynęły klasyczne gry adventure.

Tenże właśnie heros to młody gnom Wilbur, który marzy o czarodziejskim fachu. Sęk w tym, że póki co jest tylko pomagierem starego krasnoluda w jeszcze starszym browarze. To na niego spada główny ciężar zadania i to właśnie ta postać została potraktowana przez autorów najkompletniej. Wilbur jest ciekawym świata spryciarzem, który nie cofnie się przed małymi świństewkami, jeżeli tylko doprowadzi go to do zamierzonego celu.

Druga bohaterka to elfia księżniczka Ivo. Sztywna i zasadnicza postać, zdecydowanie mniej interesująca niż Wilbur. W miarę rozwoju akcji jako trzeci do drużyny dołącza poszukiwacz przygód Nate, wzorowany trochę na Indianie Jonesie czy Hanie Solo. Z początku nieco niemrawy, potem zdecydowanie ciągnie akcję, nie przebierając w asortymencie środków szlachetnego cwaniaka.

Postacie są bardzo mocnym atutem The Book of Unwritten Tales. Główna w tym zasługa wyśmienicie napisanych dialogów i monologów, które na dodatek zostały zagrane przez fantastycznie spisujących się aktorów. Absolutnie na każdy temat nasi herosi mają do przekazania mnóstwo interesujących i wyczerpujących informacji. Nierzadko bohaterowie opowiadają ciekawe historie bez większego znaczenia dla przebiegu akcji, które podkreślają ich odrębne osobowości. Dodatkowo wszelkie rozmowy wręcz tryskają poczuciem humoru i pełne są aluzji do różnych dzieł kultury masowej. Jakość dialogów i praca aktorów sprawiają, że w trakcie ich słuchania nie ma się wcale ochoty przeklikiwać ekranów z napisami po ich przeczytaniu, tylko czeka się, aż postać wypowie całą kwestię. Gdyby każdy producent tak drobiazgowo traktował ten aspekt rozgrywki... Tylko pomarzyć. TBOUT okazuje się pod tym względem nie do pobicia.

Życzliwe pokpiwanie i nawiązywanie do najważniejszych tworów kultury nerdowskiej (wybaczcie, to tylko skrót myślowy) jest tu na porządku dziennym. Szaman minotaur wprost wyjęty żywcem z World of WarCraft, zombie niczym doktor Frankenstein ożywiający mechaniczne monstrum czy paladyn w różowej tunice lub – jak woli Nate – sukience, to tylko niewielki odsetek dziwaków zasiedlających ten wirtualny świat. Część smaczków odnajdą jedynie koneserzy, część będzie bardziej czytelna dla ogółu graczy, ale wszystko zostało podane umiejętnie i z wyczuciem. Naprawdę bardzo przyjemnie gra się w tytuł, który pod tym względem (z wyjątkiem aktorów – to wartość dodana) tak wyraźnie nawiązuje do starej szkoły.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.

Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema
Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema

Recenzja gry

Stanisław Lem długo – za długo – czekał na swój czas w świecie gier wideo. Myślę, że byłby rad widząc, jak polskie studio Starward Industries przeniosło jego Niezwyciężonego do interaktywnego medium. Co nie musi oznaczać, że to wybitna gra.

Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi
Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi

Recenzja gry

Return to Monkey Island to gra, w której w końcu, po tylu latach, wielu z nas odkryje sekret Małpiej Wyspy. Prowadzi do niego ciepła, kolorowa i nostalgiczna przygoda zamknięta w pomysłowej, świetnie napisanej, metatekstualnej przygodówce.