Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

The Dark Eye: Klątwa Wron Recenzja gry

Recenzja gry 11 lipca 2012, 15:00

autor: Przemysław Zamęcki

Pięknie i baśniowo – recenzja gry The Dark Eye: Chains of Satinav

Tradycyjne gry przygodowe point & click nigdy nie umarły i właśnie przeżywają swój renesans. Dark Eye: Chains of Satinav jest jednym z najpiękniejszych przedstawicieli tego gatunku.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • przepiękne, ręcznie rysowane tła;
  • baśniowa fabuła rozgrywająca się w świecie gry RPG The Dark Eye;
  • klimat nienależący do najweselszych;
  • logiczne, niezbyt trudne, zagadki.
MINUSY:
  • głosy postaci, niestety – część z nich wypada bardzo kiepsko;
  • niemal zupełny brak muzyki.

Nasi sąsiedzi zza Odry szczególnie upodobali sobie dwa gatunki gier: zorientowane na akcję erpegi oraz klasyczne przygodówki typu point & click. I co trzeba im przyznać – i w jednym, i w drugim są naprawdę nieźli. The Dark Eye: Chains of Satinav jest właśnie owocem tej miłości – tradycyjną grą przygodową z akcją umieszczoną na kontynencie Aventuria, znanym zarówno z papierowego role-playing, jak i dwóch serii gier komputerowych: trylogii Realms of Arcania i znacznie młodszej Drakensang.

Aventuria jest krainą tolkienowską, zamieszkiwaną przez rasy pochodzące z typowego bestiariusza. Elfy, krasnoludy, orkowie i cała reszta menażerii oraz nieco bliższy nam, Europejczykom, klimat tego miejsca sprawiają, że przedstawiony w grze świat wydaje się trochę przaśny, kojarzący się raczej z Niemcami przełomu średniowiecza i odrodzenia – przynajmniej te bardziej cywilizowane tereny. Chains of Satinav, pomimo czerpania z całego tego dobrodziejstwa inwentarza, uderza jednak w jeszcze mocniej baśniowe nuty i mnie osobiście jawi się jako jeden ze spadkobierców nieodżałowanej serii King's Quest. Z dodatkiem nostalgicznej atmosfery poprzedniego dzieła autorów z Daedalic Entertainment, czyli The Whispered World.

Głównym bohaterem Chains of Satinav jest Geron – nastolatek „obdarzony” w wyniku pewnej klątwy mocą niszczenia niezbyt trwałych przedmiotów. A przy okazji przez mieszkańców miasta, w którym żyje, uważany za pechowca, z którym nie warto się zadawać. Chłopiec jest wychowankiem Gwinnlina, miejscowego łowczego, który kilkanaście lat wcześniej był jedną z osób odpowiedzialnych za doprowadzenie przed oblicze wymiaru sprawiedliwości i spalenie na stosie pewnego tajemniczego indywiduum. Na początku gry dowiadujemy się, że w makabrycznych okolicznościach giną kolejne osoby z grupy łowczego i jedynym sposobem na powstrzymanie zła jest odnalezienie pewnej wróżki. Tak oto rozpoczyna się kolejna z wielkich misji ratowania królestwa przed zagładą, w której główny udział biorą Geron, dysponująca zaklęciem naprawiania zepsutych przedmiotów wróżka oraz gadający kruk.

Pierwsze, co rzuca się w oczy po uruchomieniu gry, to niesamowita dbałość, z jaką zostały przygotowane wszystkie lokacje. I to w dodatku w wysokiej, panoramicznej rozdzielczości HD. Tła są ręcznie malowane, przepiękne, pełne kolorów, ale – co najważniejsze – nie cukierkowe. Chains of Satinav nie jest bowiem grą radosną i przez większą część tej przygody towarzyszy nam raczej klimat nostalgii, podkreślany miejscami smutną muzyką, której jednak odczuwa się wyraźny niedosyt. Ważne, że tytuł dopieszczono do granic możliwości pod względem wizualnym i artystycznym, z jednym wyjątkiem. Z pewnością znajdą się osoby, którym nie przypadnie do gustu animacja postaci. Jest ona dość sztywna, co wynika z małej liczby klatek na sekundę. Mnie osobiście w ogóle to nie przeszkadzało, podobnie zresztą, jak i nie przeszkadza mi pikseloza w wielu klasycznych dziełach należących do gatunku. Przyjmuję go po prostu z całym dobrodziejstwem inwentarza, bo przecież nic tak nie wciąga w przygodówkach jak wyraziste postacie i jakość zagadek.

Tego pierwszego niemieckiej grze trochę brakuje. Owszem, w pewien sposób można zżyć się z bohaterami opowieści, ale nawet po kilku godzinach obcowania zarówno z nimi, jak i z postaciami pobocznymi trudno o jakieś głębsze emocje. Powodem takiego stanu rzeczy nie są jedynie ich miałkie osobowości (bo aż takie miałkie, to jednak one nie są), ale też niezbyt szczęśliwe aktorstwo osób użyczających im głosów. To zresztą chyba stały problem Daedalic Entertainment, bo – o ile pamiętam – w The Whispered World wokal głównego bohatera wydał mi się „asłuchalny”. Tu nie ma aż takiego problemu, ale jednak można było z tego lepiej wybrnąć.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.

Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema
Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema

Recenzja gry

Stanisław Lem długo – za długo – czekał na swój czas w świecie gier wideo. Myślę, że byłby rad widząc, jak polskie studio Starward Industries przeniosło jego Niezwyciężonego do interaktywnego medium. Co nie musi oznaczać, że to wybitna gra.

Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi
Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi

Recenzja gry

Return to Monkey Island to gra, w której w końcu, po tylu latach, wielu z nas odkryje sekret Małpiej Wyspy. Prowadzi do niego ciepła, kolorowa i nostalgiczna przygoda zamknięta w pomysłowej, świetnie napisanej, metatekstualnej przygodówce.