Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 kwietnia 2002, 10:09

autor: Bolesław Wójtowicz

Codename: Outbreak - recenzja gry - Strona 3

10 kwietnia 2012 roku olbrzymi meteoryt oderwany od przelatującej w niewielkiej odległości od Ziemi komety JK4538-XK, uderza w stację pogodową w Montanie w USA...

Czyż można wymyślić coś bardziej prostego? Potrzebny nam ogień ciągły? Naciskamy klawisz i już karabinek zachowuje się jak należy, prawie że nie zmieniając swojego wyglądu. Trzeba gościa zdjąć z wieżyczki? Nie ma sprawy, oto mamy snajperkę. Zbliża się czołg przeciwnika? Damy mu więc popalić przy użyciu rakiety. A jeśli naprawdę w misjach wykażecie się, to może nawet będziecie mogli posłużyć się pewnym wynalazkiem... Ale to już zostawię jako niespodziankę dla zasłużonych na polu chwały...

Koniecznie należy wspomnieć o dwóch, naprawdę kapitalnych urządzeniach w jakie został również wyposażony nasz karabinek. Mam tu na myśli znakomity zoom oraz sprzężony z nim mikrofon kierunkowy. Zwłaszcza to drugie urządzenie przydaje się praktycznie bez przerwy, gdyż przeważnie to za jego pośrednictwem możemy zlokalizować wroga. Zanim zanurzymy się w wyglądający na bezpieczny zagajnik lub otworzymy nogą drzwi budynku, warto najpierw posłuchać o czym szumią wierzby albo kto mruczy sam do siebie ukryty pod schodami...

Przed wyruszeniem na walkę wybieramy również odpowiedni kombinezon, taki który najlepiej będzie maskował nasze poczynania w terenie. W zależności od tego czy będziemy walczyć w warunkach pustynnych, leśnych czy też miejskich... Należy przy wyposażaniu naszych wojaków pamiętać o pewnym drobiazgu: każdy żołnierz, nawet ten najlepszy, może udźwignąć określony ciężar. I może się zdarzyć, że staniecie przed wyborem: granaty czy może lepszy kombinezon, flary czy też jeszcze jedną rakietkę... W tej grze należy myśleć już na samym początku...

Jesteśmy już prawie wyekwipowani, zwarci i gotowi, należy więc wysłuchać jakie czeka nas zadanie...

Misje rozpoczynają się krótką odprawą podczas której dowiadujecie się, co należy, po wylądowaniu w miejscu przeznaczenia, wykonać. Wówczas możesz zdecydować nie tylko o stopniu trudności, ale również w jakiej porze dnia będziesz działał. A to bardzo ważna decyzja, gdyż „C:O” to nie jest gra w której posługujesz się frontalnym atakiem i sianiem tonami żelastwa do atakujących bez ładu i składu wrogów. Tu szybciej sukces odniesiesz, kiedy przy użyciu noktowizora podejdziesz bezszelestnie do wroga i poślesz go w zaświaty jednym, celnym strzałem. Jeśli nie zdołasz tego zrobić w dostatecznie cichy sposób, może się okazać, że przeciwnik po prostu sprytnie ucieknie, by po chwili powrócić w zdecydowanie zbyt licznej jak na wasze możliwości, grupie. A strzykawek, ratujących zdrowie, jest jak... na lekarstwo. Podczas gry nie licz raczej na to, że jeśli z patrolu zastrzelisz jednego żołnierza, to drugi tego nie zauważy i będzie kontynuował marsz. Prędzej ukryje się za krzakiem lub rogiem budynku i będzie was ostrzeliwał, wzywając posiłki. Uwaga, tu wróg myśli...

Wysłuchaliśmy odprawy, nasz latający środek lokomocji wylądował gdzieś na pustkowiu i zostaliśmy sami. Rozglądamy się nerwowo dookoła, nasłuchując każdego dźwięku i wypatrując wroga. A dookoła tak pięknie.... Po lekko różowym niebie przesuwają się chmury, gałęzie drzew kołyszą się na wietrze, woda pluszcze rozbijając się o brzeg... Graficznie gra została wykonana pod tym względem doprawdy pierwszorzędnie. Może i nie jest to „Unreal 2” czy też „Doom 3”, ale wszelkiego rodzaju lokacje stoją na przyzwoitym poziomie.