Geralt ujarzmia Xboksa - recenzja gry Wiedźmin 2: Zabójcy królów
Blisko rok po premierze wersji pecetowej, drugi Wiedźmin zaznacza swoją obecność również na konsoli Xbox 360. W recenzji sprawdzamy, czy warszawskie studio poradziło sobie z wykonaniem konwersji.
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
- porządnie zrealizowany port;
- znakomita, wielowątkowa fabuła, zmuszająca do dokonywania trudnych wyborów;
- kapitalne, bezkompromisowe dialogi;
- wymagające starcia z przeciwnikami;
- duży wybór przedmiotów i świetnie zrealizowany rozwój postaci;
- jeden z najładniejszych tytułów wydanych na tę konsolę;
- muzyka i polska wersja językowa – coś wspaniałego;
- klimat, wykonanie lokacji, ogromna dbałość o szczegóły.
- drobne niedociągnięcia techniczne (graficzne niedoróbki, zacinający się Geralt itp.).
Gdy w czerwcu ubiegłego roku po raz pierwszy zobaczyłem konsolowego Wiedźmina w akcji, daleki byłem od zachwytów. Przedstawiciele studia CD Projekt Red, jeszcze z Tomkiem Gopem na pierwszej linii frontu, przywieźli na targi E3 konwersję tak przeciętną, że już podczas prezentacji zacząłem zastanawiać się nad sensem całego przedsięwzięcia. Na szczęście warszawski deweloper kolejnych miesięcy nie zmarnował, dzięki czemu niespełna rok później dane mi było ujrzeć produkt dopracowany i pozbawiony najbardziej kompromitujących błędów. Trzeba sobie w tym miejscu powiedzieć jasno: „Redzi” stanęli przed nie lada wyzwaniem, w końcu ich drugie dzieło prezentowało się w oryginale naprawdę zacnie. Oczywiście odpicowany wizualnie pierwowzór nie miał szans zadebiutować w takiej samej postaci na sprzęcie, którego podzespoły od dawna nie przyspieszają bicia serca. Z czegoś musiano zrezygnować, coś trzeba było poświęcić – i odpowiednich korekt dokonano. Z jakim skutkiem?
Nie będę Was w tym miejscu czarować – Zabójcy królów na konsoli wyraźnie ustępują wersji pecetowej, zwłaszcza gdy suwaki ustawień graficznych w tej ostatniej przesuniemy na maksimum. Wstydzić się jednak nie ma czego, bo Wiedźmin 2 na Xboksie 360 prezentuje się zaskakująco dobrze. Dość powiedzieć, że gra należy do ścisłej czołówki najładniejszych produkcji dostępnych na tę platformę, choć zawdzięcza to bardziej oprawie artystycznej niż technologii. Obniżona w stosunku do pierwowzoru rozdzielczość, słabsze tekstury i uboższe efekty wizualne to fakty i z tym się nie dyskutuje. Po drugiej stronie barykady mamy jednak skąpane w fantastycznym świetle malownicze pejzaże, ogromne przywiązanie do detali, nadające każdej odwiedzanej lokacji niewiarygodną głębię, i naturalnie zachowujących się bohaterów niezależnych. Oryginał ujmował grafiką w najwyższych możliwych ustawieniach, ale solidnie prezentował się też na tych średnich. Tu, choć konwersji zdecydowanie bliżej do tej drugiej opcji, ogólne wrażenie jest równie dobre co podczas zabawy na ultrawypasionym pececie.
Bardziej od jakości samej grafiki bałem się nagłych wahań w płynności animacji, które na wspomnianej wcześniej prezentacji na E3 mocno dawały się we znaki. Pod tym względem konsolowy Wiedźmin 2 wypada jednak wzorowo, co cieszy tym bardziej, że gry z wrodzonego lenistwa nie zainstalowałem na twardym dysku. Nawet kiedy na ekranie pojawiła się większa liczba wrogów, produkt nie zaskoczył mnie tzw. framedropami. „Redzi” najwyraźniej wzięli sobie mocno do serca niepowodzenia innych producentów na tym polu i za wszelką cenę starali się nie popełnić tych samych błędów. W rezultacie nie jestem w stanie przypomnieć sobie choćby jednej sytuacji, w której wystąpiłoby uciążliwe klatkowanie, a grałem przecież bardzo długo.
Żeby jednak nie było tak różowo, do tej beczki miodu trzeba dorzucić odrobinę dziegciu. O ile do poziomu oprawy wizualnej trudno mieć pretensje, tak inne aspekty techniczne pozostawiają sporo do życzenia. Najbardziej irytowały mnie starcia, w których Geralt staje do walki z kilkoma przeciwnikami jednocześnie. Płynne tańczenie pomiędzy atakującymi rywalami wymaga długiego treningu, a nawet jeśli opanujemy trudną sztukę zadawania ciosów, to i tak nie mamy gwarancji, że z każdej potyczki wyjdziemy zwycięsko. Nasz podopieczny lubi zatrzymać się w miejscu w najmniej odpowiednim momencie, na dodatek prawa gałka analogowa przesuwa widok kamery w moim przekonaniu zbyt wolno, by dokonać szybkiej oceny sytuacji na placu boju i przełączyć namierzanie oponenta na tego, który w danej chwili stanowi większe zagrożenie. Kilkakrotnie miałem ochotę rozwalić pad, gdy w bardziej wymagających pojedynkach Biały Wilk reagował z opóźnieniem na wydawane komendy bądź też stawał nagle jak kołek i przyjmował na plecy zupełnie niepotrzebne razy. Gra bardzo szybko wytworzyła we mnie nawyk zapisywania stanu rozgrywki po każdej zakończonej walce, byleby nie musieć powtarzać dłuższego fragmentu zmagań. Lubię wyzwania, ale przy założeniu, że nie stanowią ich okazjonalne męczarnie z kontrolerem.