Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 26 lutego 2012, 12:56

autor: Wojciech Mroczek

Syndykat, czyli jatka rodem z F.E.A.R. - recenzja gry Syndicate - Strona 2

Syndicate w wydaniu Starbreeze Studios to przyzwoita strzelanina ze znakomitą mechaniką walki i zapadającymi w pamięć sekwencjami starć z bossami. Klimat klasycznej gry Bullfroga z 1993. roku jest w niej obecny – ale głównie w trybie kooperacji.

Opancerzonego przeciwnika należy „obrać” warstwa po warstwie

Na osobną wzmiankę zasługują starcia z bossami. To prawdziwy majstersztyk! Etapów rozgrywki, które zmuszą nas do konfrontacji z tymi wyjątkowo wymagającymi oponentami, jest w grze pięć. Każdy różni się od pozostałych i zmusza do wypracowania sobie przemyślanej strategii. Frontalny atak jest wykluczony – skończy się niechybną śmiercią bohatera. Więcej czasu spędzimy w obronie niż w ofensywie, a znalezienie skutecznej metody walki może nie udać się za pierwszym podejściem. Trzeba nastawić się na kilka powtórzeń, nim dojdziemy do wprawy wystarczającej by zapewnić sobie wygraną. Przy ostatnim bossie należy liczyć się z możliwością, że czeka nas kilkanaście nieudanych prób, nim odniesiemy zwycięstwo. Za to jego smak będzie wyjątkowo satysfakcjonujący!

Atak na terytorium wrogiego syndykatu – bez drużyny ani rusz!

Praca zespołowa

Tryb kooperacji w Syndicate to niemal druga, równoprawna gra. Kampanię dla jednego gracza można wręcz śmiało potraktować jako długi, efektowny samouczek. To w trybie wieloosobowym ta produkcja naprawdę rozwija skrzydła. Tu najmocniej czuje się też „ducha” klasycznej produkcji Bullfroga. Zamiast fabuły pełnej moralnych dwuznaczności mamy to, co pierwowzorze lubiliśmy najbardziej: czwórkę agentów przebijających się pod osłoną ognia przez terytorium konkurencyjnego syndykatu. Dostajemy do dyspozycji 9 map stworzonych na podstawie misji z oryginalnego Syndicate. Pomiędzy nimi zarządzamy własną korporacją, prowadząc badania technologiczne, dzięki którym rozwijamy uzbrojenie i oprogramowanie chipów. Mamy dostęp do szeregu statystyk – w tym, do tablicy wyników, porównującej osiągnięcia naszej „firmy” z postępami konkurencji. Mamy też mapę świata – bliźniaczo podobną do tej z oryginału – i możliwość podglądu terenu, na którym rozgrywać się będzie kolejna misja.

Mapy kooperacyjne stanowią nie mniejsze wyzwanie, niż zadania z trybu dla jednego gracza. Wrogowie są jeszcze liczniejsi, częściej noszą pancerze i są przygotowani do obrony swojego terytorium. Odłączenie się od zespołu i samotna szarża na rywala jest fatalnym pomysłem, który w większości wypadków zakończy się szybkim zgonem naszej postaci. Zgodnie z nazwą, kooperacja wymaga współpracy drużynowej – najlepiej z podziałem na role atakujących, obrońców i wsparcia. Należy też wyrobić sobie nawyk leczenia kolegów i używania aplikacji DART6, które podnoszą wydajność całego oddziału.

DART Vision przydaje się w ocenie sytuacji

Nasza postać zdobywa doświadczenie i awansuje na kolejne poziomy, wraz z każdym odblokowując nowe możliwości DART6 i uzyskując dostęp do coraz lepszego uzbrojenia. Z czasem może stać się na tyle silna, by próbować samodzielnego szturmu na którąś z map, bo gra daje i taką możliwość. Praktyka uczy jednak, że zgodnie z duchem starego Syndicate, w akcji najlepiej sprawdza się czteroosobowy spec-oddział. Krótko podsumowując, za dobrze wyważony, wciągający i sprawnie zrealizowany tryb kooperacji Starbreeze należą się brawa.

Werdykt

W produkcji Starbreeze trafiły się niestety pewne niedoróbki, błędy i nietrafione rozwiązania. Twórcom można darować jeszcze niską rozdzielczość tekstur – jeśli nie przyglądać im się zbyt uważnie, robią mimo wszystko dobre wrażenie. Przemilczeć można też małe zróżnicowanie modeli postaci, co szczególnie rzuca się w oczy w tłumie cywilów. Trudno jednak odpuścić zdarzające się w grafice przekłamania i błędy w samej rozgrywce. Bywa, że gra pomiędzy checkpointami przestawia naszą postać. Pół biedy, gdy taki skok przemieści nas kawałek do przodu. Gorzej, jeśli cofnie nas za zamknięte drzwi i uniemożliwi dalszą grę, zmuszając do restartu etapu. Syndicate udało się też kilkakrotnie zawiesić mojego Xboksa – a nie zdarza się to często.

Wszystko to jednak drobne mankamenty, w niewielki sposób wpływające na odbiór Syndicate jako całości. Dlaczego więc – mimo wszystkich swoich zalet – gra nie uzyskała wyższej noty? Złożyły się na to dwie rzeczy. Po pierwsze - przesadzone efekty świetlne, największa bolączka graficzna tego tytułu. Gra co chwila oślepia nas ostrymi rozbłyskami albo przyprawia o ból głowy specyficznym efektem rozmycia. Niby to element stylistyki tej produkcji, w założeniu potęgujący futurystyczny nastrój, ale w praktyce bardziej irytuje i męczy niż cieszy. Po drugie zaś – brak głębi. Cyberpunkowe wizje bywają często komentarzem do otaczającej nas rzeczywistości, wyrazem obawy, jaką ich twórcy żywią przed tym, co niesie przyszłość. Pokazanie tego, jak może ona wyglądać to pole do popisu dla dewelopera gry. Wykorzystano je znakomicie w Deus Ex: Bunt ludzkości tworząc naprawdę fascynującą, wielowymiarową opowieść. W Syndicate zabrakło wielkości, obraz przedstawionego świata jest trochę zbyt płaski, historia trochę zbyt krótka, uproszczona i pozostawiająca niedosyt.

Momenty, w których gra cieszy wizualnym rozmachem zdarzają się, ale niezbyt często

Mimo pewnych błędów i niedostatków, Syndicate to bardzo solidna produkcja, która zadowoli graczy lubiących wyzwania. Jest wymagająca, momentami aż do przesady – ginie się częściej niż w większości współczesnych strzelanin i to mimo odnawiającego się zdrowia. Jednak dzięki świetnie wykonanemu modelowi walki, nawet dziesiąte podejście do wyjątkowo trudnego fragmentu, będzie nam sprawiać przyjemność. Fanów pierwowzoru ucieszą liczne nawiązania i cytaty z gry Bullfroga oraz możliwość zarządzania własnym syndykatem i jego personalizacja (wybór nazwy i stworzenie logo). Cyberpunkową przyszłość w wydaniu Syndicate warto odwiedzić – wprawdzie nie dla głębokiej refleksji, ale na pewno dla wyśmienitej akcji.

Wojciech Mroczek | GRYOnline.pl