Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 20 września 2011, 11:35

autor: Adam Kusiak

Falstart pod Stalingradem - recenzja gry Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu - Strona 2

Tripwire Interactive powraca do marki Red Orchestra, dzięki której studio zaistniało w świecie gier. Czy Bohaterowie Stalingradu okażą się godną kontynuacją?

Red Orchestra z domieszką Battlefielda 2

Nowością w Red Orchestrze 2: Bohaterowie Stalingradu są oddziały, do których możemy dołączyć. Jest to bardzo przydatna funkcja, dzięki której mamy okazję lepiej zorganizować się z kolegami, odradzając się przy dowódcy. Problem zaczyna się, kiedy lista oddziałów tajemniczo znika z ekranu. Dowódca-oficer pełni rolę adekwatną do „commandera” z Battlefielda 2: wzywa zwiad lotniczy, artylerię oraz wymusza respawn towarzyszy. Aby móc korzystać z tych zdolności, powinien większość czasu spędzać przy radiu. Biorąc jednak pod uwagę dynamikę starć, wielu graczy ulega pokusie biegania z pepeszą na pierwszej linii frontu, nie przejmując się zbytnio dowodzeniem.

Red Orchestra: Ostfront 41-45 imponowało swoim autentycznym podejściem do broni, jaką mieliśmy do dyspozycji. Bohaterowie Stalingradu nie są pod tym względem gorsi, przy czym z wiadomych względów (historycznych) wybór jest mniejszy. Gra nie pokazuje, ile mamy amunicji w magazynku, żołnierz sam musi to sprawdzić, tu nic nie zmieniło się w porównaniu z pierwszą częścią. Przegrzejemy lufę w MG-34? Trzeba ją wymienić. Kontrowersyjną innowacją w stosunku do „jedynki” jest dodatkowe zbliżenie, dodane do klawisza odpowiadającego za wstrzymanie oddechu. Mnie osobiście ta nowość nie przeszkadza.

Karabinów powtarzalnych nie trzeba już repetować ręcznie, tym razem możemy ustawić w opcjach, aby żołnierz robił to automatycznie. Jest to znaczne uproszczenie w stosunku do Red Orchestry: Ostfront 41-45, a pozostawienie tej funkcji w trybie ręcznym mocno zmniejsza nasze szanse w walce z graczami, którzy zdecydowali się w tym względzie na wygodę.

Załoga czołgu w akcji, aż miło popatrzeć.

Samo strzelanie z broni uległo pewnemu uproszczeniu, odrzut pistoletów maszynowych jest mniejszy, a ich skuteczność na dużych dystansach zadziwiająca. Zasadniczo celność wszystkich rodzajów pukawek okazuje się dość wysoka, nie ma sytuacji, w których nasz żołnierz ma znacznie utrudnione celowanie, ponieważ wykonał męczący go ruch. Skutkuje to krótkimi strzelaninami, w których efekt rozmytego ekranu, czyli ognia zaporowego, nie do końca spełnia swoją funkcję.

Takie a nie inne zachowanie broni wynika z dużego nacisku Red Orchestry na chowanie się za osłonami i opieranie oręża o przeszkody. Pomijając wpływ tych sztuczek na celność, naprawdę polubiłem ten aspekt gry. Nawet jeśli krycie nie zawsze działa w stu procentach tak, jakbyśmy chcieli, to dzięki dobrym animacjom aż miło się na takie „kocie ruchy” patrzy. W Bohaterach Stalingradu dodano również możliwość bandażowania się, gdy jesteśmy ranni, pytanie jednak: po co? Na użycie bandaża mamy kilka sekund i robimy to błyskawicznie. Widok żołnierza biegnącego przez otwarte pole i zatrzymującego się na moment, by opatrzyć ranę w przerwie swojego maratonu, zwyczajnie śmieszy.

Rozgrywka sieciowa w Bohaterach Stalingrardu jest bezlitosna, trudna, ale także bardzo satysfakcjonująca, jeśli oczywiście dostroimy się do jej rytmu. Jest to walka, w której czuć, że broń zabija i żadne królicze podskakiwanie nas nie uratuje. Jednakowoż gra nie jest symulacją, jedynym elementem, który zbliża ją do tego gatunku, są czołgi. Szczegółowo oddane wnętrza i bardzo realistyczna toporność w ich poruszaniu się sprawiają, że starcia pancerne to miła odskocznia od roli zwykłego żołnierza. Gra może kojarzyć się w tym elemencie z World of Tanks, ale uczucie zamknięcia w ślepej, powoli jeżdżącej puszce przywodzi wręcz na myśl wymagające symulatory pokroju Steel Fury: Kharkov 1942.

Rozmiary map pasują do stylu rozgrywki, znajdziemy tu małe kamienice, w których potyka się tylko piechota, place, gdzie dochodzi jeszcze wsparcie czołgów, oraz jedną czysto pancerną planszę. Naszą inwencję taktyczną często jednak ogranicza ostrzeżenie, że „opuszczamy strefę walk”. Na naprawienie błędu mamy tylko chwilę, a jeśli znaleźliśmy się tam, gdzie nie trzeba, w wyniku niefortunnego przetasowania celów do zdobycia, to zostajemy skazani na śmierć. Wizualnie większość map cieszy oko i świetnie oddaje realia zrujnowanego Stalingradu.

Adam Kusiak

Adam Kusiak

Współpracę z GRYOnline.pl rozpoczął w 2011 roku jako redaktor w działach Newsroom i Encyklopedia; obecnie senior SEO specialist wspierający serwisy grupy Webedia Poland. Uwielbia symulatory lotnicze i gry strategiczne, w które zagrywał się jeszcze w latach 90. na Amidze 500; naturalnie jego ulubionym studiem jest MicroProse, zaś ulubionym twórcą – Sid Meier. Stanowi także chodzącą encyklopedię sprzętu wojskowego. Ukończył specjalizację amerykanistyka na Wydziale Stosunków Międzynarodowych na Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Na portalu X pisze o strategiach jako tbonewargames.

więcej