autor: Przemysław Zamęcki
The First Templar - recenzja gry
Bułgarzy w natarciu. Znane z wielu startegii studio Haemimont Games zabrało się za przygodową grę akcji z elementami RPG? Co z tego wyszło? Tego dowiecie się z naszej recenzji.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Tuż po ukończeniu gry wymyśliłem sobie, że tę recenzję zacznę pewnym porównaniem. Jak zapewne wiecie, istnieje takie miejsce, w którym przechowywane są różne wzorce miar i wag. To muzeum w Severs pod Paryżem. Otóż The First Templar wydawało mi się idealnym eksponatem do gablotki z napisem „wzorzec średniej gry”. Zasługującej na pięć w dziesięciopunktowej skali. Na szczęście minęło kilka dni i zdałem sobie sprawę, że byłoby to dla dzieła bułgarskiego studia Haemimont nieco krzywdzące. Głównie dlatego, że pomimo dość kiepskiej oprawy graficznej, beznadziejnej wręcz fabuły i niezbyt urozmaiconej mechaniki walki coś cały czas pchało mnie, żeby jednak dokończyć tę grę. To dziwne uczucie, które można porównać do sytuacji, gdy siedzi przed nami mało urodziwa kobieta. Niby nie ma na co popatrzeć, ale może warto posłuchać, co ma do powiedzenia.
The First Templar jest przygodową grą akcji zabierającą nas w czasy wypraw krzyżowych i upadku templariuszy. Jej główny bohater Celian wraz z przyjacielem Rolandem poszukuje miejsca ukrycia świętego Graala, mającego przywrócić zakonowi utracony blask. A także własnej tożsamości, ale o tym zarówno on, jak i gracz dowiaduje się dopiero po jakimś czasie. W sumie w trakcie podróży odwiedzamy dwadzieścia lokacji, z których warto wymienić nafaszerowane pułapkami podziemia, płonący las, bagna, obleganą przez Saracenów Akrę czy też wnętrze opactwa.
To, co mi się w The First Templar podoba, to postawienie przez autorów na realizm przedstawionego w grze świata. Szukamy co prawda legendarnego kielicha, w końcówce gry ma miejsce coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć, ale poza tymi jednostkowymi przykładami zastana rzeczywistość jest zupełnie pozbawiona elementów nadprzyrodzonych. Szczerze mówiąc, nie przychodzi mi do głowy teraz żadna gra akcji osadzona w realiach historycznych, w której autorzy dobrowolnie zrezygnowaliby z magii, fantastycznych stworów czy potężnych artefaktów. A tu, szast prast, pierzemy po twarzach niedobrych muzułmanów, inkwizycję, templariuszy, a od czasu do czasu nawet bestie, które tak naprawdę są jedynie wyjątkowo wyrośniętymi średniowiecznymi żulami z maczugą. Taki wybór autorów skutkuje, niestety, nieimponującym wachlarzem przeciwników. Po dwóch godzinach zabawy widzimy już wszystko, co pod tym względem gra ma do zaoferowania.
To jedna z niewielu pozycji pozwalających graczom pecetowym na zabawę w trybie kooperacji na podzielonym ekranie. Jest także możliwość pogrania przez sieć, ale to przecież normalka niewymagająca właściwie wzmianki. W każdym razie przez cały czas na ekranie jest dwójka bohaterów, którymi albo sterują dwaj gracze, albo jeden, posiadający możliwość przełączania się w dowolnej chwili pomiędzy postaciami. Celian posługuje się mieczem i tarczą, wspomagający go na początku rozgrywki Roland wymachuje wielkim dwuręcznym ostrzem. Po kilku misjach miejsce Rolanda zajmuje zwinna Marie d’Ibelin, która z kolei nieźle daje sobie radę ze sztyletami. Właściwie przez większość gry to ona i Celian podróżują wspólnie, podczas gdy Roland dodany jest trochę na doczepkę. Równouprawnienie dopadło więc i Pierwszego Templariusza, co moim zdaniem akurat nie wyszło grze na dobre, bo babeczka nie ma takiej mocy jak panowie, a poza tym jej styl walki jest najmniej widowiskowy i przy okazji sprawia wrażenie mocno topornego. Dlatego też przez większość czasu tłukłem przeciwników Celianem.