Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 marca 2011, 09:00

Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry

W przypadku pecetowej edycji Brotherhooda Ubisoftowi udało się dochować tradycji – tym razem czas obsuwy wyniósł dokładnie cztery miesiące i jeden dzień. Czy warto było tyle czekać na kolejną odsłonę przygód Ezia?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Miałem zacząć od: „No, wreszcie!”, ale zdałem sobie sprawę, że to przecież żadna nowość – w końcu nie zdarzyło się jeszcze, żeby pecetowa edycja gry Assassin’s Creed ukazała się w tym samym czasie co wersje konsolowe. W przypadku Brotherhooda Ubisoftowi udało się dochować tradycji – tym razem czas obsuwy wyniósł dokładnie cztery miesiące i jeden dzień. Czy warto było tyle czekać na kolejną odsłonę przygód Ezia? Cóż za głupie pytanie. Oczywiście, że tak!

Zacznijmy od kwestii technicznych. Wielu z Was zapewne ucieszy wiadomość, że pecetowy Brotherhood nie potrzebuje do działania stałego połączenia z siecią. Z sobie tylko znanych powodów wydawca zrezygnował wreszcie z kontrowersyjnego zabezpieczenia i zamiast niego zastosował powszechną dziś aktywację przez Internet – jednorazową oczywiście. Po odpaleniu gry uruchamia się aplikacja, pozwalająca zalogować się na serwerach Ubisoftu, ale można ją zupełnie zignorować, bo trzecie Assassin’s Creed bez problemu działa w trybie offline. Co ciekawe, produkt w ogóle nie wymaga obecności oryginalnej płyty w napędzie – znów ukłon w stronę posiadaczy blaszaków.

Oczywiście tryb offline oferuje jedynie część funkcji, jakie przygotowali twórcy programu. Brak aktywnego połączenia z kontem Ubisoftu nie pozwala odpalić dostępnych w standardzie dodatków DLC, blokuje dostęp do usługi Uplay, uniemożliwia powiązanie zmagań jednoosobowych z grą Projekt Dziedzictwo na Facebooku, wyłącza opcję komunikacji ze znajomymi i całkowicie dezaktywuje rywalizację w sieci, która jest bez wątpienia największym novum w całej serii. Na dobrą sprawę ludziom odciętym od Internetu pozostaje więc sam singiel, i to w tej najbardziej podstawowej formie, bo bez rozszerzenia oferującego jedną zapomnianą sekwencję.

Ezio jest jeszcze większym killerem niż w „dwójce”,co przekłada się na znacznie łatwiejsze walki.

A propos rozszerzeń. Koncern Ubisoft tradycyjnie wynagrodził graczom blisko półroczne opóźnienie edycji dedykowanej pecetom i dołożył do niej wszystkie wydane dotąd dodatki, za wyjątkiem tego ekskluzywnego dla PlayStation 3. To miły gest, zwłaszcza, że uaktualnienia Animus Project Update znacznie uatrakcyjniają niezbyt rozbudowany w podstawce tryb multiplayer, a Zaginięcie Leonarda dorzuca do kampanii osiem długich misji. Cieszy również, że wszystko to zostało udostępnione za darmo. Co prawda za usprawnienia rozgrywki wieloosobowej konsolowcy płacić nie musieli, ale za ostatnie DLC już tak i to niemało, bo aż 10 dolarów.

Ogólna jakość konwersji jest niemal bez zarzutu. Nie dość, że Brotherhood odpala się w kilka sekund, to na dodatek działa wyśmienicie nawet na moim kilkuletnim złomie i to w maksymalnych detalach. Jedyne, co mi się nie podoba, to brak wsparcia dla monitorów obsługujących proporcje 4:3. Prawdą jest, że panoramiczne ekrany sukcesywnie wypierają te tradycyjne, ale posiadaczy tych drugich nadal jest całkiem sporo. Czy zlikwidowanie uciążliwych czarnych pasów, które zmniejszają pole widzenia, to naprawdę tak duży problem?

Doczepić nie mogę się za to do sterowania. W tej kwestii autorzy nie pokpili sprawy i dopracowali kontrolę nad naszym podopiecznym, dzięki czemu zestaw mysz + klawiatura sprawdza się podczas zabawy równie dobrze co pad. Jest to o tyle istotne, że każde kolejne Assassin’s Creed zwiększa repertuar ruchów głównego bohatera – bądźcie zatem pewni, że zarówno podczas wykonywania wygibasów godnych Księcia Persji, jak i w trakcie walki z wieloma przeciwnikami naraz nie połamiecie palców. W temacie sterowania zaszła jeszcze jedna zmiana, drobna, ale za to użyteczna. Zamiast niewiele mówiących ikon w prawym, górnym rogu ekranu, pojawiły się wreszcie symbole klawiszy.

No dobra, a jak przedstawia się to, co najistotniejsze, czyli rozgrywka? Obszernie na jej temat wypowiadałem się już przy okazji recenzji edycji konsolowej – teraz ograniczę się wyłącznie do niezbędnych szczegółów. Generalnie Assassin’s Creed: Brotherhood należy traktować w kategorii nieznacznie ulepszonej „dwójki”, co oznacza, że o tak wielkim skoku jakościowym, jak pomiędzy pierwszą a drugą odsłoną cyklu, trzeba niestety zapomnieć. Mimo tych stosunkowo niewielkich usprawnień, nowe propozycje Ubisoftu prezentują się ciekawie. Najważniejszą innowacją w trybie dla jednego gracza jest wprowadzenie gildii asasynów – Ezio może teraz werbować potencjalnych zabójców, a także szkolić ich, wysyłając na misje o różnym stopniu trudności. Doświadczeni członkowie cechu przydają się podczas eskapad po mieście, bo główny bohater może przywołać ich w dowolnym momencie, wskazując im cel do likwidacji. Sojusznicy sprawdzają się również podczas większych starć, gdy nasz podopieczny zostaje osaczony przez dużą liczbą przeciwników. Asasyni potrafią odciągnąć, a następnie zabić rywali, ułatwiając nam tym samym przeżycie na placu boju. Czasem wygląda to naprawdę durnie, bo towarzysze, jak gdyby nigdy nic, spadają z nieba bądź wyskakują z kupki siana, ale jeśli przymknie się na to oko, jest dobrze.

Dodatek z Leonardem pecetowcy mają dostępny w standardzie.

Zmian doczekała się też konstrukcja kampanii – teraz sekwencje z przeszłości nie są przerywane epizodami z udziałem Desmonda, można natomiast w dowolnym momencie opuścić wirtualną rzeczywistość i sprawdzić, jak niedoszły barman radzi sobie z akrobatyką. W Brotherhoodzie Miles może swobodnie pobiegać po znanym już z „dwójki” miasteczku Monteriggioni, tyle że w teraźniejszych czasach – dostępne są również dwa dość duże etapy, w których trzeba dostać się z punktu A do punktu B. Generalnie fragmenty z potomkiem asasynów można potraktować jako miłą odskocznię od przygód Ezia, ale nie da się ukryć, że w kolejnych grach Ubisoftu ów młodzieniec pełni coraz ważniejszą rolę. Nie zdziwiłbym się, gdyby w następnej odsłonie cyklu Desmond stał się równie istotnym bohaterem co jego przodkowie.

Jeśli chodzi o wizyty w przeszłości, to tym razem zwiedzamy Rzym. Jest on po prostu ogromny – na szczęście można podróżować po nim konno. Oprócz typowych misji z głównego wątku fabularnego autorzy zawarli w wirtualnej stolicy Italii całą masę zadań pobocznych, od typowych zleceń kurierskich po zabójstwa. Chcąc zaliczyć wszystko, co oferuje Brotherhood, trzeba liczyć się z tym, że wyjmie to nam co najmniej kilkanaście godzin z życia. Osobną kwestią pozostaje odbudowa miasta, zniszczonego wskutek działania rodziny Borgia. Na barkach naszego śmiałka spoczywa niszczenie wrogich posterunków, które blokują dostęp do poszczególnych dzielnic, a następnie przywracanie do życia dawno zlikwidowanych sklepów. Ezio może też odrestaurowywać zabytki, kupować obrazy do swojej siedziby w centrum miasta, a także różnorodne środki zagłady. Skoro mowa o tych ostatnich, warto wspomnieć, że w arsenale asasyna pojawiła się niewielka kusza – narzędzie wręcz wymarzone do cichego likwidowania wrogów z dużych odległości. To chyba wszystko.

Kiedy znudzi nam się tradycyjna kampania bądź ukończymy to, co przygotowali autorzy gry, zawsze możemy spróbować swoich sił w trybie multiplayer. Cokolwiek by o nim nie mówić, jest on na pewno bardzo oryginalny. Rozgrywki toczą się na niewielkich mapach, w których roi się od zwykłych mieszkańców, kontrolowanych przez komputer. Bohaterowie biorący udział w zmaganiach, uzbrojeni są w ostrza przeznaczone do szybkiej likwidacji wrogów – cała sztuka polega na tym, żeby odnaleźć rywali wśród podobnie wyglądających cywilów. Istotna jest tu również sztuka kamuflażu. Wtapiając się w tłum, możemy wyprowadzić w pole przeciwników lub znienacka ich zaatakować – wszelkie tego typu zachowania są nawet lepiej punktowane niż zwykłe morderstwa.

Przez pięć miesięcy, jakie minęły od premiery edycji konsolowej, multiplayer w Brotherhoodzie został znacznie usprawniony. Teraz mamy nie cztery, a osiem wariantów rozgrywki, a liczba map wzrosła do piętnastu, choć trzeba zaznaczyć, że niektóre z nich występują w dwóch różnych wersjach. Dzięki wprowadzonym ulepszeniom rywalizacja wieloosobowa sprawia o wiele korzystniejsze wrażenie niż na początku, ale nie zmienia to faktu, że po kilku godzinach całość zaczyna zwyczajnie nudzić. Specyficzny styl zabawy powoduje, że czujemy się, jakbyśmy w kółko robili to samo, a brak dynamiki charakterystycznej dla strzelanin nie zachęca do dłuższych sesji z programem. Znów więc muszę z przykrością stwierdzić, że dla większości z Was multiplayer w Assassin’s Creed okaże się przygodą na jedno, góra dwa, popołudnia, a gdy odkryjecie wszystkie karty, nie będzie się Wam chciało do niego wracać.

Większość czasu spędzimy w Rzymie,ale od czasu do czasu opuścimy Wieczne Miasto.

Brotherhood to naprawdę dobry produkt. Mimo że koncern Ubisoft nawet nie próbuje ukrywać, iż wzorem konkurencji odcina kupony od popularności serii, autorzy w żadnym razie nie odwalili fuszerki, co to, to nie. Bolączką nowych przygód Ezia nie jest więc niedopracowanie gry czy jej niewielka pod względem objętości zawartość, ale po prostu wtórność. Grając w trzecią odsłonę cyklu Assassin’s Creed, cały czas wydawało mi się, że wszystko to widziałem już wcześniej, a niektóre misje były wręcz łudząco podobne do tych, które zapamiętałem z „dwójki”. Zupełnie nowe miasto oraz kilka niezłych pomysłów nie były w stanie przyćmić tego wrażenia, dlatego właśnie Brotherhood oceniam odrobinę niżej niż jego kapitalnego poprzednika.

Zapytacie zapewne również, skąd ta półpunktowa różnica w stosunku do edycji konsolowej. Tutaj sprawa jest prosta – nie dość, że to udana konwersja, to na dodatek bogatsza od pierwowzoru. Kilkumiesięcznego opóźnienia nie uznaję za wadę, wzbogacenie tzw. „contentu” traktuję jak zaletę. Dlatego właśnie zdecydowałem się podnieść nieznacznie ocenę.

Słowo na koniec? Brotherhood to absolutne „musisz to mieć” dla fanów serii Assassin’s Creed. Nie zrywa czapek z głów jak „dwójka”, ale też nie pozostawia wrażenia, że źle zainwestowaliśmy pieniądze. Jeśli kolejne odsłony tego cyklu będą na co najmniej takim samym poziomie, to mogą wychodzić nawet co pół roku. Nie przeszkadza mi to.

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

PLUSY:

  • przyzwoita, wciągająca fabuła przedstawiająca dalsze losy Ezio i Desmonda;
  • rozległy i pieczołowicie zaprojektowany Rzym w charakterze głównej lokacji;
  • niezłe zadania poboczne, zwłaszcza te poświęcone maszynom Leonarda;
  • mnóstwo rzeczy do roboty w samym mieście: renowacja sklepów, znajdźki, itp.
  • nowe bronie, przeciwnicy i bardzo widowiskowa walka;
  • oryginalny tryb multiplayer;
  • świetna oprawa audiowizualna;
  • bogatsza w standardzie od wersji konsolowych.

MINUSY:

  • słaba końcówka w wątku poświęconym Ezio;
  • zbyt łatwa walka w zwarciu;
  • multiplayer nudzi się już po kilku godzinach;

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

U.V. Impaler Ekspert 8 lutego 2017

(PS4) Bardzo dobra konwersja jednej z ciekawszych odsłon serii Assassin's Creed. Do jakości portu ciężko się przyczepić, wszystko działa jak należy, błędy należą do rzadkości. Z oczywistych względów usunięto tryb multiplayer, ale w przypadku tej serii to akurat mała strata.

8.5

Draugnimir Ekspert 17 marca 2016

(PC) Słowo, które najlepiej oddaje to, co czułem, odkładając pad po przejściu Brotherhooda, brzmi: zażenowanie. Makabrycznie rozciągnięta walka z finałowym bossem idealnie podsumowała całą przygodę, w podobny sposób sztucznie wydłużaną w nieskończoność (jeszcze jedno zadanie śledzenia kogoś, a bym zwariował). Poza tym należało doszlifować fundamentalną mechanikę rozgrywki (choćby SI przeciwników), zamiast tworzyć multiplayer i jakieś quasi-strategiczne metagry. Szkoda, że tak wyszło, bo zaczynało się cudnie – Rzym był piękny, Ezio charyzmatyczny, a opowieść o Pierwszej Cywilizacji naprawdę ciekawa.

6.5

Łosiu Ekspert 31 października 2011

(X360) W przededniu premiery Assassin's Creed: Revelations w końcu zmobilizowałem się do tego aby zagrać i ukończyć część poprzednią tej serii - czyli Brotherhood. Do tej pory jakoś nie mogłem się do tego zmusić, przede wszystkim dlatego, że Warhammer Online skutecznie wykrada mi kolejne godziny mojego życia, a po drugie cena premierowa wersji na X360 jakoś do mnie nie przemawiała – rozsądek podpowiadał, że kupuje trzeci raz to samo. Podejście takie okazało się błędne, bo Brotherhood wart był tej ceny, a tym bardziej polecam nabyć go w obecnej, czyli coś koło 80-90 złotych (mowa o edycji na klocka). Co więc jest takiego super w tym Creedzie względem dwóch poprzednich?

9.0

sekret_mnicha Ekspert 21 października 2011

(PC) Kontynuacja przygód Ezio to kontynuacja dobrej passy Ubisoftu. Gra jest po prostu bardzo dobra.

8.5

g40st Ekspert 1 kwietnia 2011

(PC) Wyczekałem się, wyczekałem na pecetową wersję, ale było warto. Nie jestem sprzętowym fanbojem, ale z gier, które sprawiają mi wyjątkową przyjemność lubię korzystać w możliwie najlepszym wydaniu.

8.0
Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry
Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry

Recenzja gry

W przypadku pecetowej edycji Brotherhooda Ubisoftowi udało się dochować tradycji – tym razem czas obsuwy wyniósł dokładnie cztery miesiące i jeden dzień. Czy warto było tyle czekać na kolejną odsłonę przygód Ezia?

Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry
Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry

Recenzja gry

W Assassin's Creed: Brotherhood Ezio powrócił by po raz ostatni stawić czoła potężnej rodzinie Borgia. Jakim wynikiem zakończyło się to starcie?

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.