Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 28 grudnia 2010, 11:26

autor: Maciej Kozłowski

Ogniem i Mieczem: Dzikie Pola - recenzja gry

Poza trybem multiplayer Dzikie Pola oferują niewielką liczbę usprawnień. Czy jest to zatem wystarczająco dobry powód, by sięgać po dodatek?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Mount & Blade to dowód na to, że ciekawy, oryginalny pomysł oraz odrobina samozaparcia są ważniejsze niż grafika, duży budżet czy dobry marketing. Dzieło studia Tale Worlds odniosło ogromny sukces, mimo obrzydliwej oprawy wizualnej i dźwiękowej, braku reklamy, masy błędów i ogólnego niedopracowania produktu. Co więcej, fani gry szybko rozpoczęli prace nad całą gamą modyfikacji, pozwalających rozwinąć oryginalne założenia produkcji. Jak nietrudno się domyśleć, wielkie przedsiębiorstwa szybko wyczuły, że inwestycja w Mount & Blade będzie świetnym interesem, czego rezultatem są kolejne części serii – w tym Dzikie Pola.

Pierwowzór był dość prosty w swych założeniach – jako mieszkaniec feudalnego świata Calradii wsiadaliśmy na koń, by wziąć udział w swej życiowej przygodzie. W skórze dowódcy oddziału zwerbowanych wcześniej najemników braliśmy udział w epickich bitwach, zdobywaliśmy miasta i twierdze, uczestniczyliśmy w turniejach rycerskich, handlowaliśmy, porywaliśmy, paliliśmy i grabiliśmy – a wszystko to z perspektywy FPP lub TPP. Była to pierwsza gra, w której mieliśmy możliwość równoczesnego dowodzenia oddziałami oraz własnoręcznego sieczenia wrogów z końskiego wierzchu. Nie obyło się oczywiście bez elementów RPG – nasz bohater zyskiwał kolejne umiejętności czy ekwipunek oraz wypełniał powierzone mu zadania. Wiele satysfakcji sprawiało też gromadzenie armii, która nie tylko była coraz liczniejsza, ale i coraz lepsza, dzięki zdobywaniu kolejnych poziomów przez naszych podkomendnych.

Typowy chaos pola bitwy.

Rok temu duet CD Projekt oraz Snowberry Connection wydał samodzielny dodatek do Mount & Blade, zatytułowany Ogniem i Mieczem. Gra przenosiła nas z fikcyjnej, średniowiecznej krainy, do dobrze znanych realiów Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Model rozgrywki nie uległ zmianie – gracz zajmował się dokładnie tymi samymi zadaniami praktycznie w identyczny sposób – różnica polegała na tym, że zamiast w pseudofeudalnego rycerza, wcielał się w szlachcica szukającego sławy w burzliwym okresie potopu szwedzkiego. Nic nie stało więc na przeszkodzie, byśmy jako husarz gromili Kozaków w ich taborach, jako szwedzki rajtar zdobywali Częstochowę lub też – wcieliwszy się w ruskiego bojara – wyprawili się nad Morze Czarne, by tam stanąć w szranki z dzikimi Tatarami.

Produkcja oferowała więc inne realia, nie zmieniając jednak modelu rozgrywki – nawet dodanie broni palnej nie wniosło zbyt wiele do sposobu toczenia walk. Poza zmianą epoki Ogniem i Mieczem wprowadziło do oryginalnego dzieła jeszcze jeden element – całą masę błędów. Już Mount & Blade był grą pełną niedociągnięć, jednak dopiero w Ogniem i Mieczem liczba niedoróbek osiągnęła apogeum.

W międzyczasie samo Tale Worlds wydało swój własny dodatek do Mount & Blade, pod tytułem Warband. Miał on dorzucić do gry istną rewolucję – tryb multiplayer. Ten faktycznie się pojawił, jednak był tak zabugowany i nieprzemyślany, że użytkownicy dość szybko opuścili serwery gry. Zmiany w trybie jednoosobowym były minimalne, co spotkało się z tym gorszą reakcją fanów. Warband jako taki okazał się raczej niewypałem, mimo ogromnego potencjału trybu dla wielu graczy.

Potencjał ten postanowił wykorzystać CD Projekt. Już w rok po wydaniu Ogniem i Mieczem na polski rynek trafił samodzielny dodatek do tej produkcji – Dzikie Pola. Polacy postanowili pójść na łatwiznę i wzorem twórców Warbanda dołożyli do oryginalnej gry tryb wieloosobowy, nie zmieniając prawie nic w rozgrywce dla jednego gracza. Trafiamy więc znowu do sarmackiego świata wiecznych wojen, tym razem jednak nie w okresie potopu (1655-1660), a powstania Chmielnickiego (1648-1655). Jak nietrudno się domyśleć, bardzo niewiele zmieniło się w tak krótkim czasie – jeśli zdecydujemy się na tryb single player, ilość nowinek zdecydowanie nas nie powali, zaś posiadacze Ogniem i Mieczem poczują się wyraźnie oszukani (i słusznie!). W zasadzie jedynymi nowymi, wartym odnotowania elementami jest znaczny wzrost cen wszystkich produktów oraz nowe rodzaje broni (pojawiły się np. granaty – kosztują jednak więcej niż dobra zbroja, w związku z czym raczej z nich nie skorzystamy).

Głównym daniem gry jest jednak tryb wieloosobowy. Zaraz po instalacji warto ściągnąć najnowsze patche – bez nich rozgrywka jest praktycznie niemożliwa, z powodu dużej ilości błędów. Gdy mamy to już za sobą, pozostaje tylko stworzyć swój profil oraz rzucić się w wir walki z innymi, żywymi graczami, nie martwiąc się bugami – nareszcie zostały zlikwidowane niemal co do jednego.

Pierwsze wrażenie nie jest zbyt pozytywne – wita nas bowiem pustka na serwerach. W tydzień po premierze we wszystkich grach i trybach razem wziętych trudno było znaleźć w sumie trzydziestu graczy (!). Nie wróży to produkcji dużego sukcesu.

Ktoś tu wspominał o „epickich bitwach”?

Co zatem przygotowali dla nas twórcy? Poza standardowymi opcjami, takimi jak deathmatch, team deathmatch, capture the flag, pojedynek czy utrzymanie terenu przychodzi nam również zagrać w tryby dużo bardziej odpowiadające charakterowi Mount & Blade. Oto one:

Oblężenie – jedna drużyna broni twierdzy, druga musi ją zdobyć. Plusem jest fakt, że tryb ten wymaga gry zespołowej oraz pozwala wykazać się każdemu rodzajowi postaci (piechurowi, strzelcowi, kawalerzyście), a to dzięki przemyślanym mapom – strzelcy prowadzą ostrzał z murów, piechota ich broni, a kawaleria objeżdża zamek od tyłu, gdzie zawsze trafia się przejezdny wyłom. Minusem jest to, że zdobywanie twierdzy przebiega w kilku etapach (zniszczenie bramy, potem drzwi, na końcu zdobycie flagi wroga), które w żaden sposób nie są zaznaczone, przez co grając pierwszy raz, nie wiemy, gdzie powinniśmy się udać i co zrobić.

Kapitanowie – każdy gracz dowodzi oddziałem żołnierzy określonego rodzaju (np. husarią, muszkieterami, lekką konnicą), celem jest pokonanie pozostałych graczy i ich drużyn. Duży potencjał tego trybu został zmarnowany przez ogromne lagi (trwające nawet po 4-5 sekund), wynikające z dużej liczby walczących (czasami nawet paruset).

Bitwarodzaj team deathmatchu, w którym gracze nie odradzają się po śmierci – jeśli zginą w pierwszych sekundach rozgrywki od jakiejś zabłąkanej kuli, czeka ich kilka minut oglądania, jak bawią się inni.

Walcz i niszcz – podobnie jak podczas Bitwy gracze nie odradzają się po śmierci i ponownie podzieleni są na drużyny. Ich zadaniem nie jest jednak zabicie wszystkich wrogów, a bronienie (lub atakowanie) maszyn oblężniczych. W praktyce rozgrywka polega jednak na wybiciu drużyny przeciwnej – nikomu nie chce się zajmować artylerią.

We wszystkich trybach w chwili śmierci lub przed rozpoczęciem gry możemy zadecydować, po której stronie się opowiadamy, jaką klasę postaci chcemy reprezentować (wspomniani wcześniej: strzelec, piechur, kawalerzysta) oraz z jakiego ekwipunku pragniemy korzystać. Z tym ostatnim jest pewien zgryz – czasami za zabitego wroga dostajemy pieniądze, które możemy przeznaczyć na lepszą zbroję czy broń, a czasami nie, przez co można poczuć się nieco zagubionym. Początkową ilość złota oraz to, czy gracze będą mogli je zarabiać, określa host.

Mapy są całkiem nieźle zaprojektowane, chociaż razi mała ich liczba – łącznie jest ich ledwie dziesięć. Nie należy jednak załamywać rąk – poza nimi dostępne są też takie, które są generowane losowo – tych, siłą rzeczy, jest nieskończenie wiele. Te stworzone przez programistów oferują dość równe szanse dla każdej klasy postaci, są też w miarę estetycznie wykonane, chociaż nieco kłuje w oczy pewna niekonsekwencja twórców – z jednej strony pod murami twierdz stoją armaty (z którymi nie da się nic zrobić, są tylko elementem wystroju), a z drugiej – we wrażych murach jest tylko jedna, mała dziura (w zupełnie innym punkcie zamku, niż sugerowałoby ustawienie dział), podczas gdy reszta fortyfikacji pozostaje nietknięta. To oraz wiele podobnych elementów, sprawia, że gra nie ma klimatu – wszystko jest bardzo sztuczne, prawie sterylne.

Graficznie produkcja praktycznie się nie zmieniła – jest tak samo szkaradna jak poprzednio. Silnik Mount & Blade odrzucał już kilka lat temu, teraz wzbudza tym większe politowanie. Co prawda da się dostrzec pewne drobne modyfikacje (np. dym czy ogień), jednak, nie oszukujmy się, tytuły o ładniejszej grafice można było spotkać dobre 7-8 lat temu.

Nie mogło zabraknąć husarii.

Warstwa dźwiękowa również nie uległa większym zmianom – nadal mamy do czynienia ze znanymi z Ogniem i Mieczem, kiepsko nagranymi, sztucznymi okrzykami żołnierzy oraz muzyką, przy której uszy więdną (chórek złożony ze staruszek, pamiętających zapewne wszystkie rozbiory Polski). Muszę jednak przyznać, że pojawiło się kilka nowych utworów, za co twórcom chwała – można ich słuchać bez większych szkód na zdrowiu i psychice.

Na koniec, warto wspomnieć o tym, jakie dodatki przygotowali autorzy gry. W pudełku, poza samą grą, znajdziemy wyjątkowo grubą książeczkę, która zawiera instrukcję (raczej bez zarzutu), artbook oraz opowiadanie Marcina Mortki – popularnego polskiego pisarza fantastyki. Jak zwykle czytało mi się pana przyjemnie, panie Marcinie!

Nie jest łatwo ocenić Mount & Blade: Ogniem i Mieczem – Dzikie Pola. Pod tym przydługim tytułem kryje się pozycja, która ma paskudną oprawę, dość podobne do siebie tryby gry oraz której rozgrywkę jednoosobową poznaliśmy już dobry rok temu. Z drugiej strony – jest to nadal stare, dobre Mount & Blade, sprawiające masę frajdy, a w dodatku wzbogacone o całkiem przyjemny multiplayer.

Nie zmienia to jednak faktu, że posiadacze Ogniem i Mieczem zostali oszukani – otrzymali produkt niepełny w stosunku do tego, co zawierają Dzikie Pola. Mógłbym wybaczyć CD Projektowi, gdyby ich nowa gra została wydana jako DLC do oryginalnego Ogniem i Mieczem oraz osobno, jako samodzielny dodatek dla graczy nieposiadających podstawki – wtedy wilk byłby syty, a owca cała. W obecnej sytuacji muszę jednak odradzić kupno Dzikich Pól posiadaczom Ogniem i Mieczem – nie warto płacić 80 zł za sam tryb wieloosobowy.

Maciej „Czarny” Kozłowski

PLUSY:

  1. gra wieloosobowa;
  2. mnogość trybów rozgrywki;
  3. przemyślane mapy;
  4. dużo mniej awaryjna niż poprzednie części;
  5. całkiem przyjemna.

MINUSY:

  1. oprawa;
  2. zbyt mało innowacji;
  3. tryb jednoosobowy prawie taki sam jak w Ogniem i Mieczem;
  4. na dłuższą metę męczy.

Od redakcji: Wszystkich grających w Ogniem i Mieczem: Dzikie Pola zapraszamy do wzięcia udziału w turnieju Bitwa Narodów.

Ogniem i Mieczem: Dzikie Pola - recenzja gry
Ogniem i Mieczem: Dzikie Pola - recenzja gry

Recenzja gry

Poza trybem multiplayer Dzikie Pola oferują niewielką liczbę usprawnień. Czy jest to zatem wystarczająco dobry powód, by sięgać po dodatek?

Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie
Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie

Recenzja gry

Stellar Blade to dzieło ewidentnie stworzone z pasji, stanowiące ucztę dla oczu i uszu, serwujące niezłą fabułę oraz wyposażone w angażujący system walki, który jednak nie stanie kością w gardle osobom szukającym po prostu dobrej rozrywki.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.