Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 listopada 2010, 17:59

Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry - Strona 4

W Assassin's Creed: Brotherhood Ezio powrócił by po raz ostatni stawić czoła potężnej rodzinie Borgia. Jakim wynikiem zakończyło się to starcie?

Oprócz klasycznego deathmatcha dostępna jest również jatka drużynowa. Tutaj uczestnicy dzielą się na kilka grup, przy czym te polują na siebie w następującym porządku: pierwsza ekipa ściga drugą, druga trzecią, a trzecia pierwszą. Gra wskazuje kolejne cele, ale jednocześnie zachęca do zachowania szczególnej ostrożności, bo w tym samym czasie myśliwy może stać się potencjalną ofiarą. Reszta po staremu. Najciekawszym wariantem rozgrywki zdecydowanie jest Manhunt. Uczestnicy dzielą się na dwa zespoły i próbują się nawzajem przechytrzyć. Łowcy identyfikują i ścigają swoje ofiary, natomiast skazani na odstrzał ludzie próbują wtopić się w tłum i ograniczyć ryzyko przedwczesnego zgonu. Kluczem jest utrzymanie anonimowości – im bardziej naturalnie będziesz zachowywać się podczas meczu, tym dłużej pozostaniesz żywy, a co za tym idzie, więcej punktów wpłynie na Twoje konto.

Jak już wcześniej wspomniałem, multiplayer w Assassin’s Creed: Brotherhood odrobinę zawodzi. Problemem jest nuda, która wkrada się już po kilku godzinach zabawy. Mapki są bardzo małe, na dodatek jest ich tylko osiem, dlatego szybko przestają być atrakcyjne. Podobny zarzut można wysunąć pod adresem samej rozgrywki – idea polowania na ludzi wydaje się początkowo bardzo ciekawa, ale potem łapiemy się na tym, że zamiast bawić się w myśliwego, biegamy po całej mapie, licząc, że uda nam się zadać śmiertelny cios, zanim ktoś inny wbije nam ostrze w plecy. Szkoda, że autorzy nie zaimplementowali bardziej wyrafinowanych trybów zabawy, bo niezależnie od tego, który z tych aktualnie dostępnych wybierzemy, albo ciągle zabijamy, albo próbujemy się przed śmiercią uchronić. W tej grze aż się prosi o jakieś rajdy po dachach budynków czy nawet prymitywną odmianę trybu Capture the Flag. Nic takiego tu jednak nie ma, a szkoda.

Podczas ataku na Monteriggioni można wykorzystaćumieszczone na murach działa.

Brotherhood to solidny produkt i na pewno fani serii Assassin’s Creed nie powinni przejść obok niego obojętnie – no, chyba że z jakichś względów nie przepadają za postacią Ezia, ale na to już nie ma rady. Kampania jest wystarczająco konkretna, by odczuć satysfakcję po kolejnej wizycie w renesansowych Włoszech, choć nie da się ukryć, że zmiany są raczej kosmetyczne i na dobrą sprawę całość mocno kojarzy się z Assassin’s Creed II. Ba! Niektóre zadania są tak podobne do siebie, że możemy mieć uczucie deja vu! Autorzy zaprezentowali zbyt mało nowatorskich pomysłów, by osiągnąć taki efekt jak w „dwójce” – tamta gra wydawała się lepsza niemal pod każdym względem od pierwowzoru, bo rozwijała pierwotną koncepcję, mocno ją urozmaiciła i cały czas zaskakiwała czymś nowym. Ogólny wizerunek mógł polepszyć multiplayer, ale tutaj też jest „tylko” poprawnie. Jako dodatek spełnia on swoje zadanie i pozwala dobrze bawić się przez kilka godzin, ale po dłuższym kontakcie euforia mija i zmusić się do dalszej zabawy jest niezwykle trudno. Nie przekreślałbym jednak tego modułu definitywnie. Mam wręcz nadzieję, że w przyszłości autorzy rozwiną tryb rozgrywki wieloosobowej, bo potencjał jest naprawdę spory.

Werdykt? Mocna „ósemka”. Trudno piać z zachwytu, ale też trudno mówić o zawodzie – ot, solidny produkt, który fanom tej serii zaoferuje co najmniej kilkanaście godzin dobrej zabawy. Niestety tylko im – jeśli ktoś zawiódł się na drugiej odsłonie cyklu, w Brotherhood nie ma czego szukać. Osobiście z niecierpliwością oczekuję kolejnej opowieści o asasynach, liczę jednak na to, że tym razem będzie to już „trójka” z prawdziwego zdarzenia. Ostatnia scena w Brotherhood pozwala przypuszczać, że emocji nie zabraknie, przynajmniej w warstwie fabularnej. Oby nie zabrakło ich też w innych aspektach rozgrywki.

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

PLUSY:

  • przyzwoita, wciągająca fabuła przedstawiająca dalsze losy Ezio i Desmonda;
  • rozległy i pieczołowicie zaprojektowany Rzym w charakterze głównej lokacji;
  • niezłe zadania poboczne, zwłaszcza te poświęcone maszynom Leonarda;
  • mnóstwo rzeczy do roboty w samym mieście: renowacja sklepów, znajdźki, itp.
  • nowe bronie, przeciwnicy i bardzo widowiskowa walka;
  • oryginalny tryb multiplayer;
  • świetna oprawa audiowizualna.

MINUSY:

  • słaba końcówka w wątku poświęconym Ezio;
  • zbyt łatwa walka w zwarciu;
  • multiplayer nudzi się już po kilku godzinach;

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej