autor: Daniel Kazek
DeathSpank - recenzja gry
Zwariowany DeathSpank Rona Gilberta w końcu na pecetach. Czy szerzenie sprawiedliwości może być zabawne?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Ron Gilbert to w branży elektronicznej rozrywki świetnie rozpoznawalna postać. Utalentowany twórca kojarzony jest głównie z klasyczną serią The Secret of Monkey Island, choć na koncie ma także wiele innych znakomitych produkcji, jak choćby Maniac Mansion. Jego gry słyną ze specyficznego poczucia humoru, dzięki czemu zyskały miano kultowych i po dziś dzień wspomina się je z rozrzewnieniem. Deweloper o swoim nieprzeciętnym talencie przypomniał nam ostatnio podczas tworzenia DeathSpanka.
Gra już od lipca dostępna jest dla użytkowników PlayStation 3 oraz Xboksa 360. Po kilku miesiącach oczekiwania również posiadacze pecetów mogą w końcu sprawdzić, jak prezentuje się w akcji ten hack-and-slash w wykonaniu Gilberta. Produkcja pod wieloma względami przypomina klasyczne Diablo. Sterujemy herosem, który oprócz standardowego eliminowania wrogich legionów wykonuje szereg typowych dla tego gatunku zadań typu: idź, zabij, przynieś.
Bohaterem gry jest tytułowy DeathSpank, który uważa się za największego obrońcę sprawiedliwości i uciśnionych oraz niszczyciela zła, jakiego widział świat. Całe swoje życie poświecił na zdobycie równie potężnego, jak i tajemniczego artefaktu o nazwie... Artefakt. Gracz wkracza do akcji, kiedy ten legendarny przedmiot wydaje się być już na wyciągnięcie ręki. Wtedy też momentalnie zaczynają piętrzyć się przeszkody. A to wiedźma zaplombowała Artefakt w demonicznych kopalniach, a to w okolicznym miasteczku ktoś porwał sieroty i w ogóle wszyscy wokół mają nagle jakąś pilną sprawę do naszego herosa.
Przygoda sprowadza się więc do eksploracji krain i zaspokajania potrzeb ich mieszkańców. Nasze działania mają naturalnie nie tylko wymiar heroiczny (jedno z ulubionych słówek Deatshpanka), ale także i praktyczny. Biegając za poszukiwanymi przedmiotami czy też celami do zlikwidowania, zyskujemy bezcenne doświadczenie, które krok po kroku wpływa na naszą siłę. Można więc rzec, że gra jest typowym diablopodobnym tworem. Dużo w tym stwierdzeniu prawdy, ale jest też kilka rzeczy, które wyróżniają DeathSpanka na tle konkurencyjnych tytułów.
Przede wszystkim wszechobecny humor. Gilbert udowodnił, że kilkanaście lat po debiucie Wyspy Małp nadal jest w znakomitej formie. Niemal każda wypowiedź naszego podopiecznego czy postaci niezależnych naszpikowana jest absurdalnym i jednocześnie bardzo inteligentnym dowcipem. Wypowiedzi bazują m.in. na stereotypach oraz grze słów, w związku z czym, aby w pełni cieszyć się zabawą, niezbędna jest dobra znajomość języka angielskiego. Do gustu przypadły mi szczególnie powitania głównego bohatera, który tytułuje swoich rozmówców w zależności od ich statusu społecznego czy profesji. Jeśli przykładowo wita się z wieśniakiem szukającym składników na zupę z kamieni, zwie go głodnym biedakiem. Osobę oferującą jedzenie nazywa sprzedawcą rzeczy jadalnych, a farmera – pracownikiem produkcyjnym. Przykłady można mnożyć. W grze jest chociażby scena, w której DeathSpank wymienia się światopoglądem z gadającą krową. Szkopuł w tym, że zwierzę tak naprawdę... nie mówi.