autor: Krzysztof Gonciarz
DJ Hero 2 - recenzja gry - Strona 2
DJ Hero – marka, która odświeżyła rynek gier muzycznych, powraca z sequelem, poprawionym w każdym calu. Zapomnijcie o gitarach i perkusji, w tym sezonie znowu rządzą gramofony.
W grze pojawiają się jeszcze dwa rodzaje improwizacji: swobodne skrecze i bardziej dopracowany sampler. Skrecze są, jak łatwo się domyślić, dość ściemnione – kontroler nie ma nic wspólnego z napędem gramofonu (bo napędu nie ma), a sample, na których operujemy w skreczach, są mocno dyskusyjne. Niby przyjęto słuszne założenie, że płyta „stoi”, ale i tak mnie to nie przekonuje. Duży plus należy się natomiast za zmiany w samplerze, czyli środkowym, czerwonym kanale: w pierwszej części sekcje improwizowane były obecne, ale odpalane dźwięki brzmiały w większości jak jakieś wieśniackie trąbki urwane z choinki. Dziś są to sample kontekstowo dobrane do danego kawałka: elementy perkusyjne, syntezatory, wokal, nawet linie melodyczne. Przyjemniej się tym bawi, bo nie mamy już wrażenia niszczenia utworu.
Poza tymi nowościami na planszach zmieniło się kilka drobniejszych szczegółów. Efekty przypisane do pokrętła są lepiej dopasowane, a przy okazji nieco oszukane – umiejętnie udają, że mamy pełną kontrolę (w praktyce zrobiono to tak, żeby samo z siebie brzmiało fajnie). Pojawiły się „przytrzymania” wszystkich trzech przycisków na płycie, a predefiniowane skrecze podzielono na różne jednostki rytmiczne. Skrecze kierunkowe trochę stonowano, zrezygnowano z ich najbardziej przekombinowanych, nieczytelnych sekwencji z pierwszej części – wiecie, tych których prawie nie dało się zagrać bez nauczenia się ich na pamięć. Cały ten tuning powoduje, że wskakując z poziomu ekspert w „jedynce”, tu warto zacząć od hard albo nawet medium, żeby gra na nowo weszła w palce (bo w ogóle wydaje się trochę szybsza). Bez zmian pozostały za to „moce” – rewind i euphoria. Wciąż obstaję przy stanowisku, że nie są one zbyt dobrze przemyślane. Automatyczny crossfader przy włączonej euphorii to pułapka, a rewind oficjalnie bojkotuję jako niszczyciela kawałków.
Jedyną nowością, która wydaje mi się totalnie chybiona, jest wokal. Autorzy dysponowali bardzo chwytliwym „ficzerem”, a zwyczajnie pokpili sprawę. To już nawet niedoceniana, zepchnięta na backstage gitara z pierwszej części wydaje się sensowniejsza w porównaniu z kompletnie nieprzygotowanymi na śpiewanie miksami z DJ Hero 2. Mikrofon możemy podłączyć jeden: oznacza to, że osoba trzymająca go w większości utworów musi zaśpiewać i partię męską, i żeńską. Rap Busta Rhymesa i zaśpiewy Pussycat Dolls w remiksie „Don’t Cha” są dobrą ilustracją. Kto śpiewa obie partie, Doniu? W skrajnych przypadkach w obrębie jednego miksu trzeba śpiewać w czterech różnych zakresach (dwie różne partie rapowane i dwa wokale z refrenów). Momentami da się co prawda wykpić bełkotaniem w dobrym rytmie, ale wciąż jest to jakaś pomyłka. Sprawy nie ułatwia fakt, że wokal – zamiast płynąć sobie ponad miksem własnym torem (jak każdy klubowy live vocal) – musi 1:1 odzwierciedlać wyczyny DJ-a na winylu. Oznacza to nienaturalne, urywane i przepełnione repetycją partie, których nie da się z siebie wydusić bez nauczenia się MIKSU (nie piosenki) na pamięć. Nie ma też regulacji poziomu trudności, z góry otrzymujemy zbliżony do normal z serii Guitar Hero. Podsumowując: może to jest dobre do wycia po pijaku, ale nie da się tej funkcji traktować poważnie. Szkoda, bo mikrofon był dla mnie jednym z ważniejszych elementów do sprawdzenia w tej grze.