Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 24 stycznia 2002, 09:33

autor: Piotr Stasiak

Salt Lake 2002 - recenzja gry - Strona 2

Salt Lake 2002 pozwala nam zostać mistrzem olimpijskim w sześciu zimowych dyscyplinach sportu. Ci, których porwała fala Małyszomanii, oblatywać będą skocznię K120, tą samą, na której w zeszłym roku Adaś wyskakał rekord.

W „Salt Lake 2002” mamy cztery tryby prowadzenia rozgrywki – olimpiada, klasyczny, turniej oraz Freeride. Trzy pierwsze, to mówiąc najogólniej, przebijanie się przez wszystkie sześć konkurencji w celu zdobycia złotego medalu. Warto zwrócić uwagę na tryb klasyczny, gdzie jak za czasów ośmiobitowców, dostajemy trzy „życia” i musimy przejechać wszystkie konkurencje, przy rosnącym stopniu trudności. Konia z rzędem temu, kto tego dokona! Zwycięstwa nagradzane są krótkimi animacjami podium, sypiącego się konfetti itp. Jednak każdy początkujący gracz powinien na początku udać się do trybu Freeride, jako że pozwala ona na przetrenowanie występujących w grze dyscyplin sportowych. A - nie ma się co łudzić – trening będzie potrzebny, bo co prawda doprowadzenie naszych wirtualnych zawodników na szczyty podium nie zajmie nam kilkunastu lat treningu jak w przypadku Apoloniusza Tajnera, ale kilka dni na pewno.

Niestety twórcy gry zapomnieli o bardzo ważnym elemencie, jakim jest wbudowany samouczek. „Salt Lake 2002” jest pierwszą od trzech lat grą, przy której rozgryzaniu musiałem się posiłkować dokumentacją papierową. To skandaliczne niedopatrzenie, biorąc pod uwagę, że w dzisiejszych czasach nawet proste zręcznościówki mają w pierwszym poziomie tutorial, który bezboleśnie przeprowadzi początkującego gracza przez meandry sterowania i powie, który klawisz kiedy nacisnąć. Tymczasem w najnowszej grze EIDOS tego nie uświadczymy. Chwilę po wybraniu poziomu „beginner” lądujemy na stoku i... hulaj dusza. A przecież warto by się dowiedzieć, jakie prawa fizyki rządzą bobslejami, dlaczego powinny jechać akurat tym, a nie innym torem i co trzeba robić, aby wygrać. Niestety dodanie jednego okienka z krótkim opisem dyscypliny okazało się być zbyt skomplikowane dla twórców z ATD. I nie jest to jedyne uchybienie, bo zarzut „niedoinformowania” gracza można postawić prawie na każdym kroku. Jak na jedyną oficjalną grę Zimowej Olimpiady, licencjonowaną przez MKOL, „Salt Lake 2002” jest wyjątkowo uboga w treść. Co prawda wszystkie miejsca, gdzie odbywają się konkursy, odwzorowano z fotograficzną wręcz precyzją, ale tu podobieństwa się kończą. W całej grze nie ma ani słowa o mieście Salt Lake, żadnych faktów, zdjęć, przewodnika, ciekawostek - nic. A o wbudowanie takiej encyklopedii aż się prosi w przypadku produktu metkowanego logo „oficjalny”.

Na szczęście bolesne uczenie się gry metodą prób i błędów umila nam wykonanie, które stoi na naprawdę niezłym poziomie. Co prawda postaciom skoczków i narciarzy do piłkarzy z FIFY jeszcze dużo brakuje, jednak należy pochwalić naturalne ruchy, mimikę twarzy, gesty zwycięstwa i widowiskowe przewrotki na śniegu. Scenerie opracowano z dbałością o szczegóły. Przed zawodami kamera robi widowiskowy przejazd po okolicy. I jeśli dodatkowo jest wieczór, pada rzęsiście śnieg, a stok rozświetlają reflektory – naprawdę jest na co popatrzeć. Po wyścigu odgrywany jest replay, gdzie zobaczyć można takie smaczki jak mgiełka pary po oddechu zawodnika, sypiący się śnieg spod nart przy szusowaniu czy ślady zostawiane przez toczące się ciało na stoku. Rozgrywkę możemy obserwować z kilku różnych pozycji kamery: za plecami, na nartach, z helikoptera, przy czym o dziwo ta ostatnia opcja jest najbardziej przydatna.