autor: Piotr Szczerbowski
Comanche 4 - recenzja gry
Comanche 4 nie odbiega od koncepcji gry z 1992 roku (części pierwszej), tzn. nie jest to super realistyczny symulator, do którego opanowania trzeba przeczytać 150 stronicową instrukcję, lecz wciągająca gra o charakterze first lub third person shooter.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Nie ma bardziej wciągających gier, niż te powiązane w jakiś sposób z otaczającą nas rzeczywistością. W tym przypadku chodzi o istniejący (na razie tylko w postaci dwóch egzemplarzy testowych) lekki helikopter zwiadowczy, o znajomo brzmiącej nazwie RAH-66 Comanche. Powstający w fabrykach Boeing-Sikorsky i ciągle udoskonalany twór nowoczesnej techniki i wielu lat doświadczeń specjalnej grupy inżynierów, ma zostać dodany do listy amerykańskiego sprzętu lotniczego w 2006 roku. Czym się to cudo charakteryzuje, że powstają o nim gry? Otóż biorąc pod uwagę, że jest to produkt amerykański, nie mógłby być niczym innym, jak... wszystkim co najlepsze. Dwa „udoskonalone” silniki napędzają pięciołopatowy wirnik, wyciszany specjalnym systemem, dzięki czemu wykrycie akustyczne ma być praktycznie niemożliwe. Kolejne utrudnienia mające na celu stworzyć helikopter atakujący z ukrycia, to pokrycie kadłuba specjalnymi materiałami. Wyposażenie bojowe to oczywiście inteligentny system namierzenia (najnowocześniejsze, pasywne czujniki o wysokiej rozdzielczości na podczerwień) połączony z najnowocześniejszymi środkami rażenia (działko 20mm, kilka rodzajów rakiet: od niekierowanych po kierowane na ciepło lub wiązką lasera – Stinger i Hellfire), hełm pilota o szerokim kącie widzenia czy (przynajmniej teoretycznie) samotestująca i naprawiająca się elektronika. Do tego lot kontrolowany jest komputerowo (potrójny system fly-by-wire), więc dwuosobowa załoga nie ma za dużo do roboty. Już powyższe nowinki technologiczne mogą odstraszyć potencjalnego przeciwnika, szczególnie, że w tej chwili nic nie jest w stanie pokonać zaplecza wojskowego Stanów Zjednoczonych. Tylko jak to się ma do gier, zapytacie. Otóż nie ma nic piękniejszego, niż wypróbowanie takiego „cacka” w wirtualnym świecie.
Na wstępie powróćmy do „prehistorii”, czyli do czasów, w których królował Comanche w wersji „trzy”. Gra stworzona przez mistrzów kodu spod bandery NovaLogic, wciągająca tysiąc razy mocniej niż trójkąt bermudzki, z tą jednak różnicą, że kiedyś można było powrócić do normalnej egzystencji. Tylko czy po spędzeniu kilkudziesięciu godzin za sterami super-helikoptera wszystko będzie normalne – to już inna historia. Ważne, że połączenie wspaniałej jak na tamte czasy grafiki oraz ogromnej prostoty sterowania tą najnowocześniejszą maszyną do anihilacji wrogich celów pozostało na wsze czasy w pamięci wielu graczy. Czy jej najnowsza wersja trzyma klimat rozgrywki swojej poprzedniczki lub może nawet go przewyższa? To postaram się Tobie, Drogi Czytelniku zaraz przybliżyć.
Od najmłodszych lat przejawiałem fascynację nowoczesnym sprzętem bojowym, a w szczególności zaś wszystkim, co może wzbić się w powietrze. Czołgi i te sprawy – to nie dla mnie, myślałem. Teraz sytuacja troszeczkę się zmieniła, na korzyść właśnie środków naziemnych. Gdy jednak wspominam tamte czasy, łezka kręci się w oku. Jak ten czas szybko leci, wszystko wokół tak bardzo się zmienia, a nic nie jest już takie jak kiedyś. Gdyby dawno temu ktoś pokazałby mi chociaż jeden screen z najnowszego Comanche’a, to powiedziałbym mu, że całkiem sprawnie opanował obsługę Painta. I nie ma mocnych, że parę lat temu byłbym skory uwierzyć, że jest engine lepszy niż VoxelSpace. Cóż, życie jest pełne niespodzianek. Dokładnie przekonałem się o tym zaraz po otrzymaniu najnowszego „Indianina”.