Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 7 września 2010, 17:59

autor: Szymon Liebert

Recenzja gry R.U.S.E. - czy II wojnę światową można wygrać z padem w ręku? - Strona 2

Czy II wojnę światową można wygrać za pomocą konsolowego pada? Na to oraz inne pytania odpowiadamy w recenzji gry R.U.S.E. w wersji na Xboksa 360.

Poszczególne zadania kampanii zawierają zróżnicowane cele, więc nie musimy za każdym razem zaczynać wszystkiego od nowa i budować bazy od zera. W niektórych misjach dowodzimy ograniczoną liczbą jednostek (np. zwiadem lotniczym), a w innych działamy z zaskoczenia. Sporo typów lekkich oddziałów – w tym przede wszystkim piechota – może ukrywać się na bagnach, w lasach oraz miastach. Tworząc zasadzki, zyskujemy znaczną przewagę nad czołgami i innymi pojazdami – ukształtowanie mapy ma dzięki temu ogromne znaczenie. Taktyka działa także w drugą stronę, więc przeprowadzanie kolumny pancernej bez odpowiedniego zwiadu jest bardzo ryzykowne. Pomysłów na zrównanie bazy przeciwnika z ziemią jest sporo – otrzymujemy silne jednostki do walki z bliska i różnego typu działa dalekobieżne czy skuteczne bombowce.

W niektórych misjach dowodzimy tylko kilkoma jednostkami.Wbrew pozorom bardzo urozmaica to kampanię.

Ogrom dostępnych taktyk nie oznacza, że mamy do czynienia ze strategią wybitnie realistyczną. Wręcz przeciwnie, R.U.S.E. to po prostu pewien pomysł na mechanikę walki, który w akcji sprawdza się naprawdę nieźle. Deweloperowi udało się stworzyć widowiskową i dynamiczną grę, przy jednoczesnym zachowaniu strategicznej głębi. Chociaż czasami tempo zabawy nieco zwalnia – szczególnie gdy nie mamy dostępnych forteli przyspieszających jednostki – to ogólnie gra wymaga sto procent uwagi i aktywności. Sprawni gracze przeprowadzą w niej bez trudu karkołomne operacje, które są możliwe dzięki wywiadowczym taktykom i szerokiemu asortymentowi sprzętu. Opanowanie chaosu dużej bitwy łatwe nie jest, bo taktyka na bezpośredni szturm najczęściej tu zawodzi. To najlepszy dowód na to, że produkcja spełnia założenia gatunku.

Najważniejszym pytaniem w przypadku konsolowej strategii jest jakość sterowania. Trzeba przyznać, że autorzy gry poradzili sobie nieźle z tym trudnym zadaniem, chociaż w dalszym ciągu nie wszystko jest tu w pełni komfortowe. Jednostki możemy wybrać na kilka sposobów – przycisk A zaznacza jedną, X wskazuje wszystkie z danego typu, a prawy trigger to wybieranie obszarowe. Dowodząc armią, musimy operować jednocześnie prawym analogiem, który odpowiada za przybliżanie i oddalanie kamery. Zależnie od poziomu zbliżenia wojska są reprezentowane przez pojedyncze oddziały lub żetony symbolizujące całe grupy. Dzięki temu przenoszenie większych części armii nie stanowi problemu – wystarczy oddalić widok i użyć prawego triggera. Wszystkie rozkazy – dotyczące przemieszczania, ataku czy przejęcia budowli – wydajemy wciskając A.

Odpowiedni dobór jednostek to podstawa.Przeciwko partyzantom kryjącym się w lesie stosujemy miotacze.

Podczas zabawy spędzamy sporo czasu na wertowaniu stron menu produkcyjnego, z poziomu którego tworzymy jednostki i budynki oraz operujemy fortelami. Żeby wypuścić do boju batalion czołgów, trzeba się trochę nagimnastykować – przy każdej jednostce musimy wybrać dany typ i umiejscowić na mapie jego „fantom” (czyli punkt docelowy). W niektórych bitwach mamy sporo surowców i dużo strat, więc posiłki są potrzebne regularnie. Przydałyby się ułatwienia w stylu zautomatyzowania procesu. Tym bardziej, że w późniejszej fazie gry dysponujemy kilkoma oddziałami danego typu i przebrnięcie przez menu zabiera kilka sekund. Tymczasem każda zmarnowana w nim chwila to kolejne ofiary w szeregach naszej armii.