Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 3 września 2010, 12:51

Worms Reloaded - recenzja gry - Strona 2

Trzynaście miesięcy po wersji Xboksowej, również pecetowcy mogą zagrać w odświeżoną edycję gry o wojowniczych robalach. Znów we dwóch wymiarach, tak jak w czasach największej świetności Wormsów.

Dla wielbicieli samotnej rozgrywki przygotowano złożoną z trzydziestu pięciu misji kampanię, niestety bardzo nierówną. Niektóre wyzwania są banalnie wręcz proste, w innych z kolei musimy stawić czoła przeważającym siłom wroga, co nie zawsze kończy się pomyślnie. Scenariusze nie powalają niestety na kolana, ale warto się przez nie przebić, choćby po to, by zdobyć pieniądze. Wirtualna waluta służy w Worms Reloaded do kupowania nowych terenów, nakryć głowy, a także co ciekawszej broni – np. znany z „dwójki” betonowy pomnik osła, który sieje prawdziwe spustoszenie na polu bitwy, nie jest normalnie dostępny i trzeba zań zapłacić. Warto w tym miejscu nadmienić, że nowicjusze (są tacy?) nie muszą od razu skakać na głęboką wodę. Z myślą o nich powstał całkiem sprawnie zrealizowany samouczek, który ułatwia opanowanie podstawowych prawideł rządzących rozgrywką.

Doświadczonym robalobójcom firma Team 17 zaproponowała w Worms Reloaded dodatkowe tryby zabawy: Warzone i Body Count. W pierwszym z nich trzeba uporać się z zestawem trzydziestu niełatwych misji, polegających na eksterminacji przeciwnika. Wroga armia często ma przewagę nad wojskiem gracza, np. znajdując się w dużo lepszym położeniu na mapie. Body Count to z kolei interesujący sposób na sprawdzenie naszych umiejętności przetrwania na polu bitwy. Gracz steruje tu tylko jedną dżdżownicą i próbuje robić to samo co zwykle, czyli zabijać oponentów. Różnica polega na tym, że zlikwidowani rywale zastępowani są przez nowe jednostki, coraz mocniejsze i lepiej uzbrojone.

W grze tradycyjnie dzieje się sporo, zwłaszczagdy skorzystamy z mocnych argumentów.

Oczywiście nie mogło obejść się bez rozwałki przeciwnika na losowo generowanych mapach. Worms Reloaded oferuje wygodny w obsłudze edytor plansz, który pozwala jednym kliknięciem myszy wygenerować unikalną arenę. Walczyć można zarówno z komputerowym przeciwnikiem, jak i z ludźmi, przy jednym komputerze i przez Internet. Ten najpopularniejszy tryb rozgrywki w serii Worms jest – tradycyjnie – jego najmocniejszą stroną. Duże możliwości konfiguracji gry oraz nieograniczona liczba mapek zapewniają długie godziny dobrej zabawy.

Kolorowa oprawa wizualna jest po prostu urocza i nie budzi większych zastrzeżeń. Zarówno teren, na którym toczy się walka, jak i same robale prezentują się bardzo ładnie, choć akurat te ostatnie mogłyby być nieco większe, tak jak w poprzednich odsłonach cyklu. Mikroskopijne przedmioty to w ogóle zmora nowych Wormsów. Beczki są wyraźnie mniejsze od samych dżdżownic, podobnie zresztą jak skrzynki z ekwipunkiem. To szczegół, ale mnie osobiście drażnił.

Trzeba było blisko dziesięciu lat, aby ludzie z Team 17 zorientowali się, że kluczem do sukcesu Wormsów nie są ciągłe eksperymenty, ale klasyczna jatka w dwóch wymiarach. I taką właśnie jatkę dostaliśmy w Worms Reloaded. Zmiany w stosunku do pamiętnych poprzedników są raczej kosmetyczne, bo trudno uznać za rewolucję nowy wygląd dżdżownic lub kilka nieznanych wcześniej środków zagłady. Niemniej niektóre pomysły autorów nie przypadły mi do gustu, np. ograniczenie w liczbie robaków, a gra jako całość nie budzi już, niestety, takich emocji jak kiedyś. Myślę że po nowe Wormsy powinni sięgnąć przede wszystkim młodsi gracze, Ci, którzy nie pamiętają rewelacyjnej „dwójki”, a także jej następców: World Party i Armageddon. Starzy wyjadacze raczej nie pobawią siętym produktem dłużej niż kilka godzin, bo na dobrą sprawę, to wszystko widzieli już wcześniej – na dodatek w nieco lepszym wykonaniu. Dobrym przykładem na to jest moja żona, która w Reloaded chętnie się ze mną zmierzyła, ale po jednej partii stwierdziła: „dobra, fajne, ale te stare fajniejsze”. I to w zasadzie starczy za cały komentarz.

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

PLUSY:

  1. rozwałka w starym, dobrym stylu;
  2. spora dawka humoru;
  3. duże możliwości konfiguracyjne;
  4. niezły tryb Body Count;
  5. ładna pod względem wizualnym.

MINUSY:

  1. brak niektórych świetnych typów broni z poprzednich odsłon, słabe zamienniki;
  2. mało rajcująca kampania;
  3. obiekty w tej grze są stanowczo za małe;
  4. tylko cztery robale w drużynie i tylko cztery drużyny.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej