Worms Reloaded - recenzja gry
Trzynaście miesięcy po wersji Xboksowej, również pecetowcy mogą zagrać w odświeżoną edycję gry o wojowniczych robalach. Znów we dwóch wymiarach, tak jak w czasach największej świetności Wormsów.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Posiadacze komputerów nie mają ostatnio szczęścia do produktów firmy Team 17. Choć Amerykanie już dawno zapowiedzieli, że chcą sprzedawać pecetowe edycje swoich gier za pomocą systemów elektronicznej dystrybucji, jakoś nie spieszyli się z wprowadzeniem tego planu w życie. Przygotowanie konwersji ostatniego Alien Breeda zajęło im sześć miesięcy, natomiast nowych Wormsów – trzynaście. Biorąc pod uwagę stopień skomplikowania tego ostatniego tytułu, naprawdę – iście zawrotne to tempo.
Premiera kolejnej gry z robalami w roli głównej byłaby z pewnością dużym wydarzeniem, gdyby nie jeden szkopuł – jest to dokładnie ten sam produkt, który na Xboksach można eksploatować od lipca ubiegłego roku, tyle że pod nieco inną nazwą (Worms 2: Armageddon). Sprytna zmiana tytułu nie zmienia faktu, że jest to konwersja bardzo wierna – oba produkty różnią się jedynie tym, że na pececie dostępny jest w standardzie dodatkowy wariant rozgrywki Warzone, za który użytkownicy konsol musieli osobno zapłacić. Komputerowa edycja zawiera ponadto bonus w postaci trybu Body Count, ale to niewielka rekompensata za tak długi czas oczekiwania.
Przygotowując odświeżoną wersję swojego wielkiego hitu, firma Team 17 nie pokusiła się o rewolucyjne zmiany – słusznie uznano, że skoro jest to klasyczny remake, to nie może być w nim miejsca na eksperymenty. Oczywiście pewnych korekt oraz mniejszych innowacji nie dało się uniknąć, ale nie zmienia to faktu, że nowe Wormsy są pod wieloma względami bardzo podobne do dwuwymiarowych odsłon tego cyklu. Jeśli mile wspominasz słynny pierwowzór, nie mniej popularną „dwójkę”, World Party czy Armageddon, istnieje ogromna szansa, że najnowszy odcinek serialu, opowiadający o walce sympatycznych robali, również przypadnie Ci do gustu.
Zmagania rozpoczynamy od stworzenia drużyny i tutaj też następuje pierwszy zgrzyt. W Worms Reloaded armie mogą składać się co najwyżej z czterech żołnierzy i jest to ogromne niedopatrzenie. Jakby tego było mało, gra pozwala wziąć udział w bitwie zaledwie czterem zespołom, co zapewne ma związek z ograniczeniami, jakie twórcy napotkali, projektując tryb online w pierwowzorze na Xboksa. Jak nietrudno policzyć, w potyczce może wziąć udział maksymalnie szesnaście robaków – przypominam, że w Armageddonie było ich 48.
Pozostałe opcje nie budzą już zastrzeżeń. Gracz ma duże pole manewru w tworzeniu drużyny – może zmienić nie tylko jej nazwę oraz imiona zawodników, ale również zestaw odzywek (polski język tradycyjnie obecny), kolor skóry, nakrycie głowy i wygląd nagrobków. Do tego dochodzi sporo możliwości w konfiguracji samej rozgrywki – decydujemy m.in. o czasie trwania poszczególnych rund, obecności min, wybuchowych beczek, a także charakterystycznych dla nowych Wormsów obiektów: reagujących na ruch wieżyczek strzelniczych czy elektromagnesów. Gra pozwala ponadto manipulować częstotliwością zrzucania skrzynek, a także dostępnością poszczególnych środków zagłady. Dzięki możliwości zapisywania ustawień w kilku slotach, przed rozpoczęciem zmagań możemy wybrać interesującą nas konfigurację – bardzo praktyczne.
Rozgrywka nie różni się w zasadzie niczym od innych dwuwymiarowych Wormsów. Celem zabawy jest zniszczenie złożonej z robaków drużyny przeciwnika, zanim ona zdąży wyeliminować nas. W eksterminacji stworków pomaga bogaty, bo złożony z blisko pięćdziesięciu egzemplarzy, asortyment broni. Autorzy tradycyjnie popuścili tu wodze fantazji, więc obok klasycznych środków zagłady (strzelb, min, granatów, dynamitów itp.) stoją bardziej egzotyczne wynalazki, zarówno stare (eksplodujący banan, latająca owca), jak i nowe (natarcie stada bawołów czy atak termitów). Ekwipunek uzupełnia kilka przydatnych urządzeń wspomagających. Z ich pomocą gracze mogą przebijać się przez ściany, budować mosty, a także teleportować się w wybrany punkt na mapie. Większość tych zabawek pojawiła się już w poprzednich odsłonach cyklu, więc starzy wyjadacze od razu poczują się jak w domu.