autor: Maciej Makuła
Alan Wake - recenzja gry - Strona 4
Po długoletniej śpiączce Alan w końcu został obudzony. I martwimy się, czy aby nie wstał lewą nogą.
A ponieważ stopień trudności podnoszony jest właśnie przez zwiększanie ilości walk (bo przecież nie zagadek), pod koniec gry wydaje się, że – biorąc pod uwagę liczbę przeciwników – Mrok pochłonął on już nie tylko całą okoliczną ludność, ale kolejnych chętnych musiał importować z sąsiednich landów. Gra przypomina wtedy ostatnie Resident Evil, a powinna przynajmniej pierwsze.
Ciemna strona mocy Xboksa
Technicznie Alan Wake jest cudeńkiem – wrażenie robią przede wszystkim efekty świetlne i atmosferyczne. Na Xboksie lepszych nie znajdziecie, a i rozszerzając krąg poszukiwań na okoliczny sprzęt – będzie ciężko. Gra została znakomicie zoptymalizowana, nic nie chrupie, nawet dorysowywanie obiektów zdaje się nie istnieć. A jak do tego dodać naprawdę wyjątkową i doskonałą warstwę artystyczną czy projekt miasteczka – efekt końcowy jest naprawdę imponujący.
Ale ponieważ równać należy do najlepszych – „gra aktorska” postaci odrobinę odstaje od światowej czołówki (Uncharted 2), choć do jej poziomu z czasem po prostu się przyzwyczajamy, bo i też nie jest jakoś rażąco zły. Ponarzekać muszę, niestety, także na polską wersję. Już pominę fakt, że w porównaniu z podniesioną przez konkurencję poprzeczką razi brak pełnej polonizacji (a co – lepiej móc sobie wybierać, czy chce się słyszeć lektorów, czy nie i ogólnie mieć świadomość, że ktoś tam stara się o nasze względy), ale niektóre błędy po prostu kłują w oczy (np. niejasne „użyj mocniejszej latarki”, oznaczające po prostu wymianę tej znajdującej się aktualnie w ekwipunku na lepszy model). Naprawdę w przypadku pojawiających się raz na ruski rok tytułów na wyłączność można się było postarać (konkurencja nawet w lekkim Modnation Racers wytacza grube działa: Fronczewskiego i Olbrychskiego).
Miłośnicy piątej muzy docenią mocną ścieżkę dźwiękową, obfitującą nie tylko w specjalnie napisane na potrzeby gry kawałki, ale i w te znane z domowych odtwarzaczy. Pojawiają się one głównie na końcu danego odcinka i dobrane zostały naprawdę ze smakiem (słyszymy m.in. Roya Orbisona, Nicka Cave`a, Poe). Należy też podkreślić, że Alana Wake’a można nazwać tak właściwie hołdem dla twórczości Stephena Kinga. Zarówno autorzy gry, jak i jej główny bohater nie kryją inspiracji jego twórczością, dlatego jeśli i Wy jesteście z nią zaznajomieni – z uśmiechem będziecie odkrywać kolejne nawiązania.
Wszystko to jest naprawdę bardzo miłe – jedyną wadą Alana jest dla mnie po prostu owa nieszczęsna konwencja zabawy. Gdyby skupić się na samych przerywnikach filmowych, fabule, klimacie – mielibyśmy mistrzostwo. Niestety, w gry musimy po prostu grać, a tutaj przepis na rozgrywkę po czasie zaczyna pasować do treści gry jak pięść do nosa. Pisarz-rewolwerowiec – Remedy, bez przesady.
Uwielbiam przedstawiony w grze świat, strasznie spodobała mi się historia, zżyłem się z postaciami oraz otoczką – to właśnie te składowe stanowią dla mnie kwintesencję Alana. I uwzględniając ich pierwszeństwo, ich wyższość – wystawiam ocenę. Bo gdyby chcieć potraktować tę grę tak, jak zrobili to jej rodzeni autorzy – byłaby to średniawa i monotonna strzelanka. Może kiedyś doczekam się edycji „dla ludzi, którzy nie cierpią na manię ciągłego naciskania spustu”. Na razie – ocena taka a nie inna, w sumie i tak zawyżona. Żal nie zagrać, ale mam nadzieję, że jasno wytknąłem prawdziwą przypadłość dręczącą Alana Wake`a.
Maciej „Von Zay” Makuła
PLUSY:
- miasteczko Bright Falls;
- fabuła;
- postacie;
- było nie było – walczy się miło;
- inteligencja sojuszników;
- klimat;
- muzyka;
- oprawa audiowizualna.
- kto kazał z tego zrobić strzelaninę?
- monotonia samej rozgrywki;
- błędy w tłumaczeniu.
MINUSY: