Tom Clancy's Splinter Cell: Conviction - recenzja gry
Sam Fisher wychodzi z cienia. Czy odejście od skradankowego charakteru rozgrywki wyszło serii Splinter Cell na dobre?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
W życiu każdego gracza nastaje taki moment, w którym musi pożegnać się ze swoją ulubioną serią lub pogodzić z jej zupełnie nowym wizerunkiem. Fani przygód pewnego jegomościa z trzema zielonymi światełkami na czole do niedawna mogli spać spokojnie, gdyż w kolejnych odsłonach sagi Splinter Cell dokonywano jedynie kosmetycznych zmian w gameplayu, unikając poważniejszych eksperymentów. Conviction całkowicie zrywa z tym trendem, likwidując wiele dotychczasowych mechanizmów, a inne podając w znacznie zmodyfikowanej formie. Czy zmiany te powinny być traktowane jako chęć odświeżenia nieco skostniałego cyklu, czy jako celowa próba zdobycia nowych fanów kosztem utraty części dotychczasowej klienteli?
Wokół postaci Sama Fishera nigdy nie wiało nudą i z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że również w Conviction scenarzyści wznieśli się na wyżyny swoich pisarskich umiejętności. Godne odnotowania jest to, że fabuła recenzowanej gry nie jest już typowym political fiction, do czego przyzwyczaiła nas seria (zawirowania polityczne występują nadal, ale to już zdecydowanie drugi plan), albowiem scenariusz nabrał bardziej osobistego charakteru i w znacznej części skupiony jest na postaci Fishera. Były członek organizacji Third Echelon ostatnie trzy lata, które upłynęły od wydarzeń prezentowanych w grze Double Agent, spędził na poszukiwaniach mordercy swojej córki, nie wierząc w oficjalną historyjkę, mówiącą o wypadku spowodowanym przez pijanego kierowcę. Właściwa gra rozpoczyna się niedługo po tym, jak Fisher – pomimo usilnych prób pozostania w ukryciu i prowadzenia działań na własną rękę – zostaje zlokalizowany przez swojego byłego pracodawcę na Malcie. Z głównym bohaterem kontaktuje się Anna „Grim” Grímsdóttir, ostrzegając o tropiących go najemnikach i oferując pomoc w odnalezieniu mordercy córki. Wydarzenia w krótkim czasie nabierają tempa, serwując przy tym wiele ciekawych i niespodziewanych zwrotów akcji.
W nowej odsłonie cyklu Splinter Cell szczególnie podoba mi się to, że podczas przedstawiania fabuły autorzy nie trzymają się tradycyjnych form prezentacji kolejnych wydarzeń. Część scen relacjonowanych jest przez zaprzyjaźnionego z Fisherem Victora Coste’a, przetrzymywanego przez bliżej niezidentyfikowane osoby w placówce organizacji o nazwie Black Arrow. Nie brakuje scen będących wspomnieniami głównego bohatera i tych wynikających z jego mocno zachwianej psychiki czy ujęć odsłaniających ważne dla fabuły kwestie z perspektywy innych kluczowych postaci. Ciekawostką jest również nietypowy system narracji, prezentujący wybrane wydarzenia i informacje w formie obrazów z rzutnika, pojawiających się na ścianach budynków i innych powierzchniach. Jakby tego było mało, nie zachowano chronologii wydarzeń, co widać już w samym intrze, pokazującym Grim mierzącą do Fishera z pistoletu. Ze zrozumieniem kontekstu tej sceny musimy poczekać do końca gry, gdyż właściwa zabawa rozpoczyna się na trzy dni przed tymże spotkaniem. Wszystkie te zmiany zdecydowanie przypadły mi do gustu, dzięki nim cała fabuła nabrała bardziej dojrzałego i poważnego wydźwięku, skuteczniej zachęcając do pomyślnego dotarcia do finału gry.
To, że Fisher nie wykonuje już zleceń na niczyje żądanie, a jego jedyną motywacją jest chęć dopadnięcia osób, które odebrały mu córkę, znajduje oczywiście swoje odzwierciedlenie we właściwej rozgrywce. Rezultat jest taki, że w sytuacjach, w których poprzednio bohater układałby wrogów do snu bądź wręcz unikał z nimi kontaktu, teraz bezpardonowo skręca im karki i eliminuje celnymi headshotami. Niby wszystko pasuje, ale można odnieść wrażenie, że producenci celowo popchnęli fabułę w takim a nie innym kierunku, by w jakiś sposób uzasadnić rezygnację ze skradankowych elementów serii. Domyślam się, że dla wielu fanów gatunku będzie to trudny orzech do zgryzienia, zwłaszcza że dopuszczono się licznych uproszczeń, jak chociażby braku możliwości przenoszenia ciał poległych wrogów. Mnie przekonanie się do nowych założeń zabawy zajęło niecałą godzinę – po tym czasie zacząłem doceniać obecny wizerunek gry, która przekształciła się w naprawdę solidną strzelaninę.