Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 22 kwietnia 2010, 12:43

Grand Theft Auto: Episodes from Liberty City - recenzja gry - Strona 2

Po kilku miesiącach oczekiwania jedne z najlepszych dodatków w historii wreszcie pojawiły się na PC. Czy warto było czekać na Grand Theft Auto: Episodes from Liberty City? Oczywiście, że tak!

Jeśli chodzi o ocenę samych dodatków, to zdecydowanie bardziej podobał mi się The Lost and Damned, choć trzeba uczciwie przyznać, że to jednak Ballad of Gay Tony został zrealizowany z większym rozmachem i jest efektowniejszy. Co prawda, wcielając się w rolę Johnny’ego Klebitza, obawiałem się kłopotów z jazdą na motocyklu, ale szybko okazało się, że jednoślad prowadzi się zdecydowanie wygodniej niż wpierwowzorze. Kontrolowany przez nas motocyklista nie ma tendencji do zaliczania gleby przy każdej możliwej okazji, co nagminnie zdarzało się w Grand Theft Auto IV i doprowadzało mnie do szewskiej pasji.

The Lost and Damned przypadł mi do gustu również ze względu na kapitalny klimat. Charyzmatyczni członkowie klubu motocyklowego, z niedającym pluć sobie w gębę głównym bohaterem na czele, na długo zapadają w pamięć, podobnie zresztą jak liczne pościgi ulicami zatłoczonego miasta. Całości dopełnia brutalna, metalowa muzyka, którą wprost ubóstwiam, i odpowiednio szorstki filtr graficzny, który sprawia, że oprawa wizualna tego dodatku staje się mocno przybrudzona.

Jeśli przerażała Cię jazda na motorze w GTA IV, mamy dla Ciebiedobre wieści – w The Lost and Damned jeździ się zdecydowanie łatwiej.

The Ballad of Gay Tony to zupełne przeciwieństwo pierwszego rozszerzenia – przygody Luiza Lopeza zainteresują przede wszystkim wielbicieli Grand Theft Auto: Vice City. Klimat jest tu tak samo luźny, a odpowiednią rozrywkę zapewnia towarzystwo, w którym obraca się nasz podopieczny. Nocne kluby, energetyczne kawałki w odbiorniku radiowym, szybkie kobiety i piękne samochody – to wszystko czeka na Ciebie, jeśli zdecydujesz się pomóc w ocaleniu imperium Anthony’ego Prince’a.

Obu rozszerzeniom wystawiliśmy swego czasu bardzo wysokie noty i dziś mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że nie były to oceny w żaden sposób przesadzone. W kategorii dodatku do gry zarówno The Lost and Damned, jak i The Ballad of Gay Tony prezentują naprawdę wysoki poziom i bez trudu deklasują niewiele warty chłam, który przynajmniej raz w tygodniu serwowany jest posiadaczom konsol i pecetów w postaci DLC. Jeśli jesteś fanem serii Grand Theft Auto i podobała Ci się czwarta odsłona cyklu, wielkiego wyboru nie masz – zestaw Episodes of Liberty City jest zbyt dobry, by ominąć go szerokim łukiem. Jeśli natomiast do tej pory nie miałeś kontaktu z „czwórką” i chciałbyś zacząć nadrabianie zaległości właśnie od tego pakietu, nie będzie to najlepsze rozwiązanie. Należy pamiętać, że rozszerzenia prezentują zdecydowanie wyższy poziom trudności od podstawki, a rozbudowanego samouczka tutaj brak. Dla weterana poprzedniej gry studia Rockstar Games mnóstwo rzeczy będzie oczywiste, dla nowicjusza niekoniecznie. Początkującym miłośnikom produktów spod znaku GTA polecam najpierw zapoznanie się z czwartą odsłoną cyklu, a dopiero potem sięgnięcie po dodatki. Zaręczam, że zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku kilkadziesiąt godzin przed monitorem nie będzie czasem straconym.

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

PLUSY:

  • kolejne długie godziny wspaniałej zabawy w jedną z najlepszych gier akcji w historii;
  • kilkadziesiąt nowych, emocjonujących i nieprostych misji;
  • charyzmatyczni bohaterowie, świetne przerywniki filmowe;
  • nawiązania do pierwowzoru, możliwość spojrzenia na niektóre wydarzenia z perspektywy innych bohaterów;
  • sporo premierowych pukawek, nowe śmigłowce, pojazdy i łodzie;
  • różne drobne dodatki w postaci nowych aktywności i minigier;
  • kapitalny klimat, zarówno w jednym, jak i w drugim epizodzie;
  • umiejętne wykorzystanie lokacji, dzięki czemu nawet weterani pierwowzoru nie będą czuć się znudzeni ponowną wizytą w Liberty City.

MINUSY:

  • nic na tyle poważnego, żeby się przyczepić.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej