Grand Theft Auto: Episodes from Liberty City - recenzja gry
Po kilku miesiącach oczekiwania jedne z najlepszych dodatków w historii wreszcie pojawiły się na PC. Czy warto było czekać na Grand Theft Auto: Episodes from Liberty City? Oczywiście, że tak!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Miało być ekskluzywnie na konsoli Xbox 360 i faktycznie było, choć krótko. Oba rozszerzenia do gry Grand Theft Auto IV, oferowane zarówno pojedynczo w formie DLC, jak i w zestawie Episodes from Liberty City, w końcu ujrzały światło dzienne na PC i PlayStation 3. Po dzieło firmy Rockstar Games mogą zatem sięgnąć wreszcie wszyscy posiadacze najmocniejszych na rynku platform sprzętowych i przekonać się, czy powrót do wirtualnego Nowego Jorku, po niezwykle udanej czwartej odsłonie cyklu, jest wart grzechu.
O dodatkach pisaliśmy sporo przy okazji ich debiutu na konsoli Xbox 360 (konkretnie tutaj i tutaj), dlatego tym razem powstrzymamy się od rozkładania epizodów na czynniki pierwsze, zwłaszcza że obie gry od tamtego czasu nie zostały w jakikolwiek sposób zmienione. Z podstawowych informacji warto wspomnieć jedynie, że Episodes from Liberty City to produkt w pełni samodzielny, co oznacza, że obecność czwartej odsłony cyklu Grand Theft Auto na dysku nie jest wymagana. Wyboru właściwego rozszerzenia dokonujemy tuż po uruchomieniu głównej aplikacji – poszczególne gry odpalają się niezależnie od siebie, dzięki czemu użytkownik szybko może przejść do konkretnej przygody.
Oba epizody są solidnie wypełnione treścią. Na spragnionych powrotu do Liberty City graczy czeka ponad dwadzieścia nowych misji (w każdym z dodatków, rzecz jasna), niespotykane w pierwowzorze narzędzia zagłady (z ciekawszych wynalazków warto wymienić ładunki wybuchowe z zapalnikiem czasowym i te przylepiające się do celu oraz niezwykle skuteczny granatnik), kilkanaście nowych środków lokomocji (od motocykli po śmigłowce), przeróżne, urozmaicające zmagania aktywności (dobrym przykładem są tu wojny motocyklowych gangów w The Lost and Damned i nielegalne walki w klatce w The Ballad of Gay Tony), a także kilka niezbyt skomplikowanych minigier, np. siłowanie się na rękę i taniec w dyskotece. Jeśli zbierzemy to wszystko do kupy, okaże się, że jest tego naprawdę sporo – samo wykonanie obowiązkowych scenariuszy powinno zająć około 10 godzin, co dla tradycyjnego rozszerzenia jest znakomitym wynikiem.
Zarówno The Lost and Damned, jak i The Ballad of Gay Tony oferują stosunkowo długie i bardzo interesujące kampanie, które w różnym stopniu łączą się z przygodami Niko Bellica z czwartej odsłony cyklu. Już po kilku godzinach można dojść do słusznego wniosku, że autorzy nie pokpili sprawy i nie potraktowali dodatków ulgowo. Bez względu na to, czy będziemy odkrywać uroki przynależenia do bezwzględnego motocyklowego gangu, czy też zaczniemy poznawać ciemne strony życia w nocnych klubach miasta, nie tylko wcielimy się w budzących sympatię bohaterów, ale też spotkamy na swojej drodze sporo charyzmatycznych postaci. Choć w obu rozszerzeniach nie brakuje ogranych motywów, które obserwowaliśmy w serii na przestrzeni ostatnich lat, fabuła może się podobać, zwłaszcza że autorzy często przeplatają akcję przerywnikami filmowymi, swoją drogą kapitalnie zrealizowanymi. Od premiery Grand Theft Auto: Vice City cut-scenki są jednym z mocniejszych punktów tego cyklu i trzeba być ślepcem, by nie zauważyć, jak wielką wagę przykłada do nich firma Rockstar Games w kolejnych produkcjach.