Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 29 stycznia 2010, 11:58

autor: Krzysztof Gonciarz

Mass Effect 2 - recenzja gry - Strona 2

Najlepsza kosmiczna przygoda w historii gier wideo, przewyższająca swym rozmachem większość tego typu seriali i filmów – BioWare naprawdę to zrobiło!

Podczas rozgrywki najlepiej bawiłem się prowadząc rozmowy. Czy to wysłuchując zwierzeń na pokładzie Normandii, czy zachwycając się animacją twarzy Krogan na ich rodzinnej Tuchance, czy przecierając oczy ze zdumienia na widok pracy kamery podczas przepełnionych goryczą wywodów Obiektu Zero. System dialogów jest przy tym praktycznie taki sam jak w pierwszej części – wybieramy myśl przewodnią naszej kwestii, mając na to nielimitowany czas. Refleksu wymagają za to Quick-Time Eventy, które czasami pojawiają się w trakcie rozmów i nawiązują do znanego z „jedynki” systemu moralności. Podstawić komuś giwerę pod nos? Zapunktujemy jako renegat. Pocieszymy płaczącą po stracie córki kobietę, obejmując ją? Plus pięć do „paragona”. Nie ma tu specjalnych zaskoczeń, choć QTE mogłoby być więcej. No i jedna ważna nowość: obrana przez nas droga postępowania ma konsekwencje w wyglądzie Sheparda. Im bardziej pociśniemy w stronę renegata, tym bardziej gębę komandora naznaczą gorejące blizny. Coś jak w Fable, ale mniej inwazyjnie.

Realizacja dialogów to najważniejsza zaleta tej gry.

Chociaż struktura gry w wielu momentach się rozgałęzia i możemy wykonywać poszczególne misje w dowolnej kolejności, to całość została zaprojektowana w bardzo „serialowy” sposób. Większość misji i wątków to epizody trwające niecałą godzinę. Dzięki temu rozgrywka utrzymuje bardzo wysokie tempo i nie spędzamy zbyt dużo czasu na powtarzaniu w kółko tego samego. Mówcie, co chcecie, ale ja tam umierałem z nudów pod koniec misji w wieży magów w Dragon Age. Tutaj nie ma mowy o nudzie, a sekcje „strzelane” i „gadane” bardzo intensywnie przeplatają się ze sobą. Może szkoda, że świat jest wyraźnie podzielony na strefy, w których jesteśmy bezpieczni, oraz na takie, gdzie cały czas chodzimy z wystawioną giwerą. Nie ma opcji, żeby ktoś nagle zaatakował nas w obrębie miasta. Traci na tym spontaniczność.

Turystyczne atrakcje świata Mass Effect są dość oczywiste. Odwiedzamy kilka miast, a w każdym znajdujemy parę sklepów i jakieś małe misje poboczne do wytrzaskania. Tutaj zakupimy dekoracje do naszej kajuty kapitańskiej (kosmicznego chomika, rybki, modele okrętów!), zdobędziemy cenne informacje oraz rzucimy się na immersyjny przestwór oceanu. To niewiarygodne, jakimi środkami BioWare stworzyło świat, który w takim stopniu kipi życiem, jest koherentny, fascynujący i namacalny. Umówmy się, lokacje są raczej klaustrofobiczne i daleko im do Stołecznych Pustkowi. Już prędzej mówimy o skali Neverwinter Nights 2. Nie zwiedzamy wszystkich miejsc, o których dane jest nam się dowiedzieć, a niektóre (Tuchanka, Flota Quarian) wprost zawodzą swoją płytkością. Sekretem jest chyba po prostu projekt – praca wykonana na papierze, jeszcze przed premierą pierwszej części gry. Świat Mass Effect 2 nie korzysta z wulgarnych już, post-tolkienowskich stereotypów, nie zrzyna wprost ze Star Treka ani Gwiezdnych Wojen. To *oryginalne* uniwersum i galaktyka geniuszu. Kroganie – bitni twardziele, którym zbyt wcześnie dano do zabawy broń atomową. Salarianie – żyjący raptem 30 lat intelektualiści o przyspieszonym metabolizmie. Asari – rasa kobiet, w których buja się cały kosmos. Ja to wszystko kupuję, biorę garściami i się zajawiam. Prawdziwe piękno koncepcji.