Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 6 listopada 2009, 14:48

autor: Łukasz Malik

Dragon Age: Początek - recenzja gry - Strona 4

Doczekaliśmy się! Dragon Age: Początek po trwającej kilka dobrych lat produkcji trafił w końcu na sklepowe półki. Czy BioWare po raz kolejny udowodniło swoje mistrzostwo w dziedzinie tworzenia gier cRPG?

Walka

Przed premierą obawiałem się, że ten element zostanie potraktowany po macoszemu, na szczęście grubo się myliłem. Walka jest wymagająca i wymusza ścisłe współpracowanie ze sobą członków drużyny, wykorzystywanie umiejętności specjalnych, mikstur leczących i przede wszystkim odpowiednie rozwijanie postaci przez całą grę. Używanie aktywnej pauzy i widoku taktycznego z góry jest w zasadzie niezbędne przy większych starciach i elitarnych przeciwnikach. Sytuacja może ulec zmianie po zainstalowaniu pierwszego patcha, w liście zmian czytamy m.in. o zwiększeniu ataku, obrony i siły zadawanych ciosów przez wszystkich członków drużyny na normalnym poziomie trudności.

Jako że główne lokacje możemy odwiedzić w dowolnej kolejności, autorzy zdecydowali się na niewielkie skalowanie poziomów atakujących nas potworów, jednak gracze, którym właśnie przed oczami stanął Oblivion, mogą spać spokojnie. Ja przez długi czas żyłem w błogiej nieświadomości, sądząc, że tzw. level scalingu w Dragon Age po prostu nie ma. Uświadomił mnie w tej kwestii jeden z naszych forumowiczów i dopiero wtedy odrobiłem lekcję, czytając oficjalne forum BioWare.

Kluczowe dla naszego przetrwania są oczywiście zbroje, dlatego powinniśmy skrupulatnie zbierać wszystkie epickie przedmioty, mając na uwadze tych członków drużyny, którymi mamy zamiar grać. Tu pojawia się niestety jeden problem – pojemność inwentarza. Nawet jeżeli kupimy wszystkie plecaki dostępne w grze (bez nich ani rusz), to i tak szybko zabraknie nam miejsca, a wartościowego pancerza pozbyć się trudno.

Tytuł zobowiązuje, dlatego w grze nie obyło się bez smoków – walka z nimi to prawdziwa przeprawa, za pierwszym razem naprawdę ostro się napociłem i ostatkiem sił udało mi się pokonać bestię, i choć byłem rozczarowany ilością punktów doświadczenia, jaką za nią dostałem, to przedmioty znalezione przy truchle wynagrodziły mój trud.

Filmowe dialogi, za które pokochaliśmy Mass Effect,znajdziemy również w Dragon Age.

Oprawa

Lata produkcji gry nie mogły odbić się bez szwanku na technicznej stronie oprawy wizualnej – pod tym względem mogłoby być lepiej. Słabo prezentują się wszystkie otwarte tereny – a zwłaszcza lasy. Otoczeni jesteśmy przez brzydkie drzewa, a pod nogami mamy rozmazane tekstury, udające podłoże. Tereny miejskie prezentują się o wiele lepiej, duża w tym także zasługa strony artystycznej, dopracowanej w każdym calu. Projekty domów, wnętrz oraz różnorodność architektoniczna odwiedzanych lokacji robią piorunujące wrażenie. Świetnie wyglądają wnętrza zamków – są pełne szczegółów, detali i są na tyle różnorodne, że pomimo dużej ilości lokacji nie dręczą nas myśli w stylu: „Hmm... czy ja już tu przypadkiem nie byłem?”. Wygląd, animacja i mimika postaci są rewelacyjne – nie ma mowy o ataku klonów i zapętlonych animacjach, jakie oglądaliśmy w Wiedźminie. Dodatkowo świetnie dobrani angielscy aktorzy (o rodzimych za chwilę) wspaniale dopełnili dzieła grafików i animatorów.

Gra jest także praktycznie pozbawiona błędów, chodzi płynnie, nawet na moim dwuletnim domowym gracie (spadki animacji miałem jedynie w skomplikowanych przerywnikach filmowych, które wyglądają kapitalnie). Czasy ładowania poziomów są praktycznie nieodczuwalne, jedynie podczas ładowania Denerim – stolicy Fereldenu – czekamy ciut dłużej.

Warto w tym miejscu wspomnieć o interakcji ze światem – tutaj ostrzegam młodszych graczy wychowanych na Oblivionie. Zastosowany silnik ma swoje ograniczenia, nasza postać nie potrafi skakać, czasem drobna górka stanowi dla niej przeszkodę nie do przejścia, a na leżące na stole jabłko możemy co najwyżej popatrzeć. Niemniej jednak nie przeszkadza to w zabawie – jeżeli złapiemy bakcyla, to po prostu do cna zostaniemy wchłonięci przez grę.

Nie zawodzi muzyka. BioWare postawiło na sprawdzone nazwisko Inona Zura, który ze swojego zadania wywiązał się na piątkę. Drażniło mnie jedynie kilka motywów przygrywających podczas walk, które sprawiały wrażenie skomponowanych naprędce. Ale to wyjątki.